Reklama

Dwie pasje mistrza olimpijskiego. „Swoją drogę wiążę z nauką”

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

08 listopada 2022, 13:11 • 9 min czytania 0 komentarzy

Kajetan Duszyński to wyjątkowy sportowiec – nie tylko dlatego, że jest mistrzem olimpijskim. 27-latek studiował biotechnologię, a w przyszłości ma zamiar zostać doktorem. Do końca kariery pozostanie jedną z polskich twarzy igrzysk z Tokio, gdzie jego fenomenalny finisz dał złoty krążek sztafecie mieszanej. Ale wciąż ma przed sobą sporo celów. Jak na przykład pobicie rekordu Polski na 400 metrów. 

Dwie pasje mistrza olimpijskiego. „Swoją drogę wiążę z nauką”

KACPER MARCINIAK: Idziesz trochę na przekór, bo kiedy wielu sportowców zwraca uwagę na swój napięty kalendarz, ty mówisz, że masz sporo wolnego czasu i starasz się go wykorzystać.

KAJETAN DUSZYŃSKI: Tak, trochę tak jest w lekkoatletyce, że trenujemy zadaniowo i intensywnie, przez co potrzebujemy dużo czasu na regenerację. Przynajmniej w porównaniu do innych, bardziej technicznych dyscyplin, gdzie sportowcy muszą więcej trenować. U nas jednostki są natomiast krótsze, ale bardziej wzmożone.

Z drugiej strony podchodzę trochę z dystansem do tego, co mówiłem, bo jednak czas na regenerację też nie jest do końca czasem wolnym. Potrzebujemy odpocząć, nie możemy iść wtedy do pracy, a odzyskiwać siły, żeby kolejny trening też był intensywny.

Regeneracja jest o tyle istotna, że w przypadku 400 metrów ten wysiłek potrafi naprawdę dać w kość.

Reklama

Dokładnie. Powiedziałbym nawet, że w czasie regeneracji rozgrywa się istotniejsza gra niż podczas treningu. Bo ćwiczyć ciężko – według mnie – potrafi każdy. Natomiast łapać tę przewagę da się między treningami. W sporcie jest się cały czas: na posiłku, podczas pracy z psychologiem, na regeneracji. Te wszystkie aspekty są bardzo ważne. Szczególnie to widać w naszej dyscyplinie czy konkurencji.

Twój były kolega z reprezentacji – Łukasz Krawczuk – powiedział mi kiedyś, że gdyby mógł wybrać inną konkurencję niż 400 metrów, to by to zrobił. Bo starty w niej są wyniszczające dla organizmu.

Myślę, że gdybym miał talent do krótszych biegów, to faktycznie bym w nie poszedł. Ale też bardzo polubiłem się z wysiłkiem fizycznym, którego doznajemy na 400 metrów. W biegach dłuższych nie podoba mi się element strategii. Nie zawsze da się wyciągnąć z biegu sto procent, które przełożą się potem na wynik.

A na dystansie jednego kółka zawsze wychodzi, kto danego dnia był najlepiej przygotowany. I to jest w naszej konkurencji bardzo fajne. Dlatego nie chciałbym z niej rezygnować.

Kiedyś powiedziałeś, że jako dzieciak po prostu wychodziłeś z domu i biegłeś przed siebie. Ale jednak nie postawiłeś na długie biegi, tylko sprint.

Na początku na dobrą sprawę trenowałem 300 metrów przez płotki. I faktycznie: jestem chyba bardziej typem wytrzymałościowca. Niektórzy trenerzy widzieli nawet we mnie zawodnika biegającego na 800 metrów. Ale powiem szczerze, że mam wielki problem z dłuższym bieganiem. Do 600 metrów jestem w stanie utrzymać tempo. Ale na dystansie dwóch kółek miałbym raczej problem z trenowaniem.

Reklama

W przeszłości mój trening był właśnie bardzo objętościowy i nie szło mi w nim za dobrze. Powiedziałbym zatem, że nie jestem typem supersprintera, ale też nie w stu procentach wytrzymałościowcem. Więc w 400 metrów, które jest tak po środku, dobrze się wpasowuje.

Patryk Dobek też trenował na płotkach i po latach otrzymał sugestię, żeby przenieść się na 800 metrów. U niego okazało się to strzałem w dziesiątkę.

To, co zrobił, jest bardzo ciekawe. Na dobrą sprawę część trenerów swego czasu nas trochę myliło. Myśleli, że biegnie Patryk, a to biegłem ja. W każdym razie: on jest typem jeszcze bardziej wytrzymałościowym, ale też nie brakuje mu szybkości. Duża rola w karierze lekkoatlety zawsze leży w tym, na jakiego trenera się trafi, oraz jak się zareaguje na dany trening.

Jak już przy trenowaniu jesteśmy: powiedz, co się u ciebie działo w ostatnich miesiącach? Miałeś nieco dłuższy urlop.

