Reklama

10 rzeczy, które zaskoczyły mnie w Katarze

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

23 grudnia 2022, 08:50 • 15 min czytania 32 komentarzy

Trudno było o optymizm, gdy leciało się do Kataru, skoro dyskusję o turnieju dominowały prawa człowieka, brudne wykorzystywanie robotników, horrendalne ceny czy szereg zasad religijno-obyczajowych, których złamanie może skutkować więzieniem. W moim bagażu podręcznym zamiast wałówki znalazł się więc solidny worek obaw i wątpliwości. Czy wszystkie z nich się potwierdziły? Na szczęście nie. Po miesiącu na mistrzostwach świata piszę o 10 rzeczach, które okazały się dla mnie zaskakujące.

10 rzeczy, które zaskoczyły mnie w Katarze

1. Nikt mnie nie inwigilował

Wyjazd do Kataru zapowiadał się trochę jak wyjazd do Wielkiego Brata. Obowiązkiem każdej osoby, która przekraczała katarską granicę, miało być pobranie aplikacji Ehteraz. To baza danych podróżnych, która zawiera wszelkie informacje osobiste, konkrety o noclegach i lotach czy certyfikaty szczepionkowe. Pobierając ją, trzeba było zaznaczyć konkretne zgody. Zgodę na sprawdzanie dokładnej lokalizacji telefonu. Na wyłączenie blokady ekranu. Na wykonywanie połączeń. Na usuwanie treści z urządzenia.

Istniało więc zagrożenie, że jeśli zrobisz zdjęcie w sytuacji, w której organizator mundialu nie wypada najlepiej, może ono wyparować z twojej komórki. A wraz z nim wiele innych rzeczy, w końcu Wielki Brat ma dostęp do wszystkiego, co robisz na telefonie. Katarczycy znieśli przymus posiadania kontrowersyjnej aplikacji na kilkanaście dni przed startem mistrzostw. Nawet jeśli odpadło w ten sposób jedno narzędzie do inwigilacji, wciąż można było zastanawiać się, jak wyglądają inne i w jaki sposób zostaną wykorzystane.

Tymczasem żadnej inwigilacji nie odczułem. No, może poza tym, że miałem obowiązek bookowania miejsca noclegowego przez oficjalne struktury, ale dajmy spokój. Żaden z reporterów nie podzielił losu tych z BBC czy norweskiej gazety, którzy przed mistrzostwami trafili do dwudniowego aresztu, gdy kręcili się po dzielnicy robotników-migrantów, której pokazywanie, wiadomo, nie było Katarczykom na rękę.

Obowiązek posiadania aplikacji Ehteraz został zniesiony, zaostrzono za to inne przepisy, dotyczące posługiwania się kamerą. Wcześniej w bliskowschodnim kraju obowiązywał odgórny zakaz nagrywania rządowych budynków. Było to możliwe jedynie po otrzymaniu oficjalnej zgody. Przed samym turniejem Katarczycy wprowadzili dla dziennikarzy też zakaz nagrywania wszystkich prywatnych budynków. Patrząc z teoretycznego punktu widzenia, jeśli chciałeś nagrać swoje wejście telewizyjne na tle hotelu, to musiałeś uprzednio zdobyć na to oficjalną zgodę urzędników. Tak samo w przypadku domu twojego kumpla, deptaku w centrum czy baraku dla imigrantów. Trochę się przestraszyłem, gdy przeczytałem o tym zakazie kilka tygodni przed turniejem. Przecież moja praca opierała się w dużej mierze na kręceniu wideo i robieniu zdjęć. Przepis okazał się martwy, a samo podejście do nagrywania w miejscach publicznych wręcz zluzowano. Pamiętam, gdy Janek Mazurek i Adam Zoszak, będący w Katarze w celu robienia materiałów dla „Kwartalnika Sportowego”, po powrocie narzekali, że trudno było cokolwiek nagrać, bo co chwilę ktoś prosił o pokazanie zgody. Podczas mundialu? No cóż – ta zasada nie obowiązywała, po prostu.

