Reklama

Różański: Nawet kiedy mam pięć procent szans na nokaut, to po niego idę [WYWIAD]

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

01 maja 2023, 10:26 • 21 min czytania 13 komentarzy

W kwietniu tego roku Łukasz Różański (15-0, 14 KO) pokonał Alena Babicia (11-1, 10 KO) w starciu o pas mistrza świata federacji WBC w kategorii bridger. Z tego względu udaliśmy się do Rzeszowa, by porozmawiać z jedynym obecnym zawodowym bokserskim mistrzem świata z Polski. – Babić powiedział, że on walczy całe życie i ja jeszcze nie spotkałem takiego dzikusa. Pomyślałem sobie wtedy – chłopie, spotykałem większych dzikusów, poza tym ty jesteś jeden, a ja miałem sytuacje, w których musiałem powstrzymać pięciu czy dziesięciu! – mówi nam Różański, bez wątpienia najmniej spodziewany mistrz świata w najnowszej historii polskiego boksu, którego cała kariera i życie są wprost zadziwiające.

Różański: Nawet kiedy mam pięć procent szans na nokaut, to po niego idę [WYWIAD]

O ostatniej walce, otoczce wokół niej i tym, które pytanie przed starciem najczęściej zadawali mu dziennikarze. O trenerze Marianie Basiaku, który prowadzi go przez całą karierę, oraz o przyjacielu Rafale Kaliszu, któremu powierzył pas, gdyż to on namówił Różańskiego do spróbowania sił na zawodowstwie. A także o wsparciu rodziny, ciężkiej pracy od dzieciństwa, staniu na bramkach w rzeszowskich klubach, pojedynkach z Krzysztofem Głowackim, niedoszłej walce z Oscarem Rivasem, oraz wielu innych rzeczach związanych nie tylko z boksem. Ale przede wszystkim o uporze i determinacji, która zaprowadziła go na szczyt. Zapraszamy do rozmowy.

SZYMON SZCZEPANIK: Kurz po bitwie już opadł?

ŁUKASZ RÓŻAŃSKI: Jeszcze nie do końca, ale powoli opada. Cieszę się, że wszystko potoczyło się po mojej myśli. Teraz jeszcze przez chwilę jestem do dyspozycji mediów. Dlatego bezpośrednio po walce nie planowałem wolnego. Wiedziałem, że może być taka sytuacja, że będę wyeksponowany medialnie.

Życie gwiazdy, którego teraz posmakowałeś, już się przejada? Jak mawia klasyk: autografy, wywiady, wizyty w zakładach pracy. Nawet chwilę przed naszą rozmową fanka z ulicy poprosiła cię o zdjęcie.

Reklama

Trochę tak to wygląda, jednak to część sukcesu, na którą także muszę być przygotowany.

Mylili wcześniej Różańskiego z Różalskim?

I to często! Nawet kiedy spotkałem Marcina, to mówił, że mylą nasze nazwiska. Jednak częściej przywoływane było to jego, gdyż był bardziej rozpoznawalny.

Co do wywiadów, nie nudzi cię odpowiadanie na te same pytania? Kiedy słuchałem lub czytałem z tobą kolejne rozmowy przed galą – a bardzo zaangażowałeś się w promocję – to w każdym z nich padało „w której rundzie znokautujesz Babicia?”.

No tak, za którymś razem powiedziałem, że te wszystkie pytania padły, więc może lepiej zbierzmy się razem na konferencji i zadajmy różne. Wiadomo, w każdym wywiadzie inaczej formułuje się myśli. Ale najczęstszym pytaniem było, co widziałem w oczach Babicia podczas spotkania face to face. A co wtedy można zobaczyć u rywala? Wiadomo, że pewność siebie, bo jakby nie był pewny, to by nie przyjeżdżał. Przetrenował cały okres przygotowawczy.

Odniosłem wrażenie, że pomiędzy wami występował ogólny szacunek.

Reklama

Oczywiście. Ja jemu dziękuję, że przyjechał. Widać było, że chce zrobić niespodziankę, zawalczyć dla swojego kraju, bo mówił, że Chorwacja nigdy nie miała mistrza federacji WBC.

Co do samych wywiadów przed walką, to w tym czasie nie lubię dużo mówić. To jest sport, a w wadze bridger [do 101,6 kg – dop. red] czy ciężkiej każdy cios może zaważyć o przebiegu walki.

