Reklama

Asafa Powell – rekordzista niespełniony

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

19 grudnia 2022, 15:02 • 13 min czytania 2 komentarze

Jest mistrzem olimpijskim i posiada pięć medali mistrzostw świata, w tym dwa złote. Przez lata znajdował się w cieniu Usaina Bolta – wielkiego rywala i przyjaciela. I chociaż nigdy nie udało mu się z owego cienia wyjść, to do końca wierzył, że jest to możliwe. Próbował. W końcu przed nastaniem ery najlepszego sprintera w historii, to właśnie Asafa Powell był najszybszym człowiekiem na świecie. Na 100 metrów, królewskim dystansie biegów krótkich, rekord świata ustanawiał aż czterokrotnie. Czy można w takim razie powiedzieć, że kiedy po swoich czterdziestych urodzinach Jamajczyk ogłosił zakończenie kariery, to żegna się z biegami jako sportowiec niespełniony? Można, jak najbardziej.

Asafa Powell – rekordzista niespełniony

SŁABA PSYCHIKA CZY PO PROSTU PECH?

Bo przecież złote medale igrzysk i mistrzostw świata ostatecznie zdobywał tylko w sztafecie. Krążek olimpijski przywiózł dopiero z Rio de Janeiro, kiedy najlepsze czasy miał już dawno za sobą. Dobra, było też drugie – a w zasadzie pierwsze – złoto najważniejszej imprezy czterolecia. To z biegu sztafet w Pekinie w 2008 roku. Reprezentacja Jamajki rozniosła konkurencję. Drużyna w składzie Nesta Carter, Michael Frater, Usain Bolt i Asafa Powell pobiegła w czasie 37.10 i ustanowiła nowy rekord świata. Jednak w 2016 roku próbka należąca do Nesty Cartera, która została poddana analizie, wykazała pozytywny wynik obecności środków dopingujących. Rok później MKOl podjął decyzję o pozbawieniu jamajskiej sztafety złotych medali.

Indywidualne występy Powella, kiedy gra toczyła się o wysoką stawkę, to pasmo rozczarowań. Podczas mityngów był świetny. Światowy Finał IAAF czy też zawody Diamentowej Ligi – Asafa błyszczał w takich formatach. Ale wystarczyło do pokaźnej gaży za występ dorzucić nieco kolorowego żelastwa… Wówczas jeden z najlepszych sprinterów XXI wieku potrafił wyglądać tak, jakby na start wyszedł nie z medalem, lecz z kotwicą zawieszoną na szyi. Chociaż Asafa inaczej podchodził do swoich wyników.

Reklama

– W mojej własnej głowie wiem, że to problem fizyczny. Na przestrzeni lat kontuzje wykluczyły mnie z większości najważniejszych mistrzostw, więc muszę po prostu pracować nad utrzymaniem zdrowia. Jeśli pozostanę zdrowy, wyjdę na bieżnię i dam z siebie wszystko, a mimo to nie zdobędę medalu, będę szczęśliwy. Kiedy pobiję rekord życiowy, nadal będę zadowolony, ponieważ nie mam kontroli nad tym, że ktoś inny był jeszcze lepszy – mówił w wywiadzie dla talkSPORT z 2012 roku.

Ale czy aby na pewno niepowodzenia Powella można sprowadzić tylko do kontuzji? A może jednak głowa nie nadążała za możliwościami fizycznymi? Cóż, prawda leży pośrodku.

Analizując występy Powella na imprezach rangi mistrzowskiej, trudno nie wyciągnąć wniosku, że z jego odpornością psychiczną jednak było coś na rzeczy. To prawda, że jak na lekkoatletę, jego najlepszy moment przypadł dość niefortunnie, na lata 2005-2007. Czyli akurat na sezony nieolimpijskie. Ale przecież w 2004 roku, kiedy jechał do Aten, nie był już postacią anonimową. Wprawdzie 22-letni Powell bieganiem zajmował się zaledwie od czterech lat – wcześniej wolał grać w piłkę nożną. Jednak nikt nie miał wątpliwości, że pomimo niewielkiego doświadczenia, Jamajka wydała na świat kolejny biegowy talent. Z czasem 9.91 Asafa uplasował się na drugim miejscu na światowych listach. Był jednym z głównych kandydatów do medalu, ale w finale przepadł. Zaspał na starcie i linię mety przekroczył dopiero na piątym miejscu.

