Reklama

„Do dziś pamiętam zapach tartanu z igrzysk w Rio”. Joanna Jóźwik wspomina karierę

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

02 kwietnia 2023, 12:25 • 12 min czytania 10 komentarzy

Joanna Jóźwik nie potrafi opowiadać o swojej karierze bez emocji. Łamie jej się głos, gdy mówi, co czuła, stojąc na olimpijskiej bieżni w Rio de Janeiro. Tamta impreza była dla niej wyjątkowa, ale nie zapomni też momentu triumfu w Toruniu, który dzieliła z Angeliką Cichocką. Albo przełomowego sukcesu w Zurychu, przed którym brakowało jej pieniędzy… na szczoteczkę do zębów. Zapraszamy na rozmowę z polską lekkoatletką – o tym, co było, ale też o tym, co będzie. 

„Do dziś pamiętam zapach tartanu z igrzysk w Rio”. Joanna Jóźwik wspomina karierę

KACPER MARCINIAK: Mówiłaś, że z ogłoszeniem zakończenia kariery czekałaś zbyt długo. Kiedy już to więc zrobiłaś – czujesz ulgę?

JOANNA JÓŹWIK: Tak. Cieszę się, że nadszedł ten moment, w którym mogłam to wszystkim przekazać. Decyzję o zakończeniu kariery podjęłam dużo, dużo wcześniej. Już naprawdę długo nie trenuję.

Męczyło mnie to, że swoją komunikację w social mediach normalnie prowadziłam bardzo rzetelnie – opowiadałam, jak wyglądają moje treningi, gdzie będę startować – a ostatnio tego w ogóle nie było. Nie chciałam nic mówić. Więc tak, teraz kiedy ogłosiłam swoją decyzję, poczułam ogromną ulgę.

Czyli jak ktoś cię obserwował w social mediach, to mógł dostrzec, że coś wisi w powietrzu?

Reklama

Wiele osób, które mocniej śledziło moje poczynania, praktycznie znało moje zamiary. Nie postowałam o żadnych obozach, startach w zawodach. Więc tak, było to wszystko widzialne, wyczuwalne. Ale niedopowiedziane.

Wątek zakończenia kariery pojawił się po twoim ostatnim biegu, półfinale igrzysk w Tokio, podczas wywiadu z Alkiem Dzięciołowskim.

Już w trakcie tamtego wywiadu wiedziałam, że to jest mój ostatni start. Było widać moją emocjonalność.

Ale nic zdradzać nie chciałaś. Powiedziałaś „pomidor”.

Tak (śmiech). Ale już rzeczywiście więcej nie wystartowałam. Półfinałowy bieg na igrzyskach w Tokio był moim ostatnim w karierze.

Kontuzje w twojej karierze mocno namieszały już w 2017 roku.

Reklama

Oj, nawet wcześniej.

Wtedy jednak wszystko szło pomyślnie, miałaś świetny sezon halowy. Przez problemy zdrowotne nie zbudowałaś jednak aż tak wysokiej formy na mistrzostwa świata.

Tak, w 2017 roku miałam swoją najcięższą kontuzję. Złamanie krętarza większego kości udowej, naderwany mięsień pośladkowy średni, zmieniona struktura pasma biodrowo-piszczelowego. Generalnie straszne bagno. Nie mogłam z niego wyjść dwa lata. Na mistrzostwach świata, mimo dłuższej passy dobrych startów, mi nie poszło. Stanowiło to dla mnie bardzo duże przeżycie. A potem pojawiły się kolejne problemy ze zdrowiem.

Od tamtego czasu nie wróciłam do swojej najlepszej dyspozycji. Nie dawałam za wygraną, ale jednak ja miałam wyniki poniżej 2:00.00 w hali. Wiedziałam, że do takiego poziomu już nie nawiążę. A z 2:01.00 czy 2:02.00 nie byłam usatysfakcjonowana.

Nawet w 2021 roku, kiedy zdobyłam medal na halowych mistrzostwach Europy, czułam, że już w takim miejscu byłam. A mam tak w życiu, że chciałabym poznawać i odkrywać nowe horyzonty, uczucia, wrażenia. Czułam więc, że to końcówka. I czułam, że czas się zająć nowymi ciekawymi rzeczami.

Czyli ten 2021 rok – kiedy zdobyłaś srebro HME, złoto World Athletics Relays – to dalej była przede wszystkim walka z bólem, a nie swobodne bieganie?

O ile wyleczyłam tą poważną kontuzję sprzed czterech lat, to pojawiły się kolejne. Miałam zapalone kaletki przy ścięgnach Achillesa. Było to bardzo uciążliwe. Ból nie ustępował praktycznie do igrzysk w Tokio. Nie chciałam się już męczyć.

Czyli walka z bólem to dobre określenie.

