Reklama

Klub na „jakoś to będzie”. Co rozbiło Wisłę Płock?

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

16 maja 2023, 12:54 • 12 min czytania 70 komentarzy

Jedna z rewelacji Ekstraklasy i lider po ośmiu kolejkach, na dwa tygodnie przed końcem ligi szuka w nerwowy sposób strażaka, by uchronić się przed spadkiem. O tym, jak karkołomny to pomysł, świadczy fakt, ż odmawia jej nawet asystent. Wisła Płock wpadła w absurdalną spiralę, która może zakończyć się w pierwszej lidze. Wczoraj analizowaliśmy nafciarski kryzys od strony sportowej. Dziś zajmiemy się organizacją klubu. Wisła to jeden z tych przypadków, gdy możemy powiedzieć, że ryba psuje się od głowy.

Klub na „jakoś to będzie”. Co rozbiło Wisłę Płock?

W teorii wszystko powinno grać jak należy. Całościowy obraz klubu z Płocka wygląda porządnie. Traci dopiero przy bliższym poznaniu, bo gdy przystawimy bliżej oko, widzimy, że jedne elementy pozszywane są trytytką, drugie posklejane butaprenem, a trzecie to dziura, której już się nie załata. Trwający od miesięcy kryzys sportowy to tylko i aż jeden z problemów. Co chwilę jest jakiś kryzys. Co chwilę przygnębia szara rzeczywistość.

Wisła Płock na drodze do spadku z Ekstraklasy? Analiza kryzysu 

Pavol Stano bierze udział przed meczami w „spotkaniach z dziennikarzami”. Nikt tak tego nie nazywa, głupio też mówić o konferencji prasowej, skoro szkoleniowiec w praktyce mówi do kamery przez trzy minuty, czego nie ogląda na YouTube nawet tysiąc osób. To w jakiś sposób pokazuje, jakim zainteresowaniem cieszy się klub z Płocka.

Wisła chciała organizować konferencje prasowe i zresztą w przeszłości to robiła. Zrezygnowała, bo nie budzą one zainteresowania. Zdarzały się spotkania trenera z mediami, na których stawił się jeden człowiek. Trener właśnie. Marketingowcy stawali przez lata na głowie, by zachęcić lokalną prasę. Gdy trenerem „Nafciarzy” był Kibu Vicuna, podczas konferencji prasowych podawano dobrej jakości hiszpański tapas. Ale nawet i on nie zachęcił na dłuższą metę lokalnych dziennikarzy.

Rafał Wolski potrafi nie mieć przez rok prawa jazdy, stracić je po haniebnej przejażdżce pod wpływem przez krakowskie ulice, by wpaść zupełnym przypadkiem. Sprawa nie tylko nie przedostała się do mediów. Nie wiedział też klub, a w mieście nie huczało od plotek. Wisła Płock jest trochę rodzinna, a trochę ogólnopolska. Z jednej strony kusi wspomnianym Rafałem Wolskim, wyróżniającym się ligowcem, by mieć na tym samym pokładzie Pawła Magdonia, pracującego wcześniej tylko w trzeciej lidze, uczącego się fachu na żywym organizmie. Czasem jest ligowcem pełną gębą, buduje stadion, ma mocnego sponsora, a czasem amatorskim klubikiem, który notorycznie zalega z pensjami. To ligowy średniak, który z pewnością ma wszelkie warunki ku temu, by wieść stabilny żywot przyzwoitego klubu.

Reklama

Czy potrafi nimi zarządzać? To już inna kwestia. Można podać tę kwestię w mocną wątpliwość, skoro w ostatnim czasie w Płocku co chwilę jest jakiś pożar do ugaszenia.

Pożar, o którym zazwyczaj niewiele się mówi. Oto pięć powodów, przez które Wisła Płock stanęła nagle nad przepaścią.