Tak, dopiero od miesiąca wchodzę w trening bardziej objętościowy, siłowy – typowy dla naszego klimatu. Większość jednostek wykonuję w terenie, nie na stadionie. Skupiałem się na budowaniu siły, na większych objętościach. To fajne wejście w przygotowania pod kolejny sezon. Trening jest dość męczący, mozolny. Ale moja historia pokazała, że działa. Bo się przekłada na dobre bieganie w kolejnych miesiącach.

No właśnie – jak kreślą się twoje cele na 2023 rok?

Zmieniają się dość dynamicznie. Kilka tygodni temu myślałem, że sezon zacznie się w maju i będę budował formę pod mistrzostwa świata sztafet. Ale te zostały odwołane. W tej sytuacji oczkiem w głowie będą oczywiście mistrzostwa Europy na hali, a także mistrzostwa świata. To są główne imprezy. Natomiast cel zawsze pozostaje ten sam – poprawa rekordu życiowego. Na tym mi zależy szczególnie.

Od twojej życiówki do rekordu Polski nie jest tak daleko [Kajetan ma 44.92, a Tomasz Czubak 44.62 – przyp. red.].

Tak, można jasno powiedzieć, że pobicie go to też mój cel. Trzydzieści setnych to nie tak dużo, choć ktoś by pewnie stwierdził, że wręcz przeciwnie. Myślę jednak, że gdybym zbliżył się do poziomu z sezonu olimpijskiego, to jak najbardziej byłbym w stanie poprawić ten rekord. Natomiast najważniejsze jest dla mnie po prostu bieganie na swoim poziomie, bieganie coraz szybciej. Na tym się skupiam.

Męska sztafeta 4×400 od ponad roku trenuje z Markiem Rożejem, który zastąpił Józefa Lisowskiego. Wszyscy w środowisku zgodnie ocenili, że to zmiana na plus.

Powiem szczerze, że zmiana była potrzebna i dała dużo dobrego. Natomiast z perspektywy czasu myślę, że najważniejsze jest to, żeby sztafeta dogadywała się w miarę dobrze między sobą. Wtedy pojawiają się fajne wyniki. Przejęcie kadry przez nowego trenera oznaczało oczywiście otworzenie nowego rozdziału. Współpraca z trenerem Rożejem układała się nam w ciągu ostatnich dwóch sezonów naprawdę nieźle.

Dokonała się też zmiana pokoleniowa. Łukasz Krawczuk i Rafał Omelko zakończyli kariery, a Jakub Krzewina ma inne problemy.

Tak, ze sztafety, która pobiła w 2018 roku halowy rekord świata, został tylko Karol Zalewski. A on był akurat młodszy od reszty chłopaków o parę lat. Obecna ekipa jest zatem relatywnie młoda. Ale to chyba dobrze, bo w świecie sprintu starszy wiek nie do końca pomaga.

Mamy czas na udowodnienie swojej wartości. W Tokio już jako męska sztafeta pokazaliśmy się z niezłej strony i teraz staramy się coraz mocniej przebijać. Koniec końców najważniejsze jest jednak to, co widzimy na bieżni, a nie to, co mamy w metryce. Musimy skupiać się na tym, żeby biegać szybko i cały czas poprawiać swoje rezultaty.

Sztafeta mieszana 4×400, która w Tokio przyniosła nam złoty medal olimpijski, jest polską specjalnością?

Jest to dość nowa konkurencja. Trudno zatem oceniać, czy to już nasza domena. Na pewno fajnie się to ostatnio układało, bo dziewczyny od dłuższego czasu biegają na bardzo wysokim poziomie. My staraliśmy się do nich dołączyć i na igrzyskach udało się wspólnie odnieść sukces. Jednak, tak jak mówię, rywalizacja sztafet mieszanych nie ma długiej tradycji. Ekipy wciąż dokonują zmian, a sprint jako całość idzie do przodu, więc musimy potwierdzać swoją pozycję.

Ale oczywiście – złoty medal olimpijski i czwarte miejsce na mistrzostwach świata pokazują, że jesteśmy w globalnej czołówce. Musimy stawiać na tę sztafetę, nie możemy jej odpuszczać.

Masz wrażenie, że w kolejnym sezonie będziecie jeszcze mocniejsi niż ostatnio? Natalia Kaczmarek i Anna Kiełbasińska zbudowały życiową formę, a ciebie czy Karola Zalewskiego też stać na bieganie poniżej 45 sekund.

Tak, myślę, że dziewczyny w ostatnim czasie bardzo prężnie się rozwijały. Karol też miał świetne starty. A ja – mimo nieco gorszego sezonu – pokazywałem, że w sztafetach cały czas biegam na podobnym poziomie co podczas igrzysk w Tokio. Szanse na medale więc na pewno są. Jesteśmy bardzo zmotywowanym zespołem, któremu naprawdę zależy na dobrych wynikach.

Wiadomo, że w tym sporcie jest sporo nieprzewidywalności. Zdarzają się różne losowe sytuacje podczas zgrupowań, zawodów, które mogą być decydujące. Ale generalnie uważam, że idziemy w dobrym kierunku.

To dla ciebie dość charakterystyczne: lepiej biegasz w sztafetach niż indywidualnie.

