Reklama

Pierwszy sezon Thurnbichlera. Dobra atmosfera, sukcesy, ale i kilka problemów

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

03 kwietnia 2023, 16:48 • 14 min czytania 11 komentarzy

Po fatalnym – mimo brązowego medalu olimpijskiego Dawida Kubackiego – sezonie 2021/22 w kadrze skoczków doszło do ważnej zmiany. Na stanowisku trenera Biało-Czerwonych Michala Doleżala zastąpił Thomas Thurnbichler, szkoleniowiec młodszy od Kamila Stocha czy Piotra Żyły. Już po sezonie możemy jednak napisać, że to był trafiony wybór, nawet jeśli nie wszystko tej zimy wyglądało idealnie. Dlaczego?

Pierwszy sezon Thurnbichlera. Dobra atmosfera, sukcesy, ale i kilka problemów

Oczyszczona atmosfera

To jest młody wilk trenerski. To jest szkoleniowiec, za którym stoją już zmiany techniczne w pierwszej fazie lotu, które mają wpływ na osiągane odległości. Z opinii kilku osób z Austrii wiemy, że to on tam jest głównym trenerem prowadzącym. Selekcjoner Widhoelz aż takiego znaczenia w tej grupie nie miał. Wiemy, że Thurnbichler chce osiągnąć sukces i zaistnieć na arenie międzynarodowej. To jest zbieżne z naszymi oczekiwaniami. My też chcemy osiągnąć sukces – mówił na antenie Eurosportu Apoloniusz Tajner, wówczas jeszcze prezes PZN, w momencie zatrudnienia Thurnbichlera (za którym stał jednak głównie Adam Małysz).

I trzeba mu oddać, że miał wiele racji.

Austriak już na starcie dał się poznać jako fachowiec od spraw technicznych, ale może jeszcze bardziej od oczyszczania atmosfery. Młody, nadający na podobnych co skoczkowie falach, znający się na swoim fachu, ale przy tym – rzec by można – wyluzowany, gdy było tego trzeba. Od początku rozpisywano się czy to o jego miłości do tatuaży, czy o tym, jak śmiga na deskorolce. Ale równocześnie i o najważniejszym, czyli jak dobrym fachowcem jest. Bo co do tego – mimo że nie pracował wcześniej jako samodzielny szkoleniowiec kadry A – nie było wątpliwości.

Reklama

Przede wszystkim wyszedł przecież z austriackiego systemu skoków, zarówno jako zawodnik, jak i jako szkoleniowiec. W dodatku był – jak mówił Tajner – asystentem Andreasa Widhoelzla w kadrze Austrii, ale wcześniej pracował też w Tyrolskim Związku Narciarskim, gdzie zajmował się grupami juniorskimi. Potem, już w Austriackim ZN-ie, prowadził kadry D i C, aż wreszcie trafił do pierwszej drużyny. Jego CV nie wzbudzało więc wątpliwości.

Ba, jeśli ktoś jakieś miał, raczej wynikały one nie z powodu tego, co potrafi Thomas, a z sytuacji wewnątrz naszej kadry.

Bo przecież Thurnbichler przychodził jako trener tuż po tym, jak skoczkowie pokłócili się z zarządem o odwołanie ze stanowiska Michala Doleżala. Z tego z powodu z Planicy, na koniec słabego sezonu 2021/22, właściwie ewakuował się Adam Małysz. Całą sytuację rozegrano zresztą fatalnie z wizerunkowego punktu widzenia, bo zawodnicy ewidentnie się z czeskim trenerem lubili. A wyszło, że ten został pożegnany bez rozmów na temat jego przyszłości (na które zasługiwał) i ostatecznie sam poinformował o zwolnieniu media, czym wywołał wielki komunikacyjny szum.

Thomas Thurnbichler, zatrudniony przez ten sam zarząd, musiał przekonać do siebie skoczków. I zrobił to szybko. Raz, że swoim warsztatem – bo bez tego przecież by mu się nie udało. Ale dwa, że od samego początku starał się naprowadzić Kamila Stocha, Dawida Kubackiego czy Piotra Żyłę na właściwe tory. Komplementował ich przy każdej możliwej okazji. Zgrupowania i treningi układał tak, by do każdego podejść indywidualnie, a oprócz skakania zapewnić im też nieco rozrywki i mentalnego wypoczynku, powtarzając, że skoki to ich praca, ale od roboty trzeba czasem odpocząć.

