Reklama

PRASA. Podolski: Oceniać Katar będzie można dopiero po zakończeniu turnieju

redakcja

Autor:redakcja

18 listopada 2022, 09:14 • 14 min czytania 10 komentarzy

W piątkowej prasie dominuje już tylko jeden temat – mistrzostwa świata w Katarze. Jest sporo wywiadów m.in ze Zbigniewem Bońkiem, Lukasem Podolskim czy Jackiem Kazimierskim. Zapraszamy!

PRASA. Podolski: Oceniać Katar będzie można dopiero po zakończeniu turnieju

PRZEGLĄD SPORTOWY

Piotr Rowicki opowiada, jak wyglądało jego życie w Katarze

Szejkowie nie liczą się z pieniędzmi. Traktują ludzi trochę jak zabawki. Mogą sobie pozwolić właściwie na wszystko. Lubią, gdy mogą się ogrzać w blasku wielkich gwiazd. Tej hojności nie ma, gdy trzeba zapłacić pracownikom niższego szczebla. Trafiłem do Al-Rayyan, gdzie później grał Jacek Bąk. Jako trenerzy pracowali tam wcześniej Antoni Piechniczek i Zdzisław Podedworny? Nawet nie wiedziałem. To były jednak jeszcze czasy, gdy kluby z Kataru dopiero zaczynały sprowadzać piłkarzy z zagranicy. Oprócz mnie w lidze grało niewielu obcokrajowców. Głównie byli to Brazylijczycy, i to niezbyt znani. Ci słynni – na przykład Mario Basler, Stefan Eff enberg czy Gabriel Batistuta – pojawili się za jakiś czas. Wtedy Katarczycy bardziej zainwestowali w piłkę i pojawiła się myśl, żeby zorganizować mistrzostwa świata. Może to zabrzmi dziwnie, ale Katarczycy są od nas bardziej leniwi. Nie lubią za bardzo biegać, wolą skupić się na technice. Pod tym względem mogli się równać z piłkarzami drużyn środka tabeli polskiej Ekstraklasy. Lenistwa i techniki – tylko tego mogłem się od nich nauczyć. 

Przeprowadzka była dla mnie eksperymentem, choć byłem wcześniej w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Można powiedzieć, że to sąsiad Kataru, oddziela ich tylko Zatoka Perska. W Dubaju czy Abu Zabi już wtedy pojawiało się wielu Katarczyków. Nie chodziło tylko o turystykę, ale i bardziej liberalne zasady. W Katarze wszystkie kobiety miały pozasłaniane twarze. Nie dochodziło raczej do sytuacji, żeby ktoś małżonkę trzymał za rękę czy choćby z nią rozmawiał. Zaskoczyło mnie, że nie wszystko wygląda tak, jak opowiadają. Głównie, jeśli chodzi o życie prywatne. Czas spędzają w podobny sposób jak my, ale muszą się chować. Na przykład wyjeżdżaliśmy na piętnaste piętro w hotelu, żeby posiedzieć w swoim gronie i napić się czegoś typowo europejskiego. Katarczycy mówili, że Allah na tej wysokości nie widzi. Że interesuje go tylko to, co tam, na dole. A na górze mogą robić, co chcą. Wychodzą z założenia, że jeśli ktoś jest odpowiednio sytuowany, ma pewien status w społeczeństwie, to może sobie na to pozwolić. Także w kwestiach kontaktów damsko-męskich. 

Reklama

Duża rozmowa wspomnieniowa ze Zbigniewem Bońkiem

Czy reprezentacja Polski w piłce nożnej mogła zostać mistrzem świata?

Przy odrobinie szczęścia mogło tak się zdarzyć w 1974, ’78 lub ’82 roku. Oczywiście szczęście nie byłoby argumentem decydującym, tylko potencjał, umiejętności, przygotowanie fizyczne, mentalne i indywidualności. Nie naginam rzeczywistości, na tych trzech mundialach mieliśmy szansę osiągnąć więcej. Nie chcę w ten sposób umniejszać dwóm trzecim miejscom czy minimalizować lokatę 5–8 w Argentynie, ale potencjał był taki, że można było marzyć nawet o zwycięstwie. Dziś takich możliwości chyba już nie ma i nasz triumf byłby szaloną niespodzianką na skalę światową, a wtedy nie byłby traktowany w tych kategoriach.