Skoro wspomniałeś o okresie przygotowawczym, to ty w gotowości do walki życia byłeś od półtora roku, czyli od pierwszego terminu zapowiadanej walki z Oscarem Rivasem.

Tak, ja tych okresów miałem kilka. Byłem chyba najdłużej przygotowującym się do walki pięściarzem w historii.

Twój niedoszły pojedynek z Rivasem to była wręcz epopeja oczekiwania. Miał się odbyć w sierpniu 2022, później termin przekładano kilka razy, aż ostatecznie się go nie doczekałeś.

Chociaż za pierwszym razem myślałem, że ta walka się odbędzie. Pojechałem do Kolumbii, dokładnie do Cali, gdzie miała odbyć się gala. Zaczęliśmy promować całe wydarzenie, spotkałem się z prezydentem miasta oraz z jednym z tamtejszych ministrów. Na początku wszystko wyglądało na bardzo profesjonalne przedsięwzięcie. Rozmawiałem także z Yvonem Michelem, kanadyjskim promotorem Rivasa. Wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie. Ale kiedy później nie doszło do walki w pierwszym terminie, to przestałem wierzyć w to, że do tego pojedynku w ogóle dojdzie.

Kto zawinił w tej całej sytuacji? Michel?

Nie, to poważny człowiek, który długo działa w branży. Myślę, że winę ponieśli promotorzy Rivasa, ale ci z Kolumbii, którzy nie spięli całego wydarzenia.

W końcu wywalczyłeś pas w zupełnie innych okolicznościach, bo u siebie w domu. Ale sodówka chyba chyba ci nie grozi. To jakiś plus osiągnięcia życiowego sukcesu w tym wieku.

Nie, ja się nie zmieniam. Zmieniło się tylko to, że mam tytuł.

Miałeś jakieś marzenie, które chciałbyś odhaczyć po zdobyciu pasa? Albo inaczej – jakąś formę nagrodzenia samego siebie?

Niczego takiego nie planowałem. Ogólnie chciałbym zainwestować te pieniądze na tyle, bym miał z nich emeryturę która pozwoli mi normalnie żyć. Ja też nigdy nie zapominałem o codziennym życiu – poza ringiem prowadzę własną firmę. Ale na pierwszym miejscu stawiam boks, a wszystko dzięki grupie wspaniałych ludzi, których mam wokół siebie. Może nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, ale gdybym przez te półtora roku miał żyć tylko z boksu, to zrezygnowałbym z pięściarstwa. Jednak moi partnerzy oraz sponsorzy wspierali mnie na tyle mocno, że mogłem sobie wszystko poukładać w głowie i czekać na swoją szansę.

Gdybyś miał wyobrazić sobie tort tego sukcesu, to kto otrzymałby jego największy kawałek? Trener Marian Basiak, twój przyjaciel i jeden ze sponsorów Rafał Kalisz, promotor Andrzej Wasilewski, rodzina? A może ty?

Wszyscy po równo. Jednak pas oddałem Rafałowi, bo znamy się od dwudziestu lat, ale dziesięć lat temu wymyślił sobie, że wrócę do boksu i zostanę mistrzem świata. Powiedziałem mu, że spróbujemy, ale nie brałem tych słów o mistrzostwie na poważnie.

Sam siebie określiłbyś jako produkt końcowy pracy wielu ludzi?

Ten pas to nie tylko mój sukces, ale całego mojego teamu i wszystkich osób, którzy mnie wspierają – także sponsorów. Dobrze się ze sobą dogadywaliśmy i oni wierzyli w to, że ta walka w końcu nastąpi. Ja sam kilka razy byłem postawiony pod ścianą. Cały czas powtarzałem, że będę się bił o mistrzostwo świata. Ale w pewnym momencie nawet dla mnie to co się działo, było dziwne. A co dopiero dla kogoś, kto od tej strony nie zna świata bokserskiego.

Chodzisz po sponsorach i przez ileś miesięcy zapewniasz ich, że to już za chwilę.

Tydzień wcześniej mówię, że będzie, a później się okazuje, że nie ma. Wiadomo, sponsorzy po drodze się zmieniali, ale muszę podziękować im wszystkim, bo każdy z nich pomógł mi w danym momencie kariery.

