Reklama

Rudzki: Styl vs Wynik. Reprezentacja Polski jak Jan Boklöv

Przemysław Rudzki

Autor:Przemysław Rudzki

03 grudnia 2022, 17:22 • 6 min czytania 73 komentarzy

Spadki temperatur w całym kraju ostudziły chwilowo zapał dwóch wrogich plemion. Wyznawcy Stylu schowali się w swoich namiotach, obrażeni tym co zobaczyli w meczu przeciwko Argentynie, zaś wielbiciele Wyniku długo świętowali awans do 1/8 finału mistrzostw świata. W niedzielę po południu, gdy powoli ustanie już dzwonienie łyżek o talerze po skończonym rosole, przeciwnicy z obu stron barykady znów zaciekle na siebie ruszą.

Rudzki: Styl vs Wynik. Reprezentacja Polski jak Jan Boklöv

Istnieje obawa, że gdyby na środku pustyni położyć patyk i przyprowadzić tam wszystkich Polaków, bez problemu znaleźliby powód do kłótni o jego kształt, długość, praktyczne użycie, czy trwałość. Spory w kategoriach czarno-białych towarzyszą nam od lat – polityka, sport, film, muzyka – bez znaczenia.

Okoliczności, w jakich reprezentacja przystępuje do starcia z Francją są czymś, czego w naszym futbolu jeszcze nie było. Niewątpliwy sukces sportowy, którym jest awans do najlepszej szesnastki MŚ, ma w wielu miejscach żałobną ścieżkę dźwiękową. Zacząłem się zastanawiać, czy sensacyjne wyrzucenie Trójkolorowych za burtę mundialu w najbardziej nawet koszmarnym stylu, podsyci ogień czy pozwoli nam jednak wreszcie świętować?

Staram się patrzeć na całą sytuację z tak zdrowym rozsądkiem, jak to tylko możliwe. Siedzę pomiędzy oboma obozami i wiem, że wszyscy mają sporo racji i zarazem każdy z nich jej nie ma. Brałem udział w świętowaniu piłkarskich sukcesów, choćby na Stadionie Śląskim, gdy nasza drużyna narodowa po szesnastu latach wróciła na salony, pokonując tamtego wieczoru Norwegię 3:0 i to była dla mnie definicja święta.

Ale z drugiej strony mam cały czas w pamięci opowieść ojca o zwycięskim remisie na Wembley. Byłem nią katowany przynajmniej raz w tygodniu. I gdy wreszcie po latach obejrzałem powtórkę, dotarło do mnie, że Anglia nie potrafiła pokonać samej siebie. To był gigantyczny fart.

Reklama

Przed mistrzostwami świata w Katarze patrzyłem na naszą grupę na chłodno: Meksyk – remis byłby ok. Arabia Saudyjska – musimy wygrać. Argentyna – na bank przegramy. I dokładnie taki scenariusz się sprawdził. Nie należę do grona osób szczęśliwych z powodu stylu naszej reprezentacji, ale też nie zapisałem się do partii permanentnie rozwścieczonych. Pisałem przed tygodniem, ile bardzo słabych meczów zagraliśmy podczas mundialu od 1986 roku, z tą różnicą, że nie wychodziliśmy z grupy. Warto oczywiście o stylu dyskutować, szczególnie, że dziś Polak może sobie włączyć w weekend telewizor i obejrzeć w akcji najlepsze drużyny klubowe. I jak się ktoś napatrzy na grę Realu czy City, to nic dziwnego, że trudno mu strawić ten kotlet, jaki serwuje mu kadra.

Wielu kibiców z Polski czuje się obywatelami świata. Jedni latają zaśpiewać „You Will Never Walk Alone” do Liverpoolu, inni do Barcelony, by zobaczyć z bliska gole Lewandowskiego. Obcując z luksusową materią przesiąkamy nią i nie chcemy już substytutów. Od 2012, kiedy to podczas EURO polscy fani wierzyli, że trio Piszczek, Błaszczykowski i Lewy zrobi nam z reprezentacji drugą Borussię Dortmund, wierzymy jednak, że drużyny klubowe naszych reprezentantów zlepią się w jedną, bardzo mocną kulę pod szyldem kadry.

Plemię Stylu nie chce pojazdu, który przemieści nas z punktu A do punktu B, a plemię Wyniku właśnie tego żąda, nie wymagając komfortu w trasie. Stylowcy nie jeżdżą Uber X, chcą, żeby podjechał po nich Lexus, wynikowcy zjedzą piłkarski fast food, który zresztą najlepszy jest na kaca, co nie od dziś wiadomo. Nie rozstrzygniemy tego sporu, nie ma szans. Zbyt wygodnie siedzi się w okopach, by pójść za linię wroga i spróbować znaleźć, jak mówił Mateusz Borek w „E=MC2”, „konsensus, porozmawiać znaczy”.

Ja wiem jedno. Nie miałem co do tego mundialu żadnych oczekiwań w kwestii Polski. Za dużo razy na coś liczyłem, dostając w zamian nic. Trudno więc nie traktować awansu do 1/8 finału jako czegoś pozytywnego. W życiu nie przyszłoby mi do głowy powiedzenie, że wolałbym, aby polska reprezentacja odpadła, tylko dlatego, że gra brzydko. Do meczu z Francją usiądę dokładnie z tą samą naiwnością i wiarą, niczym niepodpartą, co każdego poprzedniego. A może się uda? Z chęcią zrobiłbym sondę wśród Niemców i zapytał, czy chcieliby się z nami zamienić. I podejrzewam, że byłby to akurat jeden z wyjątków, kiedy odpowiedzieliby: tak.

