Reklama

„Inżynier z Penty”, który ma naprawić przeciekającą polską łódź

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

24 stycznia 2023, 10:05 • 10 min czytania 10 komentarzy

– Proszę Pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które raz słyszałem. Po prostu. No… To… Poprzez… No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę – tak brzmi kultowa już kwestia z filmu „Rejs”. Wypowiada ją drugi najpopularniejszy inżynier w Polsce – Mamoń. Drugi, bo od wtorku najpopularniejszym w naszym kraju jest już Fernando Santos, czyli „Inżynier z Penty”, który został nowym selekcjonerem reprezentacji Polski. Portugalczyk, podobnie jak Mamoń, nie mógł stwierdzić, że lubi futbol i wygrywanie, dopóki tego nie spróbował. A gdy spróbował, nie przestał triumfów pragnąć. – Chcę wyłącznie zwyciężać – powiedział kilka lat temu i z deklaracji się nie wycofuje.

„Inżynier z Penty”, który ma naprawić przeciekającą polską łódź

Po zwolnieniu zawsze trochę odpoczywam, żeby uporządkować głowę. Jadę z przyjaciółmi do Alentejo. Innym razem wybiorę się na ryby… Ale potem mija pierwszy miesiąc i skacze mi już adrenalina. Po uporządkowaniu papierów na biurku mam od razu ochotę wracać w teren – powiedział w 2014 roku na łamach gazety „Sol”. Od kiedy rozpoczął karierę piłkarską, najpierw jako zawodnik, następnie trener, czyli od 1971 roku, najdłużej bez pracy pozostawał zaledwie przez dziewięć miesięcy. Teraz pauzował tylko 45 dni. Po zwolnieniu z kadry Portugalii został głównodowodzącym przeciekającej w wielu miejscach polskiej łajby.

Fernando Santos: sylwetka nowego selekcjonera reprezentacji Polski

Jest pracoholikiem, nałogowym palaczem, gorliwym katolikiem, ale przede wszystkim utytułowanym trenerem, który ma nieposzlakowaną opinię w Portugalii i Grecji. W pierwszym z krajów prowadził jako jeden z nielicznych wszystkie zespoły z wielkiej trójki. Jest też autorem największych sukcesów Selecao. W drugim mówiono o nim, że zachowuje się bardziej grecko od Greków. Trenował wszystkie, oprócz Olympiakosu, największe drużyny, a kadrę doprowadził do dwóch z trzech awansów na mundial i ćwierćfinału Euro. To tyle statystyk o człowieku, który wcale nie myślał o karierze trenerskiej. Nie lubił trenować, a w pracy hotelarza szło mu tak dobrze, że bez odpowiedniej motywacji, odrzuciłby propozycję poprowadzenia FC Porto.

Solidny piłkarz, inżynier wyłącznie z dyplomu

Futbolem zaraził się, gdy miał zaledwie 52 dni. Jego rodzice, zagorzali fani Benfiki zabrali go na mecz półtora miesiąca po narodzinach, 1 grudnia 1954 roku. Nic dziwnego, że od małego przesiąknął piłką. W tygodniu grał niemal codziennie na piaszczystym boisku za koszarami Sapadores i pilnie się uczył, by w weekend oglądać z rodzicami kolejne starcia swojej Benfiki. Mimo to ojciec nie był zadowolony, gdy syn oznajmił mu, że As Aguias chcą go ściągnąć do swojej akademii. Mało tego, początkowo zabronił mu grać, lecz po dłuższym namyśle dał zgodę na treningi. Pod jednym warunkiem. Fernando miał się dostać się na studia.

Reklama

W Benfice trenował obok Eusebio czy Antonio Simoesa, ale nigdy w niej nie zadebiutował. Ćwiczenia go męczyły. Nie lubił ich. Często oszukiwał, schodząc szybciej do szatni. Do momentu aż przyłapał go trener Jimmy Hagan. Kazał mu pobiec do wskazanej przez niego sosny, a następnie wykonać dwa takie same powtórzenia. Trening zajął mu godzinę. Więcej już nie próbował leserować, a Hagan stał się jego piłkarskim ojcem i mentorem, od którego czerpał już w roli szkoleniowca. W domu prawdziwy ojciec również wychowywał go twardą ręką. Nie sposób było mu się sprzeciwić, dlatego już w wieku 15 lat Fernando miał uprawienia elektryka, a grę w piłkę łączył ze studiami na kierunku elektrotechnika i telekomunikacja, które ukończył z tytułem inżyniera. W zasadzie nigdy mu się on nie przydał, ale z łatką „Inżyniera z Penty” pozostanie już na zawsze za sprawą zdobytego piątego z rzędu mistrzostwa z Porto.