Skoro powiedzieliśmy o ludziach, którzy w mniejszym lub większym stopniu byli i są za tobą, to powiedzmy o tych, którzy za tobą nie byli. To musi być satysfakcjonujące, kolejny raz zamknąć usta krytykom. W twojej karierze w teorii miał cię pokonać Albert Sosnowski. Izu Ugonoh miał zabrać do szkoły boksu. Szpilce też wielu dawało szansę. Teraz „Dzikus” z Chorwacji był faworytem.

Przed naszym spotkaniem rozmawiałem z przyjacielem o tym, gdzie są ci hejterzy. Na chwilę obecną znikli. Chyba stwierdzili, że nie ma co krytykować, bo narażą się na ostrzał innych kibiców. Ale szczerze mówiąc, nie interesuje mnie to, co ktoś o mnie myśli. Ja dalej robię swoje.

Teraz wygrałeś w pierwszej rundzie walkę o mistrzostwo świata WBC. Pewnie i tak usłyszałeś opinie, że kategoria bridger to sztuczny twór, więc nie jesteś „prawdziwym” mistrzem.

W walce byłem przygotowany na dwanaście rund, ale mówiłem przed pojedynkiem, że jak trafię, to będę szedł za ciosem. I nie zrobiłem nic innego jak to, co mówiłem wcześniej. Jasne, że dochodzą do mnie takie teksty, ale mnie nie interesują. Walczę dla tych, którzy mi kibicują. Jeżeli ktoś nie chce mi kibicować, to nie ściągam go na siłę.

Zero show na konferencjach, 100% show w ringu.

Podam ci przykład. Gdyby walka trwała dwanaście rund, gdzie byłoby trochę klinczu, to powiedzieliby, że to był brzydki pojedynek. Ale tak się składa, że zarówno ta, jak i moja wcześniejsza walka z Arturem Szpilką, są do obejrzenia w bardzo krótkim czasie. I ogląda to każdy, bo słyszałem, że w aplikacji TVP Sport mój występ z Babiciem to bardzo często odtwarzany materiał.

Co było trudniejsze – pokonanie Babicia czy przekonanie trenera Mariana Basiaka, że może jeszcze zostanie na kilka walk?

Szczerze, jeszcze nie przekonywałem trenera, bo myślę, że jednak zostanie. Ale spodziewałem się trudniejszej przeprawy z Chorwatem. Nastawiałem się na największą wojnę w życiu, jednak trener zawsze mi powtarzał: „Masz okazję, to kończ, bo jeżeli nie skończysz, to potem się to mści”. I zawsze te słowa mam w głowie. Dlatego mam tak, że kiedy coś trafiam i czuję, że mam nawet pięć procent szans na nokaut, to po niego idę. To też się podoba kibicom, robi emocje.

Jak te emocje wyglądały u ciebie? Miałeś przypływ adrenaliny kiedy poczułeś, że twoje uderzenia siadły na Babiciu?

Nie, w tej walce byłem spokojny, kiedy w pierwszych sekundach zobaczyłem, że widzę jego wszystkie ciosy.

Babić był kilka kilogramów lżejszy, więc powinien być szybszy.

I to mnie zdziwiło. Wtedy powiedziałem sobie, że nie ma na co czekać, trzeba lecieć do przodu. No i poszło.

Upewniłeś się, że jest różnica na twoją korzyść.

Na ważeniu dostrzegłem, że Babić nie radzi sobie z panującymi emocjami. Grał mocnego rywala, który jest bezkompromisowy, twardy i będzie dyktował warunki w ringu. I na taki scenariusz się nastawiłem. Nie na to, że ruszę z atakiem, tylko że w pewnym momencie go skontruję i zaatakuję dopiero, kiedy trafię. Ale kolejny raz okazało się, że dopiero po wejściu do ringu można zobaczyć to, jak wyglądać będzie walka.

O Babiciu mówili, że ma pseudonim „Dzikus”. Że rzuca się na przeciwnika, rozszarpuje. Ale o tobie jakoś nie było takich opinii, choć też większość walk kończyłeś w pierwszej lub drugiej rundzie.

Ja w ogóle przed wyjściem na halę oglądałem jego dwie-trzy walki. Zobaczyłem, że wytrzymywał celne ciosy na głowę czy w brodę, ale te na skroń go ruszały. A ten mój potrójny lewy sierpowy wszedł czysto. Wtedy już się nie zastanawiałem, tylko kończyłem.

Powiedziałeś, że oddałeś pas Rafałowi Kaliszowi, przyjacielowi który zachęcił cię do powrotu do boksu. Jak tego dokonał?