Piłkarze Wisły Płock mają regularne zaległości

Wisła Płock pobiera miejskie dofinansowanie. Ma mocnego sponsora w postaci PKN Orlen. Otrzymuje środki z Płockiego Ośrodka Kultury i Sztuki. Jest marką kojarzącą się z Ekstraklasą. Buduje nowy stadion. Radzi sobie sportowo. To naprawdę duża sztuka, by nie pospinać budżetu, mając taką pozycję wyjściową. A „Nafciarze” w ostatnich miesiącach regularnie go nie spinają. W samym 2021 roku wykazali 13 milionów straty.

Kłopoty finansowe siłą rzeczy odbijają się na zawodnikach. Ulubiony moment piłkarzy Wisły Płock to ten, gdy zbliża się termin na złożenie dokumentów przed Komisją Licencyjną. Zarządcy klubu stają wtedy na głowie, by zdobyć pieniądze, dzięki którym wyzerują poprzedni rok rozliczeniowy. Zawodnicy dostają wówczas wyrównanie i na chwilę zapada normalność. W Płocku słyszymy, że niektórzy borykali się w ostatnim czasie z zaległościami, przez które mogliby rozwiązać kontrakt z winy klubu. Dotyczą one między innymi premii za szóste miejsce, która wciąż jest niewypłacona. W poprzednich latach to właśnie z wypłacaniem premii, a także wyrównaniem covidowych obniżek, były największe problemy.

Zaległości są cały czas. Wobec jednych większe, wobec drugich mniejsze. Czasem wynoszą one miesiąc, czasem trochę dłużej, ale klub zawsze wszystko reguluje i stara się unikać sytuacji, w których ktoś mógłby rozwiązać jednostronnie umowę. Nikomu też nie chce się walczyć z klubem, choć wiarygodność Tomasza Marca w oczach szatni maleje z każdym tygodniem lub też – bardziej obrazowo – z każdą obietnicą, która okazała się później nie mieć pokrycia.

Reklama

Najgorętsza atmosfera panowała na początku 2022 roku, gdy w klubowej kasie zapanowały pustki, nie było zbyt wiele perspektyw na pozyskanie środków koniecznych do spłaty zawodników, a prezes nieustannie zwodził szatnię terminami wypłat, których nie dotrzymywał. Obecnie klub wciąż zalega za premię z zeszłego sezonu i ma drobne poślizgi w wypłatach. Dostał jednocześnie licencję na grę w przyszłym sezonie, co oznacza, że porozumiał się z zawodnikami, którym wisi pieniądze (licencję przyznano z nadzorem finansowym i infrastrukturalnym).

Rozpaczliwe transfery

„Nafciarze” byli jesienią rewelacją rozgrywek. Łączyli wyniki z atrakcyjną piłką. Mieli walczyć o puchary. Świetny start jesienią napędził między innymi Davo, który szybko został uznany ligową gwiazdą i – jak to hasło dziś w ogóle brzmi? – „brakującym elementem Wisły Płock”. Miał dopełniać siłę ognia linii pomocy z Furmanem, Szwochem czy Wolskim. Cała formacja miała sprawić, że „Nafciarze” wejdą na wyższy poziom. Jako że poprzedni sezon skończyli na szóstej pozycji, miała nim być realna walka o puchary.

I aż do września, po którym Wisła wciąż liderowała, zanosiło się właśnie na taki scenariusz.

Drużynie z Płocka brakowało kogoś, kto da konkretne liczby i wykorzysta podania kreatywnych zawodników. I tym kimś stał się Davo. Transfer Hiszpana przedstawiano wręcz jako ruch wizjonerski. Piłkarz z LaLiga2, w miarę regularnie grający zmiennik UD Ibiza, dla którego Ekstraklasa jest okazją na wypromowanie się, a nie zsyłką. Gość, za którym trzeba było się nachodzić, bo rozmawiano z nim rok, zanim zdecydował się na transfer do Polski. Paweł Magdoń twierdził wręcz, że obejrzał jego wszystkie mecze w sezonie, po którym trafił do Płocka. Davo dał bramki, Davo podniósł morale całego zespołu.

