Reklama

„Wynik w finale Ligi Mistrzów nie będzie ważny. Już jesteśmy wygrani”

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

20 maja 2023, 11:18 • 8 min czytania 5 komentarzy

Prawdopodobnie nie ma drugiego siatkarza, który tak dobrze poznał zarówno ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle, jak i Jastrzębski Węgiel. Patryk Czarnowski w pierwszym z tych klubów grał w latach 2010-2012 oraz 2015-2017, a w drugim w latach 2007-2010 oraz 2012-2015. Przed historycznym, „polskim”, finałem siatkarskiej Ligi Mistrzów skontaktowaliśmy się z uczestnikiem mistrzostw świata, aby porozmawiać o sobotniej rywalizacji, a także nieco powspominać czasy, w których miał okazję bronić barw najlepszych drużyn PlusLigi.

„Wynik w finale Ligi Mistrzów nie będzie ważny. Już jesteśmy wygrani”

KACPER MARCINIAK: Po latach kibice wspominają pana bardziej jako zawodnika Jastrzębskiego Węgla czy ZAKSY?

PATRYK CZARNOWSKI: To rzeczywiście dobre pytanie. Trochę dłużej grałem w Jastrzębiu, bo przez sześć lat. W tych okolicach też po karierze się osiedliłem. Ciężko mi jednak wskazać na jeden z tych zespołów, bo w obu zdobyłem coś wyjątkowego oraz innego. Z Jastrzębskim Węglem sięgnęliśmy po pierwszy Puchar Polski w historii klubu, a także medal Ligi Mistrzów. A z kolei z ZAKSĄ – poza triumfem w Pucharze Polski – dwukrotnie zostawaliśmy mistrzami Polski.

Obie drużyny wniosły więc dużo w moje życie i dały mi ogromne doświadczenie, plus możliwość walki o najwyższe cele.

Pod kątem indywidualnym szczególne dla pana musiały być lata 2009 czy 2010. Wyrobił pan sobie renomę, która pozwoliła przedostać się do reprezentacji Polski.

Reklama

Tak, przypomniał pan mi moment, który był przełomowy w mojej przygodzie z siatkówką. Na początku kariery dążyłem przede wszystkim do regularnej gry. Bycia cały czas na boisku, wywalczenia sobie miejsca w składzie. Ale potem, kiedy już sobie je zapewniłem, przyszły pierwsze tytuły oraz właśnie powołania do reprezentacji.

Gra w kadrze to oczywiście marzenie każdego zawodnika, osoby, która zabiera się za profesjonalny sport. Więc tak, zdecydowanie. 2010 rok otworzył mi nowe drzwi w karierze.

W ZAKSIE trafił pan choćby na okres, kiedy zespół przejął Ferdinando De Giorgi. Dla wielu to człowiek, którego owoce pracy w Kędzierzynie-Koźlu widać do dzisiaj.

De Giorgi wniósł nowe standardy do polskiej siatkówki. Zresztą do dziś gdziekolwiek ten trener się nie pojawi, odnosi sukcesy. Pamiętam jego treningi. Były mocne, treściwe. Bardzo dużo od nas wymagał, szczególnie precyzji. Na wstępie powiedział: siatkówka to jest gra błędów. Każdy to wie: który zespół popełni mniej błędów, ten wygra.

No i rzeczywiście trenowaliśmy bardzo długo, żeby tę perfekcję starać się wprowadzić. Zagrywki w linię, asekuracje, ciągnięcie gry – jak nie w pierwszym ataku, to drugim, trzecim. Wszystko to, co ZAKSA kontynuuje do dzisiaj. Można więc powiedzieć, że bardzo dużo zaczęło się od De Giorgiego.

Pamiętam, że kiedy rozmawiałem z Grzegorzem Wagnerem na temat sukcesów ZAKSY w 2021 roku, to podkreślał właśnie rolę De Giorgiego. Mimo tego, że ten odszedł z klubu cztery lata wcześniej.

Reklama

Styl ZAKSY się nie zmienia. Cierpliwością i powtarzalnością jest w stanie wygrać z zespołami, które mają utalentowanych, bardzo silnych, wysoko skaczących graczy. Kontynuacja jest widoczna gołym okiem.

De Giorgi wprowadził też swoje zasady poza boiskiem.

Tak. U Włocha panowała pełna dyscyplina. Mocno był zafiksowany na punkcie tego, żeby wszystko funkcjonowało pod jego dyktando. Tak, aby nikt w zespole nie czuł się ani wyróżniony, ani pokrzywdzony. Co zresztą było bardzo fajne.

