Reklama

Trela: Próba dogodzenia wszystkim. Santos jako dobra odpowiedź na inne pytanie

Michał Trela

Autor:Michał Trela

23 stycznia 2023, 23:42 • 8 min czytania 88 komentarzy

Jeśli Cezary Kulesza tym wyborem chciał udowodnić, że polscy dziennikarze będą narzekać nawet wtedy, gdy zatrudni mistrza Europy i trenera, który przed momentem prowadził czołową reprezentację kontynentu, to mu się udało. Bo w tym wyborze widzę przede wszystkim próbę zbudowania mostu między Antonim Piechniczkiem a społecznością Twittera, nie zaś realną wizję tego, dokąd zdaniem prezesa powinniśmy zmierzać. Wyjścia z drewnianych chatek nie będzie (a szkoda, bo by się nam przydało), ale doceńmy, bo mogło być gorzej.

Trela: Próba dogodzenia wszystkim. Santos jako dobra odpowiedź na inne pytanie

Najważniejsze, że już po wszystkim. Że skończyła się giełda nazwisk, zabawa w kotka i myszkę, zostawianie śladów i mylenie tropów. Seanse poszukiwania selekcjonerów przez Cezarego Kuleszę są tak tasiemcowe i rozwleczone, że kogokolwiek by w końcu nie wybrał, sam fakt, że wreszcie to zrobił, byłby już dobrą informacją. A fakt, że ostatecznie wcale nie wybrał najgorszej z przewijających się kandydatur, to już całkiem miły dodatek. Mimo wszystko każdemu należy życzyć, by Kulesza już nigdy nie musiał szukać selekcjonera reprezentacji.

Jako że wciąż nie wiemy, jakie kryteria ustalił sobie w rekrutacji prezes PZPN i czy ustalił jakiekolwiek, można się domyślać po fakcie. Mogło na przykład chodzić o znalezienie takiego kandydata, przy pomocy którego można by udowodnić tezę, że kogokolwiek by związek nie wybrał, Polacy i tak będą niezadowoleni. I dlatego dostali nie tak dawnego mistrza Europy, dostali trenera, który przedwczoraj prowadził jedną z najsilniejszych reprezentacji i którego przez lata szanował nawet Cristiano Ronaldo. Jakikolwiek głos niezadowolenia, ślad wątpliwości, będzie w tym kontekście brzmiał jak podobno typowo polskie malkontenctwo.

OPCJA NISKIEGO RYZYKA

Mówi się czasem, że aby mieć udane życie (finansowo, zawodowo, osobiście), wcale nie trzeba podejmować nie wiadomo jak błyskotliwych decyzji. Ważniejsze jest, by unikać katastrofalnych. Pod tym względem wyborowi Santosa trudno wiele zarzucić. Po pierwsze, od jego portugalskiego poprzednika odróżnia go to, że od lat jest głównie selekcjonerem, a nie trenerem klubowym, co niezmiennie uważam za ważne. Nowy trener kadry narodowej nie zdziwi się w marcu, jak niewiele czasu będzie miał na pracę z zawodnikami przed meczem z Czechami i nie zaskoczy go, jak mało można przećwiczyć na jednym zgrupowaniu. On w tym trybie pracuje nieprzerwanie od trzynastu lat, jest przyzwyczajony. Nie zdziwi go specyfika turnieju, który, inaczej niż rozgrywki ligowe, nie daje często szansy na naprawienie błędu, bo brał udział w siedmiu (tylu, ile reprezentacja Polski od czasów Pawła Janasa), więc zdążył się tego nauczyć. Po raz pierwszy od czasu Leo Beenhakkera na stanowisko selekcjonera zatrudniono selekcjonera.

Reklama

LEKCJE POPRZEDNIKÓW

Po drugie, Santos to wybór, który raczej nie niesie ze sobą wad poprzednich zagranicznych selekcjonerów. Jego czas pracy w różnych miejscach i przywiązanie do krajów (pracował tylko w Portugalii i Grecji) daje nadzieję, że nie czmychnie przy pierwszej możliwej ofercie. W przeciwieństwie do Leo Beenhakkera raczej nie będzie przemawiał do miejscowych z ambony i być może nie wpakuje się w każdy nadarzający się konflikt, bo tam, gdzie pracował, uchodził raczej za nobliwego, starszego pana, który gdy trzeba, podejmuje trudne decyzje (jak posadzenie Ronaldo na ławce na ostatnim mundialu), ale gdy nie trzeba, nie prowokuje pyskówek, tylko stara się ich unikać. Jeśli jeszcze PZPN wymusi na nim, by częściej przebywał w Polsce, pokazywał się na ligowych stadionach i wziął do sztabu polskich asystentów, jest szansa na uniknięcie wszystkich błędów popełnionych przy okazji zatrudnienia poprzednich zagranicznych selekcjonerów. A to już dużo. Być może popełnione zostaną inne pomyłki, ale przynajmniej nie będziemy powielać tych samych.