Piłkarzem był co najwyżej solidnym. Przez długi czas szkolił się na bramkarza, ale jego karierę powstrzymały pęknięte spodnie i bura od rodziców. Wybrał zatem grę w polu. Niemal przez całą karierę występował w biednym Estoril, gdzie pieniędzy brakowało nawet na autokar. Próba wzbogacenia się i gra w położonym na Maderze Maritimo zakończyła się dla niego po roku za sprawą choroby psychicznej matki, która postępowała po napadzie na jej auto (napastnicy wybili szyby, grozili). Fernando mógł dalej zarabiać i żyć spokojnie na atlantyckiej wysepce bądź powrócić do domu i zająć się rodziną. Wybrał tę drugą opcją, co wiele lat później zostało mu wynagrodzone, choć niewiele brakowało, a rzuciłby piłkę. W 1994 roku z dnia na dzień został zwolniony z posady trenera Estoril. Tego samego Estoril, którego był piłkarzem za półdarmo, które wprowadził do portugalskiej Ekstraklasy jako trener, pomimo że posadę szkoleniowca łączył z pracą w hotelu.

Pracownik hotelowy

Dzień, w którym prezydent Estoril przyszedł do baru mojego hotelu, aby powiedzieć mi, że nie zamierza pozostawić mnie w Estoril, był największym ciosem, jaki odniosłem. Moje życie toczyło się wyłącznie wokół tego. Nigdy nie myślałem o byciu trenerem, a mimo to spędziłem w klubie sześć i pół roku, udało mi się doprowadzić drużynę do pierwszej ligi i nagle powiedzieli mi, że odchodzę. Wtedy jeszcze tego nie czułem, ale po pięciu latach zrozumiałem, że była to najlepsza rzecz, jaka mi się przydarzyła – wspominał w wywiadzie dla „Sol”.

Tamtego dnia wróciłem do domu bardzo zdenerwowany i nie chciałem z nikim rozmawiać. Mam przyjaciółkę, Patricię, piękną dziewczynę, nauczycielkę, która spędziła osiem miesięcy w śpiączce i od wielu lat porusza się na wózku inwalidzkim. Nagle zadzwonił telefon i moja żona przyszła mi powiedzieć, że to Patricia. Odpowiedziałem głupio: „Nie teraz”, ale moja żona powiedziała mi, że muszę odebrać. Patricia powiedziała tylko: „Jestem z tobą”. To mnie bardzo dotknęło. Wtedy zrozumiałem, jak mogłem być tak zdenerwowany, skoro mam żonę, dzieci, dom, pracę i wszyscy mają się dobrze? To był pierwszy kamień milowy mojej przemiany – kontynuował.

Drugim była religia, od której Fernando Santos najpierw się mocno oddalił. Jak sam stwierdził, młodemu chłopakowi nie kościół w głowie, gdy naokoło piłka i dziewczyny. Ale nawet i to odchodzi na bok, gdy należy utrzymać rodzinę. Estoril nie był w stanie zapewnić mu godziwej pensji, dlatego zatrudnił go w hotelu Estoril Palace jako dyrektora ds. obsługi technicznej. Oprócz tytułu inżyniera nie miał jednak pojęcia o tej pracy, a musiał zarządzać 40 osobami. Pęknięta rura, wymiana oświetlenia, przemalowanie drzwi – to wszystko znajdowało się w jego obowiązkach. Choć nie znał się na tym, podobnie jak na trenerce, to szybko się nauczył i do dziś z rozrzewnieniem wspomina ten okres życia, często odwiedzając znajome twarze w hotelu. A gdy zgłosiło się po niego Porto, musiał się poważnie zastanowić, czy woli świat wielkiej piłki, czy spokojne życie na przedmieściach Lizbony. Usłyszał wtedy słowa, które odcisnęły na nim największe piętno.