Trenowaliśmy razem, on miał za sobą półtora roku treningów. W końcu chciał trochę posparować. Powiedziałem mu, że będę pracował lewą ręką, ale jak mnie trafi, to zaczniemy naprawdę fajny sparing. (śmiech) On mnie w ogóle nie mógł trafić, więc powiedział mi „Łukasz, ja chodzę, trenuję, ale ty dopiero masz potencjał do zrobienia kariery w tym sporcie.” Jasne, on ćwiczył boks amatorsko, ale naprawdę dużo potrafił. Widział mnie także w innych sytuacjach życiowych. Wiedział jaki mam charakter, dodał dwa do dwóch. I tak to się poskładało, że wróciłem do boksu amatorskiego, by wszystko sobie przypomnieć. A tam większość walk wygrywałem przed czasem.

Później pojechałem na Złote Rękawice, które wygrałem, choć w finale w pierwszej rundzie złamałem rękę. Z tego powodu ponownie miałem przerwę, a chciałem jechać na mistrzostwa Polski i zdobyć tam medal. Następnie zdobyłem kolejne Złote Rękawice, a potem pojechałem na turniej Montana Belts. Tam wygrałem dwie walki przed czasem, ale w finale przegrałem na punkty z miejscowym Francuzem. Ale mało brakowało, a w ostatniej rundzie wygrałbym przed czasem – on sam powiedział to w wywiadzie po walce. Po tym wszystkim pojechałem do Przemysława Salety na sparingi, gdyż Przemek przygotowywał się wtedy do walki z Tomaszem Adamkiem. To był wrzesień 2015 roku. Stwierdziłem wtedy, że mam już swoje lata, więc trzeba zacząć realizować ten temat.

Skąd w ogóle wzięła się twoja przerwa w boksie? Zacząłeś karierę w 2004 roku, ale przerwałeś treningi na przełomie 2007 i 2008. Zatem rzuciłeś boks na kilka dobrych lat. Czytałem, że powodu kontuzji, ale co dokładnie ci dolegało?

Przebywałem wtedy w Warszawie na treningach w grupie KnockOut Promotions, ale rozbiłem kostkę. Nie mogłem trenować, więc chciałem pójść w stolicy na studia, jednak nie udało się tego wszystkiego pospinać. Wróciłem do Rzeszowa i tu zacząłem studiować. Ostatecznie ukończyłem studia magisterskie na Uniwersytecie Rzeszowskim, a później studia podyplomowe z BHP na tutejszej Politechnice.

Pięściarz z tytułem magistra to niecodzienne połączenie.

Niewiele brakowało, a miałbym otwarty przewód doktorski. Po ukończeniu uczelni przez cztery lata sam uczyłem sportów walki na uniwersytecie. W siatce godzin uczelni znajdują się takie sporty jak szermierka, karate i boks, z którego studenci mogą sobie wybrać specjalizację. Ja prowadziłem te zajęcia, co też było trochę moim marzeniem, gdyż moja mama była nauczycielką. Ale kiedy moja kariera bokserska się rozwinęła, to przestałem uczyć i wybrałem zawodowy sport.

Studia dużo ci dały? Dziś popularna jest opinia, że wiele kierunków to marnowanie czasu.

Bardzo dużo, poznałem tam super ludzi, wykładowców i profesorów z którymi do dziś mam przyjacielskie kontakty. Zawsze jestem mile widziany na uczelni i często wpadam tam na kawkę czy porozmawiać. One trochę też ukierunkowały moje życie. Bo mogło być z nim różnie.

Jednak trener Basiak w dokumencie „Wyjście z cienia” powiedział, że kiedy byłeś kawalerem, to nie byłeś do końca grzeczny. Na czym to bycie niegrzecznym polegało?

Nie ma co wracać do starych czasów, bo nie uważam, bym miał się czym chwalić. Ale wiesz, całe liceum oraz przez studia pracowałem na dyskotekach na ochronie. Siłą rzeczy działy się tam różne rzeczy i spotykało się różnych ludzi. Ale przez takie doświadczenia mam teraz szerokie grono znajomych.

Z jednej strony profesorowie uniwersytetu, z drugiej ludzie, dla których praca i życie zaczynają się od piątku od godzin wieczornych.

Jednych i drugich bardzo cenię. Każdy człowiek ma swoje dobre cechy i od każdego można się czegoś nauczyć. Wszyscy moi znajomi są dla mnie wartościowi, bo wiem, że żaden z nich nie odmówi mi pomocy jeżeli go o to poproszę.

