Reklama

Co zapamiętamy z trzech triumfów ZAKSY w Lidze Mistrzów?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

21 maja 2023, 15:24 • 10 min czytania 3 komentarze

Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle jeszcze w 2020 roku nie miała na koncie ani jednego triumfu w Lidze Mistrzów siatkarzy. Dziś ma trzy. W tym czasie zmieniali się jej trenerzy, siatkarze. Zmieniali rywale. A kędzierzynianie nic sobie z tego nie robili i wygrywali najważniejsze klubowe rozgrywki w Europie. Co najlepiej zapamiętamy z tego okresu?

Co zapamiętamy z trzech triumfów ZAKSY w Lidze Mistrzów?

Trzej trenerzy

Kto wie, czy siatkówka to nie jedyny sport, w którym coś takiego jest w ogóle możliwe. Przez trzy lata, w trakcie których ZAKSA triumfowała w Lidze Mistrzów, miała trzech szkoleniowców. I każdy z nich doprowadził ją do triumfu. W tym sezonie był to Tuomas Sammelvuo, były szkoleniowiec reprezentacji Rosji i Zenita Petersburg. Człowiek wybrany tak naprawdę już na długo przed końcem poprzedniego sezonu. Fin nie miał łatwo. Z jego zespołu odeszła w końcu – wydawałoby się – największa gwiazda, czyli Kamil Semeniuk.

Pomogło mu (i to bardzo) zimowe przyjście Bartosza Bednorza, który w wielu spotkaniach okazywał się ofensywną maszyną. ZAKSĘ budował właściwie z meczu na mecz, odbudowywał fundamenty, tworzył na powrót wielką drużynę. Nie wszystko mu wyszło – wygrał Puchar Polski, za to zaliczył pogrom w finale PlusLigi. Ale już w Lidze Mistrzów pokazał, że zna się na swoim fachu, a jego siatkarze są na najważniejsze spotkanie sezonu świetnie przygotowani. Nie tylko fizycznie czy technicznie, ale też mentalnie – bo to, jak podkreślał w rozmowie z nami Ryszard Bosek, mistrz olimpijski, kluczowa rzecz.

Przed Sammelvuo był z kolei Gheorghe Crețu. Też nie stanął przed łatwym wyzwaniem. Przejął ZAKSĘ bez kilku liderów z poprzedniego sezonu, choćby Benjamina Toniuttiego czy Pawła Zatorskiego. Miał za to fenomenalnego Kamila Semeniuka, zbudował też Marcina Janusza na rozegraniu. Poskładał ekipę kędzierzynian i to tak dobrze, że osiągnął coś absolutnie historycznego – zdobył z nią tercet trofeów, a w trakcie sezonu właściwie trudno było mieć większe wątpliwości co do tego, że ZAKSA wygrała wszystkie trzy tytuły zasłużenie.

Reklama

Gheorghe Cretu świętuje wygraną w Lidze Mistrzów ze swoimi siatkarzami. Fot. Newspix

Odszedł po dziwnej sekwencji wydarzeń – najpierw nie mógł dogadać się z władzami klubu w sprawie nowego kontraktu, potem pojawiły się plotki, że skusił go jeden z rosyjskich klubów. Później jednak wybuchła wojna, Cretu do Rosji nie poszedł, ale ZAKSA miała już podpisanego nowego trenera. Pechowo więc się to wszystko poskładało, ale ostatecznie ani jedna strona nie może narzekać. Rumun znalazł zatrudnienie w reprezentacji Słowenii i doprowadził ją do czwartego miejsca na mistrzostwach świata. A w ZAKSIE jak wygrywali, tak wygrywają nadal.

Wielkie panowanie tej ekipy w Europie rozpoczął z kolei Nikola Grbić. To obecny selekcjoner reprezentacji Polski zbudował drużynę, która jako pierwsza od 1978 roku i druga w historii polskiej siatkówki w ogóle, potrafiła zatriumfować w Europie. Zrobił to, dodajmy, jeszcze przed rosyjską agresją na Ukrainę, gdy tamtejsze kluby wciąż grały w Lidze Mistrzów. Kędzierzynianie zresztą wyeliminowali wtedy między innymi Zenit Kazań. Grbić pokazał wszystkim, że polski zespół może dokonać w Europie wielkich rzeczy. Niby już wcześniej to wiedzieliśmy – nasze zespoły bywały przecież nawet w finałach LM – ale dopiero z Serbem u steru udało się te rozgrywki wygrać.