Tak. Staraliśmy się od niego uciekać różnymi sposobami: ćwiczeniami od fizjoterapeuty, regeneracją. Ale nawet tuż przed igrzyskami miałam ponad miesięczną przerwę. To zdecydowanie za długo. Było mnóstwo tych rzeczy. Za dużo kontuzji. Jak mówiłam – zmęczyło mnie to.

Ale ten medal na halowych mistrzostwach Europy był dla ciebie ważny. Mówiłaś, że wiele osób w ciebie nie wierzyło.

Udowodniłam sobie i innym, że jestem w stanie zbudować medalową formę po ciężkiej kontuzji. A druga rzecz, która mnie cieszyła: wróciłam na bieżnię, za którą bardzo tęskniłam. Chciałam wrócić do rywalizacji, zapachu tartanu, dopingu kibiców, całej tej otoczki. Dlatego też było to niezwykle mocne emocjonalnie przeżycie.

Na dodatek mogłaś dzielić ten sukces z Angeliką Cichocką, która zdobyła brąz.

Tak. Angelika też miała na swojej drodze dużo przeciwności, problemów zdrowotnych. Miałyśmy podobne doświadczenia.

Powiedziałaś wtedy: „zobacz, gdzie byłyśmy dwa lata temu i gdzie jesteśmy teraz”.

Było to nawiązanie do obozu rehabilitacyjnego w Portugalii. Musiałyśmy się wtedy uporać z poważnymi kontuzjami, wspierając się nawzajem. A potem znalazłyśmy się na jednych zawodach i obie miałyśmy medal. To było piękne.

Wracając do ludzi, którzy nie wierzyli w twój powrót: słyszałaś opinie ze środowiska, że po tych kontuzjach nic z ciebie nie będzie?

Nie konsultowałam się z nikim spoza mojego otoczenia. Ale w środowisku wygląda to tak, że docierają do zawodnika wypowiedzi innych trenerów. Co mogę powiedzieć? Po prostu mnie przekreślili. Bo długo mnie nie było na bieżni. Bo dawno nie widzieli mnie trenującej. Bo nie wiedzieli, co się ze mną dzieje.

Nie wiem, może sami mieli doświadczenia z innymi zawodnikami po kontuzjach? I uważali, że to niemożliwe wrócić na wysoki poziom. Więc tak, miło było utrzeć im nosa. I to jeszcze na polskiej ziemi, w Toruniu.

Opowiadałaś, że najlepiej będziesz wspominać piąte miejsce na igrzyskach w Rio.

Zdecydowanie tak.

Taki olimpijski występ zostaje w pamięci bardziej niż jakikolwiek medal na innej imprezie?

Oczywiście. Również z tego względu, że tam czułam się najmocniejsza. Nigdy wcześniej czy później nie miałam w sobie takiej pewności siebie. Nie poczułam takiej przyjemności z bycia w danym miejscu. Każdy start normalnie był otoczony stresem – nie wiadomo, co będzie, co się wydarzy. A na tych igrzyskach wyglądało to kompletnie inaczej. Czułam się, jakbym przyjechała do siebie.

Oczywiście, było to spowodowane też tym, że nikt na mnie nie stawiał, nie dochodziła do mnie żadna presja. Jechałam z czystą kartą i mogłam robić to, co chcę. Tak więc czułam się bardzo swobodnie i po prostu bawiłam się bieganiem.

Nogi płynęły po tartanie.

Dokładnie. Mam takie wspomnienie. Stałam na bieżni tuż przed finałem igrzysk olimpijskich. I kiedy w trakcie przedstawiania zawodniczek odwróciłam się, zobaczyłam wyświetlacz z poziomem temperatury. Pokazywał 25 stopni. I tak pomyślałam: to jest idealny moment. To jest mój czas. Piękne. Piękne wspomnienie. I teraz pamiętam zapach tartanu, dokładnie z tamtego miejsca.

Pozytywne emocje wciąż siedzą głęboko.

Przez pryzmat właśnie takich momentów będę pamiętać tamte igrzyska.

A tamte, późniejsze, negatywne emocje – powiązane z całym zamieszaniem i hejtem, który się na ciebie wylał – odcinasz grubą kreską?

Tak, zdecydowanie. Tego już nie ma.

Igrzyska w Rio były najgłośniejsze, ale za twój największy sukces należy uznać brąz mistrzostw Europy z 2014 roku. Patrząc na parę wcześniejszych sezonów: nie rysowałaś się jako przyszła medalistka takiej imprezy.

Jasne, że tak. Pojechałam na tamte mistrzostwa Europy kompletnie nikomu nieznana. Dostałam ogromne zaufanie od Związku, który mnie na nie wysłał, mimo braku minimum. I faktycznie, byłam na tę imprezę idealnie przygotowana. Ale pamiętam, że wtedy strasznie się stresowałam. Strasznie.

