Reklama

Trela: Najmniejszy z planów minimum. Mecz z Meksykiem w obrębie systemu walutowego

Michał Trela

Autor:Michał Trela

23 listopada 2022, 07:12 • 9 min czytania 89 komentarzy

Zapowiedziały to wrześniowe spotkania Ligi Narodów i towarzyskie z Chile. Zapowiedział Grzegorz Krychowiak i Robert Lewandowski. Czesław Michniewicz zapowiadać nie musiał, wystarczyło mieć pojęcie, jak grają jego zespoły, by wiedzieć, jak to będzie wyglądało. Warto rozmawiać, dlaczego Arabia Saudyjska może inaczej, a my nie. Ale nie warto rozmawiać o tym teraz. Teraz jest czas na ratowanie, co się da. I w tym kontekście oceniać mecz z Meksykiem, w którym Polska była nudna, ale nie słaba.

Trela: Najmniejszy z planów minimum. Mecz z Meksykiem w obrębie systemu walutowego

Wielkie debaty na wielkie piłkarskie tematy zawsze wybuchają w Polsce w niewłaściwym momencie. Kiedy drużyna w eliminacjach daje się zdominować komuś pokroju Austrii albo ustępuje kulturą gry Albanii, ucina się narzekania, podkreślając, że zwycięzców się nie sądzi. Kiedy jednak na turnieju odkryjemy, że ktoś uznawany przez nas za słabego, sensowniej kopie piłkę, zaczynamy się zastanawiać, dlaczego i my byśmy tak nie mogli. Technika polskiego piłkarza, reforma szkolenia, umiejętność gry atakiem pozycyjnym i mentalność polskich trenerów to ważkie tematy, nad którymi świetnie byłoby wreszcie kiedyś poważnie się pochylić w gronie osób decyzyjnych. Ale turniej, który nawet jeszcze nie został przegrany, nie jest do tego dobrym momentem. Turniej pokazuje to, co każdemu udało się zbudować w ostatnich czterech latach. A kto zmarnował ten okres, na mistrzostwach może już tylko minimalizować straty. I postanawiać sobie, że następnej czterolatki tym razem to już na pewno nie zmarnuje na dziwne wybory trenerskie i miotanie się od ściany do ściany. Tyle że to przyrzeczenia Tygryska, który wdrapał się na czubek drzewa i przyrzeka, że jeśli zejdzie, już nigdy nie będzie brykał. Najpierw musi jednak zejść z drzewa.

Największy problem meczu z Meksykiem był taki, że odbył się już po tym, jak Arabia Saudyjska sensacyjnie i w dobrym stylu ograła Argentynę, odwracając wynik spotkania. Gdyby Saudyjczycy kilka godzin wcześniej zgodnie z oczekiwaniami przegrali trzema bramkami, nosy nad Wisłą byłyby mniej spuszczone na kwintę, mimo że w samym meczu niczego by to nie zmieniło. Ale w jego postrzeganiu już tak. Teraz znów, zamiast rozmawiać o drużynie, personaliach, ustawieniu i o tym, co wyglądało dobrze, a co nie, musimy się zajmować wielkimi tematami, czyli dlaczego nasz piłkarz nie potrafi inaczej i co z polską drużyną osiągnąłby Herve Renard.

