Reklama

„Wesołych, k****, świąt”. Larry Bird – wirtuoz trash-talku

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

25 grudnia 2022, 09:29 • 14 min czytania 30 komentarzy

Chuck Person zadarł z niewłaściwym człowiekiem. 26 grudnia 1990 roku jego Indiana Pacers mieli się zmierzyć z ekipą Boston Celtics w ramach sezonu regularnego NBA. Person – znany pod ksywką The Rifleman, czyli „Strzelec” – zapowiedział przed startem spotkania, że planuje urządzić sobie w hali Boston Garden małe polowanie na ptaki. Była to nader czytelna zaczepka pod adresem Larry’ego Birda, trzykrotnego mistrza NBA i ulubieńca lokalnej publiczności. Bird nie zdecydował się jednak na żadną werbalną ripostę w którymś z przedmeczowych wywiadów. Natomiast podczas rozgrzewki podszedł do Persona i niemal przyjacielsko zagaił: „hej Chuck, mam dla ciebie prezent!”.

„Wesołych, k****, świąt”. Larry Bird – wirtuoz trash-talku

The Rifleman od razu się domyślił, że nie będzie to ani torba ze słodyczami, ani ciepłe kalesony lub para puchowych skarpet. Bird tymczasem obdarzył rywala najbezczelniejszym ze swoich uśmiechów i jak gdyby nigdy nic podążył do szatni.

„Merry-fucking-Christmas”

Sezon 1990/91 zaczął się dla Celtics rewelacyjnie. Wyglądało wręcz na to, że bostończycy ponownie będą się liczyć w walce o mistrzowski tytuł. Problemem było jedynie zdrowie największych gwiazd drużyny ze stanu Massachusetts. Silny skrzydłowy Kevin McHale cierpiał z powodu nieodwracalnie uszkodzonej kostki i nie był już w stanie gubić obrońców z taką samą swobodą, jak w latach 80. Z kolei ciało Larry’ego Birda zdawało się po prostu całościowo odmawiać posłuszeństwa. Sezon 1988/89 przepadł mu po chirurgicznym usunięciu dwóch ostróg piętowych. Prawdziwe utrapienie stanowił zaś zdewastowany kręgosłup. Wprawdzie 34-latek, kiedy tylko było to możliwe, usztywniał plecy przy pomocy specjalnego gorsetu ortopedycznego (którego zresztą nienawidził i który po zakończeniu kariery zniszczył paroma wystrzałami z dubeltówki), lecz to oczywiście nie rozwiązywało problemu. Bird bez przerwy odczuwał ból. Nieznośny, pulsujący ból.

Taka kontuzja mogłaby doprowadzić do szaleństwa każdego, a co dopiero zawodowego sportowca, regularnie wystawiającego swoje ciało na trudy intensywnej rywalizacji w najlepszej koszykarskiej lidze świata. Część lekarzy otwarcie namawiała gracza Celtics do natychmiastowego zakończenia kariery. – Przed każdym meczem fizjoterapeuci pracowali z Larrym i Kevinem, próbując przygotować ich do występu. Nie zawsze było to możliwe – wspominał Kevin Gamble.

Bird skapitulował dopiero w 1992 roku, siedem lat po uszkodzeniu kręgosłupa. Na finiszu kariery poruszał się już w slow-motion, bazując przede wszystkim na niesamowitej wizji gry. Ale nawet obolały i zmęczony, Larry nie dopuszczał, by grali mu na nosie oponenci pokroju Chucka Persona.

Reklama

26 grudnia 1990 roku skrzydłowy Celtics poprowadził swój zespół do okazałego zwycięstwa nad Pacers (152:132), notując 22 punkty, 12 asyst, 7 zbiórek i dwa przechwyty. Trafił dwie z czterech prób rzutu za trzy punkty. Po jednej z nich odwrócił się w kierunku ławki Indiany i spojrzał prosto w oczy odpoczywającego na niej akurat Persona. Piłka nie zdążyła jeszcze wpaść do kosza, gdy „Strzelec” usłyszał kpiący głos Birda: „wesołych, kurwa, świąt”.