I to jest ta różnica między Zurychem a Rio.

W 2014 roku na pewno miałam znacznie mniejszą pewność siebie.

A skąd się wziął ten progres? W sezonie 2013 biegałaś jeszcze koło 2:02.0 czy 2:03.00. I nagle zeszłaś do wyniku, który dał medal ME.

Myślę, że idealnie wstrzeliliśmy się z trenerem w przygotowaniach. Zadziałały nowe bodźce treningowe. To jest najważniejsza kwestia. I w końcu nie miałam żadnych kontuzji.

No właśnie, temat urazów na dobrą sprawę towarzyszył ci nawet na wczesnym etapie kariery.

Tak, co chwilę coś przeszkadzało. Niestety mój organizm okazał się dość kruchy, przy takich obciążeniach treningowych.

A też nie można powiedzieć, żebyś go specjalnie wyeksploatowała. Zaczęłaś biegać na poważnie w dość późnym wieku.

Piętnastu lat. Trenowałam oczywiście ciężko, ale dopiero po jakimś czasie.

Medal z Zurychu pozwolił ci też ustabilizować sytuację finansową.

Wszystko się wówczas zmieniło. Pojawiły się pierwsze kontrakty. Duży sponsor w postaci Nike, który pozostał ze mną do końca kariery, co uważam za superfajne. Najważniejsze dla zawodnika jest mieć spokojną głowę. Myślę, że to też wpłynęło na późniejszą płynność moich wyników. Szłam cały czas do przodu, poprawiałam swoje osiągnięcia.

„Musiałam wybierać, czy na śniadanie zjeść jogurt, czy bułkę”. Tak opisywałaś swoje realia sprzed sukcesu w Zurychu.

Były takie momenty. Prosiłam chłopaka, żeby przelał mi drobne pieniądze na zakup szczoteczki przed startem w Zurychu (śmiech). To dobrze określa, ile zarabiają lekkoatleci startujący na poziomie mistrzostw Polski.

Czyli nawet nie brakowało ci na suplementy, tylko bardziej prowizoryczne rzeczy.

Ale zaznaczmy fakt, że byłam w Szwajcarii! Tam jest trochę drożej.

Po latach możesz powiedzieć, że jesteś spełnioną sportsmenką?

Oczywiście. Osiągnąłem więcej, niż się spodziewałam. W życiu nie pomyślałabym na początku swojej przygody ze sportem, że pojadę na igrzyska. I to dwukrotnie, a podczas pierwszych z nich będę walczyć nawet o medal. Czuję się bardzo spełniona, jeżeli chodzi o moje dokonania. I bardzo się też cieszę z wiadomości, które dostaje od ludzi.

Dziękują mi, że zainspirowałam ich do uprawiania sportu. Że dzięki mnie zaczęli biegać, albo ich dzieci zaczęły uprawiać lekkoatletykę. To jest coś, co uskrzydla. Dla takich rzeczy warto bawić się w sport. Nie chodzi tylko o własne wyniki, ale też to, co możesz dać innym.

W „życiu po życiu sportowym” nie wstaje się wcześnie na pierwszy trening, żeby potem zrobić kolejny. Nie zawsze ma się idealnie zaplanowany dzień. Boisz się tego braku profesjonalnej, sportowej rutyny, czy jesteś na to przygotowana?

Nie bez powodu tyle zajęło mi ogłoszenie zakończenia kariery (śmiech). Musiałam się dostosować do innego życia, co nie jest łatwe, kiedy żyjesz jedną rutyną przez kilkanaście lat. Nagle musisz to zmienić. I to na stałe. Było to zatem trudne, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Ale oczywiście kompletnie z biegania nie rezygnujesz?

Broń Boże! Sport jest częścią mojego życia. Nawet kiedy nie biegam codziennie, to staram się kilka razy w tygodniu wyjść na takie rozbieganie. Mam nadzieję, że za jakiś czas wrócę też do systematycznego treningu. Może nie pod starty, ale dla dobrego samopoczucia oraz formy. Tak, żeby móc spokojnie przebiec jakąś „dyszkę”.

Chcę też być blisko sportu. Zachęcać ludzi nawet nie samego do biegania, ale w ogóle aktywności fizycznej.

Odniosłem właśnie takie wrażenie, że zależy ci na promowaniu aktywności fizycznej jako takiej, a nie szczególnie profesjonalnego uprawiania sportu.

Jak najbardziej. Uważam, że priorytetem w tej chwili powinno być zachęcanie jak największej liczby osób do aktywności fizycznej. Jest ona kluczowa na przykład przy rozwoju organizmu, samopoczuciu, zdrowiu psychicznym. A sport zawodowy to osobna sprawa. Jeśli nie będziemy zdrowi fizycznie, to nigdy nie będziemy go uprawiać.

