Reklama

„Trzecie miejsce było większym sukcesem niż mistrzostwo”. O pięciu latach Fornalika w Piaście

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

05 listopada 2022, 09:33 • 24 min czytania 10 komentarzy

Minął już ponad tydzień od odejścia Waldemara Fornalika z Piasta Gliwice, a niektórzy nadal nie mogą uwierzyć, że do tego doszło, choć przecież każdy z nas wie, że wszystko w życiu kiedyś się kończy. Echa ponad pięciu lat pracy przy Okrzei byłego selekcjonera reprezentacji Polski jeszcze długo będą słyszalne. Warto wrócić do tamtych chwil, bo naprawdę jest do czego. 

„Trzecie miejsce było większym sukcesem niż mistrzostwo”. O pięciu latach Fornalika w Piaście

Na początek kilka liczb. Nikt w Ekstraklasie w XXI wieku nie prowadził nieprzerwanie jednego klubu dłużej niż Fornalik. Jego zatrudnienie w Gliwicach ogłoszono 20 września 2017 roku, a rozstanie z nim 27 października 2022.

Owoce tej kadencji są niezwykle dorodne.

Waldemar Fornalik w Piaście Gliwice

Reklama

Nim zaczęły się lata chwały, trzeba było przejść długą i ciernistą drogę. Początki Fornalika w Piaście zdecydowanie nie należały do sielankowych. Przejmował po Dariuszu Wdowczyku czternastą drużynę w tabeli, która po dziewięciu kolejkach miała na koncie osiem punktów. Wdowczyk na koniec, po porażce 0:2 z Wisłą Kraków, zasłynął stwierdzeniem, że prosi klub o choćby pół napastnika, jasno dając do zrozumienia, co sądzi o takich zawodnikach jak Michal Papadopulos, Maciej Jankowski, Josip Barisić czy Karol Angielski. Prezes Paweł Żelem kontrował, że jedynym życzeniem trenera na letnie okno transferowe było sprowadzenie lewego obrońcy, dlatego zakontraktowany został Dario Rugasević.

Fornalik zaczął od… trzech porażek z rzędu – po 0:1 z Arką i Górnikiem Zabrze w lidze oraz 1:2 z pierwszoligowym Chrobrym Głogów w Pucharze Polski. W Zabrzu jego podopieczni przegrali po pamiętnym rzucie karnym, podyktowanym za teatralny upadek Igora Angulo. Doszło do olbrzymiego zamieszania, w wyniku którego czerwoną kartkę obejrzał Jakub Szmatuła. Doświadczony bramkarz tłumaczył później, że… działał w interesie Piotra Lasyka. – Ja tylko chciałem go lekko odsunąć, uchronić przed resztą chłopaków, bo widziałem „pianę” jaką wszyscy mieli. Przecież nie odepchnąłem go i nic mu nie mówiłem – zapewniał Szmatuła.

Szacunek od pierwszego kontaktu

Paradoksalnie w takich trudnych chwilach tworzyły się fundamenty pod wzajemne zaufanie między Fornalikiem a piłkarzami. – Po porażce z Górnikiem mocno stanął za drużyną i pokazał przed szatnią, że będzie za nią walczył i tego samego oczekuje od niej. Nie widać było u niego nerwowości czy zwątpienia w sens tej misji – mówi nam Maciej Smolewski, ówczesny rzecznik prasowy Piasta, a później szef klubowego działu komunikacji i promocji.

Smolewski, obecny na powitalnej konferencji Fornalika, przyznaje, że trochę obawiał się tej współpracy. – Krążyła o nim opinia, że raczej nie przepada za mediami i dziennikarzami. Okazało się to kompletną bzdurą. Z trenerem pod tym kątem świetnie się pracowało. Z dużym szacunkiem podchodził do roli dziennikarzy i zawsze był otwarty na dyskusje. Nasza współpraca była bardzo poukładana. Wspólnie planowaliśmy aktywności medialne i marketingowe, a gdy na coś się umówiliśmy, to tak było – co do słowa i minuty. Zwracał uwagę na detale i aby wszystko przebiegało sprawnie – wspomina.

Waldemar Fornalik przez wielu jest postrzegany jako postać, która wzbudza szacunek od samego początku. – To człowiek nauczony starej kindersztuby i osoba wierząca, trzymająca się podstawowych wartości. To dawało swego rodzaju pewność i stabilizację, że nie wydarzy się nic dziwnego. Na wielu wywierał pozytywne wrażenie w pierwszym kontakcie. Na mnie też. Gdy prowadził jeszcze Ruch Chorzów i przyjechał na Piasta, robiłem quiz ze śląskimi wyrażeniami, podszedłem do niego z kamerą i bardzo fajnie nam to wyszło, mimo że miało być z nim ciężko w takich tematach. Pewien dystans zawsze jednak był, nawet po dłuższym czasie nie mogłem liczyć na zbyt wiele smaczków z szatni. Interes drużyny był najważniejszy. Bliższy kontakt mieliśmy z piłkarzami, a rolę łącznika ze sztabem pełnił kierownik Adam Fudali  – opowiada Bartosz Otorowski z PiastTV.

