Reklama

Czas na przedwczesny finał Ligi Mistrzów

redakcja

Autor:redakcja

09 maja 2023, 13:42 • 6 min czytania 13 komentarzy

Liga Mistrzów to rozgrywki, które potrafią zaskoczyć, jak żadne inne. Nigdy nie wiesz, czym cię znienacka zaatakują. Często zdarza się też, w przeciwieństwie choćby do Pucharu Polski, że losowanie układa się w ten sposób, że już na bardzo wczesnych etapach rozgrywek mamy starcia najsilniejszych drużyn, do których teoretycznie powinno dojść dopiero w tym najważniejszym, ostatnim meczu. I nie inaczej jest w tej edycji. Już dziś na Santiago Bernabeu będziemy świadkami pierwszego rozdziału tego przedwczesnego finału. Starcia dwóch drużyn, które okiełznać niezwykle trudno. Dwóch drużyn, które niemal dokładnie rok temu stworzyły jedno z najlepszych widowisk w historii tych rozgrywek.

Czas na przedwczesny finał Ligi Mistrzów

Estadio Santiago Bernabeu, Madryt. 4 maja 2022 roku.

Na zegarze 68. minuta rewanżowego starcia pomiędzy Realem Madryt a Manchesterem City w półfinale Ligi Mistrzów. Mecz zupełnie inny, niż ten pierwszy. Tamten obfitował w bramki, był wręcz szalony, pełen zwrotów akcji. Tym razem nic nie wskazuje na to, żeby coś podobnego miało się wydarzyć, ale fani Królewskich wierzą i tworzą niesamowitą atmosferę. Na boisku pojawia się 21-letni Rodrygo, który dopiero od niedawna coraz śmielej przebija się w drużynowej hierarchii.

Pięć minut później na stadionie panuje już grobowa cisza. Oto do siatki trafia Riyad Mahrez, wyprowadzając w ten sposób Manchester City na prowadzenie 1:0, a w dwumeczu na 5:3. Do końca pozostaje niewiele ponad kwadrans, na trybunach pojawia się coraz więcej wątpliwości. Ale jest jednak coś, co sprawia, że nadzieja jeszcze gdzieś tam się tli. Mianowicie poprzedni dwumecz, w którym Real dopiero na ostatniej prostej zdołał uciec spod topora i wyeliminować Chelsea.

Jednak do doliczonego czasu to The Citizens nacierają. Doskonałą okazję do zdobycia bramki marnuje Jack Grealish, co będzie mu się później śniło po nocach. Wydaje się, że nie ma już żadnej siły nadprzyrodzonej, która może tym razem wskrzesić Real. W końcu gospodarze potrzebują aż dwóch bramek, żeby chociaż doprowadzić do dogrywki. Ale wtem, zaczynają się dziać cuda. Benzema do Rodrygo – gol na 1:1. Asensio do Rodrygo – gol na 2:1. Dogrywka. W dogrywce rzut karny, strzela Benzema – gol na 3:1. Królewscy w finale.

Reklama

Cud. Po prostu cud.

LIMIT NIESPODZIANEK ZOSTAŁ WYCZERPANY

Los chciał, żeby w tym sezonie znów wydarzyła się magia. Los znów postawił naprzeciwko siebie Real i Manchester City w półfinale Ligi Mistrzów. Ale czy naprawdę jest jakakolwiek szansa na powtórkę z rozrywki?

Wydaje się, że nie, choć Liga Mistrzów to rozgrywki, które są w stanie nas zaskoczyć właśnie w najmniej spodziewanych momentach. Jednak ta obecna edycja nie obfituje w niespodzianki. Wygląda na to, że chyba limit został wyczerpany właśnie w poprzednim sezonie, kiedy to oprócz popisów Realu, mieliśmy choćby Villarreal w półfinale.

W tej fazie pucharowej nie mieliśmy jeszcze nawet żadnej dogrywki, nie mówiąc już o rzutach karnych. Żaden dwumecz nie rozstrzygnął się w ostatnich sekundach, wszystko dość szybko się wyjaśniało. I o ile samą obecność w półfinale Interu i Milanu można traktować w kategorii niespodzianki, to jest to taka niespodzianka, która raczej nikogo specjalnie nie grzeje. Gdyby drabinka ułożyła się nieco inaczej, to obu drużyn moglibyśmy nie mieć na tym etapie.

Ale że drabinka lubi płatać figle, to z jednej strony mamy pojedynek drużyn niespodziewanych na tym etapie, a po drugiej stronie pojedynek drużyn, które miały się spotkać w finale. Wszystko wskazuje więc na to, że w Stambule będziemy mieli murowanego faworyta.