Tamte mistrzostwa różniły się od współczesnych?

Mundiale 1974, ’78, ’82, ’86 były piękne, organizowane latem, w krajach z piłkarską tradycją. Dziś mamy listopad i gospodarza bez żadnej kultury futbolu. Za cztery lata 48 zespołów spotka się w trzech krajach. Wszystko przekłada się na głosy i pieniądze, choć wiadomo, że na koniec i tak wygra najlepszy, a nie najbogatszy. Kiedyś żyliśmy w innej rzeczywistości. Mundial w Niemczech rozpalił wyobraźnię, ale chwilę wcześniej mieliśmy Górnika Zabrze w finale Pucharu Zdobywców Pucharów, Legię w półfinale Pucharu Europy i mistrzostwo olimpijskie w Monachium. Z wielką piłką byliśmy na ty, sukcesy nie były przypadkowe. Choć na kraje z bloku wschodniego i tak patrzono z przymrużeniem oka.

Niecałe dwa lata później – w marcu 1976 roku – zadebiutował pan w kadrze w towarzyskim meczu z Argentyną w Chorzowie (1:2).

Reklama

Byłem już wtedy piłkarzem Widzewa, a w ŁKS bronił Janek Tomaszewski. W poniedziałki często chodziliśmy do eleganckiej restauracji w Łodzi i tam, raz na jakiś czas, spotykałem Janka. Patrzyłem na niego jak na idola. Po kilku miesiącach okazało się, że jesteśmy powołani do reprezentacji. Zadzwonił i mówi: „Jak chcesz, to cię zabiorę do Katowic”. Wsiedliśmy do jego zielonego fiata mirafiori, a takie auto w tamtych czasach miało niewielu ludzi w Polsce, więc czułem się jak w statku kosmicznym. Po drodze mieliśmy stłuczkę. Wysiadamy, patrzymy, nic nikomu się nie stało, ale ja i tak czułem się głupio. Nie wiedziałem, co robić. A „Tomek” spojrzał na zegarek i mówi: „Ku.., spóźnimy się na trening”. I zaczął rozglądać się za taksówką. Zapamiętałem to dobrze, bo dziś piłkarz, który w drodze na zajęcia ma wypadek, najpierw myśli o pomocy drogowej i o ubezpieczeniu, a nie o obowiązkach.

Trudno było panu wejść do kadry Kazimierza Górskiego?

Zachowując proporcje, można to porównać z wejściem do zespołu Adama Nawałki. W 1974 roku drużyna osiągnęła niesamowity sukces, była zżyta, piłkarze mieli do siebie niesamowite zaufanie, pasowali mentalnie i każdy nowy „element” zakłócał porządek. Początkowo byłem trochę z boku i się przyglądałem. Szybko doszedłem do wniosku, że poradzę sobie tylko pod jednym warunkiem: nie będę odstawał od nich piłkarsko. Oni byli jedną wielką rodziną – musiałem na boisku wygrać rywalizację. W środku grali m.in. Deyna, Henryk Kasperczak, Zygmunt Maszczyk, Leszek Ćmikiewicz. Byłem najmłodszy i początkowo nosiłem worki ze sprzętem. Tak było do trzeciego występu. Na zgrupowaniu w Szwajcarii targałem worek z lotniska do autokaru, z autokaru do hotelu i nie narzekałem. Zagrałem jednak całe spotkanie, strzeliłem gola i po wyjściu z szatni ktoś z kierownictwa drużyny powiedział: „No, młody, łap za worek”. A ja na to: „Teraz mam takie same prawa jak każdy inny w drużynie”. I worki zaczęli nosić kierownicy. Miałem charakter, co czasem nie podobało się starszym kolegom. Ale z boiska zawsze schodziłem ostatni, lubiłem zebrać wszystkie piłki. Czasem jak poleciała gdzieś w krzaki, mówiono: „Zostawcie, po treningu Zibi znajdzie”. Być może na początku niespecjalnie mnie lubiano, bo byłem twardy, zdecydowany, zawzięty, walczyłem o swoje i chciałem grać. Na boisku też nie przepraszałem, że żyję. Mogło się to komuś nie podobać, ale byłem akceptowany. Z powodu tego zadziornego charakteru na chrzcie dostałem porządne lanie w d…, ale i to trzeba było przeżyć. To mity, że w drużynie można kogoś izolować. Jesteś dobry, to grasz.