Domyślam się, że na ochronie w klubie potrafiły dziać się grube rzeczy.

Ja w takich sytuacjach często dostawałem rykoszetem z tego względu, że zacząłem pracę na ochronie w wieku siedemnastu lat. Wyglądałem jak dzieciak – i przecież nim byłem – a pracowałem tam z facetami, którzy mieli po czterdzieści lat, dwa metry wzrostu i sto czterdzieści kilo wagi. Ja, z wagą nieco ponad stu kilogramów i twarzą dziecka, z trądzikiem młodzieńczym, w koszulce ochrony byłem pierwszym celem dla najbardziej agresywnej klienteli. Wiadomo, alkohol i inne używki wzmagały w nich odwagę. Ale może takie sytuacje też ukształtowały mój charakter.

Niektórzy studenci mogli się zdziwić, że w piątek czy sobotę widzą cię na ochronie w klubie, a w poniedziałek na zajęciach bokserskich na uniwersytecie.

Ja akurat pracowałem w klubie dla starszych osób, gdzie studentów nie było. Raczej przychodzili tam ludzie w wieku od 25 lat wzwyż. Wówczas to był jeden z lepszych klubów w Rzeszowie.

Cofnijmy się w twojej historii jeszcze dalej. Nie pochodzisz z samego Rzeszowa, ale z Czarnej Sędziszowskiej…

Tak, z wielodzietnej rodziny, gdyż jest nas ośmioro rodzeństwa, a ja jestem najmłodszy. Cała rodzina jeździ i mi kibicuje. A jest nas sporo, bo moi rodzice mają dwadzieścia pięć wnucząt i pięcioro prawnuków. Fajnie, że mnie wspierają. Nawet śmiałem się do siostry, że dobrze, że nie rozwinęli baneru „Mamy brata mistrza świata” w trakcie walki, bo kiedy go zobaczyłem, to aż mnie za serce złapało ze wzruszenia.

Sądzisz, że twój upór to kwestia wychowania czy charakteru?

Od dziecka musiałem walczyć o swoje. Mój dwa lata starszy brat, który teraz najbardziej pomaga mi przy organizacji walk, jako młody chłopak mocno chorował. Dlatego też nasze role w rodzinie się zamieniły i to nie ja, ale on był traktowany jako najmłodszy w rodzinie. To ja musiałem robić wszystkie rzeczy wokół domu za nas dwóch. Rodzicie mieli duże gospodarstwo, na którym nikt się nie nastawiał, że nie będzie pracował. Cała rodzina musiała to robić. Pamiętam, że miałem pięć lat kiedy nauczyłem się jeździć konno.

W jaki sposób?

Ojciec kazał mi oprowadzić konia na łąkę, ale to było daleko. Myślałem, jak to zrobić tak, żeby się nie obrobić. To jaki jest najprostszy patent? Że będę na nim jeździł.

Czyli poprosiłeś tatę o to, żeby nauczył cię jeździć?

Nie, nikt o tym nie wiedział! Ojciec po prostu kazał mi go odprowadzać. A ja wyłaziłem na ogrodzenie i z niego siadałem na konia. Później już był ze mną tak oswojony, że kiedy jadł trawę, to siadałem mu na łeb, on się wtedy podnosił do góry, ja zjeżdżałem mu po szyi na grzbiet, odwracałem się i mogłem jechać.

Gospodarka to nie był koniec twoich zajęć, bo pracowałeś także przy drzewie.

Kiedy miałem czternaście lat, pracowałem w tartaku u wujka. Rodzice nie chcieli się na to zgodzić, bali się, ze coś mi się stanie. Ale ja chciałem zarabiać kasę więc ciężko pracowałem po dwanaście godzin. Harowałem tam przez trzy miesiące przez całe wakacje i było spoko. W ramach dodatkowego zarobku jeszcze jeździliśmy z kolegami po drzewo do lasu. (śmiech)

Jako osoba spoza miasta, jak byłeś traktowany w Rzeszowie? Swój czy nie swój?