Chłodne analizy są rzeczą naturalną, szanuję je, natomiast piłkę na poziomie kadry traktuję zupełnie inaczej. Tutaj serce bierze górę nad rozumem. Nie twierdzę, że Czesław Michniewicz wynalazł jakąś magiczną formułę, zrewolucjonizował dyscyplinę, jak kiedyś Jan Boklöv skoki narciarskie, ale to właśnie myśl, która przyszła mi do głowy. Skaczemy dalej niż inni, niczym Szwed stylem V. Noty za to są niskie, za to odległości przyzwoite. Choć nie sądzę, by świat chciał to kopiować i wdrożyć do codziennego użytku w obszarze innym niż scenariusz science fiction.

***

Reklama

To chyba Didier Deschamps nalegał, by spotkać się zaraz na początku roku. – Nie ma już na co czekać – rzucił do słuchawki w rozmowie z Fernando Santosem. Nic dziwnego, że Francuz czuł się najbardziej upokorzony, w końcu to jego drużyna odpadła z Polską po bezbramkowym meczu, w którym Wojciech Szczęsny obronił w serii jedenastek aż trzy strzały, zresztą, jedyne celne uderzenie Polaków tamtego popołudnia oddał również bramkarz, próbując przelobować Hugo Llorisa z własnego pola karnego, gdy ten obserwował rozwój wypadków ze środkowego koła.

– Oddaliśmy 76 strzałów i nie udało nam się awansować – syknął Deschamps.
– Spokojnie, Didier, to musi być jakaś diabelska formuła, przeklęci Polacy – kręcił głową Santos, choć jego demonem okazała się Szwajcaria.

Teraz, 2 stycznia 2023 roku, siedzieli przy wielkim, dębowym okrągłym stole. Herve Renard lśnił bielą koszuli i wyznał, że liczył na przejęcie reprezentacji Polski, ale po zdobyciu mistrzostwa świata przez drużynę Czesława Michniewicza, nie było na to szans.

Louis van Gaal, w swoim stylu, zachwycał się dziwacznymi rzeczami. – Czy wiecie, że Polacy mieli prawie ujemne xG? To fenomenalne! – wykrzyczał, ale inni nie podchwycili jego entuzjazmu.

Gregg Berhalter rozprawiał coś o „Polish Dream”, a Zlatko Dalić rozłożył ręce i powiedział, że prawdopodobnie wszyscy wzięli udział w jakimś dziwacznym eksperymencie rodem z serialu „1899”.

Zaproszeni z zewnątrz mentorzy – Marcelo Bielsa, Pep Guardiola i Jurgen Klopp – siedzieli w milczeniu, przeglądając notatki. Bielsa obejrzał wszystkie mecze polskiej reprezentacji od czasów Ernesta Wilimowskiego i teraz zerkał na nakreślone na tej podstawie wykresy. Guardiola szykował się do wykładu na temat „nowoczesnego wykorzystania Roberta Lewandowskiego”, a Klopp czuł się nieswojo, bo nie podzielił się z obecnymi tutaj mężczyznami informacją o tym, że polecił Michniewicza szefom Liverpoolu i za kilka tygodni miał mu ustąpić miejsca.

Selekcjonerzy wszystkich krajów-uczestników mundialu, wsparci wiedzą wybitnych mózgów, spotkali się w Londynie, by w pięciogwiazdkowym hotelu nad Tamizą spędzić razem kilka dni i zrozumieć fenomen nowych mistrzów świata. Nazwali tę misję CM22. Słowo „Michniewicz” było wymawiane szeptem, jakby zebrani bali się, że ktoś usłyszy, o czym rozmawiają. Trener Maroka był zresztą przekonany, że to czary i choć w normalnych okolicznościach nikt by mu nie wierzył, dziś na jego teorię należało spojrzeć z dużo mniejszym dystansem.

Tymczasem Michniewicz patrzył na zachód słońca nad Zatoką Gdańską. Nie wiedział zresztą nawet, że doszło do takiego spotkania. Był zajęty przyjmowaniem gratulacji i ciągłym odtwarzaniem tego, co stało się w Katarze. Tylko dziś obejrzał mecz z Anglią cztery razy. Dopracowywał defensywną formułę. Był jak Walter White. Człowiek, który wymyślił cudowny narkotyk, a tamci to FBI – chcieli zniszczyć jego laboratorium. Ale było za późno. Wyprzedził ich wszystkich, pokonał. Na jego laptopie leciała powtórka serii jedenastek przeciwko Anglikom. Marcus Rashford i Bukayo Saka – jak można było dać im strzelać? Futbol jest pełen naiwniaków – pomyślał selekcjoner, który podpisał dożywotni kontrakt z PZPN. Pociągnął łyk whisky i powiedział w myślach do siebie: „za mistrzów”. Ten toast nigdy mu się znudzi.

Czytaj więcej o reprezentacji Polski:

Fot. Fotopyk

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Mistrzostwa Świata 2022

Komentarze

73 komentarzy

Loading...