Reklama

Kto ryzykuje, nie pije szampana. Taktyczny przewodnik po mundialu

Michał Trela

Autor:Michał Trela

16 listopada 2022, 07:03 • 22 min czytania 31 komentarzy

Im mniej czasu mają selekcjonerzy, by popracować z drużynami, tym bardziej wszystkie się do siebie upodabniają. A im mniejsze różnice między nimi, tym większe ryzyko poniesienia wyrzucającej z turnieju porażki. Dlatego trenerzy kadr narodowych nie powinni mieć zbyt wielkich ambicji w kwestii stylu gry. Mundial to gra dla cierpliwych. Wygrywają go niekoniecznie najlepsi, ale ci, którzy popełniają najmniej błędów.

Kto ryzykuje, nie pije szampana. Taktyczny przewodnik po mundialu

Największa piłkarska impreza na świecie niemal od początku istnienia odgrywała podwójną rolę. Z jednej strony stanowiła oczywiście okazję do rywalizacji sportowej drużyn z różnych części globu i służyła wyłonieniu najlepszej z nich. Z drugiej, była rodzajem targów piłkarskich innowacji. Możliwością pokazania, co zostało wymyślone w futbolu w poprzednich czterech latach. Pokolenia kibiców były przyzwyczajone, że po mundialu zawsze zostaje coś nowego. Czasem był to jakiś modny system taktyczny, który przyniósł sukces na turnieju i rozprzestrzenił się po świecie, albo kompletnie nieznany zawodnik, który w miesiąc został gwiazdą. Czasem zwód, którego nikt nigdy wcześniej nie widział, innym razem zmiana w przepisach lub nowinka technologiczna, jak zastosowanie przez Niemców wkręcanych metalowych korków, które pomogły im lepiej trzymać się na mokrej nawierzchni podczas finału mistrzostw świata z Węgrami w 1954 roku. Ta tradycja w pewnym sensie przetrwała do czasów współczesnych.

Wprawdzie w Polsce okazja, by przyzwyczaić się do systemu wideoweryfikacji, była już od 2017 roku, ale nieodzownym elementem futbolu na całym świecie VAR stał się dopiero po poprzednim mundialu. Wcześniejsze mistrzostwa świata w Brazylii przyniosły pierwsze pokazanie na szeroką skalę systemu goal line, rozstrzygającego, czy piłka przekroczyła linię bramkową oraz znikające pianki, którymi sędziowie oznaczają miejsce ustawienia muru przy rzucie wolnym. Z kolei na nadchodzących w Katarze na szeroką skalę pokazane zostaną półautomatyczne spalone, wychwytywane częściowo bez ingerencji sędziego. Można się spodziewać, że ta mundialowa nowinka także w kolejnych latach stanie się w piłce powszechna. Mistrzostwa świata również dzisiaj mają więc moc zmieniania futbolu.

Taktyczny przewodnik po mundialu według Michała Treli

Odtworzyć klubowe wzorce

O ile technologią mundial jeszcze może zaskoczyć nawet zatwardziałego kibica oglądającego regularnie piłkę klubową, o tyle w innych kwestiach futbol reprezentacyjny przestał pełnić funkcję awangardy, a zaczął być odtwórczy względem piłki klubowej. Na mistrzostwach nie poznaje się nowych gwiazd, bo wszystkie są już znane z piłki klubowej. A nawet gdy uda się wybić komuś niespodziewanemu, kluby niechętnie wykładają na niego duże pieniądze, obawiając się, że to tylko jednorazowy wyskok, bo tak im podpowiadają rozbudowane działy skautingowe. Na mundialach nie pokazuje się nowych zwodów, bo wszystkie były już widziane w kompilacjach na YouTube albo TikToku. Nie inaczej jest w kwestiach taktycznych.

Reklama

Zadaniem selekcjonerów przestało już być uczenie zawodników czegoś nowego, a jedynie jak najskuteczniejsze upodobnienie zespołów do odnoszących sukcesy drużyn klubowych. Wielkim sukcesem Hiszpanów z przełomu pierwszej i drugiej dekady XXI wieku było dość wierne przeniesienie stylu gry Barcelony na grunt reprezentacyjny. Ich dominację zdołali przerwać Niemcy, gdy Joachim Loew skutecznie skopiował pewne rozwiązania personalne i taktyczne stosowane przez Pepa Guardiolę w Bayernie Monachium. Francuzi Didiera Deschampsa nie stali się drużyną, która coś wniosła do rozwoju futbolu jako całości, ale za to była w stanie wyeksponować bogactwo talentu wykuwane w klubowych akademiach. A wygrywających Euro 2020 Włochów chwalono za to, że momentami wyglądali jak drużyna klubowa. Trudno w tej chwili o większy komplement dla narodowej reprezentacji.