Zgadzam się z tym. Z czego to wynika? Chyba dobrze się odnajduję w bieganiu w grupie. Łatwiej łapię rytm. Natomiast raczej wolę startować indywidualnie (śmiech). No ale tak, moje występy sztafetowe były dotychczas lepsze. Nie chodzi tu raczej o samą motywację czy poświęcenie. Po prostu świetnie czuję się w sytuacjach konfliktowych z innymi zawodnikami na bieżni czy podczas odbierania pałeczki. Potrafię wtedy sporo zyskać.

Poza sportem twoją drugą pasją jest nauka. Te dziedziny zawsze chodziły u ciebie w parze?

Myślę, że akurat nie zawsze. Czasy mojej licealnej czy gimnazjalnej edukacji były bardziej skoncentrowane wokół sportu. Najbardziej mi zależało, żeby dostać się do kadry, pojechać na mistrzowską imprezę, walczyć o medale na mistrzostwach Polski. Natomiast po tym, jak trafiłem na studia, poczułem większą elastyczność. Widziałem, że mogę robić rzeczy niezwiązane ze sportem. Wróciłem zatem do pasji z dzieciństwa. Odżyło u mnie zainteresowanie nauką.

Czyli w szkole średniej chemia i fizyka to wcale nie były twoje koniki?

Z czasem się z nimi polubiłem, ale nie byłem aż tak biegły w tych tematach. Szczerze mówiąc: na początku studiów miałem spore zaległości. Pamiętam, że byłem dość na bakier z chemią. Natomiast szybko starałem się wszystko nadrobić.

Powiedzmy jednak, że od zawsze szczególnie interesowałem się biologią. Kwestiami ewolucji, życia. To jest trochę oparte o filozoficzną część, ale mówimy bardziej o moich prywatnych zainteresowaniach, niepołączonych z żadnymi badaniami.

Wybór twojego kierunku studiów – biotechnologia – nie był przypadkiem. Bywało ciężko?

Oceniłbym, biorąc pod uwagę też opinie innych osób, że to były średnio-trudne studia. Niełatwo było wypełniać dużą część pracy laboratoryjnej, bo musiałeś faktycznie przyjść do placówki i zrobić jakieś badania, żeby zaliczyć przedmiot. Nie dało się tego ominąć. Ja na dodatek studiowałem stacjonarnie, więc dużo czasu między obozami spędzałem na tym, żeby nadrabiać zaległości. Prowadzący byli dla mnie jednak wyrozumiali, pozwalali mi zmieniać grupy, i jakoś udawało się to wszystko spiąć.

MATERIAŁY Z KAJETANEM DUSZYŃSKIM POJAWIĄ SIĘ RÓWNIEŻ NA KANALE YOUTUBE WESZŁO

Po studiach postanowiłeś zrobić doktorat. „Krystalografia białek” – to dziedzina nauki, którą obejmuje twoja praca. Podczas igrzysk w Tokio usłyszała o niej cała lekkoatletyczna Polska.

Tak, trochę mnie to bawiło (śmiech). Bo nagle wszyscy zaczęli znać to pojęcie. Natomiast krystalografia białek w środowisku naukowym nie jest specjalnie popularna. Mało osób wie, na czym polega ta metoda czy w ogóle dziedzina, w skład której ona wchodzi, czyli biologia strukturalna. A to nauka, która daje podwaliny pod medycynę czy farmakoterapię.

W skrócie powiedzmy, że krystalografia białek pozwala nam zbadać strukturę każdego białka. Jest ona praktykowana od ponad stu lat. W eksperymencie krystalograficznym musimy wyhodować kryształ, a później umieszczamy go w stacji badawczej, w której promienie rentgenowskie się na nim rozpraszają. Możemy wtedy ustalić, gdzie jest umieszczony każdy atom tego białka. I przewidzieć, jak taka struktura wygląda w przestrzeni i gdzie konkretne substancje się przyłączają.

Daje to podstawy pod dalsze projektowanie leków czy zastosowanie białek w przemyśle, albo po prostu poznanie ich funkcji.

To chyba szczególnie ciekawe, że ta nauka przydaje się w wynajdowaniu leków?

Dokładnie. Jest to metoda, która pozwala coś precyzyjnie aranżować. I to w niej polubiłem. Zaczynając od małej kropelki w laboratorium jesteśmy w stanie dokonać wielkich rzeczy, które tak naprawdę mają wpływ na los ludzi. Bo jednak w obecnych czasach trudno żyć bez leków. Medycyna cały czas się rozwija i pozwala nam żyć dłużej i lepiej.

Doktorem jeszcze nie zostałeś. Na jakim jesteś etapie?

Od marca zawiesiłem doktorat na rok. Życie sportowe nabrało tempa i postanowiłem się na nim obecnie skupiać. Na pewno zamierzam jednak go dokończyć. Za mną już pięć semestrów. Swoją drogę dalej wiążę z nauką, nie chciałbym się z nią rozstawać.

ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK

Fot. Newspix.pl

Czytaj także:

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Media: Ramirezowi nic nie zagraża. Badania nie wykazały żadnych anomalii

Piotr Rzepecki
2
Media: Ramirezowi nic nie zagraża. Badania nie wykazały żadnych anomalii

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...