Telefony nie mogły zadzwonić gdziekolwiek. Punktualność stanowiła rzecz świętą. No i z czym się nigdy wcześniej nie spotkałem: w trakcie posiłków nie mogliśmy jeść, jeśli wszyscy nie mieli podanego jedzenia. I w drugą stronę: nie odchodziliśmy od stołu, kiedy ostatnia osoba nie skończyła jeść. To był czas dla nas. Żebyśmy się integrowali, rozmawiali przy stole. Mogli poczuć się rodzinnie.

Na to właśnie kładł nacisk De Giorgi: funkcjonowanie jak jeden organizm. I to przeniosło się na boisko, pomagało w tych trudnych momentach.

Na któregoś z siatkarzy trzeba było najdłużej czekać przy końcu posiłków?

(śmiech) To oczywiście nie będzie nic ujmującego. Ale nasz libero, Korneliusz Banach, jadł bardzo na spokojnie. Nie był przyzwyczajony do szybkiego trybu życia. I zawsze go tak dowcipnie dopingowaliśmy: no, Kornel, czekamy na ciebie. Wszystko naturalnie w ramach żartów. Mieliśmy bardzo dobrą atmosferę w zespole.

Na podstawie swojego doświadczenia mogę zresztą powiedzieć: bez dobrej atmosfery trudno jest osiągnąć sukces. Można mieć graczy światowego poziomu, ale jeśli brakuje chemii, to po najwyższe cele, przy największej presji, raczej się nie sięgnie.

Przejdźmy teraz do Jastrzębskiego Węgla. Klub na przestrzeni lat się zmieniał, ale jedna postać jak zawsze była, tak dalej jest. Drugi trener, czyli Leszek Dejewski.

Leszek… legenda. Od kiedy pamiętam, zawsze był częścią Jastrzębskiego Węgla. Bardzo fajny człowiek, który zawsze mocno, pozytywnie wpływa na atmosferę. Jest ostoją spokoju, załagadza wiele sytuacji. Nawet jak robi się gorąco, to każdy – z racji jego doświadczenia oraz wieku – go wysłucha. Jak Leszek mówi, że w coś nie warto brnąć, to zazwyczaj ma rację.

Wspominam go też jako bardzo uczynnego. Nigdy nie odmówił pomocy. W samych dobrych słowach mogę o nim mówić. Tak samo jak o Bogdanie Szczebaku, który też od wielu, wielu lat pracuje w Jastrzębiu. Jest statystykiem, teraz udziela się również jako trener. To mózg zespołu, który też daje mu bardzo dużo dobrego.

W Jastrzębskim Węglu akurat zmiany na pozycji pierwszego trenera są normą. Osoba Leszka Dejewskiego zapewnia więc pewnego rodzaju kontynuację.

Tak, i to też bardzo dobrze świadczy o Leszku. Jest skłonny współpracować z każdym trenerem. Niezależnie od tego, kim by on był i jakie miał metody pracy.

Rozmawialiśmy z Kubą Popiwczakiem oraz Łukaszem Kaczmarkiem. Obaj zgodnie stwierdzili, że szanse w finale Ligi Mistrzów oceniają 50 na 50. Też pan tak to widzi?

Powiem szczerze, że decydująca może być po prostu dyspozycja dnia. Zresztą bardzo się cieszę, że w finale będziemy mogli obserwować dwie drużyny z Polski. Zawsze bronię naszej dyscypliny i podkreślam, że jeśli chodzi o siatkówkę to polskie zespoły zawsze są w czołówce, zawsze walczą o najwyższe cele. I o tym nie powinno się zapominać.

Powiem nawet, że dla mnie wynik nie będzie ważny. Bo ten już mamy. Dwa polskie zespoły zagrają w finale. Jesteśmy wygrani.

Wracając jednak do szans: myślę, że faktycznie dyspozycja dnia będzie miała znaczenie. Mecze pomiędzy tymi zespołami normalnie są bardzo zacięte. Choć akurat w ostatnim spotkaniu w finale mistrzostw Polski Jastrzębski Węgiel pokazał niesamowitą dyspozycję i wygrał bez żadnych problemów. Dawno nie widziałem tak bezradnej ZAKSY.

Pytanie, jak wiele może zmienić tydzień. Co zdołała w tym czasie zmienić ZAKSA? Wiadomo, że w siatkówkę potrafi grać na najwyższym poziomie. Ważne musiało być odpowiednie dobranie treningów, tak aby na świeżości wyjść na finał Ligi Mistrzów. Liczę, że zobaczymy kunszt siatkówki w wykonaniu tego zespołu.