AUTORYTET ŚWIATOWCA

Po trzecie, jest szansa, że selekcjoner zostanie potraktowany z szacunkiem przez szatnię reprezentacji Polski, a dokładnie rzecz biorąc, przez Roberta Lewandowskiego, który, siłą rzeczy, patrzy z wyżyn światowego futbolu na każdego przedstawiciela polskiego środowiska. Ale Santos też przychodzi z wyżyn światowego futbolu. W jakich okolicznościach by go nie osiągnął, ma mistrzostwo Europy, którego my nie mamy i Lewandowski też nie. Układał już sobie stosunki w szatni z gwiazdą większą niż Lewandowski, więc być może i z Lewandowskim sobie poradzi. Wprowadzał już do drużyny kilku młodych i naprawdę dobrych piłkarzy, więc ci polscy też być może będą go raczej słuchać, niż mu podskakiwać. Jeśli czyjś dorobek naprawdę może pomóc zbudować autorytet, Santos ma na to szansę.

STĘPIONE WŁÓCZNIE

Reklama

Po czwarte, jak na wybór zagranicznego selekcjonera, któremu z urzędu jest przeciwne polskie środowisko piłkarskie, akurat Santosa trochę trudniej atakować całym dyżurnym arsenałem — że wcale nie osiągnął lepszego wyniku niż polscy trenerzy, że tak naprawdę wcale nigdzie nie pracował, że bajerant, że ma zbyt modne sweterki albo że ostatni sukces odniósł sto lat temu. Santos, przynajmniej na wejściu, raczej nie będzie mówił rzeczy, na które polscy trenerzy, zwłaszcza ci emerytowani, dostają piany na ustach. Jego wybór odrobinę przytępia włócznie Piechniczkom i Engelom tego kraju. Nawet Michał Probierz, jako pracownik PZPN-u i ktoś, kto pewnie będzie musiał blisko współpracować z nowym selekcjonerem, przynajmniej na jakiś czas powinien zacisnąć zęby i powstrzymać się od zjadliwych komentarzy. To całkiem mądre polityczne posunięcie Kuleszy. Wybrał zagranicznego trenera, by zadowolić tę część opinii publicznej, która się go domagała. Ale jednocześnie wybrał takiego, by za bardzo nie kłuł w oczy środowiska piłkarskiego.

PRÓBA ZADOWOLENIA WSZYSTKICH

I to, co jest największą zaletą tego wyboru, można jednocześnie uznać za jego największą wadę. Jest do tego stopnia próbą stworzenia kompromisu, zbudowania jakiegoś mostu pomiędzy dwoma obozami i choć częściowego zadowolenia ich, że można się obawiać, że w rzeczywistości nie jest niczym więcej. To nie wygląda jak autorski wybór Kuleszy (być może całe szczęście), lecz jak średnia arytmetyczna wszystkich wygłaszanych przez ostatni miesiąc skrajnych oczekiwań. Żadna reforma, zmiana piłkarskiej mentalności narodu, próba wyjścia z drewnianych chatek, co, przyznajmy Beenhakkerowi po latach, by się nam przydało, rewolucja kulturowa. Raczej ekskluzywna wersja tego, co dotychczas sami próbowaliśmy robić, tyle że taniej i bardziej siermiężnie. „Laga na Robercika” ma szansę zyskać trochę ogłady.

WYNIKI WZGLĘDNE

Nie chodzi jednak tylko o to, jakie trener niesie ze sobą osiągnięcia bezwzględne, ale też względne. Czyli jak wypada nie po prostu w porównaniu do reszty świata, lecz w relacji do potencjału drużyn, które prowadził. I pod tym względem Santos nie jawi się już jako bardzo dobry selekcjoner. Paradoksalnie, chyba najbardziej imponujące wyniki osiągnął z Grecją, z którą dwa razy z rzędu wyszedł z grupy na wielkich turniejach, choć zarówno wcześniej (mundial 2006), jak i później (Euro 2016, 2020, mundiale 2018 i 2022) ta reprezentacja zwykle w ogóle nie kwalifikowała się na mistrzostwa, ewentualnie nie wychodziła na nich z grupy (Euro 2008). Patrząc na oś czasu greckiej piłki, kadencja Santosa jawi się jako jedyny jasny punkt ciemnego świata, jaki nastał po sensacyjnym triumfie w 2004 roku.