Moda na trójkę stoperów

Bodaj ostatnim turniejem, który rzeczywiście miał wpływ na taktyczne mody, były mistrzostwa świata w Brazylii, gdzie kilka drużyn z powodzeniem zaprezentowało rzadko wówczas używany system z trójką środkowych obrońców. Owszem, grał już tak wcześniej choćby Juventus Antonio Contego, ale brązowy medal wyjątkowo ograniczonej piłkarsko Holandii Louisa Van Gaala, która na tamtym turnieju grała systemem 3-5-2, połączony z sensacyjnym awansem do ćwierćfinału, ustawionej w szyku 5-4-1 niemającej gwiazd drużyny kostarykańskiej, niewątpliwie przyczyniły się do renesansu systemów trójkowych, który w kolejnych latach dało się zaobserwować także w piłce klubowej. Nie było to wprawdzie wymyślenie czegoś zupełnie nowego przez trenerów reprezentacyjnych, ale jednak stanowiło to chyba ich ostatni jak dotąd wyraźny wpływ na trendy panujące w klubach, zwłaszcza tych, które miały, jak Holendrzy czy Kostarykanie, wyraźne deficyty do ukrycia.

Gdyby jednak zagłębić się w historię taktyki, pewnie okazałoby się, że taki rozwój wydarzeń to nic nowego. Wprawdzie trenerzy reprezentacji narodowych, wraz z systematycznym zmniejszaniem czasu, jaki spędzają przed turniejami ze swoimi drużynami, mają coraz bardziej związane ręce w kwestii pracy nad taktyką, ale tak naprawdę w przeszłości też zwykle to nie oni wymyślali rozwiązania, które później świat uznawał za nowe. Węgrzy Gustava Sebesa z lat 50. grali innowacyjną piłkę, jednak oni też w dużej mierze szlifowali ją w swoich budapesztańskich klubach. System WM wykuwał się głównie w Arsenalu, nie w reprezentacji Anglii. Brasiliana, czyli system 4-2-4, stała się znana za sprawą sukcesów reprezentacji Brazylii z czasów Pelego, ale przecież już wcześniej grały tak tamtejsze drużyny klubowe. Futbol totalny kojarzony z Holandią z lat 70. został wcześniej wymyślony w Ajaksie Amsterdam, a catenaccio też nie zrodziło się w głowie żadnego z włoskich selekcjonerów, tylko Giuseppe Vianiego, trenera Salernitany, obserwującego rybaków wzmacniających sieć poprzez nałożenie na nią dodatkowej warstwy.

Jedyne okno na świat

Pewnie od początku istnienia mundiali selekcjonerzy głównie implementowali w drużynach narodowych to, co działało w miejscowych klubach, jak Vicente del Bosque w reprezentacji Hiszpanii na mistrzostwach świata w 2010 roku. Główna różnica polegała na dostępności rozwiązań. O ile kiedyś mundiale były jednym z nielicznych okien na świat i pozwalały raz na cztery lata zobaczyć, jakie panują na nim trendy, o tyle przy nigdy niekończących się transmisjach ze wszystkich meczów wszystkich liczących się lig zagranicznych, nie sposób na mistrzostwach świata dostrzec czegoś naprawdę nowego. Dziś wiemy o odtwórczej naturze pracy trenerów kadr narodowych, bo futbol na najwyższym poziomie oglądamy siedem dni w tygodniu. Dziś trudniej nas zaskoczyć nowym zwodem czy sztuczką techniczną, bo zawsze gdzieś na świecie ktoś ją już pokazał.

Nie tyle mundiale zubożały taktycznie względem poprzednich dekad, ile po prostu zmienił się sposób konsumowania futbolu. Kiedyś transmisji było na tyle niewiele, że trzeba było się nimi delektować. Dziś jest ich na tyle dużo, że się nimi obżera. Tegoroczny mundial nie daje kibicowi nawet szansy przeprowadzenia meczowego detoksu, który tradycyjnie następował między zakończeniem rozgrywek klubowych a startem wielkiego turnieju. Te dwa-trzy tygodnie dla fana były czasem wygłodzenia się przed miesiącem oglądania futbolu non-stop, dla trenerów zaś okazją, by coś jednak ze swoimi drużynami przećwiczyć. Teraz z perspektywy kibica mundial rozpocznie się jak następna kolejka ligowa, a piłkarze przystąpią do niego z marszu, bez praktycznie żadnego okresu przygotowawczego. Można zakładać, że to tylko jeszcze bardziej zuboży turniej taktycznie.