Reklama

Nagrywałem całkiem sporo, a „nieprzyjemne” sytuacje miałem ledwie dwie. Pierwszą już na lotnisku, gdy dostałem pytanie, do czego mi jest ten aparat – do zdjęć czy wideo? Odpowiedziałem, że do tego i tego. Ochroniarze musieli się trochę ponamyślać, zapytać jednego przełożonego, drugiego przełożonego…

– Na pewno wideo i zdjęcia, tak? Wi-de-o i zdjęcia? – spytał jeden z nich sugerując, że nie warto wspominać o kręceniu filmów, gdy zwykła kontrola rozrasta się do kilku minut.

Czyli turysta z aparatem chcącym nagrywać filmiki wywołuje wątpliwość, a ten sam turysta z tym samym aparatem, twierdzący że ma go tylko do zdjęć, nie budzi żadnych podejrzeń. OK. Chwilę mnie potrzymali, aż w końcu puścili. Kolejny raz? Jakoś pod sam koniec pobytu, gdy robiłem zdjęcia w galerii handlowej w Lusajl, przygotowując materiał o jednym z dziwniejszych miejsc świata. Podszedł wtedy do mnie ochroniarz informując, że tutaj nie można fotografować. Zażyczył też sobie, bym skasował fotki, jakie zrobiłem w galerii, bo inaczej będę miał duże kłopoty. Skasowałem jedną – akurat tę, którą robiłem, gdy zaczął interweniować. A zrobił to, bo jeden z klientów galerii doniósł, że ktoś korzysta z aparatu w miejscu, w którym się tego nie robi. Spodziewałem się, że takich historii będzie znacznie, znacznie więcej. A ich w zasadzie nie było.

2. Wszedłem na mecz z symbolem LGBT

W jednym z filmików postanowiłem sprawdzić, czy uda mi się wejść na stadion z symbolem LGBT. Katarczycy nie chcieli, by na meczach pojawiła się tęcza, która kłóci się z muzułmańskimi wartościami. Zabierali ją kibicom, twierdząc, że robią to dla ich bezpieczeństwa, bo taki symbol może prowokować. Nie pozwolili grać w nich piłkarzom, grożąc, że każdy, kto założy opaskę w tęczowych barwach, dostanie z automatu żółtą kartkę. Zdarzały się nawet daleko posunięte nadinterpretacje, na przykład wtedy, gdy nie wpuszczono na stadion brazylijskiego dziennikarza posiadającego flagę stanu Pernambuco, z którego się wywodzi (zawiera ona tęczę).

Postanowiłem więc sprawdzić, co się stanie, gdy będę miał na sobie symbol LGBT. I nie stało się nic – nie miałem żadnego problemu z wejściem na stadion, przechodząc przy tym kilka kontroli. Zaskoczenie? Spore. Szersze wioski? Nie ma sensu ich wyciągać. Mój przykład nie oznacza oczywiście, że w Katarze nie łamie się praw człowieka i panuje powszechna tolerancja. Mogłem mieć po prostu szczęście, którego przy kolejnych próbach by mi zabrakło. 

Reklama

Spacerując po centrum Dauhy czasem można mieć iście schizofreniczne wrażenie. Choć to nieużywane prawo, homoseksualizm jest w Katarze zabroniony. Można iść za niego do więzienia na nawet siedem lat (czyli na tak długo, jak za seks pozamałżeński). W tej sytuacji lepiej się nie obnosić ze swoją orientacją. Z drugiej strony nie trzeba się naszukać, by odnaleźć mężczyzn, którzy trzymają się publicznie za ręce albo wręcz się przytulają. W tamtejszej kulturze jest to wyrazem przyjaźni. A uwierzcie – mężczyzn spacerujących pod rękę jest w Dausze naprawdę dużo. 

HISTORIA KATARSKICH MISTRZOSTW NA 100 ZDJĘCIACH 

3. Mężczyzna odpowiada w imieniu kobiety

– Dzień dobry, czy mogę zrobić pani zdjęcie? – spytałem muzułmankę ubraną we francuskie barwy chwilę przed naszym starciem w 1/8 finału. Zmieszała się. Sprawiała wrażenie zdziwionej, że w ogóle pytam. Zawstydziła się, po czym spojrzała na męża.

– Foto? OK, no problem – odpowiedział facet, który przyszedł z nią na stadion. Zakłopotanie minęło. Kibicka reprezentacji Francji zapozowała do zdjęcia.

