Reklama

Polski dzień w Melbourne – Hurkacz w 1/8 finału!

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

20 stycznia 2023, 14:36 • 3 min czytania 0 komentarzy

– Kill him! – krzyknął do Huberta Hurkacza podchmielony kibic wzbudzając salwę śmiechu na Margaret Court Arenie. Polak akurat zwracał uwagę sędziemu na śliską plamę na korcie, ale z daleka faktycznie mogło to wyglądać, jakby uskarżał się na pająka. Do żadnego morderstwa nie doszło, za to do spektakularnego zwycięstwa wrocławianina – jak najbardziej! Po zaciętym, pięciosetowym boju Hubi pokonał 3:2 Denisa Shapovalova.

Polski dzień w Melbourne – Hurkacz w 1/8 finału!

Po tym meczu możemy napisać tak: Hubert Hurkacz > Jerzy Janowicz. Wrocławianin osiągnął dziś to, co nie udało się jego znanemu poprzednikowi – awansował do IV rundy Australian Open. Tym samym wyrównał wynik Wojciecha Fibaka z 1978 (wtedy grało 64 zawodników, III runda oznaczała więc 1/8 finału) i Łukasza Kubota z 2010 roku. A na tym wcale nie musi się skończyć, Hurkacz udowodnił dziś bowiem, że jest mocny. Nie tylko tenisowo, ale i mentalnie. Bo przecież ograł rywala 7:6, 6:4, 1:6, 4:6, 6:3. 

Po czwartym secie wielu kibiców i ekspertów tenisowych mogło już zwątpić w Polaka. I znów zacząć powtarzać, że głowa to nie jest jego atut. Sceptycy musieli się jednak zdziwić, szczególnie w piątej partii, przy stanie 5:3. Hubert przegrywał wówczas 0:40, wydawało się, że Shapovalov zdoła wrócić do gry, a jednak nic takiego się nie zdarzyło. Polak znakomicie, spokojnie się odbudował i zakończył to spotkanie. Wcześniej błysnął między innymi w tie-breaku pierwszego seta, który zakończył spektakularnym, dopieszczonym forehandem po linii.

– To była dzika jazda! Denis to świetny zawodnik, mam nadzieję, że bawiliście się dobrze oglądając to spotkanie – powiedział Hurkacz, a tłum na Margaret Court Arenie zareagował entuzjastycznie, jak zresztą przez większość część wieczoru. 

Reklama

Właśnie – sesje o tej porze są dużo ciekawsze, ponieważ kibice… piwkują. A to sprawia, że bardzo się rozluźniają, co raduje dziennikarzy, bo mają o czym pisać, i denerwuje sędziów, którzy muszą co chwila uciszać rozjuszony tłum. Przykład? Proszę bardzo:

– Wymyśl coś nowego, to już kurwa naprawdę nudne! – rzucił anglojęzyczny fan do największego miłośnika Hurkacza, który faktycznie jakiś tysiąc razy krzyknął do tego czasu „Huuubi!”. Polak nie przejął się tą uwagą i dalej „prowadził” doping – to po jego zachętach pozostali obecni na trybunach rodacy zagrzewali do walki wrocławianina. Fani Kanadyjczyka nie pozostawali obojętni, pod koniec spotkania można było zresztą odnieść wrażenie, że i Australijczycy trzymają stronę Denisa. Hurkacza to nie złamało, robił swoje, a na pomeczowej konferencji prasowej przyznał nielicznej, sześcioosobowej grupce dziennikarzy, że duży wpływ na jego coraz spokojniejszą postawę na korcie mają medytacje, uprawiane z dużą radością. 

Podczas spotkania z mediami Hubert sprawiał wrażenie rozluźnionego gościa, zadowolonego z dobrze wykonanej roboty. Gdy powiedziałem mu, że jeśli Magda Linette jutro wygra, będzie to najlepszy wielkoszlemowy występ Polaków od czasu Wimbledonu 2013 roku, szeroko się uśmiechnął i odrzekł tylko tyle: – Wierzę, że jej się uda!

https://twitter.com/iga_swiatek/status/1616386289787363329

Również mam taką nadzieję – przed rozpoczęciem AO nawet nie śmiałem marzyć, że wielkoszlemowemu żółtodzióbowi przyjdzie przeżywać aż takie emocje. Ale wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Przypominam, że Linette zagra jutro ostatni mecz na głównym korcie, czyli Rod Laver Arenie. Polka zmierzy się z Jekatieriną Aleksandrową – zawodniczką, która dobrze czuje się w Australii, ale też nie trzeba mieć fantazji Arthura Conana Doyle’a, żeby wyobrazić sobie wygraną Magdy.

Na straconej pozycji zdecydowanie nie stoi też Hurkacz, który 17 minut po północy czasu Melbourne poznał swojego kolejnego rywala. O dziwo nie będzie nim Daniił Miedwiediew tylko Sebastian Korda, który ograł Rosjanina w trzech setach. Amerykanin walczył dotychczas z wrocławianinem tylko raz – w 2021 roku – i przegrał ten mecz. Starsi kibice tenisa na pewno pamiętają jego ojca – jest nim słynny Petr, zwycięzca Australian Open z 1998 roku. Głęboko wierzę, że w tym przypadku powiedzenie o jabłku spadającym niedaleko jabłoni się nie sprawdzi…

Reklama

KAMIL GAPIŃSKI Z MELBOURNE

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...