Reklama

 – Pierwsze wrażenie zostało ze mną do samego końca. Waldemar Fornalik ma naturalną, nienachalną charyzmę. Jesteś w pokoju z jakimiś ludźmi, rozmawiacie. Wchodzi on i te rozmowy milkną. Samą swoją obecnością zwraca uwagę. Wszyscy oczekują, żeby zabrał głos. W bezpośrednim kontakcie trener budzi szacunek – ze względu i na swoją wiedzę trenerską, i kulturę osobistą – wtrąca Maciej Smolewski.

I dodaje: – Nasze relacje cały czas wyglądały tak samo. Trener w pewien sposób jest zdystansowany, natomiast traktuje ludzi z dużym szacunkiem i po partnersku. Potrafi docenić pracę innych. Drobnymi gestami to pokazywał. Po sezonie zawsze dziękował za współpracę, a po zdobyciu mistrzostwa przedstawicielom biura prasowego wręczył butelkę bardzo dobrej whisky. Kiedy odchodziłem z klubu, powiedział na pożegnanie, że zawsze mogę do niego zadzwonić i jeśli będzie mógł, to na pewno pomoże. Niby małe rzeczy, ale dla mnie miały duże znaczenie.

 – Waldemar Fornalik był taki sam pierwszego i ostatniego dnia naszej współpracy. Kilka razy po zwycięstwach trochę bardziej się otwierał, ale na tym koniec. Kiedy była praca, to była praca i nic innego się nie liczyło – mówi nam Uros Korun, który do Piasta trafił latem 2015 po sezonie wicemistrzowskim, a potem brał udział w największych sukcesach pod wodzą Fornalika.

Piaskiem w oczy od własnych kibiców

Po porażce w Zabrzu Piast w doliczonym czasie ratował remisy z Sandecją i Zagłębiem Lubin, aż wreszcie w szóstym meczu z nowym szkoleniowcem doczekał się premierowego zwycięstwa. 28 października 2017 roku gliwiczanie pokonali 2:1 Wisłę Płock. Nie znaczy to, że potem było już z górki. Wręcz przeciwnie. Do końca roku zespół z Okrzei wygrał jeszcze tylko raz i kończył jesień w strefie spadkowej, na przedostatnim miejscu w tabeli.

Wiosna zaczęła się dobrze: dwa remisy i zwycięstwo, żadnej straconej bramki. Wtedy jednak doszło do pamiętnych derbów z Górnikiem, które w końcówce przy prowadzeniu Piasta 1:0 zostały przerwane z powodu wyłamania bramy przez kibiców gospodarzy i ich wtargnięcia na boisko. Policjanci na koniach, końskie łajno na murawie – to już klasyka. Górnik dostał walkowera, a Piast piaskiem po oczach od własnych fanatyków. Fornalik nie ukrywał swojej złości. Gdy po czasie w Lidze+ Extra został zapytany w „Pomidorze”, czy ludzie odpowiedzialni za tamte wydarzenia powinni mieć dożywotni zakaz wstępu na jakikolwiek stadion w Polsce, bez wahania odpowiedział „tak”.

Tydzień po tych ekscesach Piast wygrał 3:0 z Sandecją, ale nie nabrał rozpędu. Cała runda była ciągłą męką. Pięć meczów bez zwycięstwa, nagle efektowne 5:1 w Gdyni i kolejne trzy z rzędu porażki. Gliwiczanie w ostatniej kolejce z Termaliką walczyli o życie. Gościom wystarczał remis, piłkarze Fornalika musieli bezwzględnie wygrać.

Maciej Smolewski: – Przez cały tydzień nie mogłem spać, a jak już zasnąłem, to śnił mi się ten mecz. W klubie czuć było dużą nerwowość i niepewność. Od utrzymania zależało, czy niektóre osoby nadal będą miały pracę w Piaście. Wiadomo, że spadek z Ekstraklasy oznacza mniejszy budżet i różne cięcia, również wśród pracowników. Nie przypominam sobie jednak, żeby u trenera Fornalika ten stres był widoczny, emanował spokojem. U niego wszystko odbywało się tak, jak zazwyczaj. Normalne przygotowania, tradycyjny media day.

Zawodnicy wytrzymali presję, rozbili Termalikę 4:0 i utrzymali Piasta.

Rzetelna praca, nie magiczna różdżka

Uros Korun: – Tamten sezon był bardzo trudny, nie potrafiliśmy złapać dobrej serii. Uważam jednak, że wyniki były gorsze niż nasza gra, zasługiwaliśmy na więcej. Trener Fornalik potrzebował czasu i my też, musieliśmy przyzwyczaić się do jego metod. Takich treningów nigdzie indziej w swojej karierze nie miałem. Do dziś z kolegami z Piasta wspominamy w żartach te materace i piłki lekarskie. Najważniejsze, że przynosiło to efekty. Po jakimś czasie wszystko zaskoczyło i co sezon walczyliśmy o czołowe lokaty.