Lukas Podolski wspomina swoje występy na mundialach

Wystąpił pan w trzech mundialach. Który wywołuje najwięcej wspomnień? Brazylia w 2014 roku, gdzie zdobyliście mistrzostwo świata, Niemcy 2006, gdy byliście gospodarzami imprezy, czy jednak RPA cztery lata później, gdy zachwyciliście grą i wynikami?

Najlepszy dla mnie był mundial w Niemczech. Doskonała organizacja, dużo nowych stadionów, świetna pogoda, olbrzymi entuzjazm, niemal każdy miał wtedy na samochodzie przyczepioną flagę, czuć było, że trwa wielki turniej. Ja byłem w świetnej formie, sprawiliśmy sensację, zajmując trzecie miejsce. Ale każde finały wspominam bardzo dobrze, bo z każdych przywoziłem medal.

Najlepszy mecz Lukasa Podolskiego w finałach mistrzostw świata?

Nie patrzę na moje osiągnięcia pod kątem jednego meczu. Cały turniej to wielkie wydarzenie, każde spotkanie jest bardzo ważne. A zapamiętuje się również to, co działo się poza boiskiem i stadionem. Przygotowania do mundialu, potem wspólne życie w hotelu, atmosfera w czasie mistrzostw. To chcę pamiętać, a nie to, czy w jakimś spotkaniu strzeliłem gola lub miałem asystę. Weźmy mecz w Dortmundzie w 2006 roku, gdy graliśmy z Polską. Stadion zapełniony, polscy i niemieccy kibice stworzyli niesamowitą atmosferę, my zdobyliśmy zwycięską bramkę w ostatniej minucie. Takich wydarzeń nigdy się nie zapomni. 

Najładniejszy pana gol strzelony w finałach mistrzostw świata?

Myślę, że bramka zdobyta w meczu z Anglią. Ale tak naprawdę to każde trafienie na mundialu jest wyjątkowe. Każdy piłkarz o tym marzy, a niewielu może to osiągnąć. Nie ma znaczenia, czy tak jak za moich czasów kadra liczyła 23 piłkarzy, czy tak jak obecnie o trzech więcej, bo i tak trzeba się zaliczać do najlepszych. Poza tym każdy gol daje wielką satysfakcję, dla mnie nawet trafienia teraz w Górniku Zabrze mają taką samą wartość, jak te z fi nałów mistrzostw świata. Zaraz pewnie każdy pomyśli: „Co ten Podolski za głupoty wygaduje”. Ale ja naprawdę tak myślę. Każdy gol daje radość kibicom i po to między innymi gram w piłkę. 

Co pan sądzi o mundialu w Katarze?

Na pewno dziwny dla nas jest ten termin, że finały mistrzostw świata rozgrywane są późną jesienią. Sam gospodarz też wywołuje sporo kontrowersji. Nie wiem, czy stadiony będą zapełnione, czy będzie wielu kibiców, czytałem, że tam wszystko jest bardzo drogie. Ale mundial to mundial, dla piłkarzy liczy się przede wszystkim to, co się dzieje na boisku. Wielu czekało cztery lata na występ w tej imprezie, niektóre reprezentacje kilkanaście lat, a nawet kilkadziesiąt. A oceniać Katar będzie można dopiero po zakończeniu turnieju.

Gianluca Zabrotta o przewidywaniach na mundial w Katarze

Zaskakuje pana, że Włochy po raz drugi z rzędu nie wezmą udziału w mistrzostwach świata?

Mundial bez Włoch nie jest mundialem. Niestety zdarzyło się, trzeba to przemyśleć. Boli mnie to, ponieważ jestem Włochem, trzykrotnie brałem udział w MŚ i w piłkarskim świecie nie ma nic ważniejszego niż taka impreza.

