Reklama

Rudzki: Chłopaki płaczą, czyli mundial zalany łzami. Jak gladiatorzy stali się ludźmi

Przemysław Rudzki

Autor:Przemysław Rudzki

16 grudnia 2022, 14:31 • 6 min czytania 31 komentarzy

Można oczywiście dyskutować, czy mistrzostwa świata w Katarze uznamy za najlepsze w historii pod względem sportowym, ale w jednej rzeczy na pewno są bezkonkurencyjne: w płaczu.

Rudzki: Chłopaki płaczą, czyli mundial zalany łzami. Jak gladiatorzy stali się ludźmi

Neymar może odetchnąć z ulgą – z całą pewnością nie jest już rozbitkiem na oceanie łez, ryczącym na bezludnej wyspie płaczkiem, dostał poważną grupę wsparcia. Płaczek to zresztą słowo, które źle się kojarzy, raczej z gościem unikającym twardej gry. Natomiast w samych łzach, wynikających z rezultatu meczu, smutku lub szczęścia, świat nie widzi już nic złego. Mało tego, ten sam świat łzom wierzy i współodczuwa. Gladiatorzy, za jakich uważa się piłkarzy, mają swoje momenty, w których mogą zbliżyć się do reszty śmiertelników. I – co najważniejsze – nikt nie musi tego reżyserować.

Kiedy jako trzynastolatek przyklejony do telewizora podczas Italia’90 zobaczyłem Paula Gascoigne’a płaczącego w czasie meczu z Niemcami, początkowo nie zrozumiałem o co chodzi. Szybko jednak wyjaśniło się to, że „Gazza”, ulubieniec angielskich (i nie tylko) fanów, właśnie zaczynał przetwarzać trudną do przyjęcia informację: druga żółta kartka w meczu przeciwko Niemcom wyklucza go z gry w ewentualnym finale MŚ.

Na szczęście dla Paula koledzy byli wyrozumiali i tak koncertowo spieprzyli rzuty karne, że po ostatnim gwizdku można było sobie popłakać już w większym gronie.

Reklama

Uważam, że beczący jak dzieciak, który właśnie zawalił egzamin komisyjny i nie zdał do następnej klasy Gascoigne stał się wówczas wielkim wygranym mundialu. Oto bowiem zobaczyliśmy, że na dużym piłkarskim turnieju grają przede wszystkim ludzie – z całą paletą swoich emocji. Że też się czegoś obawiają, czegoś żałują. W przypadku reprezentanta Anglii uderzało to jeszcze mocniej, ponieważ uchodził on za wiecznie uśmiechniętego, żartującego, przerośniętego chłopaka. Jakby faktycznie parę razy został w jednej klasie i jego najważniejszym celem w szkole było robienie innym żartów. A teraz płakał i to mogło wszystkich wprowadzić w stan zdumienia.

Reakcja Gazzy przez lata była symboliczna. Ale nie ostatnia. Jakby Anglik podniósł jakąś niewidzialną tamę, która nakazywała innym jego kolegom, a także kolejnym pokoleniom, wstrzymywanie uczuć. Przeżywania porażek. Poszło, łzy się polały. Był ich cały wodospad.

Dlatego będę się upierał, że Gascoigne wykonał dobrą robotę w meczu z RFN. Stał się taki jak my. Wcześniej często słyszałem, płacząc po przegranych spotkaniach Polski, że to w sumie nie moja sprawa, mama zwykła mi powtarzać: „No coś ty, przecież to oni przegrali, a tobie za to nie płacą!”.

Jakoś taka argumentacja do mnie nie trafiała i nawet polubiłem te krótkie żałoby związane z naszymi potknięciami. Poza tym był to czas, kiedy – no pewnie, że naiwnie – wierzyłem, że i ja zagram kiedyś w kadrze. To była zatem moja reprezentacja. Płakałem za moich ludzi. I nagle zobaczyłem Gazzę, do którego już na zawsze zapałałem olbrzymią sympatią. Potrzebowałem takiego ludzkiego bohatera.

Pamiętacie pewnie Cristiano Ronaldo, który jeszcze jako nastolatek szlochał po porażce z Grecją na EURO? Katar spiął to pewnego rodzaju klamrą. Kamery odprowadzały Portugalczyka do szatni, gdy płakał po odpadnięciu z mundialu. W tych łzach było jednak coś więcej niż tylko płacz po kiepskim wyniku. Patrząc na ostatnie miesiące w życiu Ronaldo, śmiało dałoby się założyć, że poleciała i łza za stracone dziecko, i łza za nieudany na dłuższą metę powrót do Manchesteru United, i łza z wściekłości, za to, że Fernando Santos ośmielił się posadzić go na ławce rezerwowych podczas ostatniego tańca z mundialem. To było za dużo i chyba tylko ktoś, kto ma śmietnik zamiast serca, nie współczuł w tej sytuacji CR7.