– Wojskowy rygor? To nie jest mój styl pracy. Czasami mogę być bardzo stanowczy, ale jak powiedziałem na początku – ci goście to profesjonaliści. Wygrali mnóstwo trofeów, posiadają niesamowite umiejętności. Zależy mi bardziej na współpracy, by otrzymać od nich dobry feedback, a także dać im pewną autonomię, w tym co robią. Moim zdaniem to wszystko spowoduje, że odzyskają utraconą pewność siebie – mówił nam, gdy rozmawialiśmy z nim przed sezonem.

Reklama

W mediach – w których zresztą chętnie i regularnie się wypowiadał – zawsze komplementował swoich podopiecznych, ale też stawiał ich na pierwszym miejscu. Niezmiennie najpierw upewniał się, że z wszystko wokół nich jest dopięte na ostatni guzik, a dopiero potem szedł przed mikrofony, czy też dopuszczał ich do nich. Tak było choćby przy okazji medialnego spotkania zorganizowanego po grudniowych mistrzostwach Polski w Wiśle.

To wszystko jednak by się Thomasowi nie udało, gdyby nie poprawił wyników.

Wielka Trójka znów była wielka

Przede wszystkim – Thurnbichlera szybko zaakceptowali starzy wyjadacze. Bo wiadomo było, że – mimo że jak na standardy skoków Stoch, Kubacki i Żyła swoje lata mają – to oni będą dla naszej kadry kluczowi. Już latem dostaliśmy oznaki tego, że wracają na swój poziom. Dawid Kubacki wygrał klasyfikację generalną Letniego Grand Prix, a Kamil Stoch był w niej trzeci. Odstawał jedynie nieco Piotr Żyła, za to świetnie spisywał się Paweł Wąsek (czwarty w generalce), ale o nim nieco później.

Natomiast takiego wystrzału formy, jak ten Kubackiego z początku sezonu, pewnie nikt się nie spodziewał.

O Dawidzie, owszem, wiadomo było, że skakać potrafi. Ale gdyby ktoś przed zimą powiedział nam, że Polak wygra sześć razy, a do tego zaliczy serię dziesięciu konkursów z rzędu na pudle, to – powiedzmy sobie to wprost – najpewniej nie uwierzylibyśmy. Przecież Kubacki jeszcze przed tym sezonem miał na koncie pięć wygranych konkursów PŚ i jeden mistrzostw świata. Właściwie podwoił więc swój dorobek. Z kolei jego piętnaście podiów to polski rekord. Żaden skoczek z naszego kraju nie stał wcześniej tyle razy na podium w jednym sezonie. Nawet Adam Małysz.

I jasne, w czasach Orła z Wisły skakano mniej. Ale to i tak sporo mówi o tym, jaki to był sezon Dawida. Na pudle lądował przecież w więcej niż połowie swoich startów. Bo sezon ogółem miał 32 indywidualne konkursy, ale Kubacki – z powodu problemów zdrowotnych żony – w czterech ostatnich nie wystąpił. W dodatku liczba punktów, jaką zdobył (1592), to też u Biało-Czerwonych rekord. Żaden polski skoczek w historii nie zdobył w jednym sezonie więcej oczek.

A nie tylko on skakał świetnie. Piotr Żyła również na przestrzeni sezonu pokazał, jak znakomitym skoczkiem jest. Owszem, jego liczby nie robią takiego wrażenia (cztery podia, bez wygranej, niespełna 1000 punktów), ale przez większość zimy skakał solidnie, mimo że łapały się go choróbska. W jego przypadku przede wszystkim trzeba podkreślić, że Thomas dobrze radził sobie z kolejnymi problemami technicznymi, które u Piotra się objawiały, bo ten typ już tak ma.

Zresztą podobnie było u Kamila Stocha. Ten na podium nie stanął ani razu, ale w wielu konkursach widać było u niego wielką chęć i radość skakania. A gdy w środku sezonu przyszedł kryzys, to Thurnbichler miał na naprawę Kamila plan (odpuszczenie konkursów w USA i wysłanie Stocha do Zakopanego), który faktycznie zadziałał. Zresztą to dobrze pokazuje, jak Thomas działa – wielokrotnie nie bał się reagować szybko i zdecydowanie, a jego pomysły w większości przypadków działały. To też się ceni.