Reklama

Selekcjonerzy siłą rzeczy będą zmuszeni do bazowania na tym, co zawodnicy wypracują w klubach ze swoimi trenerami. Nie będzie możliwości odbudowania formy fizycznej piłkarzy, którzy grali mało ani dania szansy wypoczynku tym, którzy byli eksploatowani do granic możliwości. Taktycznie trzeba będzie bazować na blokach piłkarzy z tego samego klubu, licząc, że budowane przez nich codzienne zrozumienie da przewagę w meczach z mniej zgranymi rywalami.

selekcjoner-czeslaw-michniewicz-i-patryk-kun

Brak czasu na taktykę

Można patrzeć na futbol bez żadnego zainteresowania aspektami taktycznymi, ale to właśnie one sprawiają, że piłka reprezentacyjna coraz częściej przypomina inną dyscyplinę sportu niż klubowa. Gorszą. Najlepsze jakościowo mecze odbywają się dziś nie w półfinale mistrzostw świata, lecz w półfinale Ligi Mistrzów czy w starciach decydujących o tytułach w najsilniejszych ligach. Teoretycznie nie musiałoby tak przecież być. Przecież w reprezentacjach biegają po boiskach ci sami piłkarze, co w klubach. Kylian Mbappe z Paris Saint-Germain i reprezentacji Francji nie różnią się umiejętnościami ani nawet parametrami szybkościowymi. Skoro mundial odbywa się w trakcie sezonu, to nawet kwestie przygotowania fizycznego nie powinny być wytłumaczeniem różnicy w poziomie.

Zwykle mówiło się, że największe gwiazdy przyjeżdżają na turnieje przemęczone trudami sezonów klubowych. Skoro jednak mistrzostwa odbędą się wewnątrz sezonu, jeszcze w jego pierwszej połowie, ten argument powinien odpaść. Może być raczej stosowany po mundialu, w kontekście rozgrywek klubowych. A jednak nie ma wątpliwości, że ci sami piłkarze, co w klubach, tak samo przygotowani fizycznie, w reprezentacji będą rozgrywać gorsze jakościowo mecze (co nie oznacza, że mniej widowiskowe czy emocjonujące). Bo będzie mniej czasu na dopracowanie taktyki w takich detalach, w jakich ma to obecnie miejsce w klubach.

Pragmatyczni mistrzowie

Od kilku mundiali widać wyraźnie, że najambitniejsi selekcjonerzy przegrywają. Ci, którzy chcą tworzyć wielkie widowiska i grać najpiękniejszy futbol, nie podnoszą na koniec trofeum. Wygrywają ci, którzy na turnieju potrafią nastawić się na wynik. Francuzi, broniący w Katarze tytułu mistrzów świata, na papierze mieli na turnieju w Rosji największe bogactwo talentu. Ale selekcjoner Deschamps rzadko spuszczał gwiazdy ze smyczy. Francuzi mieli wielkich piłkarzy, ale nieczęsto rozgrywali wielkie mecze. Do triumfu doprowadziła ich kompaktowa gra bez piłki, zabójcze kontrataki i stałe fragmenty gry, czyli cechy zwykle kojarzone z zespołami, którym brakuje indywidualnych umiejętności.

Na całym turnieju jego triumfatorzy mieli niższe średnie posiadanie piłki od rywali. Pod względem jakości kreowanych sytuacji, Francuzi zajęli dopiero szóste miejsce w stawce. Aż trzy bramki zdobyli strzałami zza pola karnego, wymagającymi bardziej indywidualnych umiejętności niż skoordynowanego zbiorowego wysiłku. Wykonywali ledwie dziewięć dośrodkowań na mecz. Pod względem liczby podejmowanych dryblingów byli w środku stawki. Jeśli chodzi o częstotliwość kontaktów z piłką w polu karnym, plasowali się między Tunezją a Australią. A statystyka liczby podań rywala następujących, zanim nastąpi próba odbioru, służąca do mierzenia zadziorności pressingu, sytuowała Francję poniżej Polski Adama Nawałki, która przecież właśnie na tych mistrzostwach zasłynęła „niskim pressingiem” w końcówce meczu z Japonią.

Podsumowując: najlepsza drużyna świata nie dochodziła do wielu sytuacji, oddawała piłkę rywalom, nie dryblowała, nie dośrodkowywała, notowała niewiele kontaktów z piłką w polu karnym i była bierna w pressingu, pięć z czternastu goli strzeliła po stałych fragmentach gry, a trzy po strzałach z dystansu. Przypomnijmy, że mowa o zespole, w którym grali Mbappe, Antoine Griezmann, Paul Pogba i inne wielkie gwiazdy światowego futbolu.