Czas. W przypadku większości nowych piłkarzy Piasta był niezbędny. Jorge Felix, Piotr Parzyszek, Mikkel Kirkeskov, Frantisek Plach, Joel Valencia, Patryk Sokołowski – każdy z nich potrzebował co najmniej jednej rundy, żeby zacząć grać na miarę oczekiwań. Niektórzy początki mieli naprawdę trudne. Kirkeskov w pierwszych miesiącach prezentował się fatalnie. Felix na skrzydle był kompletnie nieefektywny i dyrektor sportowy Bogdan Wilk broniąc jego sprowadzenia musiał podkreślać dobrą pracę w defensywie. Valencia odpalił dopiero po przestawieniu na pozycję ofensywnego pomocnika (Felix zresztą też, już po odejściu Ekwadorczyka). Piotr Parzyszek po premierowej rundzie miał na koncie dwa gole. Plach wiosną 2018 ani razu nie powąchał murawy. Sokołowski przy mistrzostwie miał epizodyczny udział i dopiero w następnym sezonie stał się ważną postacią drużyny.

Fornalik potrafił rozwijać zawodników, ale nic nie działo się od razu. – Nie było magicznego dotknięcia różdżką, tylko etos pracy. Sumiennej, od podstaw. Codziennie, do bólu, z pełną determinacją. Robiło to wrażenie i w końcu zaczęło przynosić efekty – mówi Maciej Smolewski.

Działacze Piasta spodziewali się, że uda się zachować ligowy byt w spokojniejszych okolicznościach, dlatego na klubowych szczytach wcale nie panowała jednomyślność co do tego, czy warto zatrzymywać Fornalika. Gdyby nie spore koszty związane z takim rozstaniem, kto wie, czy były selekcjoner napisałby najpiękniejszą historię w swojej trenerskiej karierze. Czasami przed momentem kulminacyjnym potrzeba trochę przypadku.

Od Lecha się zaczęło i na Lechu skończyło

Jesień 2018 jeszcze nie zapowiadała niczego spektakularnego. Co prawda Piast zaczął od trzech zwycięstw z rzędu, ale z czasem zaczęła się typowa przeplatanka z tendencją raczej spadkową niż wzrostową. Z dziesięciu ostatnich meczów udało się wygrać zaledwie dwa. Strata do prowadzącej Lechii Gdańsk wynosiła 11 punktów.

Sztab szkoleniowy nieraz miał powody do dużego niezadowolenia. – Najbardziej trener zdenerwował się na początku sezonu mistrzowskiego, gdy przegraliśmy 1:4 we Wrocławiu. Wynik długo był sprawą otwartą, ale w końcówce popłynęliśmy. Jeszcze po paru dniach się wściekał, było gorąco w szatni – wspomina Uros Korun.

 – Kilka razy trener naprawdę mocno się wkurzał, choć… najczęściej pozostawał spokojny. Nie krzyczał, nie rzucał rzeczami w szatni, ale wystarczyło na niego spojrzeć, żeby wiedzieć, że jest wściekły. Piłkarze po pewnym czasie już wiedzieli, kiedy jest zły, a kiedy nie. Zawsze było to po nim widać – podkreśla słoweński stoper.

Wiosna nie zwiastowała przełomu, gliwiczanie zaczęli od porażki na stadionie Cracovii. Początkiem bajki pod każdym względem był domowy mecz z Lechem Poznań. Drużyna Fornalika rozgromiła „Kolejorza” aż 4:0, a wszystkie decyzje okazały się słuszne. Występujący od początku Parzyszek skończył z golem i asystą, a przesunięty wyżej Konczkowski wypracował trzecią bramkę. Na nowej pozycji rozegrał rundę życia.

Machina ruszyła. Licząc od spotkania z Lechem, Piast w szesnastu wiosennych meczach przegrał tylko raz (0:2 w Gdańsku), za to aż 13-krotnie wygrywał i dwukrotnie remisował. – Od pewnego momentu mieliśmy już tyle spokoju i pewności w grze, że zawsze byliśmy przekonani o zwycięstwie. Przegrywaliśmy? Nic się nie dzieje, dalej gramy swoje i na koniec wygramy 2:1 – tłumaczy Korun.

Asekuracja do samego końca

Przy Okrzei jednak bardzo długo nikt głośno nie wymawiał słowa „mistrzostwo”. Wszyscy nasi rozmówcy podkreślają, że chyba dopiero po zwycięstwie nad Legią przy Łazienkowskiej w 34. kolejce tytuł stał się realnym celem.

 – Ta asekuracja pewnie po części wynikała z nauczki, którą otrzymaliśmy w sezonie wicemistrzowskim za kadencji Radoslava Latala. Do wiosny przystępowaliśmy jako lider z dość dużą przewagą, a na ostatniej prostej daliśmy się wyprzedzić. Trener Fornalik nadawał również ton naszej komunikacji. Opieraliśmy się na tym, co mówił mediom i to wzmacniało nastawienie w całym klubie: liczy się każdy najbliższy mecz, będziemy walczyć o najwyższe możliwe miejsce – tłumaczy Maciej Smolewski.