Tu warto podkreślić, że Stoch Thomasa zaakceptował niemal z miejsca, już latem mówił, że to znakomity fachowiec, trener i człowiek. W dodatku taki, który potrafił wpłynąć na jego skoki, bo przecież Kamil też się z techniką w ostatnich sezonach męczył niemiłosiernie. Sam Austriak w wywiadzie z nami komentował słowa swojego podopiecznego tak:

– Uważam, że jeżeli robisz ze skoczkami właściwe rzeczy oraz dasz im nieco swobody, to zadziała. Czasami to oni decydują o tym, nad jakim elementem chcą popracować, co moim zdaniem im pomaga. Ten efekt „zaskoczenia” współpracy występuje zawsze, kiedy złapiesz z zawodnikami nić porozumienia. Na przykład gdy dasz im ćwiczenia, które muszą przerobić, a oni później widzą ich efekty. Wtedy zaczynają ufać twoim metodom i za tobą pójdą. Kilka dni temu, podczas jednego ze spotkań, na których analizowaliśmy skoki, Kamil powiedział mi, że wreszcie potrafi zmienić swoją pozycję najazdową. Teraz nawet kiedy na początku nie jest ona dobra, Kamil potrafi przywrócić sylwetkę do idealnej pozycji. A to był jego największy problem w ostatnich dwóch latach.

Z kolei już na łamach Sportowych Faktów mówił, że Kamil, owszem, na podium nie stanął ani razu, ale miał w tym wszystkim sporo pecha, choćby do warunków. My dodajmy, że i nieco wahań formy, których – i tu mały kamyczek do ogródka austriackiego trenera – nie ustrzegła się właściwie cała kadra. Michał Chmielewski na Twitterze wypisał, jak punktowali nasi skoczkowie w pierwszej i drugiej części sezonu (dzieląc je na równe połówki, po 16 konkursów):

  • Dawid Kubacki: 1164 pkt + 428
  • Piotr Żyła: 628 + 356
  • Kamil Stoch: 391 + 217

Wyraźnie widać tu spadek formy (choć, co warto podkreślić, w drugiej połówce sporo konkursów było na mamutach, a tam zwykle punktujemy nieco gorzej). Jasne, można się było tego spodziewać, zważywszy na wiek naszych liderów, ale to dla Thomasa dobry temat do rozważań przed kolejną zimą, zwłaszcza że wszystkim przybędzie na karku kolejny rok. Trzeba będzie więc wykombinować, jak utrzymać naszą Wielką Trójkę w formie na przestrzeni całej zimy (kto wie, czy w tym roku szczyt nie był zaplanowany zbyt wcześnie?). Bo o ile jej spadki nie dziwią, o tyle te były naprawdę spore.

Z drugiej strony nawet mimo tego udało się wypełnić podstawowy cel.

Impreza docelowa? Świetna, mimo drużynówki

Przed startem mistrzostw świata, w rozmowie z Polsatem Sport, Thomas Thurnbichler mówił, że zadowolą go tam dwa medale: jeden indywidualny, drugi drużynowy. Pierwsza część tego stwierdzenia okazała się prawdą, bo Polacy faktycznie sięgnęli po dwa krążki. Problem był z drugą, bo drużynie nie udało się zdobyć żadnego, oba sukcesy były indywidualne.

Ale trudno narzekać na to, że kończy się MŚ ze złotem i brązem, prawda?

No prawda. Tym bardziej, że Piotr Żyła dokonał – zdawałoby się – niemożliwego i wyrównał osiągnięcie Adama Małysza. Jako drugi skoczek w historii obronił złoto zdobyte na skoczni normalnej. I jeszcze wyśrubował swój własny wynik najstarszego w historii mistrza świata. A przecież po pierwszej serii zajmował 13. miejsce i miał przed sobą wielu znakomitych rywali. Ale w drugiej miał nieco szczęścia do warunków i huknął 105 metrów.

– Dostał zielone światełko i poleciał. Patrzyłem tylko na dojazd i jak dostrzegłem, że utrzymuje bardzo dobrą pozycję, to wiedziałem, ze skok będzie bardzo długi. Ale to 105 metrów to chyba ktoś wyczarował. Wszyscy się u nas śmiali, bo chwilę wcześniej trochę nad wyraz wieszczyłem taką odległość. Były jednak dobre warunki. A jak u Piotra się wszystko zgra, to potrafi wykorzystać to, co ma w nogach. Wszystko poszło tak, jak trzeba. Od dojazdu, po odbicie. Awansował z trzynastego miejsca na pierwsze. Obronił złoty medal z Oberstdorfu ze skoczni normalnej. To nie lada wyczyn. Jest najstarszym skoczkiem w historii, który zdobył mistrzostwo świata. Lata lecą… – mówił nam tuż po tym sukcesie Jan Szturc, jeden z najbardziej znanych polskich trenerów, który w przeszłości pracował i z Piotrem.