Rozcieńczony radosny futbol

A Niemcy z 2014, czy tak naprawdę byli inni? Jasne, pamięta się im przede wszystkim zmiażdżenie Brazylii 7:1 w półfinale oraz to, że na otwarcie zmietli z boiska Portugalią czterema bramkami. Byli inni, bo Loew był z natury idealistą, podczas gdy Deschamps jest pragmatykiem. Ale po trzech dobrych turniejach, na których grał efektowną piłkę i nie potrafił wygrać, niemiecki selekcjoner tym razem potrzebował udowodnić, że potrafi też doprowadzić sprawy do końca.

Dał się przekonać asystentowi Hansiemu Flickowi, by podczas obozu przygotowawczego więcej niż zwykle miejsca poświęcić trenowaniu stałych fragmentów gry. Efektem pobocznym tego było absurdalne wykonanie rzutu wolnego w 1/8 finału z Algierią, gdy Thomas Mueller udawał, że potyka się podczas oddawania strzału, ale najważniejsza okazała się nowo nabyta przez tę kadrę umiejętność przepychania meczów, w których jej nie szło, jak w ćwierćfinale z Francją wygranym dzięki główce Matsa Hummelsa po rzucie rożnym. Niemcy nie byli tak pragmatyczni, jak Francuzi cztery lata później, jak na mistrzów świata byli wręcz bardzo ofensywni. Jednak jak na siebie, nie do końca. Największy sukces w długiej kadencji Loewa przyszedł akurat wtedy, gdy trochę rozcieńczył swój pomysł na radosny futbol elementami tradycyjnie kojarzonymi z niemiecką piłką.

Defensywna tiki-taka

Hiszpania 2010? Stawia się ją w jednym szeregu z Barceloną Guardioli, jedną z najpiękniejszych drużyn w historii futbolu, ale głównie przez wzgląd na tych samych zawodników, którzy współtworzyli oba zwycięskie zespoły. Bo gdyby dokładnie odtworzyć mundial w RPA, okazałoby się, że Hiszpania wcale nie była piękna. W fazie pucharowej wszystkie mecze wygrała po 1:0. Niemców w półfinale ograła po golu głową Carlesa Puyola z rzutu rożnego, finał rozstrzygnęła w dogrywce skutecznie wykończonym kontratakiem. Długie utrzymywanie się przy piłce służyło jej głównie jako sposób zabezpieczania własnej bramki. Osiem goli w siedmiu meczach tamtego turnieju to nie jest bilans zespołu, który zatracałby się w jakichś ofensywnych orgiach.

Xavi, Andres Iniesta, Sergio Busquets, David Villa, Cesc Fabregas czy Fernando Torres potrafili grać pięknie. Ale akurat na mundialu mieli inne priorytety. Podobnie jak Włosi w 2006 roku, wygrywający finał po karnych i wcześniejszym sprowokowaniu największej gwiazdy rywali, półfinał po kontratakach w dogrywce, a 1/8 finału po niesłusznie podyktowanym rzucie karnym w doliczonym czasie gry. Trzeba by się chyba cofnąć do Brazylii z 2002 roku, żeby znaleźć mistrza świata, który naprawdę zdobył tytuł na podstawie wykorzystania bogactwa talentu w ofensywie, strzelił jedenaście goli w samej fazie grupowej, miał króla strzelców Ronaldo, młodego Ronaldinho wrzucającego piłkę za kołnierz Davidowi Seamanowi i do tego jeszcze Rivaldo. Tak, na wspomnienie tamtych piłkarzy można nawet przemilczeć, że mecz z Belgią przetrwali w dużej mierze dzięki interwencjom bramkarza Marcosa, w półfinale z Turcją wymęczyli 1:0, a w finale bardzo mocno skorzystali na błędach Olivera Kahna, bramkarza rywali. To faktycznie był mistrz nastawiony na ofensywę. Tyle że od tamtego czasu minęło już dwadzieścia lat.

Ciasne boiska

Pragmatyzm ma na turniejach coraz większe znaczenie, bo na boiskach systematycznie robi się coraz ciaśniej. Raport techniczny FIFA wydany po turnieju w Rosji zwracał uwagę, że w drużynach systematycznie zanika przestrzeń między formacjami. W 2018 roku zmierzono, że w fazie bez piłki pomiędzy najbardziej cofniętym z obrońców a najbardziej wysuniętym z napastników, było średnio tylko 26 metrów. To wynik o 1/3 niższy w porównaniu do mundialu w RPA w 2010 roku.