Reklama

GAMECHANGER – ERLING HAALAND

Kto będzie tym faworytem, to dopiero się okaże. Na pewno będzie to jedna z drużyn, które wyjdą dziś na boisko w Madrycie. Na papierze, podobnie, jak rok wcześniej, faworytem jest Manchester City. To oczywiście niewiele znaczy, ale faktem jest, że dzisiejsi The Citizens są znacznie mocniejsi od tamtych sprzed roku, czego nie można powiedzieć o Realu Madryt.

Podstawowa różnica to oczywiście Erling Haaland. Jeżeli kogoś brakowało Manchesterowi City przed rokiem, to wydaje się, że właśnie kogoś takiego. Kogoś, kto będzie dla nich tym samym, czym dla Realu Karim Benzema.

Poczynania Norwega w tym sezonie przerosły chyba wszelkie oczekiwania. 22-latek zdążył już pobić tyle rekordów, że od ich wyliczania może rozboleć głowa. Ostatnio zdobył 35. bramkę w Premier League, a więc stał się zawodnikiem, który zdobył najwięcej bramek w tych rozgrywkach w jednym sezonie. A przypomnijmy, że do końca pozostały jeszcze trzy kolejki. Haaland równie dobrze radzi sobie w Lidze Mistrzów, gdzie ma już na koncie dwanaście trafień i dzięki temu jest liderem klasyfikacji strzelców. Nie ma sobie równych.

Dla porównania Karim Benzema to obecnie nie tylko cień Haalanda, lecz także cień samego siebie z poprzedniego sezonu. W Lidze Mistrzów ma zaledwie cztery trafienia, a w poprzednim sezonie miał ich przed półfinałami aż dwanaście. W lidze ma ponad dwa razy mniej goli niż Norweg, a przecież skala trudności zdobywania bramek w LaLiga jest jednak nieco inna niż w Premier League.

WALEC PEPA GUARDIOLI

Poza samym Haalandem drużyna Pepa Guardioli ma też inne argumenty przemawiające na swoją korzyść. Przede wszystkim doskonała seria aż 20 meczów bez porażki. City po raz ostatni przegrało na początku lutego z Tottenhamem i na tym koniec. Od tamtej pory nieustające pasmo sukcesów. The Citizens są niczym walec, którego nikt nie potrafi zatrzymać. Nie udało się to ani Arsenalowi, który został ekspresowo wyjaśniony i stracił pozycję lidera Premier League. Ani Bayernowi Monachium, który również dostał srogą lekcję w ćwierćfinale. Nawet ten przeklęty Liverpool został rozbity przez City aż 4:1.

W drużynie City wszystko zdaje się zgadzać i być na swoim miejscu. Z kolei Real ma całą masę problemów kadrowych, a w dodatku często zdarzają im się wpadki. Puchar Króla udało się zdobyć, ale w lidze są to aż dwie porażki w czterech ostatnich spotkaniach – z Gironą i Realem Sociedad. Przez to Królewscy spadli na trzecie miejsce w tabeli i mają już tylko matematyczne szanse na mistrzostwo.

Wielu piłkarzy Ancelottiego narzeka na urazy. Fede Valverde od dłuższego czasu mówi otwarcie, że gra z kontuzją stopy, ale nie za bardzo jest go kim zastąpić, bo Camavinga zalepia dziurę na lewej obronie, a Tchouameni gra po prostu słabo. Z powodu nadmiaru żółtych kartek nie zagra Eder Militao, który zresztą również jest daleki od optymalnej formy. Spore problemy ma Modrić, Benzema również gra słabo. Liczyć trzeba przede wszystkim na Rodrygo i Viniciusa, którzy są motorami napędowymi zespołu, ale to może w tym roku nie wystarczyć.

Wydaje się więc, że tym razem jeszcze więcej argumentów świadczy o tym, że to City wyjdzie z tego pojedynku zwycięsko. Wayne Rooney nie ma nawet co do tego wątpliwości. – Manchester City nie tylko pokona Real Madryt. Oni ich zmiażdżą. To jasne jednak, że mogę się mylić. Nie ma bowiem lepszej drużyny w obalanie argumentów niż Real Carlo Ancelottiego w Lidze Mistrzów. Uważam jednak, że City jest zbyt dobre, jest na innym poziomie – powiedział Anglik w rozmowie z „The Times”.

Trudno się z nim nie zgodzić. Przewaga City jest w tym momencie ogromna, znacznie większa niż przed rokiem. Można powiedzieć: „Jak nie teraz, to kiedy?”. Ale tak, jak Rooney powiedział później, to jest Real Madryt Carlo Ancelottiego, tego nie zrozumiesz. Nie da się przewidzieć, co wydarzy się w tej rywalizacji.

Ale przecież to właśnie o to chodzi.

Czytaj więcej na Weszło:

Fot. Newspix

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

13 komentarzy

Loading...