Reklama

Janczyk z Florencji: Wieczór dumy polskiej piłki. Lech Poznań przeraził Fiorentinę odwagą

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

21 kwietnia 2023, 11:01 • 8 min czytania 134 komentarzy

Jaroslav Vejvoda siedział w knajpie. Przybity, zasmucony, załamany. Jego Legia Warszawa miała jesień tak fatalną, że największym jej plusem był fakt, że się skończyła. Zespół na powrocie z ostatniego spotkania jadł obiad. Czech posypywał chleb z solą. – Tylko to będzie pan jadł? – zagadnął go Jacek Gmoch. – Niczego innego nie jestem wart – odpowiedział Vejvoda.

Janczyk z Florencji: Wieczór dumy polskiej piłki. Lech Poznań przeraził Fiorentinę odwagą

Przypominam anegdotę, którą Gmoch opowiedział niegdyś dziennikarzowi „Przeglądu Sportowego”, Grzegorzowi Rudynkowi, bo jesteśmy we Włoszech, stolicy restauratorów. Toskania oferuje znakomite wina. Florencja przechwala się swoimi stekami. Makaron pici podbija serca turystów, a All’Antico Vinaio z serwowanie panino wyniosło do rangi prawdziwego show.

Mam nadzieję, że na pożegnalnej kolacji Lecha John van den Brom miał pod dostatkiem wszystkich tych pyszności, a stół piłkarzy uginał się od tutejszych specjałów.

Bo właśnie tego są warci.

Reklama

Fiorentina – Lech Poznań. Duma z polskiego klubu w pucharach

Początek sierpnia, czyli także początek sezonu. Islandzki Vikingur gra przy Bułgarskiej tak, że kwestia awansu rozstrzyga się w dogrywce, a przyjezdni nagradzani są brawami. Lech Poznań w europejskich przedbiegach rozpylał aromat klasycznego dla nas eurowpierdolu. Zresztą tak też trzeba nazwać to, co stało się w Azerbejdżanie, skąd poznaniacy wracali z piątką w bagażach.

We Florencji kilka osób z licznej wielkopolskiej delegacji wspominało tamte sceny z niedowierzaniem. Nic dziwnego. Przeszli drogę od wyzwisk i zwątpienia do jednego z najlepszych pucharowych spotkań, jakie widziała piłkarska Polska.

A przynajmniej jej najmłodsze pokolenia.

Wkradło się zdenerwowanie, przerażenie – opowiadał Cristiano Biraghi, kapitan Violi. Vincenzo Italiano szalał przy linii bocznej boiska. Dzień przed meczem przypominał, jak Florencję nastraszyła Braga, która goniąc czterobramkową stratę doprowadziła do stanu 2:0.

Ze Sportingiem było jednak jak ze znanym filmikiem, na którym gość udaje, że robi niebezpieczne rzeczy. Wiecie, tu wychyli się przez balkon, tam zażartuje, że z zamkniętej butelki pije płyn w stylu „Domestos”. Koniec końców nic strasznego, ot, igraszki.

Reklama

Lech natomiast nie igrał, Lech zasiał panikę. Włoska część trybuny prasowej rozkładała ręce. Morze fioletowych koszulek z każdą minutą, z każdym golem Lecha Poznań gestykulowało coraz żywiej, prezentując pełen „słownik” włoskich reakcji bez użycia słów. Słowa jednak też padały. Nie do cytowania.

Miarą sukcesu Kolejorza były te drobne spostrzeżenia. Im głośniejsi, im bardziej pobudzeni są fani z południa, tym bardziej większa ich wściekłość. Tam stadion nie milknie w momencie zagrożenia ze strony rywala. Tam eksploduje wulkan i lawa zalała trybuny Artemio Franchi (szkoda, że tylko w przenośni – pomyślał Rocco Commisso…).

Im mniejsze przekonanie do pressingu mają ofensywni piłkarze Violi, tym bardziej wymyka jej się plan na mecz. Po drugim, a już w szczególności po trzecim golu dla Lecha, cała przednia formacja, którą wcześniej porównywałem do piętnastu napastników-zabijaków rodem z florenckiego calcio storico, miewała momenty zawahania. Italia zobaczyła dziś, że Lech Poznań to nie przelewki.