Francuzi byli w tej statystyce w ścisłej czołówce z ledwie 24 metrami rozpiętości. Jeśli jedenastu zawodników zgrupuje się na przestrzeni mniejszej niż 1/4 długości boiska, ich rywalom musi być bardzo trudno cokolwiek zrobić. Nie dziwi więc, że Francuzi w ponad połowie meczów rozegranych w drodze po mistrzostwo świata, nie dali sobie strzelić żadnego gola. Paradoksalnie, ich najbardziej ikoniczne mecze z tamtego turnieju to szalony finał z Chorwacją wygrany 4:2 oraz jeszcze bardziej zwariowana 1/8 finału z Argentyną, zakończona zwycięstwem 4:3. Ale to w dużej mierze tymi zapomnianymi 1:0 z Peru, 0:0 z Danią, 2:0 z Urugwajem i 1:0 z Belgią Trójkolorowi doczłapali do drugiego triumfu w historii.

Zmierzch strzałów z dystansu

Bardzo zwarte w pionie i w poziomie bloki defensywne mają też wpływ na zachowania drużyn. Zagęszczenie przestrzeni pod bramkami wpłynęło na zmniejszenie o niemal 1/3 liczby strzałów z dystansu, które oddawano na mundialu w Rosji, w porównaniu do mistrzostw świata rozegranych osiem lat wcześniej. To akurat tendencja znana z piłki klubowej, gdzie wzrost świadomości na temat tego, z których stref łatwiej strzelać gole, a z których prawdopodobieństwo sukcesu jest niewielkie, wpłynął na znacznie rzadsze podejmowanie przez zawodników decyzji o strzale z dużej odległości. Zwłaszcza że nieprzygotowany strzał, gdy ma się przed sobą gąszcz przeciwników, to też narażanie się na kontratak. Bezpieczniej wykonać jeszcze jedno pewne podanie niż narażać się na nieprzewidywalne skutki strzału z 30 metrów.

Problemy snajperów

Panujący na boisku tłok zwiększa za to znaczenie cofniętych rozgrywających. O ile dawniej za kreowanie odpowiadali głównie ofensywni pomocnicy, ustawiani za plecami napastnika, o tyle z każdym kolejnym turniejem wyraźniej widać, że coraz większy wpływ na rozegranie mają defensywni pomocnicy, środkowi lub boczni obrońcy albo nawet bramkarze, a więc ci, którzy najwięcej czasu spędzają poza najbardziej zagęszczoną strefą boiska. Logiczną konsekwencją tego jest też coraz trudniejsze życie klasycznych środkowych napastników, którzy niegdyś byli naturalnymi kandydatami na gwiazdy turniejów. Wprawdzie w Rosji udało się przełamać trwającą od 2006 roku posuchę i po tytuł najlepszego strzelca znów sięgnął Harry Kane, czyli typowa dziewiątka, ale nawet on połowę ze swoich sześciu goli strzelił po rzutach karnych, a jednego po rzucie rożnym.

Z gry bardzo trudno klasycznym atakującym zrobić różnicę na turniejach. Na wcześniejszych mistrzostwach najlepszymi strzelcami zostawali wszechstronni gracze ofensywni, czyli James Rodriguez i Thomas Mueller, a ostatnim typowym napastnikiem naprawdę hasającym po polach karnych rywali podczas mundiali był Miroslav Klose w 2006 roku. Na wygranym turnieju w 2014 roku wprawdzie też przysłużył się Niemcom do triumfu, ale jego większość przesiedział już na ławce rezerwowych, a jego drużyna zwykle grała bez napastnika. Podobnie jak Hiszpanie cztery lata wcześniej.

Z kolei Francuzi sięgnęli po tytuł z Oliverem Giroudem w ataku, który przez cały zwycięski turniej oddał jeden celny strzał. Tym razem może być zresztą podobnie. Z dwóch najgorętszych dziewiątek piłki klubowej jedna, czyli Erling Haaland, w ogóle nie zagra w Katarze, a druga, czyli Robert Lewandowski, też nie jest kandydatem do indywidualnych laurów. Inaczej może być z Karimem Benzemą, choć to już znacznie bardziej ruchliwy i uczestniczący w grze typ napastnika. On też zresztą, z 37 goli dla Francji, tylko trzy strzelił jak dotąd na mundialach. I to wszystkie w fazie grupowej.

Choć aktualna epoka to czas bicia wszelkich indywidualnych wyników strzeleckich z przeszłości, to akurat rekord Justa Fontaine’a z 1958 roku – 13 goli w trakcie jednych mistrzostw świata — wydaje się ustanowiony na wieczność. Mimo że dziś rozgrywa się podczas mundiali więcej meczów niż w czasach Francuza, który na turnieju w Szwecji miał szansę wystąpić tylko sześć razy, a obecnie najlepsi rozgrywają po siedem spotkań, od dekad nikt nawet nie zbliżył się do tego wyniku. Najbliżej był Gerd Mueller, który w 1970 roku trafił dziesięć razy, ale od tego czasu też minęło już ponad pół wieku. W czasach współczesnych najlepszym rezultatem było osiem goli Ronaldo w 2002 roku, ale ani nie było to nawet otarcie się o wynik Fontaine’a, ani początek jakiejś trwalszej tendencji ponadprzeciętnych snajperskich osiągów. W 2014 i 2018 wystarczyło sześć goli, w 2006 i 2010 tylko pięć. Fontaine miał tyle po dwóch meczach grupowych.