Morale okazało się bańką, która prysła zimą, gdy Wisła w rozpaczliwy sposób próbowała opchnąć zawodnika komukolwiek, by móc spłacić szatnię i zamknąć licencyjnie 2022 rok. Budżet znów się nie spinał. Choć Hiszpan miał na swoim koncie świetne liczby (dziewięć bramek jesienią), to nie był młodzieniaszkiem (28 lat), więc nie ustawiła się pod nim kolejka chętnych. Pod koniec okna trafił więc do KAS Eupen, który dawał 600 tysięcy euro. Transfer dopięto w ostatnim dniu okna.

Wisła zgodziłaby się niemalże na każde warunki spełniające minimum przyzwoitości. Miała beznadziejną pozycję negocjacyjną, bo gdyby nie ten transfer, zwyczajnie nie spięłaby budżetu bez kolejnej miejskiej kroplówki. – Jesteśmy klubem, który raz na pół roku powinien sprzedać zawodnika, żeby funkcjonować na odpowiednim poziomie. Czasami zdarza się tak, że jak otrzymamy ofertę na konkretnym poziomie, to najzwyczajniej w świecie nie stać nas na jej odrzucenie. Warunki, na których odszedł Davo były narzucone przez nas i jesteśmy z nich zadowoleni – mówił nam Paweł Magdoń, który w tej wypowiedzi nie mija się z prawdą, ale sprzedaje ją w wygodny dla siebie sposób.

600 tysięcy za gwiazdę Ekstraklasy, nawet dwa lata przed trzydziestką, to suma poniżej rynkowej wartości. Sam transfer Davo nie wystarczył. Gdy okna w wielu ligach wygasły, Wisła wciąż proponowała swoich zawodników. W drugiej połowie lutego, po długich formalnościach, dopięto transfer Antona Krywociuka do Korei Południowej. Tamtejsze Daejeon Hana Citizen wyłożyło za niego podobną kwotę: około 600 tysięcy. Słyszymy, że całościowo Wisła niekoniecznie zbiła kokosy na tym zawodniku, bo okazałą sumę odstępnego przykrywają spore zarobki, jakie pobierał od lata 2021 roku. Z Płocka można było zresztą usłyszeć, że agent piłkarza potrafił dzwonić do klubu codziennie z pytaniem, kiedy ten dostanie należne pensje.

Odszedł także Damian Rasak, który nie dogadał się z „Nafciarzami” w sprawie przedłużenia kontraktu (zaproponowano mu mniejsze apanaże niż miał dotychczas). Co ciekawe, zadowalającą kwotę rzucił Górnik Zabrze, który też nie jest przecież krezusem. Także i po tym transferze w Płocku odetchnęli z ulgą. Listy płac zszedł jeden z lepiej zarabiających zawodników, co było istotnym odciążeniem. 

Transfer Rasaka też sporo mówi. Sportowo nikt nie miał do niego większych uwag. Grał u wszystkich trenerów – Brzęczka, Dźwigały, Vicuni, Sobolewskiego, Bartoszka i Stano. Spędził w Płocku kilka ładnych lat. Wisła go ceniła i odrzucała oferty za niego (ze Śląska Wrocław czy Wisły Kraków). I jednocześnie lepszą ofertą dla 27-latka miał klub z jeszcze większymi problemami organizacyjnymi i który wcale nie płaci wielkich kontraktów. Skoro Zabrze okazało się miejscem, w którym filar zespołu z długim stażem woli wiązać swoją przyszłość, nie świadczy to dobrze o kondycji Wisły Płock.

Tak czy inaczej zimą do płockiej kasy wpłynęło łącznie ponad milion euro, piłkarze zostali spłaceni, budżet się jakoś spiął.