 – Trzeba zrozumieć specyfikę takiego klubu jak Piast, który zawsze był spychany na drugi plan i przez lata miał łatkę wiecznego pierwszoligowca. Mistrzostwo pozostawało czymś w sferze marzeń, nawet mając w pamięci niedawne wicemistrzostwo. Gdyby ktoś mi na starcie powiedział, że Piast zdobędzie tytuł i to po sezonie, w którym utrzymał się w ostatniej kolejce, zastanawiałbym się, czy z jego głową wszystko w porządku – dodaje były rzecznik.

Korun: – Wcześniej ten temat traktowaliśmy bardziej żartobliwie. My, obcokrajowcy, już 2-3 miesiące wcześniej śmialiśmy się, że jak zdobędziemy mistrzostwo, to całą ósemką polecimy na Ibizę i będzie impreza. No i w końcu ten żart stał się rzeczywistością i naprawdę spędziliśmy wakacje na Ibizie. Super wspomnienia.

Ludzka twarz Fornalika

Mecz z Jagiellonią to dla wielu związanych z Piastem zapewne najbardziej emocjonujący i stresujący moment w kibicowaniu. Wyrównanie Imaza z rzutu karnego w 89. minucie, zaraz potem strzał życia Tomasza Jodłowca dający ponowne prowadzenie i na koniec wyczyn Jakuba Szmatuły. Aleksandar Sedlar zachował się absurdalnie, sędzia po raz drugi wskazał na jedenasty metr, ale tym razem Szmatuła wyczuł intencje Imaza, wprawiając w euforię trybuny i ludzi na ławce gliwiczan. Waldemar Fornalik skacząc z radości doznał wtedy kontuzji łydki.

Mina stojącej obok Pauliny Czarnoty-Bojarskiej z Canal+ była bezcenna. W takich momentach trener potrafił zedrzeć z siebie zasłonę i pokazać, że też tkwi w nim wiele uczuć i emocji – uśmiecha się Bartosz Otorowski.

Tego typu chwil było więcej, choć nie zdarzały się regularnie.

Bartosz Otorowski: – Najmocniej zaskoczył mnie spontanicznością podczas mistrzowskiej fety. Zaproszenie Joela Valencii do wskoczenia mu na plecy – nie spodziewałem się takiej reakcji trenera. Później Jakub Czerwiński oblał go całego piwem. Myślałem, że się zdenerwuje, a on się tylko uśmiechnął. Pamiętam też konferencję, na której dostrzegł Stefana Szczepłka, serdecznie go przywitał i pomachał mu. Po konferencji się wyściskali.

Maciej Smolewski: – Przez tę akcję z piwem, trenera Fornalika nie ma na zdjęciu drużynowym na murawie. Poszedł się przebrać do szatni, a w międzyczasie zespół ustawił się do zdjęć.

Uros Korun: – Chyba najbardziej zapamiętam zabawę po zdobyciu mistrzostwa na Gali Ekstraklasy w Warszawie. Super dzień, trener trochę się z nami pobawił, ze wszystkimi chętnie rozmawiał. Pogadaliśmy więcej na osobności i kontakt został nam do dziś. Gdy rok temu byłem w Gliwicach odwiedzić przyjaciół, wstąpiłem do klubu i sympatycznie porozmawialiśmy.

Smolewski odsłania też mniej znaną stronę Fornalika. – Co może dla niektórych zaskakujące, trener ma umiejętność rzucenia naprawdę niezłym żartem sytuacyjnym czy wbicia szpilki, po której wszyscy składają się ze śmiechu. Przypominam sobie taką scenkę z klubowej mixed-zony, która jest tak naprawdę wejściem do szatni. Trener udzielał wywiadu telewizyjnego. W trakcie obok przechodziła pani sprzątająca, która bardzo głośno rozmawiała z drugą panią. Pamiętam wzrok trenera… Pani przeszła, a on powiedział: – „Przepraszam, bez wyczucia kobieta”. To hasełko weszło u nas w klubie do kanonu. Jak ktoś coś zawalił, to rzucaliśmy: – „Bez wyczucia to zrobiłeś, bez wyczucia”.

Zaufanie do szatni

Gdy pisaliśmy większy tekst o Waldemarze Fornaliku po zdobyciu mistrzostwa, wielu jego byłych podopiecznych wskazywało, że zawsze dobrze zarządzał szatnią. A w zasadzie nią… nie zarządzał. Nie starał się regulować każdego szczegółu, nie prowadził piłkarzy za rączkę i w Piaście się to nie zmieniło. – Wiedzieliśmy, kiedy i co możemy. Trener na co dzień w to nie ingerował, oczywiście pod warunkiem, że dobrze trenowaliśmy. Miał to wyczucie i nie starał się wszystkiego kontrolować w szatni, zwłaszcza że nie brakowało w niej starszych zawodników, którzy mieli rodziny i sami wiedzieli, o co chodzi – potwierdza Uros Korun.

A propos najmłodszych. Byli oni stałym elementem gliwickiej szatni. – Zawsze było w niej dużo dzieci, to jeden z sympatyczniejszych obrazków, który zapamiętałem. Wiem, że to normalna sytuacja, że pociechy piłkarzy po meczach są z nimi w szatni, ale u nas były naprawdę mile widziane, trener zawsze się do nich uśmiechał i miał dla nich ciepłe słowo. To budowało rodzinną atmosferę w zespole – mówi Maciej Smolewski.