Do takiego meczu z Meksykiem wszystko prowadziło jednak bardzo konsekwentnie, w prostej linii, od stycznia, gdy Paulo Sousa wyemigrował do Brazylii. Gdyby nie wyemigrował albo rolę Polski w meczu z Meksykiem odegrałaby Szwecja (Janne Andersson pewnie jest dumny z tego, jak ich zastąpiliśmy), albo nie zastanawialibyśmy się dziś, czy polski piłkarz nie potrafi inaczej. Po pasjonującym, wielobramkowym meczu, pytalibyśmy raczej, dlaczego “Siwy Bajerant” nie zbudował obrony, czy nie wie, że w polskiej naturze leży gra z kontry i murowanie bramki. Sousa jednak wyemigrował, przez co federacja, w trybie nieplanowanie pilnym, musiała szukać nowego selekcjonera. Nie takiego, który najlepiej wypadnie na mundialu, lecz takiego, który daje największą szansę na wygranie barażu. Uznano, jak pokazała przyszłość, nie bez racji, że do tej dyscypliny trenerskiego fachu najlepiej nadaje się Czesław Michniewicz. To, że równoczesną konsekwencją tej decyzji, był fakt, że w razie powodzenia, Michniewicz poprowadzi drużynę na turnieju, było właściwie skutkiem ubocznym tamtego barażu.

TRENER OD OBRONY

Reklama

Michniewicz może by się na to oburzał i twierdził, że sprowadza się go do tylko jednego wymiaru i zamyka w szufladce, ale jego kariera pokazuje, że jeśli czymś się wyróżnia w skali kraju, to umiejętnością budowania zespołu w taki sposób, by był nieprzyjemny dla rywali. Jego drużyny regularnie i na różnych szczeblach potrafiły najpierw sprowadzać przeciwnika na swój poziom, a potem przebijać go doświadczeniem. Skoro został selekcjonerem, należało wręcz oczekiwać, że będzie się starał zrobić z reprezentacji Polski zespół nieprzyjemny dla oka, ale też dla rywali. Bo to potrafi najlepiej. Gdyby chciano kogoś, kto nauczy takich sobie w skali międzynarodowej piłkarzy grać atakiem pozycyjnym, nie było sensu brać Michniewicza. Trzeba było wziąć Kazimierza Moskala albo Wojciecha Stawowego. Serio. Oni to akurat potrafią lepiej od niego. Ale skoro Cezary Kulesza wybrał Michniewicza, konsekwentnie należało oczekiwać, że szalona kadra Sousy będzie ewoluować właśnie w taką stronę, z jakiej pokazała się z Meksykiem.

LIDERZY REALIZUJĄCY PLAN

Pozostało jeszcze przekonać do tego zawodników. Z większością poszło łatwo, bo wielu faktycznie uważa, że reprezentacja Polski powinna grać przede wszystkim w sposób wyrachowany. Co ważne, czuje tak większość liderów. Wojciech Szczęsny od lat gra w Juventusie, przesiąkając siłą rzeczy mentalnością klubu, dla którego “zwycięstwo nie jest najważniejsze. To jedyne, co się liczy”. Ze strony Kamila Glika i Grzegorza Krychowiaka preferowanie takiego stylu gry ma element instynktu samozachowawczego. Bo im więcej dominacji przez posiadanie piłki i im wyższy pressing, tym mniej do tej drużyny nadawaliby się obecni Glik i Krychowiak. Piotr Zieliński to nie typ lidera, więc nawet jeśli prawdopodobnie nowy kierunek mu się nie podobał, to głośno tego nie mówił. Pozostał Robert Lewandowski. Ale on też chyba jednak skapitulował. Nieciekawy styl gry zapowiadał już przed mundialem. W meczu z Meksykiem nie machał rękami i nie wykazywał przejawów frustracji. Raczej wyglądał na kogoś, kto stara się realizować plan.