Z bieganiem bywa często tak, że ludzie go nienawidzą, a po roku są w stanie pokonać półmaraton. To bardzo szybko się zmienia.

Ponieważ zaczynają odnajdywać w bieganiu nie tylko sam wysiłek fizyczny. Kiedy już trochę potrenujemy, złapiemy luz i kolejne kilometry przestaną nam sprawiać taki problem, zauważamy, że ten sport pozwala nam uwolnić głowę. Przemyśleć różne kwestie, znaleźć przestrzeń dla siebie. Aktywnie i pozytywnie spędzać czas.

To jest „clou” tej sprawy. Dlatego właśnie ludzie nienawidzą biegać, a potem starają się pokonać wszystkie maratony.

Ten początek jest najtrudniejszy. Bieganie podobno pozwala się wyciszyć, ale nie jeśli już pierwszy kilometr na trasie jest dla nas ciężki.

Tak. Nawet kiedy ja zrobiłam sobie teraz dłuższą przerwę, to przyznaję, że trudno jest wrócić. Czy też zacząć – bo można powiedzieć, że ja znowu zaczynam.

Lekkoatleci po zakończeniu kariery często próbują swoich sił na dłuższych dystansach.

Nie, to nie dla mnie. Bardzo szanuję maratończyków, ultramaratończyków. Ale dla mnie taki rodzaj rywalizacji jest zbyt nudny. Od zawsze wolałam krótsze, szybsze biegi. Ale raz na jakiś czas na pewno jest warto pójść do lasu i zrobić sobie dłuższą, kilkunastokilometrową przebieżkę.

Swego czasu mówiłaś, że myślisz o studiowaniu psychologii. To dalej wchodzi w grę?

Psychologia jest mi bardzo bliska. Dużo współpracowałam z psychologiem sportowym. Więc tak, myślę, że do tego tematu jeszcze wrócimy.

Będziesz również prowadzić podcast.

Bardzo cieszę się na fakt rozpoczęcia tego projektu. Ponieważ wiąże się on z poznawaniem innych kobiet, które są inspirujące i mają dużo do przekazania. Uważam, że jest za mało kobiet w sporcie. Wiele kobiet wstydzi się pójść w tym kierunku, zacząć biegać. Boi się bycia ocenianymi. Tego, że na przykład będą brzydko wyglądać w trakcie uprawiania sportu. A tak naprawdę to wszystko jest tylko w naszych głowach.

Mam nadzieję, że uda nam się zachęcić jak najwięcej kobiet do biegania. I będziemy im dodawać pewności siebie przez rozmowy z kobietami, które robią bardzo ważne, ciekawe rzeczy w swoim życiu. I swoją historią będą w stanie zainspirować do walki o siebie. Chcemy zresztą trafiać nie tylko do kobiet, bo myślę, że i mężczyźni znajdą w naszych rozmowach dla siebie dużo dobrego.

Zamierzasz się skupić stricte na bieganiu, czy szerzej objąć temat kobiet w sporcie?

Myślę, że zaczniemy od biegania. Ale bardzo możliwe, że również pójdziemy szerzej.

Ciekawe jest to, że będziesz w jednej redakcji z Adamem Kszczotem.

Tak, cieszę się, że bieganie.pl zaczyna gromadzić byłych sportowców, którzy mają coś do powiedzenia i mogą docierać do większej grupy odbiorców. Mówić o sporcie i nie tylko.

Jakie masz jeszcze plany po karierze?

Zarejestrowałam swoją Fundację. Jestem na etapie pisania całego projektu fundacyjnego, którego realizacja będzie prawdopodobnie jesienią tego roku. Jest on powiązany z turystyką i inspirowaniem dzieciaków do uprawiania sportu. Oprócz tego znajduję się na etapie budowania szkółki przygotowania motorycznego w Warszawie, również dla młodzieży.

To już taki element trenowania innych?

Nie wiem, czy odnalazłbym się w roli trenerki. Jako sportowiec wysokiej klasy obawiam się, że nie będę wyrozumiała. I stanę się katem dla innych ćwiczących (śmiech). Nie zrozumiem, dlaczego im to wszystko tak łatwo nie przychodzi. Tak więc jeśli chodzi o mnie i trenerkę – spokojnie. Ale jak najbardziej chcę być inicjatorką różnych projektów.

To często przychodzi z czasem. Szymon Ziółkowski przed tym, jak został trenerem, zdążył nawet kilka lat być w polityce.

Ojej, ja do polityki na pewno nie pójdę. Ale jeśli chodzi o trenowanie – możliwe, że coś mi się zmieni. Lubią mi dziwne pomysły strzelać do głowy.

Nie mówisz nie.

Nie mówię nie.

ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK

Czytaj także:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

10 komentarzy

Loading...