Kto pana zdaniem wygra MŚ w Katarze?

Mam nadzieję, że Argentynie uda się sięgnąć po tytuł. Dlaczego? Chciałbym, żeby Lionel Messi wywalczył złoto. W ten sposób mógłby dorównać Maradonie. Grałem z Leo przez dwa sezony w Barcelonie, podziwiam go i bardzo mi się podoba argentyńska reprezentacja. Ma świetną historię.

Polska, którą wylosował pan w trakcie ceremonii tworzenia grup eliminacyjnych ME 2024, znajduje się w grupie z Argentyną. Według pana może przejść do drugiej fazy?

Myślę, że tak, ten cel jest w zasięgu. Biało-Czerwoni mają solidną drużynę, z wieloma zawodnikami, którzy występują w najlepszych europejskich klubach. U nas we Włoszech gra 11 piłkarzy, wsród nich jest Piotr Zieliński. Uwielbiam go od czasów, w których grał w Empoli u trenera Maurizio Sarriego.

Kazimierz Moskal ocenia jesień w wykonaniu ŁKS-u

Przed sezonem na głównych faworytów typowano inne drużyny. W obecnej sytuacji jednak na wiosnę wasz cel może być tylko jeden – awans.

ŁKS na pewno nie był kandydatem do awansu. Mamy kilka punktów przewagi nad resztą stawki i trudno byłoby w tych okolicznościach nie spróbować wejść do elity. Musimy jednak już teraz przyzwyczaić się do tego, że wiosną będziemy grali z większą presją. Kiedy na inaugurację sezonu przegraliśmy u siebie z GKS Katowice, nikt raczej nie widział w nas drużyny, która może awansować. Teraz realia wyglądają inaczej. To na pewno nie będzie łatwe, ale zrobimy wszystko, aby zawodników na to przygotować. Musimy mieć jednak plan nie tylko na ten sezon, ale również na kolejne. Nie chciałbym szukać porównań i analogii, ale one same przychodzą do głowy. Powinniśmy do każdego pojedynczego meczu na wiosnę podchodzić indywidualnie. Finalnie każdy gra o zajęcie jak najwyższego miejsca. Nie wierzę w to, że nawet zespoły z 11. czy 12. miejsca już się poddały. One też liczą jeszcze co najmniej na miejsce barażowe.

Co najbardziej zaskoczyło pana w tym sezonie I ligi?

Na plus? To bez dwóch zdań postawa mojej drużyny. Na minus na pewno jest to miejsce Wisły Kraków. Z trójki spadkowiczów z Ekstraklasy Wisła jest zdecydowanie największą marką i ciąży na niej obowiązek walki o szybki powrót do Ekstraklasy. Lokata i punkty pozostawiają na razie sporo do życzenia. Na pewno liczyli na coś zupełnie innego.

Jak będą wyglądały przygotowania ŁKS podczas tej wyjątkowo długiej przerwy zimowej?

Przez ponad tydzień będziemy jeszcze normalnie trenować. 26 listopada zagramy sparing w Piotrkowie Trybunalskim i potem będzie trochę wolnego. Przez dwa tygodnie zawodnicy będą mieć kompletny luz, później prześlę im rozpiskę z treningami, którą będą musieli realizować. Na zajęciach w klubie spotkamy się 3 stycznia. Planujemy obóz w Turcji, powoli dogrywamy sparingpartnerów. 

Wzmocnień należy się spodziewać, czy obecna kadra jest dla trenera w pełni satysfakcjonująca?

Wszystko zależy od sytuacji, jaka będzie w klubie, bo nie sztuką jest przeprowadzić transfery, które w teorii mają zapewnić awans, a jak się nie uda, to nie wiadomo, co dalej z klubem. Jeżeli będzie nas stać na sensowne wzmocnienia, to chyba nie ma trenera, który nie chciałby dwóch– trzech nowych zawodników. Z drugiej strony nie wiemy, czy któryś z naszych piłkarzy nie otrzyma oferty życia. Wtedy trzeba będzie kadrę uzupełnić. Na razie nie chcę o tym za dużo myśleć, bo trudno jest spekulować. Nasza kondycja finansowa będzie kluczowa.