Trudno przy tym mówić, że Asafa przyjechał do Aten bez formy. W półfinale biegu na 100 metrów przybiegł do mety jako pierwszy, pokonał Francisa Obikwelu i Maurice’a Greene’a. Czyli późniejszego srebrnego i brązowego medalistę. Mało tego, niecałe dwa tygodnie później, podczas mityngu w Brukseli pobiegł 9.87 i ustanowił nowy rekord Jamajki. W stolicy Grecji taki czas dałby mu medal.

Stadion Olimpijski w Atenach okazał się dla Powella szczęśliwy dopiero w następnym sezonie. To tam Jamajczyk wzniósł się na wyżyny i ustanowił nowy rekord świata – 9.77.

Reklama

Powell w 2005 roku mógłby zamienić nazwisko na Power, gdyż został autorem trzech najlepszych wyników tamtego sezonu. Mało tego, każdy z tych czasów dawałby mu złoto podczas olimpijskiego finału w Atenach. Trudno zatem było wskazać innego kandydata do złotego medalu nadchodzących mistrzostw świata, które odbyły się w Helsinkach. Jednak ostatecznie Powell nawet nie pojechał do stolicy Finlandii, gdyż nabawił się kontuzji pachwiny.

Zatem w rozważaniach pod tytułem „głowa czy zdrowie”, raz zawiodło go jedno, a raz drugie. Z kolei podczas mistrzostw świata w Osace, we znaki dały mu się obie te rzeczy. Powell przed startem w Japonii ponownie zmagał się z pachwiną. Jednak w finale kolejny raz głowa to nie dojechała. I co ciekawe, na gorąco sam to przyznawał. Ze startu wyszedł świetnie, ale kiedy w połowie dystansu zaczął wyprzedzać go Tyson Gay, Powell najzwyczajniej w świecie odpuścił.

Michael Johnson rugał Jamajczyka w swoim felietonie napisanym dla BBC: – Asafa Powell to wielki talent, ale nie jest wielkim zawodnikiem, możesz to zobaczyć w jego oczach. On wciąż może nauczyć się jak być wielkim sportowcem, ale pierwsze co musisz zrobić by tego dokonać, to przyznać przed samym sobą, że nim nie jesteś. Jako uczestnik rywalizacji, nawet jeżeli wygląda na to, że jest już po wszystkim, do samego końca nie możesz się poddać, a nigdy nie widziałem, żeby rekordzista świata opuścił głowę i skapitulował w wielkim finale.

Bo istotnie, The Sub-10 King błyszczał w każdych innych zawodach, wygrywając wręcz hurtowo. Zresztą jego pseudonim wziął się z zadziwiającej regularności w pokonywaniu setki w czasie poniżej dziesięciu sekund. Dziś może nie robi to już aż takiego wrażenia, ale przeszło piętnaście lat temu przełamanie bariery dziesięciu sekund aż trzynaście razy w sezonie było ogromnym osiągnięciem. Powell za sezon 2006 otrzymał nagrodę lekkoatlety roku IAAF. W tamtym roku nie znalazł pogromcy na dystansie 100 metrów, a na linii startu stawał 22 razy.

W CIENIU BOLTA

Kiedy Asafa Powell jechał na igrzyska olimpijskie do Pekinu, wciąż był uznawany za jednego z głównych kandydatów do złota. W końcu mówiono o człowieku, który aż cztery razy poprawiał rekord świata. Od czasu 9.768 (co zawyżono do 9.77) zszedł do 9.735. Ale kibice i eksperci, nauczeni doświadczeniem, już nie widzieli w nim murowanego faworyta do zwycięstwa. Powody były dwa. O pierwszym już sporo napisaliśmy. Sprinter z Jamajki mógł wygrywać 9 na 10 biegów, w których startował. Gromić konkurencję podczas najbardziej prestiżowych mityngów, takich jak Światowy Finał IAAF, w którym na 100 metrów wygrał aż 4 razy. Jednak kiedy przychodziło do gry o medale, pękał pod względem psychicznym i/lub fizycznym.