Prezent został dostarczony. Zgodnie z zapowiedzią.

Chuck Person? Znam go doskonale, kosi trawnik w moim ogrodzie

Larry Bird

Nie była to wcale najbardziej pamiętna konfrontacja Celtics i Pacers w sezonie 1990/91. Obie ekipy trafiły bowiem na siebie również w 1. rundzie play-offów. W decydującym, piątym meczu serii Bird – pochodzący z Indiany i cieszący się statusem legendy w uniwersyteckiej drużynie Indiana State Sycamores – raz jeszcze pognębił zespół Pacers. To jeden z ostatnich przypadków, kiedy udało mu się rozgrzać wypełnioną po brzegi halę Boston Garden do czerwoności.

Wspomina Jackie MacMullan w książce „Larry vs. Magic”: – Bird rzucił się za bezpańską piłką i zgubił równowagę. W efekcie uderzył głową w parkiet i na moment stracił świadomość. A już wcześniej nie było wiadomo, czy zagra w meczu z uwagi na ból pleców (kilka dni przed spotkaniem spędził całą noc w szpitalu, gdzie lekarze próbowali ustabilizować jego kręgosłup). Zszedł do szatni, gdzie opatrzył go doktor Arnold Scheller. Dla lekarza było jasne, że Bird doznał wstrząsu mózgu i że zawroty głowy uniemożliwią mu powrót do gry w trzeciej kwarcie. Ciało Larry’ego dygotało, a jego plecy znów zesztywniały. Słyszał jednak dobiegające z monitora telewizyjnego jęki kibiców, bo prowadzenie wymykało się Celtom z rąk. W połowie trzeciej kwarty zaczął się wiercić. „Doktorze, czy mogę wrócić?” – zapytał. „Larry, myślę, że już dużo zrobiłeś” – odpowiedział Scheller. „Dużo jak cholera” – burknął Bird, zeskakując ze stołu, i popędził z powrotem na parkiet. Celtics przegrywali wtedy różnicą trzech punktów, ale zakończyli mecz serią 33:14 i wygrali.

Reklama

Z Birdem nie było żartów. Nigdy nie odpuszczał i nigdy nie rzucał słów na wiatr. Dlatego to właśnie on – w sumie dość niepozornie wyglądający blondyn, pochodzący z niewielkiego French Lick w stanie Indiana – uchodzi za najokrutniejszego trash-talkera w dziejach NBA. – Gdyby zamknąć nas w jednym pokoju – mnie, Magica Johnsona, Michaela Jordana i Larry’ego Birda – prawdopodobnie to Larry by z tego pokoju na koniec dnia wyszedł – przyznał Isiah Thomas.

10 najlepszych niskich skrzydłowych w historii NBA

Powspominajmy zatem najbezczelniejsze wyczyny legendy Boston Celtics.

LARRY BIRD – LEGENDA NBA I WIRTUOZ TRASH-TALKU

„Twoja mama to ogląda?”

Larry Bird słynął z tego, że wpadał w – delikatnie mówiąc – zniecierpliwienie, gdy na parkiecie pilnowali go… biali zawodnicy. Zdarzało mu się nawet głośno żalić na ten temat trenerom drużyny przeciwnej. – W tamtych czasach w lidze było niewielu białych graczy na topowym poziomie – wyjaśniał Bird w wywiadzie dla ESPN. – To się zmienia i dobrze, bo liga staje się bardziej różnorodna. Ale koszykówka to sport czarnoskórych – tak było i zawsze będzie. Dlatego strasznie mnie irytowało, gdy kryli mnie biali przeciwnicy. Do dziś nie rozumiem, dlaczego w ogóle dochodziło do takich sytuacji. Za każdym razem pytałem takiego gościa: „słuchaj, twój trener cię nie lubi? Dlaczego on ci to robi? Daj sobie spokój. Jesteś białasem. Nie masz ze mną najmniejszych szans. Idź, powiedz to trenerowi”. Mógł mnie kryć każdy – czarny, żółty, czerwony. Byle nie biały. Odbierałem to jako brak szacunku dla moich umiejętności. Działało mi to na nerwy.