Reklama

Zwolniony po jeden kolejce

Koń przechodzi przez drzwi tylko raz i trzeba na niego wskoczyć – miał powiedzieć Jorge Nuno Pinto da Costa, prezydent FC Porto, przekonując tym samym szkoleniowca do objęcia posady trenera. Choć Santos nie był przekonany do porzucania pracy w hotelu i Estrela Amadora, które prowadził po Estoril przez cztery lata, to po roku nie miał już wątpliwości, że wybrał dobrze, pomimo że te 12 miesięcy spędził w Porto bez rodziny. W pierwszym sezonie zdobył mistrzostwo Portugalii. Znalazł się na ustach wszystkich w kraju jako niesamowity „Inżynier z Penty”. W późniejszych latach zebrał pozostałe dwie perły w koronie portugalskiej piłki klubowej, prowadząc Benficę i Sporting, choć w obu tych klubach nie zdobył mistrzostwa, na co jego zdaniem, nie otrzymał odpowiednio dużo czasu.

Szczególnie źle wspomina przygodę ze swoją ukochaną Benficą, która najpierw odrzuciła go jako piłkarza, a następnie w prostacki sposób potraktowała jako trenera. W sierpniu 2007 roku został zwolniony już po pierwszej kolejce sezonu! Po remisie z Leixoes przyszedł do niego prezydent Luís Filipe Vieira i oznajmił, że muszą rozwiązać z nim kontrakt. Santos nie mógł zrozumieć tej decyzji, ale jakiś czas później dowiedział się, że Vieira spędził wakacje wspólnie z Jose Antonio Camacho, który był jego następcą. Obaj czekali, aż tylko powinie się noga trenerowi, a że już w pierwszej kolejce Benfica straciła punkty z niżej notowanym rywalem, Santos został zwolniony. Nie pozostawał jednak długo bez pracy. Powrócił do Grecji, gdzie wcześniej prowadził już AEK Ateny i Panathinaikos. W 2007 roku przyszła pora na PAOK, gdzie musiał mierzyć się z podobnymi problemami, co wcześniej. Poniekąd stanęły one przed nim na nowo, gdy zdecydował się objąć posadę selekcjonera reprezentacji Polski.

Myślę, że decydując się na pracę w innym kraju, trzeba zrozumieć kulturę miejsca, do którego się wybieramy. Na początku nastąpiło duże zderzenie między moją trenerską mentalnością a tym, co usłyszałem od zawodników. Lubię trenować rano, bo fizjologicznie jest to lepsze, a do tego było tam naprawdę gorąco. Kiedy przyjechałem, zaplanowałem trening na ósmą rano. Kapitanowie podeszli do mnie i powiedzieli: „Proszę pana, ósma rano? To niemożliwe”. Zapytałem dlaczego i powiedzieli mi, że w tym czasie panuje duży ruch, dlatego przełożyłem trening na siódmą, twierdząc, że w tym czasie nie powinno być ruchu. Wtedy powiedzieli mi, że wolą ósmą. Potem przyszedł do mnie lekarz i wyjaśnił, że z fizjologicznego punktu widzenia zawodnicy nie mogą ćwiczyć rano, ponieważ Grecy jedzą bardzo późno kolację, a potem nadal lubią spędzać czas na ulicy, rozmawiać i pić. Odpowiedziałem, że będą musieli się dostosować. I dostosowali się. W sumie spędziłem w Grecji 13 lat, podróżowałem po całym kraju i stopniowo stawałem się Grekiem – opowiedział Santos o swojej greckiej przychodzie, którą zakończył, prowadząc kadrę narodową.

Trener bez serca

Nie był jednak do niej w pełni przekonany. Czymś innym jest bowiem codzienna praca w klubie, a innym selekcja zawodników do reprezentacji. Mimo to mając 56 lat na karku, postanowił objąć swoją pierwszą kadrę. Z Grekami awansował na mistrzostwa świata, gdzie wyszedł z grupy, dotarł także do ćwierćfinału Euro. Jeszcze lepiej poszło mu w ojczyźnie. Z reprezentacją Selecao zdobył mistrzostwo Europy i Ligę Narodów, stając się najlepszym trenerem na świecie w 2016 i 2019 roku według rankingu IFFHS.