*

Piast mistrzostwo przypieczętował zwycięstwem nad rywalem, od którego rozbicia zaczęła się wiosenna metamorfoza, czyli Lechem. Nieporozumienie Matusa Putnockiego i Rafała Janickiego wykorzystał Piotr Parzyszek, co wystarczyło do wygranej i przejścia do historii.

 

Co do Parzyszka, memiczną sytuacją stały się jego zejścia w okolicach 60.-65. minuty meczu. Niektórzy tylko czekali na tę scenkę. Urodzony w Toruniu napastnik pod wodzą Fornalika rozegrał 85 spotkań i zaledwie dwukrotnie przebywał na boisku od pierwszego do ostatniego gwizdka sędziego. – Mógłbym powiedzieć swoje zdanie na ten temat, ale to trener decyduje i tyle – kwitował Parzyszek w rozmowie na Weszło.

Wymiana zdań z Parzyszkiem

Mimo to panowie generalnie dobrze się dogadywali, dlatego wielu ze zdziwieniem przyjęło słowa piłkarza po odejściu do Frosinone, który na łamach „Przeglądu Sportowego” porównywał treningi we Włoszech i te w Piaście.

„Na razie wiem, że Włosi ogromną wagę przywiązują do przygotowania fizycznego, stąd tyle zajęć biegowych: i z piłką, i bez. Dużo czasu spędzamy też na siłowni. Nie chcę źle mówić o tym, co było w Piaście. Ale w pierwszym tygodniu biegałem na treningach Frosinone więcej niż przez dwa lata na treningach w Gliwicach.

Gdyby takie zajęcia miał zrobić jakikolwiek piłkarz Piasta, to czułby się dokładnie tak, jak ja. Jestem o tym przekonany. Bo to są kompletnie inny zajęcia niż te, które mieliśmy w Gliwicach. (…) Kiedy porównam to, jak trenowaliśmy w Piaście i zajęcia tutaj, to naprawdę jest inny świat. W Gliwicach zajęcia biegowe są rzadkością, nie ma takiej intensywności.

Kiedy się osiąga z klubem sukces, to wiadomo, że nikt nie narzeka. Ale gdy piłkarz odchodzi i zderza się w innych krajach z rzeczywistością, to dostrzega, że coś było nie tak”.

Cóż, wydźwięk niekorzystny dla Waldemara Fornalika, który nie pozostał dłużny byłemu podopiecznemu. – Jestem zdziwiony, zszokowany i rozczarowany, że piłkarz, którego w Piaście przywróciliśmy do żywych, bo wcześniej próbował sił w innych drużynach i nie za bardzo mu się powodziło, tak podsumował naszą dwuletnią współpracę. Trafił do klubu, który go odbudował, postawił na niego, stworzył mu idealne warunki do grania i dobrze go wynagradzał. A teraz podważa sukces, jaki wspólnie osiągnęliśmy. Bo jego słowa są podważaniem naszych sukcesów. Jeżeli trenowaliśmy tak źle, jak to przedstawia Parzyszek, to skąd mistrzostwo Polski, skąd potem trzecie miejsce? Zastanawiam się, czy drugoligowy włoski klub powinien być wyznacznikiem dobrego i skutecznego szkolenia. Proponuję poczekać pół roku, cały rok i dopiero wtedy sensownie ocenimy dokonania Piotra w nowej drużynie – komentował w „PS”.

Parzyszek tłumaczył u nas, że swoich wypowiedzi nie zniuansował i nie miał zamiaru dyskredytować Fornalika. – Każdy, kto ostatnio odchodził z Piasta na Zachód – przykładowo Patryk Dziczek – miał na początku problemy i potrzebował czasu na przestawienie się. Ale to nie znaczy, że treningi u Waldemara Fornalika są złe czy słabe. Nigdy nie chciałem tego sugerować. To po prostu inna specyfika, inne podejście. Gdy przyjechałem do Frosinone, momentalnie przekonałem się, że są tu inne treningi. O wiele więcej biegania, które ma zbudować wytrzymałość. Trener Fornalik budował wytrzymałość inaczej. To jest ta różnica i tylko o jej wskazanie mi chodziło. Źle ją zobrazowałem, wiem, że przesadziłem i źle to zabrzmiało. Nie jestem człowiekiem, który żałował czegoś, co mówił, ale akurat w tym przypadku mogłem wyrazić się lepiej – przyznawał.

Nie dla wszystkich człowiek bez skazy

Generalnie zdecydowana większość byłych podopiecznych z któregokolwiek okresu wypowiada się o Fornaliku z wielkim szacunkiem i wielkim uznaniem, choć wyjątki się zdarzają.