A to naprawdę dużo zmienia.

Wielki tercet

Pięciu zawodników. Tylu przeszło drogę od pierwszej Ligi Mistrzów do trzeciego tytułu. Kadra ZAKSY została więc w dużej mierze przemodelowana. Po pierwszym triumfie odeszli wspomniani Toniutti czy Zatorski, ale też choćby Jakub Kochanowski. Po drugim kędzierzynianie stracili Kamila Semeniuka, który w tamtym okresie był być może najlepszym przyjmującym świata. I wszystkie te braki udało się załatać. Przychodzili Marcin Janusz, Erik Shoji, Norbert Huber czy Dmytro Paszycki, a w połowie tego sezonu przywoływany już Bartosz Bednorz.

Reklama

Jednak kluczowe było to, że trzech gości w tym zespole gra od lat. I na razie się z niego nie wynosi.

Trzech, bo Korneliusz Banach (libero) i Bartłomiej Kluth (atakujący), choć oczywiście w trakcie sezonu mają swoje role do odegrania, to w najważniejszych meczach raczej oglądają wszystko z kwadratu dla rezerwowych. Nie wypada ich jednak pominąć – w końcu też przejdą do historii polskiej siatkówki jako trzykrotni zwycięzcy Ligi Mistrzów. A nawet Łukasz Kaczmarek podkreślał, że wszyscy rezerwowi są dla klubu niezwykle istotni:

– Nie występuje u nas podział, że ktoś jest ważniejszy, a ktoś jest mniej ważny. Jesteśmy świetnym kolektywem i każdy w zespole czuje się doceniany. Kiedy jedna szóstka gra na boisku, to druga szóstka robi niesamowitą robotę w kwadracie. Wszyscy żyją meczem. Zwróciłbym uwagę na rewanżowy mecz z Perugią: po dwóch setach, kiedy mieliśmy już zapewniony awans, trener wymienił skład. I ci zawodnicy, którzy wcześniej byli na boisku, cieszyli się z dobrej gry kolegów. Nikt nie był obojętny i myślami w finale. Wręcz przeciwnie: dopingowaliśmy grupę, która znalazła się na parkiecie – mówił.

Najważniejsi dla sukcesów ZAKSY byli jednak niewątpliwie David Smith, przywołany Łukasz Kaczmarek i Aleksander Śliwka. Zwłaszcza ten trzeci – w 2021 roku został MVP finału, wczoraj wielu sądziło, że też na taką nagrodę zasłużył (ale że dostał ją Smith, który również zagrał świetnie, to trudno na taki wybór narzekać).

David Smith. Fot. Newspix

Śliwka w ZAKSIE gra od 2018 roku. Odnalazł się tam znakomicie, pełni rolę kapitana, jest też niezwykle ważną postacią w kadrze, bo Nikola Grbić po prostu bardzo mu ufa. Do tego to taki gość, który w najważniejszych meczach rośnie, gra swoją najlepszą siatkówkę i ciągnie zespół do triumfu. Kaczmarek wczoraj akurat nie zagrał wielkiego spotkania, sam przyznawał, że „koledzy wygrali to bez atakującego”, ale nieco sobie tym umniejsza, bo w miarę trwania meczu odżył i kilka ważnych punktów od siebie dorzucić zdołał (ogółem po trzy na seta, łącznie 15). Ciekawe, że do ZAKSY przyszedł wtedy, kiedy Śliwka, w 2018 roku. Rok później dołączył za to Smith. Widać więc dobrze, w jakich latach powstawała „fundacja” wielkich kędzierzynian (w dodatku w 2019 roku wrócił też z wypożyczenia do Zawiercia Kamil Semeniuk).