Łącznie w karierze prowadził osiem różnych klubów i dwie reprezentacje. Teraz przyszła dla niego pora na Polskę. Wychodzi bowiem z przeciwnego założenia od kibiców. – Maksyma, która mówi, że można zmienić religię, kobiety, ale nigdy klubu, nadal istnieje, ale jej nie podzielam. Mogę zmieniać kluby, ale religii i kobiety nigdy. Jako trener nie mam serca. Kiedy jestem w klubie, chcę wyłącznie wygrywać. Kiedy trenowałem Porto, nie chciałem, żeby Benfica wygrała i na odwrót. To jest mój profesjonalizm – wyjaśnił klarownie portugalski selekcjoner, za którym w każdym klubie poza sukcesami unosił się gęsty dym papierosowy.

Santos to nałogowy palacz. Im bardziej się stresuje, tym częściej sięga do paczki. W marcu zeszłego roku podczas barażowego spotkania o mistrzostwa świata z Turcją towarzyszyły mu takie emocje, że zapalił papierosa, będąc jeszcze na boisku. Długimi pociągnięciami delektował się smakiem tytoniu i zwycięstwa, dającego awans do finału baraży. W drugiej ręce ściskał natomiast w kieszeni ten sam krzyż, który towarzyszy mu od wielu dekad niemal w każdej chwili życia. Bliskość Boga poczuł po zwolnieniu z Estoril. Za namową bliskich udał się na trzydniowe rekolekcje, po których wyszedł jako inny człowiek. Zawsze odmawiał modlitwę przed snem, ale jego wiara weszła na zupełnie inny poziom. Starał się ją zgłębiać, rozmawiając z duchownymi i czytając książki teologiczne. W końcu sam zaczął wygłaszać swoje przemowy.

Gorliwy katolik

Wierzę, że ludzie urodzili się, by być szczęśliwi. Ale nie bardzo wiemy, co to znaczy być szczęśliwym. Znalazłem swoje szczęście na drodze wiary, bo istnieje słowo, którego wcześniej nie rozumiałem, a które zrozumiałem, a jest nim miłość – twierdzi z całą świadomością. Dziennikarze gazety „Publico” poszli nawet o krok dalej w opisie jego wiary. – Z brodą, wąsami lub czystą twarzą, Fernando Santos zawsze ma ten sam wizerunek. Poważnego, surowego mężczyzny, z delikatnym uśmiechem, który nie zawsze jest łagodny, choć ma poczucie humoru, natomiast jest kompetentny, ugodowy i ma mocne przekonania. To praktykujący katolik o niezachwianej wierze, z powołaniem ewangelizacyjnym. Z krzyżem w kieszeni, niezmiennie od ponad 20 lat. Ze świadectwem wiary, obecnym także w pierwszych słowach jego listu. „Dziękuję Bogu Ojcze”. Wszechobecna religijność to nieodłączny element Fernando Santosa – napisano w artykule o Portugalczyku.

Niezachwiana wiara może być istotnym elementem w kontekście pracy z polską kadrą. Utrzymując artykuł w biblijnym tonie, można powiedzieć, że nasza reprezentacja była prowadzona przez nieuczciwych zarządców, którzy mało gospodarnie rozporządzali swoim majątkiem. Santos może w tej sytuacji rozsądnie i sprawiedliwie rozdzielić pracę między swoich podopiecznych bądź stracić wszystko. Jeśli wybierze drugą z opcji, może równie dobrze już na wstępie sparafrazować inny z klasyków z „Rejsu” – Bardzo mi przykro, inżynier Santos jestem. Jeśli jednak nadal drzemie w nim gen zwycięstwa, będzie wytrwale pracował, paląc mnóstwo papierosów i ściskając z całych sił krzyż, by wszystko poszło po jego myśli.

WIĘCEJ O FERNANDO SANTOSIE:

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
1
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Piłka nożna

Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
1
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Komentarze

10 komentarzy

Loading...