Zbyt duże (?) poparcie dla trenera

Czy można popierać trenera aż za bardzo? Wygląda na to, że tak. W lidze, której jednym z grzechów głównych jest brak zaufania dla trenerów, Wisła chciała być świętsza od papieża. W sytuacji, w której większość prezesów szukałaby strażaka do ratowania wiosny, chciała… przedłużyć kontrakt z Pavolem Stano o rok. Mimo że ten trwa do lata 2024 roku.

Do takiej propozycji ostatecznie nie doszło. Zupełnie na serio rozważano ją jednak w klubowych gabinetach, gdy Wisła zaczęła wiosnę od pięciu porażek z rzędu. Mimo że rezultaty były rozczarowujące, klubowa wierchuszka była zachwycona profesjonalizmem, jaki wniósł do klubu Stano. Sam szkoleniowiec z coraz mniejszym entuzjazmem patrzył na pracę w Płocku. W pewnym momencie ciągnęło go do reprezentacji Słowacji, która ponoć rozważała go w kontekście posady selekcjonera.

Wisła Płock chciała zagrać wizjonersko i przedłużyć kontrakt, gdy większość myślałaby o zwolnieniu. Sam zamysł, na poziomie koncepcyjnym, może i nie jest zły i w wielu miejscach osiągnąłby pozytywny skutek. Ale chyba nie w Wiśle, gdzie trener sam zdawał się tracić zapał do pracy. Fakt, że Słowak ma zostać zwolniony na dwie kolejki przed końcem sezonu pokazuje, że nie warto było mieć wobec niego tak dużego kredytu zaufania. „Nafciarze” zdawali się być wręcz przekonani o nieomylności swojego wyboru. Gdyby przedłużyli z nim kontrakt, mieliby dziś do spłaty dwa razy większą pensję szkoleniowca i tylko pogłębiliby spiralę długów. Pozycji Stano nie umniejszały nawet niewypały transferowe, których ma na koncie co najmniej kilka.

To wszystko poprzedziło sytuację, gdzie ten sam Stano traci posadę na dwie kolejki przed końcem ligi. Trudno o bardziej rozpaczliwe przyznanie się do błędu. Trudno o wyraźniejszy dowód na brak pomysłu na siebie. Trudno też o lepszy przykład na to, że Wisła Płock myśli w sposób życzeniowy. 

Paweł Magdoń jest miernym dyrektorem sportowym

Paweł Magdoń to kolejny przykład myślenia życzeniowego. Wisła zawiodła się na Marku Jóźwiaku, dyrektorze sportowym z dużym nazwiskiem, dużą władzą, z zewnątrz. Chciała kogoś mniejszego i związanego z klubem. Na niewielkim rynku dyrektorów sportowych doszukała się Pawła Magdonia, byłego zawodnika, który zaczyna w Lechii Tomaszów Mazowiecki. Gdy ten dostał szansę w Ekstraklasie, miał przepracowane ledwie 1,5 roku na stanowisku dyrektora sportowego. Czyli tyle, co nic.

Magdoń okazał się miernym dyrektorem sportowym i prawdopodobnie pożegna się z Wisłą wraz z końcem sezonu. Ujmijmy sprawę delikatnie – niewiele osób posądza go o to, że wyrecytuje z głowy przepisy obowiązujące przy dopinaniu transferów. Ma problem z oceną potencjału zawodnika. Nie ma spójnej wizji. Gdy przez całą zimę szuka młodego stopera i skrzydłowego, w ostatniej chwili ściąga napastnika, który znajduje się na wylocie z drużyny ligowego rywala i środkowego pomocnika w miejsce sprzedanego Rasaka. No i młodego stopera, Jakuba Szymańskiego, który póki co nie wygląda jak człowiek, który przebije się w Ekstraklasie.