Drugi powód był nieco większy – w końcu mierzył 195 centymetrów. Nazywał się Usain Bolt i do 2007 roku w oficjalnych zawodach seniorskich wystartował na sto metrów cały jeden raz. A rok i pięć występów później poprawił rekord Powella, kiedy w Nowym Jorku wykręcił czas 9.72.

Znamienne jest to, jak w biegu na 100 metrów wygląda statystyka bezpośredniej rywalizacji rodaków Boba Marleya. Wynosi ona 15 do 1 dla Bolta. Po części dlatego, że wcześniej nie mieli jak spotkać się na tym dystansie. Ale też przez to, że w 2008 roku światu objawił się gigant sprintu. Gość, który zawładnął biegami krótkimi na lata. I w przeciwieństwie do Asafy, jego gwiazda świeciła najbardziej podczas wielkich imprez.

A co z Powellem? Ten powtórzył swoje złowieszcze kombo – przygotowania do igrzysk upłynęły mu pod znakiem mniejszych i większych kontuzji. Natomiast już w Pekinie musiał odpierać w mediach zarzuty o brak odporności psychicznej na naprawdę wielkiej scenie. Jednak bieżnia ponownie zweryfikowała go negatywnie. Oczywiście całe show skradł Usain Bolt. Do tego stopnia, że niewielu zapamiętało zawodników, którzy zameldowali się na mecie za Jamajczykiem, bijącym rekord świata z rękoma uniesionymi ku górze. A byli to odpowiednio Richard Thompson, Walter Dix oraz Churandy Martina. Z pewnością byli to dobrzy biegacze, ale też tacy, którzy w trakcie swoich karier nawet nie zbliżyli się do wyników Powella. A jednak w swoim drugim finale olimpijskim Asafa oglądał ich plecy. Przebiegł piąty z rozczarowującym czasem 9.95.

Następnie udowodnił, że historia lubi się powtarzać. I chociaż jego przygotowania do Pekinu dalekie były od idealnych, to tak słaby czas w finale nie był tylko rezultatem przebytych urazów.

Minęło bowiem pół miesiąca, a Powell śmigał po bieżni jak nigdy wcześniej… i później zresztą też, gdyż 2 września w Lozannie ustanowił swój rekord życiowy – 9.72. To znakomity wynik. Dość powiedzieć, że do dziś szybciej od Powella potrafili pobiec tylko Bolt, a także Tyson Gay i Yohan Blake.

Mało tego, The Sub-10 King po biegu Bolta z pekińskiego finału twierdził, że może pobiec 100 metrów w czasie poniżej 9.60. Zdawał sobie też sprawę z tego, że igrzyska olimpijskie w Londynie będą ostatnimi w których miał realne szanse na wywalczenie medalu. Sam oczywiście liczył na zwycięstwo, w końcu to on zapoczątkował złotą erę sprintu. Najpierw wraz z Amerykanami – Tysonem Gayem i Justinem Gatlinem. Następnie dołączyli do nich Bolt oraz Blake.

Lecz układ sił w męskim sprincie uległ zmianie. Tym razem to Powell musiał gonić. I w zasadzie można uznać, że z tym gonieniem poradził sobie tylko raz. Podczas mistrzostw świata w Berlinie w 2009 roku. Oczywiście wówczas wszyscy mówili o Bolcie i jego niesamowitym rekordzie 9.58, zresztą do dziś niepobitym. Ale jeżeli mielibyśmy wskazać występ na dużej imprezie, gdzie Powell nie zawiódł, to byłyby właśnie berlińskie mistrzostwa świata. Znamienne, że Powell przecież wywalczył wtedy brązowy medal, czyli powtórzył swój wynik z Osaki. Ponownie przegrał też z Tysonem Gayem, który zajął drugie miejsce. Lecz odbiór tego krążka był zupełnie inny, niż medalu wybieganego w Japonii.

Wtedy, w 2009 roku Powell chyba sam nie uwierzyłby, gdyby mu powiedziano że to będzie jego ostatnia indywidualna medalowa zdobycz na dużej imprezie. Ale niestety dla bohatera tego artykułu, tak właśnie było.