SUKCES NA WŁOSKU

Portugalii dał wprawdzie jedyny w jej historii turniejowy triumf, czego nikt mu nie odbierze, ale sami doskonale pamiętamy, na jakim włosku wisiała cała tamta francuska przygoda. Jeden rzut karny Jakuba Błaszczykowskiego uderzony inaczej i dziś Santos byłby przedstawiany jako ten, który zmarnował jedno z najlepszych pokoleń portugalskiej piłki. Portugalskie wyniki z tamtego turnieju zwłaszcza dziś są warte przypomnienia: 1:1 z Islandią, 0:0 z Austrią, 3:3 z Węgrami, 1:0 z Chorwacją (po dogrywce), 1:1 z Polską, 2:0 z Walią, 1:0 z Francją (po dogrywce). Siedem meczów, cztery remisy, dwie wygrane po dogrywce, jedna w podstawowym czasie. Mistrzostwo to mistrzostwo, ale to było odniesione w wyjątkowo nędznym stylu. I nie chodzi o to, czy Portugalia grała wtedy ładnie, czy brzydko, ale czy w ogóle grała dobrze.

ZACHOWAWCZA NATURA

Pozostałe turnieje? 2018 – porażka z Urugwajem w 1/8 finału, jedna wygrana (z Marokiem) w czterech meczach. 2020? Porażka z Belgią w 1/8 finału, jedna wygrana w czterech meczach (z Węgrami). 2022? Porażka z Marokiem w ćwierćfinale poniesiona tuż po efektownej i rozbudzającej nadzieje wysokiej wygranej ze Szwajcarią. Lista drużyn, które jako selekcjoner Portugalii Santos zdołał pokonać na wielkich turniejach w podstawowym czasie gry, nie rzuca na kolana: Walia, Maroko, Węgry, Ghana, Urugwaj, Szwajcaria. Lata pracy Santosa nie były pasmem sukcesów. Raczej opowieścią o nadziejach rozbudzanych pojedynczymi meczami i nadchodzącymi tuż po nich rozczarowaniami. O tłamszonym potencjale ofensywnym. O drużynie, która na papierze powinna należeć do najbardziej ekscytujących na mistrzostwach, ale pokazywała to tylko w pojedynczych zagraniach, a nie w całych meczach. Tak w Grecji, jak i w Portugalii, przez Santosa przebijała jego zachowawcza, defensywna natura. Jeśli miał ją, prowadząc drużynę o portugalskiej skali talentu, tym bardziej będzie ją miał w Polsce.

MOURINHO ZAMIAST GUARDIOLI

I w tym sensie można być tym wyborem rozczarowanym. Komu wydawało się, że po zwolnieniu Czesława Michniewicza, który osiągnął niezły wynik w złym stylu, zacznie się w Polsce prawdziwa próba zmiany sposobu gry reprezentacji i zwrot w stronę większej odwagi, myślenia o własnych atutach i zrywaniu z łatką drużyny, która może cokolwiek osiągnąć tylko, jeśli gra skrajnie defensywnie, ten musi być rozczarowany. Wyznaczenie horyzontu pracy selekcjonera do 2026 roku, bo taka opcja przedłużenia umowy po Euro 2024 ma się ponoć znaleźć w kontrakcie, to słuszny kierunek, ale tylko jeśli zamierza się w tym czasie zbudować coś naprawdę nowego, innego, trudniejszego, lecz docelowo lepszego. Jeśli nadal ma chodzić wyłącznie o wygranie najbliższego meczu i tylko z tego Santos będzie rozliczany, wtedy wybór będzie rozczarowujący. Tak, jakby ktoś, fascynując się futbolem Pepa Guardioli, stwierdził, że zatrudni Jose Mourinho, bo on też miał sukcesy. Tak, miał. Ale pytanie było inne. A przynajmniej tak mi się wydawało przez ostatnie tygodnie.

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

88 komentarzy

Loading...