Całościowo transfery Magdonia wypadają średnio. Za udane należy z pewnością uznać przyjścia Davo (rozpaczliwie sprzedanego), Sekulskiego, Vallo, Kolara, Warchoła, Kapaudiego i Krywociuka. Swego czasu dyskutowaliśmy o ruchach dyrektora sportowego w Weszłopolskich:

Dziwią nas przede wszystkim mizerne transfery ze słowackiego rynku, co jest oczywistym kamyczkiem do ogródka Stano (kto, jak nie on, powinien znać ten rynek?), ale też samego Magdonia, który nie potrafił zweryfikować piłkarzy, których zaproponował szkoleniowiec. Gono? Anonim. Kvocera? Niczego nie pokazał. Sulek? Piłkarz-mem. Kapuadi? Jako jedyny dał radę, a przecież przychodził jako piłkarz do spokojnej odbudowy, który nie grał w piłkę przez ostatnie 1,5 roku. Jak z maszyny losującej.

Za największą wpadkę Magdonia można uznać Jorginho, którego ten wypożyczył z Łudogorca, gwarantując mu sporą pensję. Dyrektor sportowy wielokrotnie naciskał na to, by grał ściągnięty przez niego zawodnik. Maciej Bartoszek nie godził się na podobne sugestie, co stało się kością niezgody pomiędzy oboma panami (jedną z wielu). Podobnie miała się rzecz w przypadku gry Kristiana Vallo. Drugi się obronił. Pierwszy natomiast przypominał jeźdźca bez głowy.

Wewnętrzne tarcia 

Choć Wisła Płock nie stanowi symbolu miejskiej patologii i niewiele się o niej mówi w jej kontekście, wewnątrz klubu dochodzi do zawirowań typowych dla publicznego klubu. Sam prezes, Tomasz Marzec, to zaufany człowiek prezydenta miasta. Prowadził marketingowo jego kampanię wyborczą. Bliska zażyłość z najważniejszą osobą w Płocku z pewnością nie przeszkodziła mu, by szybko piąć się w strukturach miejskiej spółki.

To dlatego prawdopodobnie Marzec uratuje swoją posadę, choć mniej więcej miesiąc temu w ratuszu doszło do dużego tąpnięcia, po którym miały polecieć jakieś głowy. Wszystko wskazywało na to, że obecny układ sił niejako poświęci Pawła Magdonia, choć wiele zmieniła wizyta kibiców pod stadionem z taczką. – Dzisiejsza delegacja kibiców chętnych pomóc podjąć decyzję Panu prezesowi Tomaszowi Marcowi oraz dyrektorowi sportowemu Pawłowi Magdoniowi o opuszczeniu NASZEGO klubu – pisało na Facebooku Stowarzyszenie Sympatyków Klubu Wisły Płock w momencie składania takiej wizyty:

Po zobaczeniu tego zdjęcia prezydent Płocka miał stwierdzić, że nie będzie się uginał pod presją kilkudziesięciu osób z metalową taczką. W ten sposób kibice mogli wylać dziecko z kąpielą, bo przecież Magdoń wisiał już wtedy na włosku. Dyrektor sportowy zdaje się walczyć o wpływy. To między innymi z powodu trudnych relacji z Magdoniem z Płocka odszedł Marek Brzozowski, czyli dotychczasowy koordynator akademii. Wiele niepewności narastało także wokół stadionu, który miał być otwierany pod koniec obecnego sezonu (ależ byłoby to święto futbolu!). Poza wiadomością klubu odbyła się sprzedaż praw nazwy obiektu. Nie wiadomo jeszcze, kto będzie nim zarządzał (jakaś miejska spółka, ale jeszcze tego nie ustalono). A otwarcie już niebawem.

To wszystko składa się na obraz klubu, który działa według filozofii „jakoś to będzie”. Jakoś pospinamy budżet. Jakoś zrobimy transfery. Jakoś trener przetrwa ten kryzys. Jeszcze nie wiemy jak, ale przecież jesteśmy Wisłą Płock, czyli klubem, który ma zbyt wiele, by spaść z Ekstraklasy.

WIĘCEJ O WIŚLE PŁOCK: 

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
1
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?
EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
2
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
1
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?
EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
2
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Komentarze

70 komentarzy

Loading...