Reklama

To jasne, że wolimy zdecydowanie łzy szczęścia. Kiedy Pele ukłonił się światu podczas mundialu w 1958 roku, to tak właśnie zapłakał. Ze szczęścia, z radości. Miał 17 lat, starsi koledzy gratulowali mu występu w finale. Był tam najmłodszym graczem, w całym turnieju. A przecież zaczynał z obawą, bo do Szwecji przyleciał z kontuzją kolana. I nagle został bohaterem, wszyscy już wiedzieli, że nowy król futbolu zakłada koronę, a on, chyba jeszcze nieświadomy biegu zdarzeń, po prostu ryczał jak bóbr w ramię bramkarza Gilmara.

I znów klamra – to przecież podczas obecnego mundialu nadeszły informacje o pogorszeniu się stanu zdrowia Pelego, które on sam zdementował. Nie zmieniało to faktu, że Brazylijczyk nadal zmaga się z chorobą nowotworową. Łzy polały się więc z emotikonów na Twitterze i Facebooku, później zaś poleciały te prawdziwe, gdy Chorwaci wyrzucili Canarinhos za burtę turnieju. Wydawał się to taki piękny scenariusz – Brazylia zostaje mistrzem świata i dedykuje triumf Pelemu, tyle że los figlarz podarł skrypt i wywalił go do kosza.

Były kolejne łzy, gdy Argentyna wyeliminowała Chorwację, jej piłkarze płakali ze szczęścia, pokonani z powodu utraconej szansy na drugi z rzędu finał. Obrońca zwycięzców, Cristian Romero przyznał nawet, że nie dociera do niego to, co się stało. – Prawdopodobnie rozpłaczę się, kiedy dotrzemy do hotelu – powiedział.

Płakał nasz Robert Lewandowski i stanę w jego obronie przed tymi, którzy twierdzą, że płacz po golu strzelonym Arabii Saudyjskiej to jednak przesada. Nie, łzy naszego kapitana pokazały jedynie, jak ważną rzeczą dla ambitnego zawodnika jest gol na mundialu. Rywal nie ma tutaj żadnego znaczenia. A jeśli ten sam przeciwnik pokonał chwilę wcześniej Argentynę, to chyba żaden wstyd, co?

Płakał Luis Suarez, to żaden nowy obrazek, bo Urugwajczyk jest chyba rekordzistą pod względem litrów wylanych łez. Szalony, obłąkany na punkcie wygrywania Suarez patrzył z ławki rezerwowych, jak jego koledzy bezskutecznie szukają potrzebnego gola. To były łzy o najwyższej zawartości frustracji – gdy wielki piłkarz nie może nic zrobić, nijak pomóc drużynie.

Wszystkie łzy, nieistotne czy to Ronaldo, czy Lewandowski, podczas tego mundialu, pokazują dobitnie, jak zmieniła się sama dyscyplina od czasów mokrych oczu Gazzy. To jeden z większych paradoksów – im bardziej futbol staje się kombinatem, finansową maszyną, która jego uczestników oddziela od reszty ludzi, tym bardziej główni aktorzy widowiska robią się emocjonalni. Ktoś powie, że to tania telenowela rodem z Wenezueli, w której Esmeralda płacze już piąty odcinek, bo Consuela uśmiechnęła się do jej męża, ale pozwolę się nie zgodzić.

Powód mojego protestu jest dość prozaiczny. Uważam bowiem, że sport powinien taki być. Powinien uczyć, że masz prawo przegrać, nie strzelić karnego, a także masz prawo się rozpłakać ze szczęścia, bo zdałeś właśnie ważny egzamin.

Pamiętam, jak John Terry rozpadł się na milion kawałków, gdy nie wykorzystał jedenastki w finale Ligi Mistrzów w Moskwie. Frank Lampard powiedział wtedy w strefie wywiadów do dziennikarzy: – Zostawcie go, ja odpowiem na wszystkie wasze pytania.

Pomyślałem sobie: to piękne, że milionerzy Romana Abramowicza wciąż potrafią coś czuć. Że na chwilę zapomnieli o luksusowym życiu, wielkich tygodniówkach. Płaczą jak po przegranym meczu międzyklasowym, taki jest właśnie sport. Taki powinien być sport. Owszem, jest w tym pewien rodzaj teatru dla mas, ale nie zamierzam być kimś, kto nie kupi na ten spektakl biletu. I wydaje mi się, że na widowni nie jestem sam.

WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA W KATARZE:

Fot. Newspix

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
0
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
0
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Komentarze

31 komentarzy

Loading...