A ja… bardzo dziwnie się poczułem. Odniosłem wrażenie, jakby kobieta nie miała prawa o sobie decydować i to nie ją powinienem pytać o możliwość zrobienia zdjęcia, a od razu zagajać do męża. Taka sytuacja powtórzyła się kilka razy. Podobnie jest w restauracjach, gdzie kelnerzy zbierają zamówienia od mężczyzn, którzy przekazują im, co wybrały z karty siedzące z nimi kobiety. Ludzie znający lepiej Katar i arabską kulturę twierdzą, że to nie świadczy o znieważaniu kobiet, a wręcz przeciwnie. O szacunku dla nich, takim na zasadzie: nie musisz przejmować się rozmową z tym obcym gościem, ja z nim to za ciebie załatwię.

Jeśli chodzi o ogólną sytuację kobiet, nie zaobserwowałem niczego niepokojącego. Wiele z nich zakrywa włosy lub nawet twarz, ale nie jest to wymagane, są też kobiety, które rezygnują z tradycyjnego muzułmańskiego stroju. Zasłonięte kobiety bardzo często uciekały lub zakrywały twarz w popłochu, gdy spostrzegły, że zaczynam wymierzać w ich kierunku obiektyw. Nie po to nakładają hidżab czy nawet nikab, by ktoś je widział. Tym bardziej więc też nie po to, by znaleźć się w internecie. Zdarzało się, głównie w tłumie ludzi, że kobieta w jednej ręce trzymała telefon, którym nagrywała to, co dzieje się pod stadionem, a drugą zasłaniała swoją twarz, mając świadomość, że nie tylko ona utrwala właśnie ten obrazek. 

Nikab to chusta, którą ortodoksyjne muzułmanki zasłaniają twarz (usta, nos, policzki), pozostawiając odkryte jedynie oczy. Czy katarskie kobiety zdejmują go podczas posiłków? Otóż nie. Jedną ręką uchylają materiał na wysokości szyi, tworząc korytarz do jamy ustnej, a drugą próbują dotrzeć do niego wraz z widelcem. Wygląda to nieco karkołomnie, ale jest też godne podziwu, bo wymaga sporej precyzji. Zamówienie spaghetti nie musiałoby się jednak dobrze skończyć, a więc panie korzystające z nikabu mają ograniczone pole manewru przy składaniu zamówienia. 

4. Katarczycy mają nieskończoną liczbę autobusów

Zaryzykuję tezę, że trzymilionowy kraj nie potrzebuje takiej liczby autobusów, jaka obsługiwała mundial, i chyba powinien je komuś opylić. Choć rozgrywanie mistrzostw świata w Katarze ma pewne minusy, to jedno im trzeba oddać – logistycznie nie dało się ich lepiej poukładać.

Na ilu innych imprezach masz możliwość obejrzenia dwóch meczów codziennie? Na jakiej jesteś w stanie zaliczyć wszystkie 64 spotkania, tak jak zrobił to 24-letni Ruben Slot z Holandii? W ilu krajach pięć dużych stadionów jest ze sobą połączonych metrem? Lusajl. 974. Chalifa. Ahmad bin Ali. Education City. Wszędzie tam wysiadaliśmy ze stacji tuż pod turniejową areną.

Katarczycy stanęli na głowie, żeby kibice nie mieli problemu z dotarciem na mecze. Mogli wyjść do nich z założeniem: eee, i tak macie bliżej niż na jakichkolwiek innych zawodach, jest metro, poradzicie sobie. A jednak woleli pomóc im, jak tylko się da. Po Dauszy kursowały darmowe autobusy. Nadjeżdżały z każdej strony i błyskawicznie wiozły kibiców w przeróżne miejsca. Można było nimi jechać na strefę kibica, kluczowe miejscówki w mieście, a w dni meczowe pokonać drogę pomiędzy stadionem a stacją metra. 