Kluczowe boczne sektory

Skoro znów mogą to nie być mistrzostwa napastników, kto będzie miał największe znaczenie? Tendencje z ostatnich turniejów pokazują, że mogą to być wahadłowi lub ofensywnie grający boczni obrońcy. Zagęszczając środek, zespoły z dwojga złego wybierają pilnowanie szerokości pola karnego, kosztem częściowego odpuszczenia bocznych korytarzy. Rosnąca popularność systemów z trójką środkowych obrońców sprawia, że w polach karnych jest więcej ludzi, za to w bocznych korytarzach mniej. Zwłaszcza zeszłoroczne mistrzostwa Europy pokazały, jak wielkie znaczenie może mieć ich dobre wykorzystanie.

Dla Włochów kluczowymi piłkarzami w turnieju byli znakomity Leonardo Spinazzola czy Giovanni Di Lorenzo, u Anglików bardzo ważne role odgrywali Kieran Trippier czy Luke Shaw, a rewelacyjnej drużynie duńskiej przewagę zapewniał często Joakim Maehle. Co ważne, zmieniają się też zachowania tych zawodników. W Rosji mniej niż na wcześniejszych turniejach było widać dojść do linii końcowej i dośrodkowań. Częstszym rozwiązaniem akcji było ścinanie do boku i wejście w pole karne, dorzucanie piłki z głębi pola albo płaskie wycofywanie jej przed pole karne. Szeroko grający zawodnicy pomagają rozciągać zagęszczony środek. Ale gdy już im się to uda, drużyny próbują jak najszybciej wrócić z piłką do strefy największego zagrożenia. I szukać jak najpewniejszych pozycji do oddania strzału. Wysokie wrzutki na chaos coraz wyraźniej znikają z futbolu. Jeszcze podczas Euro 2012 29% goli strzelono głową. Podczas Euro 2020 było to już tylko 19%. Podobne trendy widać też w klubach.

Moc stojącej piłki

Okazją, by wykorzystać wzrost i dobrą grę w powietrzu, mogą się za to okazać stałe fragmenty gry. Przed praktycznie każdym turniejem mówi się o ich rosnącym znaczeniu, ale w ostatnich latach był to wzrost skokowy. Jeszcze w 2010 roku tylko jeden na sześćdziesiąt jeden rzutów rożnych prowadził do strzelenia gola. W 2018 ten stosunek wynosił już tylko jeden do dwudziestu dziewięciu. Nie ma wątpliwości, że należy to wiązać z wprowadzeniem systemu VAR. W przeszłości obronę przed stałymi fragmentami gry przeciwnika zawsze ułatwiały różnego rodzaju wybloki i przytrzymania, które trudno było wychwycić arbitrom przyglądającym się meczom z boiska. Wideoweryfikacja sprawiła, że tego rodzaju zagrywki są znacznie częściej karane.

Na turnieju w Rosji w samej tylko fazie grupowej podyktowano sześć razy więcej rzutów karnych niż podczas całych mistrzostw w Brazylii. Po rzutach rożnych i wolnych jest więcej karnych, ale też więcej trafień. Bo obrońcom, którzy wiedzą, że nie mogą się już uciekać do nieczystych zagrywek, znacznie trudniej obronić się przed precyzyjnymi wrzutkami i wypracowanymi schematami. Warianty rozegrania stałych fragmentów gry mogą być jedynym, co selekcjonerzy zdążą przećwiczyć z drużynami w ciągu kilku dni przygotowań przed mundialem w Katarze. Można się więc spodziewać, że znaczenie zagrań ze stojącej piłki w dalszym ciągu będzie rosnąć.

Siła ławki

Skoro wprowadzenie VAR-u pokazało, że technologiczne zmiany mają wpływ na taktykę na boisku, można się spodziewać, że półautomatyczne spalone, które w założeniu mają częściej wykrywać niedozwoloną pozycję, sprawi, że zakładanie pułapek ofsajdowych stanie się trochę mniej ryzykowne. Wcześniej zawsze istniało ryzyko, że w stykowej sytuacji sędzia przeoczy spalonego. Przy VAR-ze oraz nowym systemie zintegrowanych kamer, skuteczność wykrywania takich niedozwolonych zagrań powinna być znacznie wyższa. Można się też spodziewać rekordowego znaczenia zawodników rezerwowych oraz rosnącej liczby dogrywek, czyli zjawisk zaobserwowanych już podczas pierwszego wielkiego postpandemicznego turnieju, czyli Euro 2020.