Bird nie odpuszczał nawet oponentom, których powszechnie uważało się za solidnych defensorów. Doświadczył tego między innymi Craig Ehlo, wieloletni zawodnik Cleveland Cavaliers. Twardy, nieustępliwy, waleczny. No i – biały. Przy okazji starć z ekipą Boston Celtics wysłuchiwał on zatem bez ustanku typowych dla Birda złośliwości. Choć pewnego razu wydawało mu się, iż zdoła utrzeć nosa gwiazdorowi Celtów. – Był taki mecz w Cleveland, gdy Birdowi kompletnie nie wyszła pierwsza połowa – opowiadał Ehlo. – Kiedy schodziliśmy do szatni na przerwę, chciałem mu się zrewanżować za cały jego trash-talk. „Niezła skuteczność, jeden trafiony rzut na dziesięć. To się nazywa defensywa, słyszałeś o tym?” – zaczepiłem go. Odpowiedział tylko: „Mecz ma dwie połowy”.

Pociągnięcie lwa za ogon okazało się nie najlepszym pomysłem.

– Po przerwie Bird trafił chyba dziesięć rzutów z rzędu. Ostatni z nich – lewą ręką. Po czym zapytał, czy moja mama ogląda mecz, bo chciałby mnie upokorzyć na jej oczach – przyznał Ehlo. – Nienawidziłem grać przeciwko niemu. To naprawdę nie był miły facet.

Podobny los spotkał w 1987 roku Bena Poquette’a z Chicago Bulls. Kiedy szkoleniowiec „Byków”, Doug Collins, wyznaczył tego właśnie gracza do obrony przeciwko Birdowi, skrzydłowy Celtics ryknął śmiechem. – Kurwa, Ben Poquette? Jaja sobie ze mnie robisz? Finalnie Larry zdobył tamtego dnia 41 punktów, z czego 33 przed przerwą. Przez kilka minut usiłował go wyhamować nawet Michael Jordan, ale koszykarz Bostonu także i po MJ-u przejechał się jak walec.

„Narobiłem wystarczających szkód”

Zaledwie czterech zawodników w historii NBA zanotowało oficjalne quadruple-double – Nate Thurmond, Alvin Robertson, Hakeem Olajuwon oraz David Robinson. Larry Bird również mógł się znaleźć w tym elitarnym gronie. 18 lutego 1985 roku skrzydłowy Celtics w starciu z Utah Jazz zapisał na swoim koncie 30 punktów, 12 zbiórek, 10 asyst, 9 przechwytów oraz 2 bloki. Do celu zabrakło mu zatem zaledwie jednego odbioru piłki. I pewnie udałoby mu się ten cel osiągnąć, gdyby tylko pofatygował się na parkiet w czwartej kwarcie. Trener chciał zresztą oddelegować go do gry, lecz prowadzenie ekipy z Bostonu było już na tamtym etapie spotkania na tyle wysokie, iż Bird uznał, że nie ma takiej potrzeby. Po prostu nie chciało mu się dalej grać. Zamknął swój występ na 33 minutach.

Zerknął tylko z pogardą w kierunku rozbitej drużyny Jazz i stwierdził: – Narobiłem już wystarczających szkód.

Po meczu dziennikarze nie dawali Birdowi spokoju, wypominając mu odpuszczoną szansę na historyczny wyczyn. Larry stwierdził: – Nie gram dla statystyk. […] Poza tym, wszyscy w naszej drużynie ciężko pracują. Nie lubię, gdy uwaga skupia się tylko na mnie. Oni też na nią zasługują.

„Podaj, jestem niekryty!”