Na mistrzostwa świata do Daegu nie pojechał w ogóle. Na światowych listach niezmiennie był w czołówce, z czasem 9.78 ustępował tylko Boltowi. Ale zaraz przed mistrzostwami dać o sobie znała pachwina, która wyeliminowała go ze startu. Mógł żałować zwłaszcza, że jego wielki rywal został wykluczony z finałowego biegu za falstart. Zwyciężył Yohan Blake w czasie 9.93. Powell mógł to wszystko oglądać z poczuciem, że szansa na upragniony sukces przeszła mu koło nosa. Choć dodajmy, że w Daegu ogólnie biegano bardzo wolno, a Blake był jedynym zawodnikiem na mistrzostwach który zdołał pokonać setkę w mniej niż 10 sekund.

Jednak prawdziwy dramat Asafa przeżył rok później w Londynie. Czyli jak sam mówił, podczas swoich ostatnich igrzysk, w których miałby szansę na olimpijski medal wywalczony indywidualnie. Tam dało się szybko biegać. W ramach porównania do Daegu, w finale aż siedmiu zawodników wykręciło czas poniżej 10 sekund. Ósmym i jedynym, który tego nie dokonał, był… Asafa Powell. Jamajczyk dobrze wystartował i do połowy dystansu liczył się w walce o medal. A później jego pachwina odmówiła posłuszeństwa. Bezradny Asafa mógł tylko dokuśtykać do mety w czasie 11.99, daleko za resztą stawki.

POCHWAŁA WYTRWAŁOŚCI

I tak też ostatnia realna szansa na indywidualny medal olimpijski Powella została zaprzepaszczona. Biegacz mógł też osiągnąć więcej na mistrzostwach świata, jednak i tam pech go nie opuszczał. W Moskwie w 2013 roku nie wystartował, lecz nie z powodu kontuzji. The Sub-10 King ogłosił, że uzyskał pozytywny wynik testu antydopingowego. W jego organizmie wykryto oksylofrynę, za co groziło mu 18 miesięcy dyskwalifikacji.

– Zastanawiałem się nad zakończeniem kariery. Brak startów to jedno, strata zaufania kibiców to gorsze. Jak miałem im spojrzeć w oczy? Przecież zostałem uznany za „koksiarza” – wspominał rozgoryczony Powell.

Rzecz w tym, że sprinter udowodnił przed sądem swoją niewinność. Wprawdzie przyjął zakazany środek, ale dokonał tego nieświadomie oraz w znikomych ilościach. Tak, wiemy że to standardowa linia obrony każdego przyłapanego sportowca, lecz w przypadku Asafy naprawdę tak było. Okazało się, że korzystał z odżywek produkowanych przez firmę Dynamic Life Nutrition. Jedna z nich zawierała w składzie niedozwolony produkt, ale producent nie raczył poinformować o tym na etykiecie. Ostatecznie Jamajczyk został uniewinniony, jednak utraconej szansy na mistrzostwach nikt mu nie zwróci. Cóż, w ramach pocieszenia zostało mu spore odszkodowanie, które wywalczył na drodze sądowej w ramach ugody z Dynamic Life Nutrition. Wprawdzie kwoty nie ujawniono, ale nieoficjalnie mówiło się nawet o czterech milionach dolarów.

Powell wystartował również w 2015 roku w Pekinie. Lecz chociaż na światowych listach jego najlepszy rezultaty wciąż znajdowały się w czubie, to do rywalizacji dołączyli nowi sprinterzy – młodzi i głodni sukcesu. Tacy jak Andre De Grasse czy Trayvon Bromell. Jak na sprintera, Asafa i tak przez szmat czasu osiągał rezultaty kwalifikujące go do światowej czołówki, lecz w 2015 roku trudno było upatrywać w nim faworyta do medalu. Kolejnym kamyczkiem do ogródka Jamajczyka jest to, że w stolicy Państwa Środka z biegu na bieg był coraz wolniejszy. A przecież najlepsi sprinterzy – na czele z Boltem – zwykle oszczędzają się w eliminacyjnych startach i pokazują pełnię mocy w finale rywalizacji. Tymczasem Powell w pierwszym starcie wykręcił czas 9.95, natomiast w biegu o medal pokonał setkę w równe 10 sekund.

W Rio de Janeiro pobiegł już tylko w sztafecie, czym chciał pożegnać się z występami na igrzyskach. I jak się okazało, zdobył wówczas swój jedyny w karierze medal olimpijski.