Kiedyś Wojciech Grzyb w rozmowie z 2×45.info dość tajemniczo komentował dokonania Ruchu Chorzów podczas pierwszej kadencji Fornalika przy Cichej, która zakończyła się dwoma miejscami na podium Ekstraklasy. – Szatnia odegrała w tych wynikach równie ważną rolę jak sztab szkoleniowy. Wiadomo, że teraz najwięcej pochwał zbiera trener, to naturalne. Wicemistrzostwo z zespołem, który znawcy i pseudoznawcy oceniali jako zbieraninę piłkarzy niechcianych gdzie indziej, siłą rzeczy jest widziane jako sukces trenera. On to poukładał i potrafił stworzyć kolektyw. To jednak nie jest cała prawda. Gdyby przyjrzeć się, jacy zawodnicy grali w Chorzowie i kiedy zaczęto kłaść fundamenty pod te osiągnięcia, spojrzenie na całość byłoby trochę inne. Na razie nie zamierzam zagłębiać się w szczegóły, chcę się od tego zdystansować. Mam w planach rzucenie kiedyś innego światła na ostatnie dokonania Ruchu. Podkreślam jednak wyraźnie: nie mówię tego dlatego, że jestem obrażony, bo nie dostałem nowego kontraktu i próbuję odreagować. Chcę uniknąć takich skojarzeń. To dużo wcześniejsze obserwacje – mówił w 2012 roku.

Najlepszego mniemania o byłym selekcjonerze na pewno nie ma Konstantin Vassiljev, który na początku jego pracy w Piaście grał dużo i w jednym z meczów był nawet kapitanem. Wiosną 2018 poszedł już jednak w wyraźną odstawkę, Fornalik rzadko korzystał z jego usług, a przed sezonem mistrzowskim całkowicie z niego zrezygnował. Estończyk przez kolejne pół roku występował w zespole rezerw, rywalizującym na poziomie okręgówki.

 – Fornalik powinien powiedzieć co do mnie ma i dlaczego mnie nie chce. Właśnie o to mam do niego największy żal. Były selekcjoner reprezentacji Polski, człowiek o uznanej renomie w lidze, mógł zdobyć się na to, żeby w oczy powiedzieć – nie chcę cię. Zrozumiałbym. (…) Zabrakło mi w tym wszystkim klasy ze strony trenera. Można podjąć każdą decyzję, ale należy przy tym szanować drugiego człowieka. A pan Fornalik do końca nie znalazł czasu na, choćby, chwilę rozmowy. Ten brak kontaktu zaszkodził i mnie i klubowi. Można było rozstać się wcześniej – już po odejściu mówił Vassiljev „Super Expressowi”.

Kiepskie zdanie o Fornaliku ma także jeden z zawodników, który z jego Piastem sięgał najpierw po mistrzostwo, a później po trzecie miejsce. – Nie oceniam pozytywne naszej współpracy, ale nie chciałbym tego publicznie rozwijać – uciął temat.

59-letni szkoleniowiec ma jednak argument najważniejszy: wyniki.

Pucharowy niedosyt

Piast po wywalczeniu sensacyjnego mistrzostwa po raz drugi w swoich dziejach wystartował w pucharowych eliminacjach. Tutaj już tak kolorowo nie było. – Mam niedosyt jeśli chodzi o europejskie puchary, mogliśmy zdziałać więcej. Największy żal czułem po dwumeczu z BATE Borysów. Byliśmy lepsi, powinniśmy przejść dalej – nie ukrywa Uros Korun.

Mimo że w międzyczasie do Anglii sprzedany został Valencia, dwumecze z BATE i Riga FC trzeba określić jako przegrane w sposób niedopuszczalny. Poważne błędy Frantiska Placha podczas pobytu w Gliwicach policzymy co najwyżej na palcach obu dłoni, ale akurat wtedy nastąpiła ich kumulacja. Słowacki bramkarz niepewnymi interwencjami zawalił rewanż z Białorusinami, a z Łotyszami jego nieporozumienie z Korunem doprowadziło do kuriozalnego gola samobójczego w pierwszym meczu.

 – Do dziś nie wiem, dlaczego Fero Plach wychodził na przedpole. Na treningach przerabialiśmy takie sytuacje sto razy i zawsze zostawał w bramce, a ja zagrywałem mu do rąk. Tym razem zachował się inaczej. Obróciłem się i widziałem, jak piłka zmierza do siatki. Byłem w szoku. Wszyscy zapomnieli o błędzie Marcina Pietrowskiego (śmiech). Niby wygraliśmy 3:2, ale nie potrafiłem się cieszyć. Przez kilka dni nie chciałem z nikim gadać – mówił nam Korun w 2020 roku. W rewanżu Piast, mimo prowadzenia po bramce Felixa, przegrał 1:2 za sprawą Kamila Bilińskiego i odpadł, bo Łotysze strzelili więcej goli na wyjeździe, co jeszcze wtedy miało znaczenie przy równej liczbie trafień.

Na krajowym podwórku gliwicka ekipa znów dobrze funkcjonowała. Pierwsze zwycięstwo odniosła w 4. kolejce i już jakoś poszło. Pomijając trzy z rzędu porażki na przełomie listopada i grudnia, drużyna raczej unikała większych wahań formy, dzięki czemu znalazła się na najniższym stopniu podium, co też uznano za sukces. – Moim zdaniem trzecie miejsce w następnym sezonie to największe osiągnięcie Piasta. Każdy może raz być na szczycie, ale sztuką jest się na nim utrzymać. Dwa lata z rzędu na podium w polskiej lidze to na pewno wielka rzecz – uważa Korun.