Przyjemnie było popatrzeć, że Fiorentina troszkę się podenerwowała – rzucił po meczu John van den Brom. Wcale mu się nie dziwię.

Fiorentina. Włosi gratulowali Polakom: „Lech to najsilniejszy rywal”

Bramka Sottila wywołała falę niepowstrzymanej radości, fetowania nie dało się opanować. Kilku Włochów postanowiło się odegrać na polskiej części prasówki, odwracając się i prezentując dokładnie ten sam „słownik” gestów, ale jak wiadomo – jedno machnięcie ręką może mieć tu dwa różne znaczenia, zależnie od kontekstu. Teraz kontektem był kamień spadający z serca sympatyków gospodarzy.

Spadając huknął tak, że biednemu Rocco Commisso znów musiały zaświecić się oczy, na myśl o tym, że być może rusza właśnie rozbiórka znienawidzonego przez niego stadionu.

Ruina i dzieło sztuki. Dlaczego Fiorentina jest więźniem Artemio Franchi?

Rozbiórka faktycznie się zaczęła, ale chodziło o defensywę Lecha. Fiorentina może nie tyle odzyskała kontrolę, co skutecznie zatamowała poważny krwotok. Niemniej jednak wrażenie, jakie Kolejorz wywarł na rywalach, było ogromne. Andrea Giannattasio, który przed spotkaniem trochę podśmiewał się ze Zbigniewa Bońka, mówiąc, że zaufali w jego słowa o sile i przebiegłości Lecha, teraz musiał zwrócić honor byłemu prezesowi PZPN.

Jego kolega po fachu, Giovanni Sardelli, dziennikarz „La Gazzetto dello Sport”, rozpływał się nad drużyną z Poznania.

Wiesz, baliśmy się trochę pierwszego spotkania, a potem okazało się, że mistrz Polski przegrywa z nami 1:4. Myśleliśmy sobie: to jest mistrz, to ta silna drużyna? – mówi mi i dodaje: – Ale dziś było widać mistrza. To był zespół, który robił wrażenie. Grał fenomenalnie, gratulacje dla was za ten występ. Odpadliście, ale w świetnym stylu. Przy 0:3 naprawdę się obawiałem, co się może wydarzyć.

Najsłynniejszy dziennik sportowy we Włoszech obsypał polski zespół siódemkami, notami jak na „LGdS” wysokimi. W rubryczkach z wyjaśnieniem ocen co chwilę pojawia się słowo „bravo”. Brawo piłkarze, brawo trener, brawo Lech. Co za mecz, jak stwierdził John van den Brom.

Vincenzo Italiano opowiadał z kolei o najsilniejszym rywalu, jakiego Fiorentina spotkała w europejskich pucharach. I błagam, nie mówmy o kurtuazji. Wiecie, jaka jest średnia przewidywanych bramek dla wszystkich rywali Fiorentiny w Lidze Konferencji, od początku sezonu? 0,6. Lech Poznań wykręcił wynik trzy razy lepszy – 1,85. To nie są tylko cyferki. To namacalny, wymierny dowód na to, że Kolejorz zagrał wyśmienicie.

Zagrał tak, że osoby, które chciały drwić z fanów z Wielkopolski, który przywitali piłkarzy skandując „chcemy awansu”, powinny milczeć jak niegdyś Jose Mourinho. Bo Lech był bliski awansu, mimo że w pierwszym meczu stracił cztery bramki.

Przede wszystkim jednak mistrz Polski przyniósł nam chlubę i pozwolił podnieść czoło. Mecz we Florencji nie sprawi, że nagle Lech wskoczy na półkę drużyn z europejskiego topu i już stale będzie prał Włochów. Natomiast sprawi, że autokar działaczy z Poznania, wsparty zresztą liczną grupą rodzin piłkarzy, będzie miał weselszą, sympatyczniejszą drogę powrotną. Sprawi, że Lech zapadnie ludziom w pamięci.