Batalie Detroit Pistons i Boston Celtics na przełomie lat 80. i 90. należały do najbardziej ekscytujących w NBA. Obie ekipy bezpardonowo rywalizowały o prymat w Konferencji Wschodniej. Kości trzeszczały, łokcie fruwały. Generalnie – dało się wyczuć atmosferę szczerej, czystej, wzajemnej niechęci. Szczególnie gorąco zrobiło się w 1987 roku, gdy Celtics w dramatycznych okolicznościach pokonali Pistons 4:3 w finałach Wschodu. Ciśnienia nie wytrzymał wówczas Dennis Rodman, dla którego był to pierwszy sezon w lidze. Mimo że Larry Bird w spektakularnym stylu powiódł Celtów do triumfu nad ekipą Bad Boys, Rodman w jednym z wywiadów zmieszał z błotem ulubieńca Bostonu. – Gdyby nie to, że jest biały, nikt nie widziałby w nim wybitnego zawodnika – wypalił „Robak”.

Naturalnie Larry dokładnie zapamiętał sobie ten – ujmijmy to łagodnie – niezbyt mądry komentarz. Pod koniec lat 80. skrzydłowy Celtics mocno tracił już na mobilności, ale wciąż był na tyle błyskotliwym zawodnikiem, by całkowicie zdeklasować nawet tak silnego i energetycznego obrońcę jak Rodman. 1 kwietnia 1988 roku Celtowie wygrali z Pistons 121:110. Bird doskonale wszedł w mecz i rozpoczął festiwal złośliwych odzywek:

– Chuck, dlaczego nikt mnie nie kryje? – zawołał w kierunku trenera Detroit Chucka Daly’ego, czując za plecami dyszącego ciężko Rodmana.
– Dajcie mi kogoś do obrony, bo rzucę tu dzisiaj 60 punktów! – zawołał, gdy Rodman usiłował wyłuskać mu piłkę z rąk.
– Co jest, Chuck? Gdzie się podziała wasza defensywa? Nie bronicie dzisiaj? – zapytał, mając rozjuszonego Rodmana tuż obok siebie.

Ostatecznie Bird zakończył mecz z 32 punktami na koncie. Rodman wyleciał z boiska za faule.

– Robiłem wszystko, co w mojej mocy. Starałem się go blokować, odcinać od podań. Wisiałem mu na plecach. Dawałem z siebie maksa. I cały czas słyszałem Larry’ego, krzyczącego do kolegów: „panowie, szybko! Jestem sam! Grajcie do mnie, zanim się połapią!” – śmiał się Rodman na antenie Fox Sports.

„Teraz zagram tak…”

Bird na ogół nie obrażał swoich rywali w sposób bezpośredni i prostacki. Nie opowiadał szczegółowo, co wczoraj wyczyniał w hotelowym łóżku z ich żonami, córkami, siostrami lub matkami. Miał znacznie skuteczniejsze sposoby, by siać zamęt w umysłach oponentów. Trudno w zasadzie stwierdzić, czy to jeszcze trash-talk, ale specjalnością zakładu Larry’ego niewątpliwie było zapowiadanie swoich kolejnych boiskowych posunięć. Wspominało o tym wielu koszykarzy, którym dane było kiedyś zmierzyć się z Birdem. Czasami zawodnik Celtics zdradzał przeciwnikom, jaką zagrywkę przygotował trener Bostonu w trakcie przerwy na żądanie. A niekiedy po prostu informował, co on sam planuje za chwilę zrobić. I nie były to wcale zmyłki, tylko w pełni szczere zapowiedzi.

– Teraz odejdę w lewo, potem wykonam obrót i rzucam – podpowiadał obrońcy. Tylko po to, by i tak jakimś cudem znaleźć się poza jego zasięgiem.
– Rzucam od tablicy! – wołał, po czym piłka trafiała w tablicę i lądowała w koszu.
Leci trójka z prawego narożnika! – powiadamiał, a kilka sekund później Celtics mieli już na koncie o trzy oczka więcej.