Kiedy poszedłem do szkoły do Rzeszowa, to nie znałem w niej nikogo. Ale z czasem, gdy zacząłem trenować, to w ciągu dwóch-trzech miesięcy poznałem wszystkich chłopaków, którzy działali w mieście. W pewnym momencie zamiast nosić w plecaku książki, chowałem tam rękawice, ochraniacz na zęby i sparowałem pięć razy w tygodniu. I to z wszystkimi, niezależnie od sekcji bokserskiej. Dlatego szybko zaadaptowałem się w mieście, wszyscy momentalnie mnie poznali.

A dziś otrzymujesz owację od całego sektora Stali Rzeszów, gdyż do tej sekcji bokserskiej należysz.

To była bardzo fajna sprawa, też mnie wtedy trochę ściskało w sercu. Ładnie mnie przyjęli, za co im serdecznie dziękuję. Po prezentacji chyba z godzinę robiliśmy sobie jeszcze zdjęcia. Zresztą na walkę z Babiciem przyjechałem autobusem Stali Rzeszów.

A chodzisz na mecze?

Tak, czasami przejdę się razem z Rafałem. Ale wydaje mi się – choć to trzeba by sprawdzić – że jestem jednym w Polsce zawodowym pięściarzem, który wychodzi do walki jako pięściarz klubu promowany przez KnockOut Promotions. Nie należący stricte do danego promotora, ale właśnie reprezentujący sekcję bokserską. Za granicą chyba także nie ma wielu pięściarzy, którzy trenują w swoim macierzystym klubie i walczą na zawodowstwie.

Zwłaszcza, że to jednak klub boksu amatorskiego.

Zgadza się, ale przechodzi teraz dobry czas. Od dwóch lat jest zmodernizowany, mamy nowy zarząd w którym ja również się znajduję, a w tym miesiącu wywalczyliśmy trzy medale na mistrzostwach Polski kadetów – dwa brązowe, jeden srebrny. Aha, no i zawodowe mistrzostwo świata. (śmiech)

Za sukcesem sportowca stoi mądra kobieta? Wraz z Kamilą wziąłeś ślub w zeszłym roku, ale jesteście parą od kilku lat. Ona cię – mówiąc kolokwialnie – także trochę ogarnęła?

Odkąd poznałem Kamilę, moje życie bardzo się ułożyło. Ona funkcjonuje trochę inaczej ode mnie. Moje działania – jak to sformułowali Chorwaci po walce z Babiciem – to chaos. I tak też działam w życiu. Zrobię wszystko, jednak to nie do końca jest poukładane. Z kolei Kamila wszystko ma zaplanowane i to mi się w niej bardzo podoba. Ja bym chciał tak funkcjonować, ale nie jestem w stanie. Aczkolwiek ważne rzeczy, które muszę ogarnąć, zawsze są zrobione.

Ciekawi mnie twoja relacja z trenerem Marianem Basiakiem. Twój wiek niejednokrotnie przewijał się w dyskusji – że masz 37 lat, że późno przeszedłeś na zawodowstwo. Trener także nie należy do młodzieniaszków, ma 83 lata.

Nie należy, ale zachowuje się jak młodzieniaszek!

Napędzało was, że ludzie spoglądają w wasze metryki i na tym kończy się dyskusja?

Może to dziwnie zabrzmi, ale nie zwracaliśmy uwagi na to, co ludzie mówią. Puszczaliśmy te teksty mimo uszu. Wiesz, psy szczekają, karawana jedzie dalej.

Jakie metody treningowe stosuje trener Basiak? To tradycjonalista w szkoleniu?

Tak. I uważam, że to jest dla mnie dobre podejście. W zeszłym roku byłem na krótkim urlopie w Dubaju, gdzie trenowałem z Anthonym Wilsonem – trenerem Babicia, pracującym w typowo amerykańskim stylu. Czyli klepanki bazujące bardziej na refleksie, odchylenia i zejścia. Tutaj mam prosty boks. Nie wiem czy na przykład przed walką o mistrzostwo świata zdecydowałbym się, by wziąć sobie trenera pracującego mimo wszystko trudnym stylem. W moim wieku nie jest łatwo się przestawić.

Zresztą z trenerem mamy świetną relację. Do dziś, kiedy wracamy pamięcią do starych czasów, to śmieję się, pytając go, czy pamięta jak trenowaliśmy w Tarnowie i ustawiał na mnie chłopaków, kiedy przyjeżdżałem. Ich było trzech, a ja sam. I oni między sobą boksowali lekko, a ze mną na pełnych obrotach! Trener się wtedy zarzeka, że tego nie pamięta. (śmiech)

W wyższych kategoriach wagowych technika jest przereklamowana, liczy się przede wszystkim brutalna siła?