Ale rzeczywiście: Jastrzębie pokazało swoje. Jeśli będzie w dobrej dyspozycji, to może dojść do powtórki z finału PlusLigi. Aczkolwiek takiego meczu jak ostatnio bym się nie spodziewał.

Ostatnie wyniki stawiają sprawę jasno. Ale finał Ligi Mistrzów to tylko jeden mecz, a ZAKSA już na tym poziomie ma doświadczenie.

Mówiłem już przed finałami: fajnie, jakby się podzielili. Jeden zespół weźmie mistrzostwo Polski, drugi Ligę Mistrzów. Ale tak jak wspominałem, dla mnie obie drużyny są już wygrane. To będzie po prostu święto siatkówki, wielka gratka dla kibiców, którzy będą mogli obejrzeć taki finał.

A którzy zawodnicy z Jastrzębia i ZAKSY robią na panu największe wrażenie?

Bardzo duży sentyment mam do „Jurka” Gładyra. Wiem, jakim jest tytanem pracy. Zawsze to powtarzałem: jeśli nie ma akurat problemów zdrowotnych, to nie istnieje drugi taki środkowy. Pokazuje to cały czas, nawet przy swoim wieku: jest maszyną. Wielki szacunek za to, co robi na boisku. Ale także za to, jak kieruje swoim zespołem. Jest człowiekiem, który trzyma w ryzach młodsze charaktery.

Bardzo cenię sobie też znajomość z Kubą Popiwczakiem, a także cenię go jako zawodnika. Pamiętam, jak zaczynał grać w siatkówkę. Przypadkowo trafił do nas na treningi, ale wywalczył sobie pozycję. I teraz wciąż jest ambitny, wciąż robi postępy, już jako szóstkowy zawodnik. Kolejnym krokiem może być większa rola w reprezentacji. Szacunek więc dla tego gościa, że nigdy nie spoczął na laurach, po tym jak dostał się do pierwszego zespołu.

Jeżeli chodzi o ZAKSĘ: Łukasz Kaczmarek trzyma bardzo fajny, wysoki poziom. To nigdy nie jest rycerz bez głowy. Gra niezwykle przemyślane akcje. Jak nie wyjdzie mu atak przy pierwszym podejściu, to poprawi w kolejny. Bardzo podoba mi się ten gracz.

Mam też duże słowa uznania dla Marcina Janusza. Przyszedł do ZAKSY i musiał unieść sporą presję. Wcześniej nie grał w pierwszym składzie w zespołach, które grały o najwyższe cele. Ale świetnie radzi sobie w nowych realiach. Jest kompletnym zawodnikiem.

Na koniec dołożę jeszcze Davida Smitha. Mogę o nim wypowiedzieć się podobnie jak o Gładyrze. Czego się nie dotknie, jest naprawdę mega.

PlusLiga to obecnie najsilniejsza liga na świecie?

Naprawdę trudno mi stwierdzić, czy to jest „top of the top”. Bo nie chciałbym skrzywdzić ligi włoskiej, która też trzyma bardzo wysoki poziom. Ale patrząc na ten finał, czy poprzednie finały Ligi Mistrzów, musimy to chyba powiedzieć: PlusLiga, jeśli nie jest najsilniejsza, to jest bardzo, bardzo silna. I to od wielu lat.

Dużo pokazał ten sezon. Nie mamy tylko czterech czy pięciu mocnych zespołów. Bo nawet do najlepszej ósemki jest się obecnie trudno przedostać. Proszę zobaczyć na Skrę Bełchatów. Gdzie jest obecnie, a gdzie kiedyś była.

ZAKSA i Jastrzębie to jedno, ale kto wie, co w przyszłym sezonie w Europie pokażą Asseco Resovia czy Warta Zawiercie, półfinaliści tego sezonu.

No właśnie, Warta Zawiercie – to zespół, który miał naprawdę świetny sezon. Gdyby można było wręczyć dwa brązowe medale, to z czystym sumieniem bym to zrobił. Walczyli fenomenalnie w meczach o trzecie miejsce. Grzechem byłoby nazwać ich przegranymi.

ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK

Czytaj także:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
0
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Inne sporty

Polecane

Agent zdradza kulisy siatkówki. „Było grubo. Bednorz w Rosji mógł trafić do więzienia”

Jakub Radomski
4
Agent zdradza kulisy siatkówki. „Było grubo. Bednorz w Rosji mógł trafić do więzienia”
Polecane

Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Jakub Radomski
3
Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Komentarze

5 komentarzy

Loading...