Mundial 2018 odbywał się w zupełnie innej rzeczywistości nie tylko pod tym względem, że cały świat rozgrywał mecze w Rosji i nie widział w tym nic zdrożnego, ale też pod tym, że nikt wówczas jeszcze nie słyszał o koronawirusie. Dla futbolu miało to o tyle znaczenie, że trenerzy mieli jeszcze do dyspozycji tylko trzy zmiany, co mocniej ograniczało ich wpływ na wydarzenia na boisku. Przy pięciu zmianach wprowadzonych na mistrzostwach Europy, aż dziesięć procent wszystkich goli strzelili zmiennicy. Możliwość wymienienia połowy drużyny daje też większe szanse kondycyjnego wytrzymania spotkań, co miało odzwierciedlenie w liczbie dogrywek. Na Euro ponad połowa spotkań fazy pucharowej, w tym wszystkie od szczebla półfinału, była rozstrzygana dopiero po dodatkowych 30 minutach i ewentualnie serii rzutów karnych. Prawo do przeprowadzenia pięciu roszad promuje oczywiście najsilniejsze kadry, które mają najlepszych zmienników.

Pressing nie popłaca

To jednak w większości tendencje, które od dawna są już też obserwowane na niwie klubowej, a kolejne mundiale tylko pokazują, jak dostosowuje się do nich futbol reprezentacyjny. Tym, co w największym stopniu decyduje o tym, jak różnie ogląda się mecze klubowe oraz międzynarodowe, jest natomiast zdecydowanie podejście do pressingu. W klubach, które ćwiczą ze sobą codziennie i rozgrywają razem po kilkadziesiąt meczów na sezon, pressing jest obecnie absolutnym standardem. Bardzo nieliczne zespoły, zwykle z dolnej części tabeli, barykadują się dziś pod własnymi bramkami, po stracie natychmiast wracając do ustawienia bazowego i nie próbując przynajmniej w niektórych fazach meczu doskakiwać do rywali natychmiast po stracie piłki czy przeszkadzać im w rozgrywaniu ataków od własnej bramki.

Jeśli chodzi o drużyny z czołówki, pressingiem gra dziś każdy, niezależnie od tego, kto jest przeciwnikiem i czy mecz toczy się u siebie, czy na wyjeździe. Pressing daje nadzieje na odzyskanie piłki głęboko na połowie przeciwnika, wykorzystanie jego dezorganizacji, ale jest bronią obosieczną. Jeśli rywalowi uda się spod niego wyjść, za plecami pozostawia się spore przestrzenie do przeprowadzenia kontrataku. Ryzyko nie jest jednak czymś, czego chętnie szukają selekcjonerzy na wielkich turniejach, gdzie nie ma, jak w rozgrywkach ligowych, możliwości odrobienia straconych punktów w kolejnym meczu. Ani nawet, jak w Lidze Mistrzów, nie ma spotkań rewanżowych, w których można, w razie niepowodzenia, odwrócić losy rywalizacji.

Podczas Euro 2020 tylko w pięciu meczach triumfowały drużyny, które pierwsze traciły gola. Tutaj jakiekolwiek ryzyko może oznaczać porażkę. A każda porażka może oznaczać odpadnięcie z turnieju. Trenerzy zwykle unikają więc pressingu, zwłaszcza że zawodnikom brakuje zgrania, a im czasu do przećwiczenia różnych rozwiązań. Spontaniczny pressing może zaś przynieść więcej problemów niż korzyści, otwierając przestrzenie rywalom.

Zaciągnięty hamulec

Z tego względu na szczeblu reprezentacyjnym niemal wszyscy grają z zaciągniętym hamulcem ręcznym. Wprawdzie Włochów chwalono w 2021 roku, że naciskają na przeciwników jak drużyna klubowa, ale odnosiło się to głównie do pierwszych meczów Euro. W fazie pucharowej Roberto Mancini wybierał już znacznie bezpieczniejsze podejście. Nie ma przypadku, że wśród najagresywniejszych w odbiorze drużyn tamtego turnieju byli Austriacy, których spora część wychowała się w tej samej akademii Red Bulla Salzburg, wpajającej zawodnikom grę ultrawysokim pressingiem. W drużynie o takim wspólnym fundamencie łatwiej wprowadzić ryzykowny sposób gry. Pozostali wśród najlepszych wybierali jednak zwykle znacznie bezpieczniejsze podejście.