Przyjechał tu w 2015 roku. Wygrał. Przyjechał w 2023 roku. Wygrał. Tak się buduje markę w Europie.

Rodzina Antonio Milicia na meczu we Florencji

Nie trzeba kalkulować i bronić. Można grać odważnie, jak Lech Poznań

Rozmawiając z osobami związanymi z Lechem Poznań na stadionie czuć było wielką dumę. Zgodnie uznaliśmy, że cała przygoda Kolejorza zapisze się w rankingach tych najlepszych, jeśli chodzi o polską piłkę. Nie było tam żadnego skamlania, żadnego przesadnego polegania na fuksie. Lech pokonał klub włoski, pokonał także hiszpański. Nie jest więc tak, że nie spotkał nikogo poważnego i kopał po pastwiskach. Rosnącej, norweskiej sile wybił z głowy powtórzenie pucharowego rajdu.

I tak dalej, i tak dalej.

Osobiście dumę czuję natomiast z innego powodu. 0:3 bijące po oczach z florenckiej tablicy wyników nie byłoby możliwe, gdyby Lech Poznań zagrał tak, jak zagrałoby wiele polskich drużyn, które zadowoliłoby skromne zwycięstwo na koniec pucharowej przygody. Bojaźliwie, asekuracyjnie, za podwójną gardą, licząc, że może rywalowi nie będzie się już chciało.

Kolejorz to była jenak pędząca lokomotywa, tu trzeba wstawić klasyczne porównanie do TGV.

Grajcie w piłkę i będzie dobrze – mówił van den Brom.

Chcemy dłużej utrzymywać się przy piłce, budować ataki – dodawał.

Lech Poznań chce być odważny. Italiano przestrzega przed deja vu

To nie były puste hasła. Lech Poznań nie wyszedł na Fiorentinę z nastawieniem szaleńca, który chce rozkręcić imprezę w obydwu szesnastkach. Postrzelać, coś stracić, a kto wbije więcej, to się jeszcze okaże. Lech był drużyną niemal do samego końca poukładaną w tyłach i jednocześnie odważną z przodu. Trzeba nacisnąć, pressujemy. Trzeba się przepchnąć, idziemy jak w ogień. Trzeba kiwnąć, jedziemy, kim są ci goście, żeby nie spróbować wrzucić ich na karuzelę?

Znów rzucę statystyką. Pamiętacie, ile razy polska reprezentacja czy polski zespół miał lepsze liczby od mocnego rywala w rubryce „dryblingi”? No to Lech miał – 22 do 9, 13 do 6 w udanych. Jedna trzecia to Michał Skóraś, więc nie sprowadzimy tego do obecności armii zaciężnej z różnych stron świata.

Mentalność i nastawienie. John van den Brom jest – według relacji ludzi związanych z poznańskim klubem – doskonały w te klocki. Potrafi nakręcić zespół, poukładać relacje w drużynie. Sprawić, że zawodnicy uwierzą w siebie. Holender wiedział i przyznawał, że tylko topowy występ jego podopiecznych może sprawić, że będą mieli okazję ograć Fiorentinę. Kluczowe jest to, co zrobił z tą wiedzą: przekuł ją w to, co zobaczyliśmy na boisku.

Lechu Poznań, dziękuję. Pokazaliście, że zespół znad Wisły (ok, znad Warty!) to nie muszą być fajfusy, które powinny się cieszyć z tego, że wkręcili się na wielką imprezę, przemykając bokiem. Że nie musimy siedzieć w kącie i prosić innych, żeby nam nie strzelali, to może w końcu coś nam wyjdzie.

Nie zmieniajcie się. Odważni piszą historię i zapadają w pamięć. Kunktatorstwo czasem da sukces, ale na końcu i tak pozostawi niesmak.

WIĘCEJ O MECZU FIORENTINA – LECH POZNAŃ:

fot. Newspix, własne

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Liga Konferencji

Komentarze

134 komentarzy

Loading...