Ten wynik faktycznie jest warty docenienia. Z Piasta po mistrzostwie odeszli przecież Valencia, Dziczek i Sedlar, czyli trzej kluczowi zawodnicy. Fornalik zaskakująco sprawnie wypełnił te luki. Do „kierownicy” po Valencii ze znakomitym skutkiem dorwał się Felix, stratę Dziczka zrekompensował gotowy do przejęcia większej odpowiedzialności Patryk Sokołowski, a środek obrony nadal spisywał się dobrze i to nawet wtedy, gdy kontuzję przez dłuższy czas leczył Jakub Czerwiński. Korun i Piotr Malarczyk pokazali, że dają radę.

Rytm: słaba jesień, dobra wiosna

Po roku gliwiczanie znów mogli zaprezentować się na międzynarodowej arenie i tym razem plamy nie dali. Ze względu na realia covidowe rozgrywano po jednym meczu. 2:0 w Mińsku z Dinamem i domowe 3:2 z TSV Hartberg to były rzeczy historyczne, bo wcześniej Piast nikogo w pucharach nie wyeliminował. Z Austriakami „mecz życia” rozegrał Martin Konczkowski, który zdobył bramkę na 1:0 i asystował przy zwycięskim trafieniu Michała Żyro. Następną przeszkodą okazała się FC Kopenhaga. Porażka 0:3 sugeruje jednostronne widowisko, ale wynik był trochę mylący. Piast stwarzał sporo sytuacji i przy optymalnej skuteczności mógłby powalczyć o awans. W każdym razie, całościowo wstydu nie odczuwaliśmy.

Pogodzenie wszystkich frontów okazało się wyjątkowo trudnym zadaniem. Puchary odbijały się na lidze. Zawodnicy Fornalika po siedmiu kolejkach mieli na koncie jeden punkt. Nikomu jednak nie przeszło przez myśl zmienianie trenera, zwłaszcza że sama gra wyglądała znacznie lepiej niż wskazywały na to wyniki. Piast w wielu meczach stwarzał sobie dużo sytuacji – zwłaszcza u siebie z Pogonią i Jagiellonią – ale brakowało wykończenia. Mocno odczuwalna była kontuzja Jakuba Świerczoka. Gdy ten wrócił do wyjściowego składu, nadeszło przełamanie i passa ośmiu meczów bez zwycięstwa zamieniła się w dziesięć meczów bez porażki. Świerczok grał wybornie, strzelając osiem goli w siedmiu spotkaniach. Szczególnie zaimponował trafieniem z połowy boiska z Zagłębiem Lubin.

Fornalik od początku znajdował z nim wspólny język, mimo że wydawało się, iż nie jest to piłkarz w jego typie charakterologicznym. To był już jednak Świerczok-profesjonalista, skupiony wyłącznie na futbolu. Do tego zarówno trener, jak i prezes Grzegorz Bednarski znali go wcześniej, więc wiedzieli, jak do niego podchodzić. Efekty były piorunujące. Napastnik z Tychów zakończył sezon z piętnastoma bramkami w dwudziestu trzech występach, dzięki czemu rzutem na taśmę wrócił do reprezentacji i pojechał na mistrzostwa Europy.

Piast znajdował się w rewelacyjnej formie: między 8. a 28. kolejką przegrał zaledwie dwa razy i znów liczył się w walce o europejskie puchary. Na finiszu zabrakło ognia. W Częstochowie akurat Świerczok kiepsko nastawił celownik i Raków skromnie wygrał. Z kolei mecz z Wisłą Kralów zakończył z golem i asystą, ale wcześniej nie wykorzystał rzutu karnego i goście niespodziewanie wygrali. Zabrakło punktu do Śląska Wrocław, który przecisnął się do eliminacji powstającej właśnie Ligi Konferencji. Szóste miejsce długo byłoby brane w ciemno, na koniec jednak pozostał niedosyt.

Miniony sezon był powtórką z rozrywki: słaba jesień, znacznie lepsza wiosna. Ten rok Piast zaczął od domowej porażki z Pogonią Szczecin, by potem w jedenastu meczach wywalczyć 27 punktów (8 zwycięstw, 3 remisy). Znów była szansa na puchary, choć tym razem Lechia Gdańsk bardziej uciekała. Po 1:2 z Lechem Poznań w 32. kolejce stało się jasne, że ponownie się nie uda, mimo że w tabeli wiosny gliwiczanie byliby na podium.