Duńczycy pozwalali rywalom średnio na wymienienie jedenastu swobodnych podań, zanim podjęli próbę odbioru, Włosi niemal dwunastu, a Anglicy ponad czternastu. Spośród półfinalistów tylko Hiszpanie grali agresywnym pressingiem. Podobnie było na mundialu w Rosji — czołowa czwórka pozwalała przeciwnikom na ponad dwanaście podań, a Belgowie nawet na blisko piętnaście. Najagresywniejsi w pressingu byli Niemcy, którzy doskakiwali do rywali po zaledwie pięciu wykonanych przez nich zagraniach. Odpadli już w fazie grupowej, dając się wypunktować kontratakami Korei Południowej oraz Meksykowi. Pressingowe ryzyko, które popłaca w rozgrywkach ligowych, na szczeblu reprezentacyjnym potrafi być zabójcze. Nawet dla obrońców tytułu.

Silny jak średni

Znamiennie wypada pressingowe porównanie najlepszych drużyn klubowych oraz reprezentacyjnych. W sezonie 2021/2022 najaktywniejsze w odbiorze piłki drużyny w Europie pozwalały rywalom na około siedmiu-ośmiu swobodnych podań. Najagresywniejsza w odbiorze była Barcelona (7,26 podania przeciwnika przed próbą odbioru), ale zbliżone wyniki miały praktycznie wszystkie kluby aspirujące do mistrzostwa w najsilniejszych ligach europejskich — Bayern (8,1), Liverpool (8,54), Milan (8,65), Manchester City (8,9) czy PSG (9,86). Real Madryt, najbierniejszy bez piłki w klubowej czołówce, pozwalał przeciwnikom średnio na 11,12 podania. Na mundialu w 2018 roku byłby to z kolei wynik powyżej średniej. Francja pressowała z agresją, która w piłce klubowej miałaby odpowiednik w Getafe (12,6), Anglia przypominała w pressingu Union Berlin (12,9), a Belgowie (14,7) Wolverhampton.

Najlepsze drużyny reprezentacyjne, choć mają tych samych piłkarzy, nie zachowują się bez piłki jak najlepsze drużyny klubowe, lecz jak ligowi średniacy. W Rosji wyłamali się jedynie Chorwaci, którzy grali agresywnym pressingiem i doskok wykonywali już po ośmiu podaniach rywali. Być może częściowo wyjaśnia to, dlaczego tak często na tamtym turnieju igrali z ogniem, musieli odrabiać straty i w fazie pucharowej trzy razy z rzędu do zwycięstwa potrzebowali dogrywki. W piłce reprezentacyjnej bezpieczniej się nie wychylać, nie wykazywać inicjatywy i czekać na odpowiedni moment — błąd przeciwnika, błysk indywidualności, udany stały fragment gry, a jeśli nic z tego się nie wydarzy, dotrwać do dogrywki, by przesądzić ją zmianami albo ewentualnie rzutami karnymi. To gra dla cierpliwych, którzy w każdych okolicznościach potrafią załatwiać sprawy na chłodno.

Gole i emocje

Czy te wszystkie taktyczne tendencje panujące w piłce międzynarodowej stanowią więc zapowiedź nudnego mundialu? Niekoniecznie. Bo choć coraz trudniej jest strzelić gola z akcji, średnia liczba bramek z turnieju na turniej nie tylko nie spada, ale w niektórych przypadkach wręcz rośnie. Podczas mistrzostw Europy w 2021 roku wyniosła 2,78 gola na spotkanie i była najwyższa od 1976 roku. Z kolei na mundialach, po pierwszej dekadzie XXI wieku, w której podczas trzech turniejów z rzędu bramek było wręcz historycznie mało, nastąpiło wyraźne odbicie i w Brazylii oraz Rosji strzelano przeciętnie po 2,6 gola na mecz. To wyniki odległe od średniej z dawnych lat — rekord z 1954 roku wynosi 5,38 bramki na spotkanie, a do 1958 roku na żadnym turnieju o mistrzostwo świata średnia nie spadła poniżej trzech goli — ale już nieodbiegające od tych obserwowanych w najsilniejszych ligach.

W sezonie 2021/2022 tylko Bundesliga przekroczyła barierę trzech goli na mecz. W Serie A, Premier League i Ligue 1 strzelano tylko minimalnie więcej niż na mistrzostwach, a wynik ligi hiszpańskiej (2,5) był nawet niższy od ostatnich mundialowych. Poziom sportowy i liczba goli nie zawsze są skorelowane. Za to liczba goli i poziom emocji raczej już tak. A przecież dobry mundial to emocjonujący mundial. Zmniejszające się różnice taktyczne pomiędzy jego uczestnikami właśnie taki zapowiadają.

TEKST: MICHAŁ TRELA, CANAL+SPORT

CZYTAJ WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA W KATARZE:

fot. NewsPix.pl

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

31 komentarzy

Loading...