Mógłby zakończyć karierę już wtedy, ale bieganie dalej sprawiało mu frajdę. Kibice z Polski mieli okazję pożegnać się z mistrzem w 2018 roku. Wtedy zawitał na 9. Memoriał Kamili Skolimowskiej, lecz Jamajczyk wcześniej często odwiedzał nasz kraj. Do tej pory może pochwalić się tym, że na polskiej ziemi nikt nie biegał szybciej od niego. W 2009 doku podczas mityngu Pedro’s Cup w Szczecinie Powell wykręcił czas 9.82.

A jaki Powell jest prywatnie? Cóż, uśmiech i skłonności do żartów są chyba cechami każdego Jamajczyka. Ale jest również bardzo spokojną i religijną osobą. Rodzice wychowali go tak, by dumnie znosił napotkane niepowodzenia. Nie uzewnętrzniał swojej rozpaczy, a tym bardziej złości. A powodów do załamania się miał przecież od groma. Opisaliśmy powyżej jego liczne kontuzje, a także nieudane starty. Lecz cała rodzina Powellów przeżyła swoje dramaty, które nie były związane z bieżnią. Asafa wychował się wraz pięcioma braćmi. Zresztą jeden z nich – Donovan – również był lekkoatletą i miał wpływ na to, by najmłodszy Asafa wybrał ten sport zamiast piłki.

– Na boisku byłem napastnikiem i byłem całkiem niezły, ale wiesz – to była Jamajka. Ciężko jest dostać się na szczyt grając w piłkę nożną na Jamajce. Teraz granie jest dla mnie trochę zbyt niebezpieczne, ale w szczególności oglądam Premier League i Chelsea. Byłem na Stamford Bridge dwa razy, żeby obejrzeć Didiera Drogbę – mówił w wywiadzie dla talkSPORT.

Jednak dwójka z jego rodzeństwa zginęła. W 2002 roku Michael Powell został zastrzelony przez złodzieja w jednej z nowojorskich taksówek. Rok później rodzina przeżyła kolejny dramat, kiedy Vaughn zmarł podczas gry w futbol amerykański. Dopiero po tragedii wykryto u niego niezdiagnozowaną wcześniej wadę serca.

– W tamtym czasie nie mogłem w to uwierzyć i nawet teraz jestem w szoku. Kiedy Michael zmarł, wydawało się to po prostu niemożliwe i minęło kilka miesięcy, zanim naprawdę zrozumiałem, co się stało Ale utrata dwóch braci była po prostu nie do pomyślenia. Pamiętam, jak reszta z nas, braci, myślała, że ​​musi na nas ciążyć klątwa i pytała: Kto następny? – wspominał Asafa, który był najmłodszy z rodzeństwa.

Wprawdzie Powell już od kilku lat nie startował na wysokim poziomie, ale to i tak cud, jak długo potrafił utrzymać się w światowej czołówce sprintu. Zresztą jego pseudonim nie wziął się znikąd. Sub-10 King pozostaje rekordzistą w liczbie startów na 100 metrów ukończonych w czasie poniżej dziesięciu sekund. Dokonał tej sztuki aż 97 razy! Dla porównania, Usain Bolt schodził poniżej 10 sekund 50 razy.

Asafa od 2019 roku jest w związku małżeńskim z  Alyshią Miller-Powell. Para posiada dwójkę dzieci, ale sprinter ogólnie doczekał się czwórki potomstwa. Małżeństwo prowadzi kilka swoich biznesów, ale Powell wciąż pozostaje przy świecie sportu. Chociażby biorąc udział w licznych projektach czy kampaniach marketingowych.

Nie znosi słowa emerytura, którego unika: – Miałem wiele wzlotów i upadków, ale nigdy nie byłem niewdzięczny za to, co osiągnąłem. Wchodzę w nową fazę, nowy rozdział w moim życiu. Będę nadal inspirować młodsze pokolenie w każdy możliwy sposób. Marzenia są osiągalne – napisał na Instagramie w poście, w którym żegnał się z bieżnią.

– Poczuj się wolny, nie krępuj się przybrać na wadze, tak jak ja – doradził mu wielki rywal, a także przyjaciel, Usain Bolt. Jednak Powell zarzeka się, że z tej rady swojego rodaka akurat nie ma zamiaru skorzystać i cały czas będzie prowadził aktywny tryb życia.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o lekkoatletyce:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...