SPORT

Henryk Wawrowski komentuje postawę reprezentacji Polski przed mundialem w Katarze

Po zwycięskim meczu z Chile 1:0 jest pan optymistą jeśli chodzi o nasz występ na mistrzostwach świata w Katarze?

Po takim występie trudno być optymistą, ale z drugiej strony wiadomo jaka jest ranga mundialu. Mam nadzieję, że nasi zawodnicy podejdą poważniej do wszystkiego i zaczną grać, bo to co pograli w środę z Chile, to woła o pomstę do nieba. Bez zaangażowania, bez żadnej myśli, choć graliśmy – trzeba pamiętać – bez kilku podstawowych graczy, ale jeden Robert Lewandowski wszystkiego nie zmieni. Dublerzy na pewno powinni grać lepiej. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że MŚ rządzą się swoimi prawami. Po to jadą, żeby przynajmniej wyjść z grupy. Tak jak zawsze narzekałem, to potem jakoś było. Mam nadzieję, że jak się źle coś zaczyna, to się potem dobrze kończy i tak też będzie w naszym przypadku.

Burzę w sieci wywołały słowa Grzegorza Krychowiaka, który powiedział, że tak właśnie, jak w meczu z Chile będziemy grać, bo to przynosi efekt. Jak pan by się odniósł do takich słów?

Gdybym był na miejscu selekcjonera Michniewicza, to „Krycha” na ten mundial by nie pojechał. Dla mnie jest to pierwszy hamulcowy, który niewiele wnosi. Nie wiem, czy on w środę grał, czy nie? Na boisku był, to owszem. Nie tędy droga dla tego wszystkiego. Jak on wybiega na boisko, to do naszej gry nic nie wnosi. Robert Lewandowski jeden meczu nie wygra, a co do Krychowiaka to mówię, ja bym go na mistrzostwa świata nie zabrał.

Czego my, kibice i eksperci możemy oczekiwać przed mundialem w Katarze. Jaka piłka będzie dominowała?

Na pewno nie będzie jakiegoś hurra ataku, ale też nie będzie zachowawczego grania. Za dobre drużyny tam grają, żeby taki futbol prezentować. Będzie futbol ofensywny i będzie na co popatrzeć, bo od tego są przecież mistrzostwa świata. Co do nas, co do naszego składu, to trudno coś naprawdę mądrego powiedzieć. Mam tylko nadzieję, że jak wyjdziemy z grupy, to będzie już dobrze i jakoś to się samo nakręci.

Pana faworyci do triumfu na mundialu w Katarze?

Trudno tutaj coś powiedzieć. Są Niemcy, którzy grają tak sobie, ale do finału dochodzą, są Anglicy, których stać na wiele, są mistrzowie świata Francuzi. Nie można zapomnieć o Brazylii czy Hiszpanii, a kto wie, może Polska zagra w finale (śmiech). Trzeba być optymistą.

Paweł Sibik zapowiada, że reprezentacja Polski wyjdzie z grupy

Koszula zawsze bliższa ciału, więc rozważania o najbliższych mistrzostwach świata w Katarze rozpocznijmy od reprezentacji Polski. Biało-czerwoni wyjdą z grupy?

Na pewno taki jest cel minimum naszej drużyny narodowej. Jakkolwiek na to spojrzymy, widzę realne szanse na wyjście z grupy. Pierwszy mecz z Meksykiem przynajmniej zremisujemy, w drugim pokonamy Arabię Saudyjską i to powinno wystarczyć do awansu do następnej fazy turnieju, co ostatnio nam się nie zdarzało.

Kto pańskim zdaniem będzie mistrzem świata?

Przyznam szczerze, że nie mam jeszcze typu na mistrza świata. Będę mądrzejszy, gdy turniej ruszy, a każda drużyna rozegra dwa mecze.

Jakiego zawodnika typuje pan na króla strzelców?

To będzie piłkarz dzisiaj jeszcze mało znany, w stosunku do wielkich gwiazd mało rozreklamowany.

Kto zostanie największą gwiazdą turnieju?