Autobusy obsługiwały w ten sposób trzy obiekty, które zostały wybudowane bez bezpośredniego towarzystwa podziemnych pociągów. Wyobraźcie sobie więc sytuację: kilkadziesiąt tysięcy ludzi wychodzi ze stadionu i pędzi w wielkim tłumie do autobusów, które liczą po 40 miejsc i które mają ich odwieźć na metro. Brzmi jak operacja logistyczna, która nie musi wypalić. A jednak wypala. Podjeżdżają autobusy, ludzie się ładują, mija kilkadziesiąt sekund, odjeżdżają i podjeżdżają kolejne. Rząd gotowych do jazdy pojazdów zdaje się nie mieć końca. Jeśli szybko wyszedłeś ze stadionu, swoje musiałeś odstać rzecz jasna w tłumie. Ale już tak godzinę po spotkaniu? Nie musisz nawet czekać. Przychodzisz, wsiadasz, jedziesz.

Jakieś niedociągnięcia oczywiście były. Organizatorów zaskoczyły korki pod Al-Baytem – najdalej oddalonym stadionem, na który jedzie się około 40 minut – przed meczem otwarcia. Ulice dojazdowe pod obiektem kompletnie się zablokowały. Zrzućmy to jednak na karb debiutu, bo jakkolwiek na to spojrzeć, odbywało się wówczas największe wydarzenie sportowe w historii Kataru, więc szejkowie mogli czegoś nie przewidzieć. Na szczęście wyciągnęli wnioski i opóźnień już nie było. Kierowcy z aplikacji przewozowych nie zawsze wiedzieli, gdzie się zatrzymać, nie zawsze też mogli to zrobić w okolicy stadionu. Bywało, że autobus wywiózł dziennikarzy nie tam, gdzie powinien. Trafił mi się przejazd przeludnionym metrem, gdy finał mundialu łączył się z Narodowym Dniem Kataru, podczas którego omal się wszyscy nie potratowaliśmy. To sytuacje, których nie da się uniknąć. A przez ostatni miesiąc były zwyczajnie rzadkością.

5. W Katarze jest niezwykle bezpiecznie

Przechadzam się galerią handlową i widzę, że ktoś zostawił na ziemi torebkę i termos. „A może to bomba”, pomyślałbym sobie pewnie w Europie. W Katarze? Widok jak widok. Niejednokrotnie obserwowałem, jak ludzie zostawiali swoją własność – głównie plecaki i torby właśnie – gdzieś w miejscach publicznych. Nawet tych, przez które przetaczały się tysiące osób.

Katar od lat plasuje się blisko czołówki w rankingach najbezpieczniejszych krajów świata. Tam się nie kradnie ani też nie wyrządza ludziom innych krzywd, co wynika z wiernego przestrzegania zasad religijnych. Bezpieczeństwa nie zaburza nawet fakt, że ponad 80% społeczeństwa to imigranci, z czego wielu z nich nie zarabia dużych pieniędzy. Nawet najmniejszy wybryk obcokrajowca może poskutkować natychmiastową deportacją. Jeśli coś odwalisz, nie będzie ani zmiłuj, ani drugiej szansy. 

Inna sprawa, że w Katarze na każdym kroku są nowoczesne kamery, często wyposażone w system wykrywania twarzy. No i spora liczba ochroniarzy w hotelach, kompleksach noclegowych czy w miejscach publicznych. Wielu z nich przyjechało tylko na czas turnieju. Do tego policjanci, którzy w Katarze również są imigrantami. Żeby zabezpieczyć mundial, musieli wezwać dodatkowe środki – choćby z Turcji czy Tunezji.

Gdy argentyńskiej dziennikarce ukradziono portfel, a ta napisała o tym na swoim Instagramie, złodziej szybciutko się znalazł. Reporterka mogła później wybrać karę dla sprawcy. Pięć lat więzienia czy deportacja? – została zapytana o opinię. Nie wybrała ani jednej, ani drugiej opcji. Poprosiła, by poprzestać na oddaniu portfela.

6. Nie rozkwitło podziemie alkoholowe

Jeśli chodzi o wysokie bezpieczeństwo, istotnym czynnikiem jest także bardzo utrudniony dostęp do alkoholu. Cierpi na tym zabawa (to źle), ale szczuplejsza jest też lista zadań policjantów na nocnym dyżurze (to dobrze). Piwko czy inne trunki można było dostać jedynie w drogich hotelach, pojedynczych knajpach i strefie kibica. Kosztowały niebagatelne pieniądze – za jeden złocisty napój trzeba było wyłożyć około 62 złotych.