Kaczmarek i Śliwka mają przed sobą jeszcze lata grania, jeśli tylko zechcą pozostać w ZAKSIE mogą zostać jej symbolami – jak Mariusz Wlazły w Skrze Bełchatów, którego przecież wciąż się z nią kojarzy, nawet jeśli pod koniec kariery opuścił ten zespół. Smith ma już na karku 38 lat. Ale o emeryturze na razie nie wspominał, a w styczniu przedłużył kontrakt z ekipą z Kędzierzyna-Koźla. Istnieje więc szansa, że złoty tercet za rok dorzuci do kolekcji kolejny medal Ligi Mistrzów.

I oby tak się właśnie stało.

Złote sety i mnóstwo emocji

Z Lube w ćwierćfinale Ligi Mistrzów 2020/21 – 16:14. Ledwie rundę później z Zenitem Kazań – 15:13. Z Itasem Trentino w tym roku – 15:9. ZAKSA Kędzierzyn-Koźle na przestrzeni kilku lat bardzo polubiła się ze złotymi setami, decydującymi o awansie. Dlatego jej triumfy często były jeszcze piękniejsze, bo po drodze było mnóstwo emocji. Te zresztą zdarzały się i w innych spotkaniach, nawet w finałach z Trentino, wygrywanych niby całkiem gładko. Gdyby jednak spojrzeć na ich decydujące sety, okazuje się, że tak łatwo nie było. Dwa lata temu to 28:26. W zeszłym sezonie polska ekipa wygrała za to 32:30!

Przy ZAKSIE w Lidze Mistrzów po prostu nie da się nudzić.

Równocześnie jednak to wspaniała sprawa, gdy polski klub potrafi zmotywować się do gry na najwyższym poziomie w najważniejszym momencie. Trzyma nerwy na wodzy, a każdy na parkiecie wie, co ma zrobić, by doprowadzić sprawę do końca. Sezon 2020/21, gdy udało się to dwa razy, był pewnym przełamaniem. Wcześniej ZAKSA miała w historii kilka bolesnych porażek w najważniejszych europejskich rozgrywkach. W sezonie 2017/18 nie udało jej się stanąć na podium Ligi Mistrzów mimo obecności w Final Four. Podobnie w 2012/13, gdy półfinał kędzierzynianie przegrali po tie-breaku. Wymienić można by jeszcze kilka ważnych meczów. I wszystkie były przegrane.

Zresztą „skażona” była tym tak naprawdę cała polska klubowa siatkówka. W sezonie 2014/15 piekielnie mocna – jak się wydawało – Asseco Resovia ograła w półfinale Skrę Bełchatów 3:0. I do finału z Zenitem Kazań podchodziła z wielkimi nadziejami. W nim jednak nie ugrała nawet seta. Trzy lata wcześniej, też z Rosjanami, w finale grała Skra. Ona była o krok od triumfu, przegrała 14:16 w tie-breaku, a w jednym z kluczowych momentów miała jeszcze miejsce skandaliczna, krzywdząca bełchatowian decyzja sędziego. To wszystko bolało.

Aż przyszła ZAKSA i powiedziała, że koniec z tym – w kluczowych meczach, najważniejszych chwilach to polskie ekipy będą ogrywać rywali. Nie na odwrót. I trzyma się tego przez trzy sezony. Choć ten był wyjątkowy.

Polski finał

Polskie mecze w Lidze Mistrzów, nawet w decydujących fazach, nie są czymś rzadkim. Grały ze sobą wspomniane Skra z Resovią, a w zeszłym roku Jastrzębski z ZAKSĄ – to półfinały. Obecność polskich klubów na tak dalekich szczeblach rozgrywek jest zaskakująca jeszcze mniej. Ale mecz o tytuł z ich udziałem? To nowość, zachwyceni tym byli nawet sami siatkarze. Przed decydującym spotkaniem rozmawialiśmy z Łukaszem Kaczmarkiem i Jakubem Popiwczakiem, kolegami z kadry, ale w tym konkretnym spotkaniu – rywalami. I obaj podkreślali wagę tego meczu:

– Historyczne wydarzenie. Niesamowite święto, a także promocja siatkówki. Jesteśmy szczęśliwi, że możemy być tego częścią. Słyszałem, że finał będzie transmitowany w otwartej telewizji, co mnie bardzo cieszy. Kilka milionów ludzi będzie podziwiało to, co wydarzy się 20 maja w Turynie. […] być może przez nasze wyniki zainteresowanie klubową siatkówką będzie wzrastać. To może przynieść profity dla siatkarzy, sponsorów, kibiców. Liczę, że na pracy, którą obecnie wykonujemy, każdy będzie mógł skorzystać i czerpać z niej radość – mówił Kaczmarek.