Do złota Żyły dołożył się potem, brązem, Dawid Kubacki. I wyszło, że teraz to już każdy z naszych trzech wielkich skoczków ma co najmniej dwa indywidualne medale mistrzostw świata (a Żyła nawet trzy), w tym minimum jedno złoto. Pecha miał w tym wszystkim tylko Kamil Stoch, który znów złapał może nawet najlepszą formę w ciągu całej zimy, ale wylądował na 6. i 4. miejscu. Na tych samych lokatach kończył też ubiegłoroczne igrzyska olimpijskie. Ale fakt, że liczył się w walce o medale i tak go cieszył. Przecież ledwie kilka tygodni wcześniej pracował indywidualnie w Zakopanem, bo wszystko w jego skokach się posypało. Choć, oczywiście, nie krył, że wierzył w medal.

Było solidnie, oddałem skoki na wysokim poziomie. Cieszę się, że potrafiłem oddać takie próby właśnie na zawodach, bo o to walczyłem w ostatnim czasie. Czwarte miejsce to super wynik i nie powinienem teraz lamentować, natomiast po tych dwóch próbach liczyłem na więcej. To była dobra robota i mogła być nagrodzona trochę wyżej. Nie można liczyć na to, że ktoś się potknie. Trzeba liczyć na swoje umiejętności. Widocznie ten mój poziom jest wysoki, ale w tym sezonie odstawałem od ścisłej czołówki. Nie stawałem na podium Pucharu Świata i tutaj tez tego nie zrobiłem, cały czas czegoś brakuje. Jest zawód, wiem że zrobiłem super robotę – mówił tuż po konkursie na antenie Eurosportu.

Niestety, jak na igrzyskach w Pekinie, tak i na mistrzostwach w Planicy, nie zdobył też medalu w drużynie. I tu minus dla Thomasa Thurnbichlera, ale… niewielki. Bo sporo było powodów tego, że Polacy – jeszcze dzień przed uważani za faworytów do srebra, nawet z szansami na złoto – nie stanęli na podium. Przede wszystkim po medalu na normalnej skoczni, odezwało się zdrowie Piotra Żyły. Mistrz świata męczył się z objawami przeziębienia, miał problemy ze snem. To nie mogło dobrze wpłynąć na jego dyspozycję. Zresztą nawet podczas spotkania z kibicami na rynku w Ustroniu, już po mistrzostwach, nie był w pełni zdrowy.

Do tego doszedł słabszy skok Olka Zniszczoła w pierwszej serii (który w drugiej próbie pokazał, że mógł polecieć dalej), ale też nieudany – choć odważny i uzasadniony – manewr z obniżeniem belki Dawidowi Kubackiemu w ostatnim skoku. Polak nie doleciał do wymaganej przepisami odległości, za którą miałby dodane punkty. Gdyby mu się udało, mielibyśmy medal. Ale wiadomo, jak to jest z gdybaniem.

Dopisać trzeba tu jeszcze jedno – że na przestrzeni mistrzostw urośli rywale. Zwłaszcza Norwegowie, którzy jeszcze przed ich startem zdawali się mieć Halvora Egnera Graneruda i trójkę, która będzie stosunkowo słaba niezależnie od tego, które nazwiska w niej wystąpią. Tymczasem w drużynie każdy z nich latał tak, jakby szykował się tylko na ten jeden konkretny konkurs. Wyskakali dzięki temu srebro. Nie zawiedli też Słoweńcy, którzy na własnym terenie byli bezkonkurencyjni (Timi Zajc zgarnął też złoto w konkursie indywidualnym), a że i Austriacy skakali z typową dla siebie solidnością…

No to wszystko to złożyło się na fakt, że Polacy medalu nie zdobyli. Ale też trudno mieć o to wielkie pretensje do Thomasa, jego sztabu i naszych skoczków. Bo ci i tak odwalili kawał dobrej roboty. Również dwójka z drugiego szeregu.

Paweł i Olek zrobili swoje, ale zaplecze musi się rozwinąć

Zarówno Paweł Wąsek, jak i Aleksander Zniszczoł zaliczyli w tym sezonie życiówki. Ten pierwszy zgromadził łącznie 190, a drugi 181 punktów (wcześniej odpowiednio: 62 i 81). Paweł zawdzięcza to głównie pracy z Thurnbichlerem, właściwie już od lata oczywistym stawało się, że to on będzie czwartym do drużyny. I przez pierwszą część sezonu był. W drugiej jednak osłabł, ale właśnie wtedy w górę poszły akcje Olka. Choć on mówił wprost, że w odbudowaniu formy wiele zawdzięcza Maciejowi Maciusiakowi, pracującemu na zapleczu.

Maciusiak potrafi budować skoczków, wiemy to nie od dziś. To on kiedyś ożywił stojącą w miejscu – a to miejsce było do tego wielkim dołem – karierę Dawida Kubackiego. Problem w tym, że równocześnie nie do końca radzi sobie z ożywieniem całego naszego zaplecza.