Zagraniczni mieszkańcy Kataru mogą korzystać dodatkowo z dwóch sklepów monopolowych, na które trzeba wyrobić stosowną licencję. Przewiduje ona limit zakupionego alkoholu, często jest on zależny od pozycji zawodowej. Jednak nawet jeśli masz pracę z najwyższej półki, to i tak nie możesz kupić alkoholu w hurtowej ilości. Byłem pewien, że w tej sytuacji, przy tylu kibicach, podziemie alkoholowe rozkręci się na naprawdę dużą skalę. W końcu nic tak nie rozwija biznesu jak popyt. Alkoholowy diler mógłby naprawdę sporo zarobić. 

A tymczasem, no cóż – ja się nie natknąłem na nikogo, kto sprzedaje browary spod lady czy z plecaka. O takich procederach się w ogóle nie słyszało. Polacy mieszkający w Dausze twierdzą, że podziemie alkoholowe jako takie istnieje, ale raczej na niewielką skalę. Często odbywa się ono na zasadzie znajomości czy grup na Facebooku. A więc kibice, którzy nie mogli nawet wwieźć ze sobą żadnego trunku pod groźbą dotkliwej kary, musieli radzić sobie inaczej.

7. Różnice i kontrasty

Z czym kojarzy nam się Katar? Wiadomo – ropa, przepych, luksus. Czy to na West Bay, czyli dzielnicy wieżowców, czy w budującym się innowacyjnym mieście Lusajl, czy w ekstrawaganckiej Perle Kataru, czuje się ten przepych. W tym samym kraju żyje jednak cała masa robotników, którzy stanowią kontrast dla bogatych Katarczyków. 

I nawet nie chodzi o to, że jedni śpią w wieżowcach, a drudzy w barakach, pierwsi jeżdżą wielkimi terenówkami, a drudzy cieszą się z darmowych autobusów podczas mistrzostw. Nierówności społeczne widać nawet pomiędzy klasą średnią a niższą, choćby w lokalach gastronomicznych. W jednej knajpie zjesz koftę, szaszłyki z jagnięciny, za 20 riali. W drugiej, jednakowo urządzonej, znajdującej się w tym samym budynku, ledwie piętnaście metrów dalej, za dwa razy tyle. Oba dania smakują bardzo podobnie, raczej nie ma wielkiej różnicy w jakości. Do jednego lokalu chodzą ludzie pracy i jest ciągle pełny. Do drugiego wchodzą ci, którzy mogą dopłacić za brak hałasu i nadmiaru klientów. W innym miejscu swoje siedziby mają dwie hamburgerownie. W jednej zestaw z frytkami i nielimitowanym napojem kosztował około 30 riali. W drugiej za tę kwotę nie dało się kupić nawet kanapki, a cena za zestaw to 55. W tej pierwszej, prawie dwa razy tańszej, serwowano nie tylko większą, ale i smaczniejszą porcję. Jej jedynym „minusem” było to, że to knajpa dla plebsu.

8. Wygenerowałem górę plastiku

Nawet nie chcę liczyć, ile plastikowych torebek zużyłem podczas tego miesiąca. Sklepikarze mają fioła na ich punkcie. Pakują w nie absolutnie każdy zakup. Kupisz gumy do żucia? Choć to bezsensowne, i tak wsadzą je w jednorazówkę. Puszka napoju? Nim się zdążysz obejrzeć, już jest zawinięta w foliową kołderkę. I tak dalej, i tak dalej. 

Jednorazówkę dostałem nawet kupując kartę SIM. Shoarma, zamówiona do zjedzenia na miejscu, otulona jest nie tylko folią aluminiową i papierowym opakowaniem, ale także dwoma reklamówkami. To o tyle ciekawe, że Katarczycy chętnie biorą na sztandary ekologię, przekonując gdy tylko nadarzy się taka okazja o neutralnym dla środowiska turnieju. W mniejszych sklepikach, gdzie czekają przy wejściu gotowe do zerwania jednorazówki, pełnią one funkcję koszyka. Pakujesz do nich produkty, a później stawiasz na kasie. W osiedlowych sklepikach jest tak duże zaufanie społeczne, że często odbywa się zakup bez udziału sprzedawcy. Wielokrotnie zdarzało się, że stojący za mną w kolejce klient rzucał na ladę np. 20 riali, wychodził z zakupami, a sklepikarz nie sprawdzał, co napakował do torebki. Widocznie korzysta z tego sklepu od lat i zwyczajnie mu ufa. 