Może nie jest przereklamowana, ale umówmy się – w wadze stu kilogramów i większej nie wchodzą serie składające się z dwunastu ciosów. Lądują te, które są krótkie i dynamiczne, trzy-cztery ciosy w serii. Tu jest cała różnica. Trzeba też dbać o swoją wytrzymałość.

Czytałem komentarze kibiców po twojej wygranej. Pojawiło się sporo głosów, że teraz powinieneś przejść do kategorii ciężkiej i zrobić walkę za wypłatę życia.

Nie ukrywam tego, że mam plan by zawalczyć w wadze ciężkiej. Na ringu miałem zaczepić Dilliana Whyte’a, ale wszystko działo się tak szybko, że zanim się obejrzałem, jego już nie było. A szkoda, bo chciałem mu powiedzieć, że może by się ze mną spróbował. (śmiech)

Trochę wyprzedziłeś moje następne pytanie. Wyobraź sobie taki scenariusz. Z jednej strony Oscar Rivas wraca z emerytury i chce walki o pas kategorii bridger. Z drugiej strony, ktoś znany z wagi ciężkiej – np. Dillian Whyte, obecny podczas gali w Rzeszowie, proponuje pojedynek na Wyspach. Co wybierasz?

Dilliana Whyte’a. Na pewno walka z nim dałaby mi dużo większy rozgłos na świecie, głównie w Wielkiej Brytanii. Ale też upatrywałbym wygranej w takim pojedynku. Jeżeli bym go trafił, to bym już nie popuścił i szedł po zwycięstwo.

A walki polsko-polskie? Obecnie przymierzają cię do Krzysztofa Włodarczyka.

Dziennikarze pompują ten temat, ale nie za bardzo interesują mnie takie scenariusze, więc nie ma sensu o tym mówić. Przede wszystkim, ja chcę iść do przodu a na tę chwilę, taka walka niczego by mi nie dała. Dlaczego mam nie wykorzystać sytuacji na którą właśnie zapracowałem?

Ale z tego co wiem, w dawnych czasach miałeś okazję zmierzyć się z innym zawodowym mistrzem świata, Krzysztofem Głowackim.

Tak, z Krzyśkiem nawet rozmawiałem przed walką. Spotkaliśmy się dawno temu na ringach amatorskich. To było tak, że zacząłem trenować boks w marcu 2004 roku, w listopadzie wywalczyłem Puchar Polski juniorów, a w lutym 2005 roku odbywały się mistrzostwa Polski do lat 20. Ja tam pojechałem z myślą, że jak mi się uda, to wygram jedną walkę. Na nic więcej się nie nastawiałem bo wiedziałem, że jeszcze za krótko trenuję. Okazało się, że wygrałem trzy walki – wszystkie przed czasem w drugiej rundzie. Z kolei z „Główką” przegrałem w pierwszej, bo mnie skontrował, a ja przyklęknąłem. Wstałem, ale na takich zawodach po nokdaunie nie dopuszczają do dalszej walki. I tak zostałem wicemistrzem Polski.

Czyli rzucałeś się na rywala już od pierwszych lat trenowania?

To nie było tak. Krzysztof był wtedy o wiele cięższy ode mnie, ważył 106 kilogramów, a ja w okolicach 97-98. Na te mistrzostwa pojechałem sam, bo na trenera nie było pieniędzy. Wtedy właśnie poprosiłem trenera Basiaka by stanął w moim narożniku, na co on się zgodził. Z trenerem tam się poznaliśmy. Walka skończyła się, jak się skończyła, bo jeden z działaczy mnie podpuścił. Obiecał mi, że da mi tysiąc złotych, jeżeli znokautuję Głowackiego. Pomyślałem „kurde, skoro poprzednich się udało, to na tego też się rzucę”. Gdzie wtedy nie zrobiłem nawet jednej rundy treningu na mańkuta!