– Z pewnością jest to wydarzenie bez precedensu. Przez ostatnich kilkanaście lat polskie zespoły potrafiły dochodzić daleko, grały ze sobą czasem w półfinałach, jak my rok temu z ZAKSĄ, czy kiedyś Skra z Resovią. Ale dwa polskie zespoły na samym szczycie, w meczu o trofeum? Czegoś takiego jeszcze nie było. Dla nas, zawodników, to wielka sprawa. Czujemy ogrom tego wszystkiego. Z kolei dla kibiców i wszystkich osób związanych z polską siatkówką, to wisienka na torcie. Wszyscy w końcu pracujemy na to, by nasza siatkówka była na jak najlepszym poziomie, dawała emocje, rozwijała się i sprawiała mnóstwo frajdy. Doczekaliśmy się tego, że 20 maja razem będziemy mogli cieszyć się tym, w jakim miejscu jesteśmy – twierdził Popiwczak.

Postronni kibice liczyli, że będzie to prawdziwe święto siatkówki, że obie ekipy zagrają pięć setów i dadzą mnóstwo emocji. No i dały. Jeśli nasza siatkówka klubowa miała się w jakiś sposób przy tej okazji zareklamować, to sety numer cztery i pięć były najlepszymi, jakie można było w takim meczu zagrać. Owszem, może wcześniej było nieco gorzej, ale na długo zostaną z nami obrazki czy to zmarnowanej przez Bartosza Bednorza piłki w końcówce czwartego seta, czy znakomitego bloku Marcina Janusza, czy też walki Jastrzębia do samego końca.

O taki finał nam chodziło. Teraz pozostaje liczyć, że nie będziemy musieli długo czekać na kolejny.

Wśród największych

Statystycznie ZAKSA już teraz jest wśród największych ekip w historii. Owszem, pod względem ogólnej liczby triumfów – licząc całą historię rozgrywek – sporo brakuje jej do CSKA Moskwa, które na koncie ma ich 13. Ale już w samej Lidze Mistrzów, a więc zliczając wygrane od reformy w 2000 roku, lepsza była tylko jedna ekipa – wielki Zenit Kazań, który triumfował sześciokrotnie. Tyle samo triumfów co kędzierzynianie mają z kolei Trentino i Biełogorje Biełgorod. Z kolei przywołane CSKA w XXI wieku nie wygrywało ani razu.

Trzy triumfy z rzędu to też wynik wyjątkowy, bo znów – w XXI wieku lepsza była tylko jedna ekipa i jest nią przywołany Zenit. Ale do wyrównania jego osiągnięcia brakuje ZAKSIE już tylko jednego tytułu, a po tym, co do tej pory osiągnęła, śmiało możemy zapytać: czemu nie miałaby go zdobyć? Już teraz jednak dorównała Trentino, które trzy razy wygrywało w latach 2009-2011 (Zenit w 2015-2018). Wcześniej podobne sukcesy odnosiły tylko włoskie Ravenna (1992-1994) i Modena (1996-1998), i oczywiście CSKA (trzy triumfy z rzędu w latach 1973-1975 i cztery w 1986-1989).

Ba, ZAKSA już teraz jest w najlepszej dziesiątce klubów pod względem osiągnięć ogółem. Tylko tyle ekip – od 1960 roku – zdołało wygrać czy to Puchar Mistrzów, czy Ligę Mistrzów co najmniej trzy razy. Z czego tylko cztery mają tych tytułów więcej. ZAKSA w trzy lata wpisała się do grona najlepszych siatkarskich drużyn w dziejach. A przecież jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. I śmiało można liczyć, że coś do tego dorobku dołoży.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]

Jakub Radomski
1
Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]
Polecane

Pierwszy krok zrobiony. Jastrzębski Węgiel o dwa sety od finału Ligi Mistrzów

Sebastian Warzecha
1
Pierwszy krok zrobiony. Jastrzębski Węgiel o dwa sety od finału Ligi Mistrzów

Komentarze

3 komentarze

Loading...