FUTBOL BEZ WYDARZEŃ

Nie można być zdziwionym tym, jak Polska zaprezentowała się z Meksykiem, bo wszystko wskazywało na to, że jeśli mecz nie wymknie się spod kontroli, będzie wyglądał właśnie tak. Obecność kilku piłkarzy technicznych, kreatywnych, dobrze czujących się z piłką przy nodze, może być myląca. Bo gracze tacy jak Piotr Zieliński, Sebastian Szymański, Robert Lewandowski, Nicola Zalewski czy Jakub Kamiński w drużynie Michniewicza nie są na boisku po to, by zapewnić jej dominację przez posiadanie. Są odpowiedzialni za momenty. Prostopadłe podanie. Dwójkową akcję. Sprytny strzał. Mają sprawić, że w tym antyfutbolu wyniki nie zawsze będą bezbramkowe. Że Polska czasem jednak strzeli gola. Futbol Michniewicza to bazowanie na tym, że w meczach z jego udziałem niewiele się dzieje pod obiema bramkami. A potem zrobienie jednej akcji, która przyniesie sukces. I to, a nie jak Arabia Saudyjska zagrała z Argentyną, jest właściwym kontekstem do oceny meczu z Meksykiem.

SERIA NA ZERO Z TYŁU

Reklama

Prawidłowe tło dla wtorkowego spotkania to spotkania z Chile czy Walią, czyli wcześniejsze mecze tej drużyny. Z tej perspektywy widać mniej dramatyczną obronę własnej bramki, niż miało to miejsce w Cardiff i jednak wyraźniejsze podjęcie walki w środku pola niż podczas meczu w Warszawie. Drużyna, która za poprzedniego selekcjonera potrafiła zagrać bez straty bramki tylko z absolutnymi słabeuszami (a i to nie zawsze), nie straciła bramki w trzech meczach z rzędu z rywalami ze średniej międzynarodowej półki. Baraż ze Szwecją też wygrała do zera. Drużyna, która przyzwyczaiła całe pokolenie kibiców, że trzeci mecz w grupie na mistrzostwach świata jest po to, by selekcjoner dał pograć rezerwowym, zapewniła sobie, że przynajmniej do końca fazy grupowej będzie grać o coś. Żeby była jasność: bezbramkowy remis z Meksykiem to nie jest jakieś epokowe osiągnięcie. Ale jest to jednak realizacja najmniejszego z planów minimum.

ZAŁATANA OBRONA

W pewnym sensie praktycznie wszystko tu Michniewiczowi zadziałało. Wojciech Szczęsny nie przejdzie po tym meczu do historii jako “książę Kataru” albo “człowiek, który zatrzymał Meksyk”. W ogóle nie przejdzie do historii, bo nie przechodzą do niej bramkarze, którzy mają do obronienia jeden naprawdę trudny strzał przez całe spotkanie. Udało się to osiągnąć, mimo tego, że para stoperów grała ze sobą w tym ustawieniu po raz pierwszy w życiu, połowa jej składu walczy o utrzymanie w Serie A, a połowa w Serie B. Mimo tego, że na lewej obronie grał prawy obrońca drużyny, która w lidze włoskiej zdobyła jesienią sześć punktów w 15 meczach. A linię defensywy zabezpieczał niegrający od miesiąca defensywny pomocnik saudyjskiego Al-Shabab. Formacja, o którą tak można było się obawiać, mimo kilku przecieków po stronie Bartosza Bereszyńskiego w pierwszej połowie i kilku niebezpiecznych zagrań rywali za linię obrony, raczej dała radę, co zasadniczo nie jest dla Polski mundialową normą. W XXI wieku Polacy kończyli mecz mistrzostw świata bez straconego gola tylko raz, przed czterema laty z Japonią, gdy byli już poza turniejem, a rywali satysfakcjonował wynik.