Mało tego, to nie był koniec moich pojedynków z „Główką”. Za rok pojechałem na mistrzostwa Polski U-20 do Włocławka. Pomyślałem, że skoro Krzysztof będzie walczył w kategorii superciężkiej [+91 kg], to ja zejdę do ciężkiej [do 91 kg]. Zrzuciłem 8 czy 9 kilo, ale to był dla mnie spory wysiłek. Pamiętam, że kiedy jechałem pociągiem na mistrzostwa, to przy sobie miałem do picia małego Kubusia na całe dziesięć godzin podróży, a ze mną w przedziale jechały jakieś dzieciaki, które non stop wcinały słodycze. Byłem już na takim głodzie, że myślałem że zaraz nie wytrzymam i im zjem te cukierki! (śmiech)

Koniec końców udało się, zrobiłem wagę. Po czym wyszedłem zadowolony na korytarz, gdzie spotkałem Krzyśka… a on był szczupły. Zapytałem go, dlaczego jest taki chudy, na co odpowiedział „wiesz, w tym roku będę walczył w kategorii do 91 kilo”. Pomyślałem sobie, że tyle miałem za sobą tyle wyrzeczeń i znowu na niego trafię. I tak też się stało. Spotkaliśmy się w półfinale, gdzie ponownie przegrałem. Ale jak wspomniałem, problemem w naszym klubie było to, że w ogóle nie mieliśmy leworęcznego pięściarza.

Mówiłeś, że za dwa lata chciałbyś przejść na emeryturę. Dlaczego nie chcesz boksować dłużej? Nie jesteś pięściarzem wyboksowanym, wiek sportowca także się przedłuża.

Zobaczymy jak to wszystko się potoczy, ale natury nie oszukasz. Niezależnie od tego, jak odporny jesteś na ciosy, to z wiekiem ta odporność maleje. To samo jest z refleksem. Ja szanuję swoje zdrowie i chciałbym w nim pozostać.

A ciągnie cię do trenerki? W końcu działasz w Stali Rzeszów.

Tak, ale jestem tam w zarządzie i widziałbym się bardziej w tej roli. Nie chciałbym być trenerem, bo przez moją wcześniejszą pracę chyba nie miałbym do tego nerwów. Ale z drugiej strony, być może dzięki moim doświadczeniom mam przed walkami taką anielską cierpliwość.

Może tak, już dość scen się pewnie naoglądałeś w rzeszowskich klubach.

Przed walką o mistrzostwo w pewnym momencie Babić powiedział, że on walczy całe życie i ja jeszcze nie spotkałem takiego dzikusa. Pomyślałem sobie wtedy – chłopie, spotykałem większych dzikusów, poza tym ty jesteś jeden, a ja miałem sytuacje w których musiałem powstrzymać pięciu czy dziesięciu!

Zapewne słyszałeś o tym, że twój promotor Andrzej Wasilewski planuje doprowadzić do walki Oleksandra Usyka w Warszawie. W takiej sytuacji pewnie nie wyobrażasz sobie, by nie wystąpić na tej gali.

Zobaczymy jak to wszystko się potoczy i jakie oferty padną. Myślę, że potencjał na taką galę na Stadionie Narodowym jest gigantyczny – w końcu w Polsce żyje obecnie wielu ludzi z Ukrainy. Ale czy Wielka Brytania pozwoli sobie na to, by wypuścić z rąk organizację takiego wydarzenia? Nie wiem. Chociaż z drugiej strony dla nich to któreś z kolei takie duże wydarzenie.

Jednak na razie głowa odpoczywa i nie masz żadnych planów?

Nie mam planów, ale głowa jeszcze nie odpoczywa, bo cały czas dzieje się coś związanego z boksem. Natomiast po majówce lecę wraz z żoną i teściami do Rzymu, a po Rzymie planuję tydzień zupełnych wakacji. Tylko z Kamilą i wyłączonym telefonem.

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o boksie:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Boks

Pierwsza obrona pasa. Różański zmierzy się z… pogromcą Polaków

Kacper Marciniak
3
Pierwsza obrona pasa. Różański zmierzy się z… pogromcą Polaków
Boks

Mina Fury’ego mówiła wszystko. Joshua znokautował Ngannou w 2. rundzie!

Szymon Szczepanik
2
Mina Fury’ego mówiła wszystko. Joshua znokautował Ngannou w 2. rundzie!
Boks

Knockout Chaos. Dziś w Rijadzie Joshua zmierzy się z Ngannou

Szymon Szczepanik
5
Knockout Chaos. Dziś w Rijadzie Joshua zmierzy się z Ngannou
Boks

Giennadij Gołowkin. O człowieku z Karagandy, który stał się legendą boksu

Szymon Szczepanik
2
Giennadij Gołowkin. O człowieku z Karagandy, który stał się legendą boksu

Komentarze

13 komentarzy

Loading...