Tego rodzaju popis Bird dał między innymi w niezapomnianej konfrontacji z Atlanta Hawks, kiedy zanotował aż 60 punktów. Doskonale pamięta to Doc Rivers, były obrońca „Jastrzębi”. – W pewnym momencie Bird zaczął zapowiadać własne rzuty. Dominique Wilkins, który go wtedy najczęściej krył, przeżywał prawdziwe katusze. Bird robił to z premedytacją. Torturował Dominique’a mentalnie, podobnie jak nas wszystkich. „Od tablicy!”, „kto następny?”, „skąd mam teraz trafić?”. I punktował. Jeden rzut za drugim – wspominał Rivers w programie The Dan Patrick Show.

Gdy Bird zdobywał ostatnie punkty tamtego wieczora, kamera uchwyciła… kibicujących mu koszykarzy Atlanty.

„Ten mecz rozegram lewą ręką”

W trakcie sezonu zasadniczego 1985/86 Boston Celtics – fenomenalnie wówczas dysponowani, być może prezentujący nawet najlepszy basket w całej dekadzie lat 80. – odbyli wyczerpującą podróż po zachodniej części Stanów Zjednoczonych, mierząc się z kolejnymi przedstawicielami tamtejszej konferencji. Wycieczkę zaczęli od porażki z Sacramento Kings, następnie wygrali ze Seattle SuperSonics. W spotkaniu zaplanowanym na 14 lutego mieli się zaś zmierzyć z ekipą Portland Trail Blazers. Media przedstawiały to starcie jako lekką przystawkę przed daniem głównym – nadchodzącą konfrontacją Celtów z Los Angeles Lakers. Bird chętnie skorzystał z okazji, by podgrzać atmosferę przed meczem z drużyną z Miasta Aniołów. – Z Portland będę rzucał lewą ręką. Prawą oszczędzam na Lakersów.

Buńczuczne odzywki Birda rozjuszyły zawodników z Portland, którzy postawili graczom Celtics szalenie trudne warunki. Finalnie przegrali jednak po dogrywce (119:120). Bird był nie do zatrzymania – zdobył 47 punktów przy 62% skuteczności z gry. 10 z 21 trafionych rzutów oddał swoją słabszą, lewą ręką.

Oszczędzenie prawej ręki wyszło liderowi Celtics na dobre. W Los Angeles ekipa z Bostonu również zatriumfowała.

„Kto zajmie drugie miejsce?”

To chyba najsłynniejsza trash-talkowa anegdota z Larrym Birdem w roli głównej.

W 1986 roku władze NBA po raz pierwszy wzbogaciły Weekend Gwiazd o konkurs rzutów za trzy punkty. Gwiazdor Boston Celtics zatriumfował w zabawie z kapitalnym wynikiem – 23 punktów na 30 możliwych do zdobycia. Rok później Bird obronił tytuł, lecz już ze znacznie mniej imponującym rezultatem (16/30). To pozwalało sądzić, że trzeci sukces z rzędu może być poza jego zasięgiem. Aczkolwiek sam Bird ewidentnie nie podzielał tej opinii. Przed startem konkursu zmierzył swoich rywali surowym, taksującym spojrzeniem i po dłuższej chwili napiętego milczenia zapytał: – To kto zajmie dzisiaj drugie miejsce?

Zapanowała konsternacja. – W sumie nie wiem, czemu to powiedziałem. Nie ćwiczyłem przecież rzutów za trzy punkty zbyt często. Widziałem, że wszyscy ci goście siedzą niesamowicie skoncentrowani, w ciszy. Nikt się nie odzywał. Więc wszedłem, rozejrzałem się… no i tak mi się wymsknęło – mówił po latach Bird, który koniec końców skompletował konkursowego hat-tricka nie ściągnąwszy nawet treningowej bluzy. Choć balansował na krawędzi.

Zwróćcie uwagę, w którym momencie palec Larry’ego wędruje triumfalnie ku górze po decydującym rzucie.