Stawiam na Belga Kevina De Bruyne lub Francuza Kyliana Mbappe.

Która drużyna lub jaki zawodnik będzie „czarnym koniem” imprezy?

Gospodarze często zachodzą wysoko, ale nie wróżę Katarowi sukcesów w turnieju. Myślę, że najwyższy czas na Belgów. Mają świetny zespół, ale spektakularnego sukcesu nie osiągnęli. Nie zdziwiłbym się też, gdyby w Katarze „namieszała” Holandia.

Marcin Kaczmarek zapowiada piątkowy mecz z Górnikiem

Jakie nastroje w Gdańsku przed meczem z Górnikiem?

Zdajemy sobie sprawę, że cała wiosna przed nami, a to będzie bardzo trudne pół roku. Zawsze jednak lepiej przystępować do zimowych przygotowań po zwycięstwie i w trochę spokojniejszych nastrojach. Korzystniej być nad strefą spadkową i w tym kontekście jest to bardzo ważne spotkanie, chociaż ewentualna wygrana nie sprawi, że znajdziemy się w strefie komfortu.

Co powie pan o waszym piątkowym rywalu?

Górnik to zespół, patrząc na wyniki, który najtrudniej rozgryźć. Potrafi zagrać świetnie, jak chociażby w Szczecinie, aby za chwilę negatywnie zaskoczyć, jak z Miedzią. Ma też indywidualności i nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że czołową postacią jest Lukas Podolski, który ma spory udział w akcjach kończonych przez zabrzan golem. Rywale grają na trzech środkowych obrońców, ale w tej rundzie mierzyliśmy się z ekipami stosującymi taki system.

Górnik ma nad wami kilkupunktową przewagę. To pomoże w bezpośrednim meczu?

Górnik też potrzebuje punktów, żeby na wiosnę mieć większy komfort, bo ostatnia porażka sprawiła, że mecz w Gdańsku jest dla niego szalenie istotny. Podchodzimy do tego spotkania z dużą pokorą i skoncentrowani na swoich zadaniach. Wierzę, że pokażemy więcej atutów niż w konfrontacji z gliwiczanami. Bo tylko pod takim warunkiem możemy liczyć na to, że będziemy w stanie pokonać jakikolwiek zespół w ekstraklasie.

FAKT

Jacek Kazimierski pozytywnie nastawiony przed mundialem w Katarze

Bardziej cieszy wygrana 1:0 z Chile czy smuci słaby styl, w jakim nasi ją wyszarpali?

Biorąc pod uwagę sam wynik, to powinniśmy skakać z radości, ale nie popadajmy w jakąś czarną rozpacz. W 2004 roku na mistrzostwach Europy w Portugalii Grecy grali jeszcze gorzej niż Biało-Czerwoni w środę, a jednak jakimś cudem doczołgali się do mistrzostwa. Może Czesław Michniewicz będzie jak trener Greków Otto Rehhagel?

W naszym zespole zabrakło najlepszych – Roberta Lewandowskiego, Wojciecha Szczęsnego i Piotra Zielińskiego. Z obawy przed kontuzjami

Trener dobrze zrobił, że nie posłał ich na boisko. Chilijczycy grali ostro, jakby chcieli udowodnić, że należy im się miejsce wśród finalistów mistrzostw świata, a brak awansu to zwykły wypadek przy pracy. Nasi najlepsi piłkarze będą potrzebni w Katarze. Nie było sensu ryzykować ich zdrowia w meczu towarzyskim.

Patrząc na to, co nasi zaprezentowali z Chile, wierzy pan, że w Katarze wyjdziemy z grupy?

Jeśli Argentyna i Meksyk zagrają na swoim normalnym poziomie, to nie mamy szans. Trzeba mieć nadzieję, że postawa Biało-Czerwonych z Chile to była zasłona dymna, która ma wprowadzić w błąd przeciwników. W innym wypadku trzeba trzymać kciuki, żeby reprezentacja na mundialu była jak Grecja na Euro w 2004 roku.

SUPER EXPRESS

Nic ciekawego.

Fot. Newspix

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Komentarze

10 komentarzy

Loading...