MECZ W ŚRODKU POLA

Za jakieś osiągnięcie należy też uznać, że Polacy jednak nie okopali się w najgłębszej z możliwych obron. Zwłaszcza w drugiej połowie mieli momenty trochę wyższego podejścia do pressingu. Pilnowali, by nie dać się rozciągnąć, przez co czasem bronili nawet szóstką w linii, gdy skrzydłowi wbiegali obok bocznych obrońców, ale przez większość czasu nie była to kurczowa obrona pola karnego. Przez 45% czasu gry piłka znajdowała się w środkowej strefie, w polskiej tercji była przez mniej niż 1/3 meczu, w meksykańskiej przez 25%. Meksykanie, wbrew obawom, nie mieli zupełnej swobody rozgrywania na całej długości i szerokości boiska. Polacy nie bronili Częstochowy. Po prostu zaproponowali brzydki i nudny mecz, z jałowym posiadaniem piłki, sporą liczbą pojedynków i długimi podaniami. A Meksykanie nie byli w stanie narzucić innej propozycji. Więc grano przez większość czasu na minimalistycznych warunkach Polski. Trudno się nie zgodzić ze Szczęsnym, który stwierdził, że Polacy przez cały mecz mieli kontrolę nad sytuacją na boisku. Temperatura została znacząco schłodzona.

CZEKANIE NA JEDEN MOMENT

Michniewiczowe granie ma oczywiście drugą stronę medalu, czyli ofensywę. Grający z przodu piłkarze zwykle mają w meczu jedną sytuację, góra dwie i muszą je wykorzystać, bo kolejne nie nadejdą. Mając z przodu kogoś takiego jak Lewandowski, można zakładać, że przynajmniej raz na mecz sam zrobi coś z niczego. I zrobił, bo rzut karny był kompletnie wyrwany z kontekstu meczu i niewypracowany przez Polaków. Ale jednak był. W uproszczeniu plan polega na tym, żeby tył był na tyle poukładany, by ta jedna sytuacja Lewandowskiego dawała zwycięstwo. I tak by było, gdyby kapitan nie zawiódł akurat w tym momencie. Trudno obwiniać za zmarnowanie rzutu karnego kogoś, kto od dekady niesie tę drużynę na swoich barkach dalej, niż zasługiwała. Ale fakt faktem, mimo tak ograniczonej ofensywy, Polacy mogą czuć niedosyt, że nie wygrali. A sposób wyprowadzania kontrataków na pewno powinien się znacząco poprawić, bo grając tak niedokładnie, jak z Meksykiem, trudno liczyć na więcej niż jedną sytuację w meczu, tę wypracowaną wyłącznie dzięki umiejętnościom Lewandowskiego. Wygrywanie większej liczby dryblingów na skrzydłach, staranniejsze wymienianie choć kilku podań na połowie rywala, to coś, co trzeba by dodać błyskawicznie, jeśli Polska ma w Katarze strzelać jakieś gole.

KOSZMAR NEUTRALNYCH OBSERWATORÓW

Drużyny, w której Zieliński z Szymańskim wykonują mniej podań niż stoper Jakub Kiwior, nie ogląda się dobrze. Drużyna, w której Szczęsny wyraźnie przewyższa liczbą kontaktów z piłką Zielińskiego, nie wykorzystuje potencjału ofensywnego. Drużyna, która przez cały mecz oddaje dwa celne strzały — jeden z rzutu karnego, drugi z apatycznego doturlania piłki do bramkarza w 93. minucie, nie zostanie ulubieńcem neutralnej publiczności. Ale nie jest powiedziane, że taka drużyna nie wyjdzie z grupy. Mecze Polski nie będą na tym mundialu należeć do takich, które ogląda się fajnie, ale też mecze z Polską niekoniecznie będą należeć do takich, w których fajnie się gra. Bob Paisley, legendarny trener Liverpoolu, miał kiedyś powiedzieć swojemu napastnikowi, że jeśli jest w polu karnym i nie wie, co zrobić z piłką, najlepiej niech kopnie ją do bramki, a potem przedyskutuje z nim inne możliwości. I mniej więcej tak rozumiem rolę Michniewicza w historii polskiej reprezentacji: skoro od czterech lat nie mieliśmy pomysłu na tę drużynę, niech jakoś wyjdzie z nią z grupy. Wielkimi debatami zajmiemy się później.

CZYTAJ WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA:

foto. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
10
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
6
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
5
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Mistrzostwa Świata 2022

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
10
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
6
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
5
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Komentarze

89 komentarzy

Loading...