Na początku lat 90. konkurs rzutów zza łuku zdominował Craig Hodges. Bird nie brał już wówczas udziału w rywalizacji, więc dziennikarze nieustannie podpytywali nowego czempiona, czy nie chciałby się zmierzyć ze starym mistrzem. – Larry wie, gdzie mnie szukać – wyzywająco odpowiadał Hodges.

Tak, wiem. Na samym końcu ławki Chicago Bulls – w swoim stylu ripostował Bird.

***

Podobne wypowiedzi można przytaczać w nieskończoność:

  • Charlie Smith: – Pamiętam, jak Bird trafił przeciwko nam z dystansu na wagę zwycięstwa. Piłka była jeszcze w powietrzu, gdy powiedział do mnie: „wybacz, Charlie”. W takich momentach miałeś ochotę gościa po prostu udusić.
  • Reggie Miller: – Próbowałem zakłócić koncentrację Larry’ego między rzutami osobistymi. Spojrzał na mnie i powiedział: „młody, jestem najlepszym strzelcem w tej lidze. W całej pieprzonej lidze, rozumiesz? I ty, kurwa, chcesz mi w czymś przeszkodzić?”. Po czym trafił drugi rzut wolny. Najgorsze było to, że wszystko słyszeli Kevin McHale i Danny Ainge. Prawie popłakali się ze śmiechu. Wtedy do mnie dotarło, jak wielkiego durnia z siebie zrobiłem.
  • Clyde Drexler: – Po raz pierwszy kryłem go jako debiutant. Od razu do mnie podszedł i stwierdził: „nie dasz sobie ze mną rady”. „Boże, aleś ty pewny siebie” – odparłem z przekąsem. „Pewny siebie? Jesteś debiutantem. Niczego nie wiesz” – dodał. Po czym rzucił 10 punktów z rzędu, a trener natychmiast zdjął mnie z parkietu i już więcej nie wpuścił. Kiedy schodziłem, słyszałem rechoczącego Larry’ego.
  • Xavier McDaniel: – Była końcówka wyrównanego meczu, piłka po stronie Celtics. Wtedy Bird zwrócił się do mnie w trakcie przerwy w grze: „dostanę podanie, o, dokładnie w tym miejscu i oddam stąd rzut prosto sprzed twojej twarzy”. Przerwa dobiegła końca a on zrobił dokładnie to, co zapowiadał. Po wszystkim spojrzał na zegar i skomentował z niezadowoleniem: „cholera, nie chciałem wam zostawić aż dwóch sekund”. 
  • Kevin McHale: – Ustawiałem się do walki o pierwsze posiadanie z Elvinem Hayesem, kiedy Larry – kompletnie od czapy – zaczyna do mnie nawijać: „dawaj Kevin, powiedz mu teraz to samo, co mówiłeś wcześniej mnie”. Oczywiście niczego nie mówiłem, ale Larry gadał dalej: „no już, nie krępuj się. Zapowiadałeś mi przecież przed meczem, że skopiesz mu dupsko”. Hayes wlepił we mnie wzrok. No i nie mogłem już zaprzeczyć.
  • James Worthy: – Larry Bird był pierdolonym dupkiem.
  • Julius Erving: – Larry zawsze szukał pola do psychologicznych gierek. Pewnie nawet dzisiaj gdy udziela wywiadów, to stara się nadepnąć na odcisk mnie albo Magicowi.

Bird dziś rzadko bywa już wymieniany jako kandydat do miana najwybitniejszego zawodnika w dziejach NBA. Najczęściej eksperci umieszczają go po prostu w czołowej dziesiątce rankingów wszech czasów. Ale bez wątpienia trudno wskazać bardziej zimnego i aroganckiego sukinsyna.

Pod tym względem wyższość Birda chyba musi uznać nawet sam Michael Jordan.

CZYTAJ WIĘCEJ O NBA:

fot. NewsPix.pl

źródła: ESPN Classic, Nike Talk, Dan Patrick Show, Andy Hoops, ABC, The Undefeated, Bleacher Report, Fox Sports, Complex, Viral Hoops, Basketball Network

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Koszykówka

Komentarze

30 komentarzy

Loading...