 – Z wiosny praktycznie wycisnęliśmy maksa. Za jesień możemy sobie zarzucić znacznie więcej. Wspominałeś o Warcie czy Stali, ale mogę przytoczyć kilka innych spotkań. Na wyjeździe z Rakowem do przerwy mieliśmy dużo sytuacji, powinniśmy prowadzić, a potem straciliśmy gola w doliczonym czasie. Z Jagiellonią prowadziliśmy, graliśmy w przewadze i w ostatniej akcji wypuściliśmy zwycięstwo z rąk. Policzyliśmy z chłopakami, że w samym doliczonym czasie uciekło nam siedem punktów, bo to samo działo się ze Śląskiem Wrocław czy Zagłębiem Lubin. Do pucharów wchodzi się przeważnie za dobrą, regularną postawę przez cały sezon. U nas w pierwszej rundzie tego nie było – mówił nam Damian Kądzior.

On i Kamil Wilczek byli nowymi liderami zespołu z Okrzei. Gdy latem do Gliwic wrócił jeszcze Jorge Felix, a Kądzior ostatecznie nie przeszedł do Lecha i podpisał nowy kontrakt, wydawało się, że Piast wysyła jasny sygnał: bijemy się o najwyższe cele. W tym kontekście 12 punktów w czternastu meczach to słabiutki dorobek. Gdy po czterech z rzędu porażkach udało się wygrać na Cracovii i zaraz potem rozbić Stal Mielec, można było zakładać, że tradycyjnie im dalej w las, tym większego rozpędu nabiorą podopieczni Fornalika. Tak się jednak nie stało. Poza Stalą ich gra męczyła oko, a gdyby nie stałe fragmenty Kądziora, sytuacja w tabeli byłaby wręcz dramatyczna.

Vuković następcą, pora na Zagłębie Lubin?

Mimo to zmiana trenera dla wielu okazała się szokiem. Gołym okiem było widać, że pewna iskra w tej współpracy uleciała, ale i tak prawie każdy sądził, że Fornalik dostanie czas przynajmniej do wiosny, żeby podjąć jeszcze jedną próbę odbicia.

Działacze postanowili działać szybciej, mimo że znajdziemy sporo okoliczności łagodzących dla byłego selekcjonera. Liderzy Piasta to mocne nazwiska, lecz żaden z nich nie mógł być w pełni przydatny. Kądzior z powodu letniej kontuzji stracił cały okres przygotowawczy. Po powrocie niemalże z miejsca zaczął dawać konkrety i… w październiku znów wypadł na kilka tygodni. Daleki od optymalnej formy był Kamil Wilczek, który na dodatek też potem musiał pauzować. Jorge Felix przyszedł po sezonie z nieregularną grą w Turcji przeplataną kilkoma kontuzjami. Sprowadzono go w sierpniu, Hiszpan nie przepracował letniego obozu i to po prostu widać. Problemy zdrowotne nie ominęły Ariela Mosóra. No i latem nie pozyskano następcy dla Martina Konczkowskiego, trzeba było rzeźbić z dotychczasowym składem. Arkadiusz Pyrka nie dawał konkretów w ofensywie jako prawy wahadłowy, a po przejściu do gry z czwórką w tyłu odkurzony został Tomasz Mokwa, który rozegrał już więcej minut niż w dwóch poprzednich sezonach razem wziętych.

Aleksandara Vukovicia czeka bardzo trudne zadanie. Raz, że wchodzi w buty trenera, który dokonał z Piastem historycznych rzeczy, co samo w sobie stanowi wielkie obciążenie. Na dodatek Serb jest mocno kojarzony z Legią, jego samodzielna praca trenerska dotychczas ograniczała się wyłącznie do stołecznego klubu, a to – delikatnie rzecz ujmując – nie daje mu forów u kibiców. Gdyby za Fornalika przyszedł na przykład Dariusz Banasik, zapewne spotkałby się z przychylniejszym odbiorem.

Vuković zaczął od remisu w Kielcach, nie ma tragedii. Od tego, jak się spisze zależy nie tylko jego przyszłość, ale również Piasta. Z jednej strony faktem jest, że gliwicki klub przyzwyczaił nas do stałej obecności w czołówce. Jako jedyny w Ekstraklasie w ostatnich czterech latach nie wypadał poza pierwszą szóstkę. – To klub stabilny pod każdym względem, który jest już dużą marką na piłkarskiej mapie kraju. Piłkarze chcą przychodzić do Piasta, bo jesteśmy klubem sukcesu – chwalił się rok temu w rozmowie z dziennikiem „SPORT” prezes Bednarski.

Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że Piast na wielu polach nie do końca skonsumował okres mistrzowski i wypracowana wówczas nadwyżka powoli się kończy. Kibicowsko jest chyba jeszcze gorzej niż wcześniej. Aktualnie nikt nie ma słabszej frekwencji w polskiej elicie. Bez kolejnego sukcesu na boisku nie uda się wyjść z tego impasu.

Waldemar Fornalik może odchodzić z podniesionym czołem, do historii Piasta zapisał się na zawsze złotymi zgłoskami. Wygląda na to, że zbyt długo w fotelu przy kominku siedzieć nie będzie, bo „Przegląd Sportowy” donosi, że jest bliski zastąpienia Piotra Stokowca w Zagłębiu Lubin.

WIĘCEJ O WALDEMARZE FORNALIKU:

Fot. FotoPyk/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024
Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
2
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
2
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?
EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
8
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Komentarze

10 komentarzy

Loading...