9. Azja żyje futbolem

Patrząc na katarski mundial z perspektywy geopolitycznej, mówi się głównie o świecie arabskim. A przecież Katar leży w Azji i mieszkańcy całego tego kontynentu pokazali, jak bardzo są zafascynowani piłką nożną.

Ich kibicowanie mocno różni się od naszego. Po pierwsze – często wspierają jednego, konkretnego piłkarza, zazwyczaj wielką gwiazdę. Nie interesuje ich mecz Portugalii, ale interesuje ich mecz Cristiano Ronaldo. Po drugie – są w stanie mocno wkręcić się w kibicowanie jakiejś reprezentacji i przejmować się jej losami tak, jakby to był ich zespół. Patrzą na drużyny narodowe trochę jak na kluby, bo sami mają słabiutkie reprezentacje i słabiutkich piłkarzy. Indie, Bangladesz czy Nepal znajdują się poza pierwszą setką rankingu FIFA. Wielu osobom łatwiej się więc zakochać w innych kadrach i przeżywać mundial tak, jakby to ich kraj na niego awansował. 

Azjaci – także ci pracujący na miejscu – zalali więc katarskie stadiony, przychodząc na nie w koszulkach konkretnych reprezentacji. Im głośniejszego piłkarza miała w swoich szeregach dana drużyna, tym więcej ich potrafiło przyjść na mecz. Byli wkręceni do tego stopnia, że potrafili nawet włączyć się w przyśpiewkę wykonywaną po hiszpańsku czy portugalsku. Wielokrotnie nazywało się ich przebierańcami, sugerując, że są opłaceni, bo inaczej na katarskich stadionach byłaby pustka. Czy to prawda? Moim zdaniem nie do końca, przynajmniej na samych meczach. Nie neguję, że instytucja przebierańca się pojawiła – choćby na Souq Waqif, targowisku w śródmieściu, było ich aż nadto. Ale na samych stadionach opłaconych ludzi raczej nie oglądaliśmy, bo problem braku chętnych na bilety w zasadzie nie istniał (poza pojedynczymi meczami fazy grupowej).

10. Katarczycy wychodzili przed czasem

Byłem na dwóch meczach gospodarzy turnieju – z Ekwadorem i Senegalem. Oba z nich miejscowi kibice opuścili grubo przed czasem. W przypadku tego drugiego wytrzymali do 84. minuty, ale gdy Bamba Dieng strzelił gola na 1:3, wręcz rzucili się do wyjścia i jeszcze przed doliczonym czasem gry pojawiły się połacie wolnej przestrzeni.

Słyszałem nawet historię o bogatym bywalcu loży VIP, który w pierwszej połowie jednego z meczów rzucił na ziemię swój bilet, by ktoś go sobie zabrał, bo on akurat wychodzi ze stadionu. Nie potrafiłem zrozumieć, z czego wynikało to przedwczesne opuszczanie spotkań. Tak jakby mecz, w którym twoja drużyna prawdopodobnie nie wygra, nie był warty oglądania. 

Przyznanie Katarowi prawa do organizacji mundialu budziło wątpliwości nie tylko przez obyczajowo-moralne kwestie, lecz także brak rozwiniętej kultury piłkarskiej. To nie choćby Arabia Saudyjska, gdzie na trybunach jest dużo fanatyzmu. Katarscy kibice – wszyscy ubrani tak samo, w narodowe stroje – oglądają mecze raczej w ciszy i bez jakichkolwiek okrzyków. Chyba że ci Libańczycy z młyna, dopingujący jakby od linijki, którzy podobno zostali zatrudnieni, jak w „Skrzydlatych Świniach”, by zrobić show na trybunach.

REPORTAŻE Z KATARU

Fot. Jakub Białek

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…

Maciej Szełęga
4
Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…
1 liga

Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Damian Popilowski
2
Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu
Anglia

Media: Gwiazdor West Hamu może zostać następcą Mohameda Salaha

Maciej Szełęga
1
Media: Gwiazdor West Hamu może zostać następcą Mohameda Salaha

Komentarze

32 komentarzy

Loading...