Poza Zniszczołem trudno bowiem wskazać skoczka z kadry B, który zrobiłby spory postęp. Żaden też na stałe nie przeszedł do pierwszej reprezentacji. A w przeciwieństwie do poprzednich lat podział na kadry zrobił się znacznie bardziej wyraźny i sam Thomas Thurnbichler mówił, że trenerom z „dwójki” musi zostawić nieco swobody, nie może w pełni wtrącać się w ich pracę (choć oczywiście będzie ją nadzorować).

Najlepszym z Polaków w klasyfikacji Pucharu Kontynentalnego w skokach był Tomasz Pilch. Zebrał 374 punkty w 13 występach, zajął 16. miejsce. Gdyby skakał cały sezon na zapleczu, pewnie byłby w TOP 10, ale skoro jakoś sobie tam radził, kilkukrotnie próbowano go wciągać do Pucharu Świata. Efektów nie było, bo zapunktował dwa razy – na inaugurację w Wiśle i w konkursie z wybrakowanym składem osobowym w Rasnovie.

Większe pretensje o występy (48 punktów w PŚ, trzy konkursy w TOP 30) trudno mieć do Jana Habdasa. Ba, jego akurat można pochwalić, bo to akurat skoczek na tyle młody, że nawet starty w PK to dla niego zbieranie doświadczeń, które – miejmy nadzieję – zaprocentują. I akurat on faktycznie wykonał krok do przodu. Ale już Andrzej Stękała, Kuba Wolny, Klemens Murańka czy Maciej Kot ich nie zrobili. Ten ostatni nie miał co prawda szansy pokazać się w PŚ poza Wisłą i wspomnianym Rasnovem (był tam 27., to jego jedyne punkty z tego sezonu), ale też nie dawał ku temu zbyt wiele argumentów.

Z kolei Stękała, Wolny i Murańka skakali łącznie w 23 konkursach Pucharu Świata i zgromadzili… zero punktów. Zwłaszcza Kuba Wolny to wyrzut sumienia naszych skoków, bo na zawody najwyższej rangi w tym sezonie jeździł całkiem regularnie i nic to nie dawało. A jeszcze niedawno nie tylko był w kadrze, ale stanowił jej mocny punkt. Tymczasem w tym sezonie niespecjalnie radził sobie nawet w Pucharze Kontynentalnym (264 punkty w 15 konkursach).

Zresztą w całym sezonie PK na podium – dwukrotnie – stawał tylko Tomasz Pilch. Żaden z Polaków nie wygrał jednak konkursu i to pierwsza taka sytuacja od sezonu 2016/17. Tyle że wtedy na podium stawało czterech naszych reprezentantów i zgromadziliśmy pięć „pudeł”. No i byliśmy piekielnie mocni w Pucharze Świata, w końcu to nasza drużyna zdobyła wtedy złoto MŚ, wygrała Puchar Narodów, a na naprawdę wysokim poziomie skakało nawet sześciu Polaków równocześnie.

W tym było znacznie gorzej. I to zdecydowanie musi się zmienić. Plan jednak jest, choć na razie Thurnbichler nie zdradza konkretów. Sportowym Faktom mówił tak:

– Był to najbardziej wymagający sezon w życiu. Praca w Polsce, z uwagi na duże zainteresowanie, wytwarza presję. Ale to świetnie, to był wspaniały czas. Najważniejsze, że federacja jest otwarta na moją wizję. Nie można zdziałać cudów w rok. Przez ten czas przyglądałem się systemowi. W ostatnich tygodniach opowiedziałem osobom na szczycie związku o swoim pomyśle, jak poprawić system. Teraz piłka jest po ich stronie. […] Teraz potrzebujemy ramy systemu, żeby szkoły, kluby, kadry wiedziały, jak działać, by być w czołówce. Chcę stworzyć system, który będzie obejmował wszystkie szczeble.

Widać więc, że Austriak patrzy na swoją pracę w Polsce znacznie szerzej, niż tylko na przedłużenie karier wielkiej trójki. Zresztą choćby Stefanowi Horngacherowi zarzucano to, że skupił się na czołówce – zwłaszcza w swoim drugim czy trzecim sezonie – a ignorował zaplecze. Thurnbichler pokazuje, że nie ma zamiaru tego robić. I dobrze.

Pozostaje trzymać kciuki, by jego pomysły okazały się działać. Na pewno już teraz zapracował sobie na kredyt zaufania.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

 

 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
3
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
10
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Inne sporty

Komentarze

11 komentarzy

Loading...