Reklama

Kobayashi, Kubacki i reszta. Pięciu faworytów Pucharu Świata w skokach

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

04 listopada 2022, 19:55 • 11 min czytania 11 komentarzy

Już jutro w Wiśle odbędzie się pierwszy konkurs tegorocznego zimowego Pucharu Świata w skokach. Konkurs niecodzienny, bo rozgrywany… na igelicie. Nie zmienia to jednak faktu, że punkty z niego mogą się okazać istotne na koniec sezonu, gdy najlepsi będą walczyć o Kryształową Kulę. I tu powstaje pytanie: kto powinien liczyć się w walce o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej? Oto nasza piątka głównych faworytów. 

Kobayashi, Kubacki i reszta. Pięciu faworytów Pucharu Świata w skokach

RYOYU KOBAYASHI

Zdecydowanie najpoważniejszy kandydat do końcowego triumfu. Japończyk to najlepszy skoczek ostatnich kilku lat. Dwukrotnie zdobywał już Kryształową Kulę, w zeszłym sezonie zgarnął też dwa medale igrzysk olimpijskich – w tym złoto na skoczni normalnej. W najlepszej formie dla rywali jest niemal nie do doścignięcia. W swoim przełomowym sezonie 2018/19 przekroczył granicę 2000 zdobytych punktów i drugiego w klasyfikacji generalnej Stefana Krafta wyprzedził o ponad 700. Poprzedniej zimy aż tak nie dominował, ale Karla Geigera i tak pokonał o ponad 100 oczek, mimo że wystąpił w trzech konkursach mniej. Do tego zgarnął drugą w karierze wygraną w Turnieju Czterech Skoczni i wspomniane medale w Pekinie.

To zresztą pokazało, że – w przeciwieństwie do sytuacji sprzed trzech lat – potrafi zaprezentować się świetnie na najważniejszych imprezach. Wtedy nie udało mu się powalczyć skutecznie na mistrzostwach świata (choć duże znaczenie miała tu aura, pamiętamy w jaki sposób Dawid Kubacki został mistrzem), w zeszłym roku w najważniejszych momentach był najskuteczniejszy.

Reklama

Tej zimy może stać się pierwszym skoczkiem od 18(!) lat, który obroni zwycięstwo w klasyfikacji generalnej PŚ. Jako ostatni dokonał tego Janne Ahonen, który dwukrotnie triumfował tuż po złotym okresie Adama Małysza – a więc w sezonach 2003/04 i 2004/05. Potem nie udało się to nikomu, choć przecież przeżywaliśmy sezony wielkiej dominacji Gregora Schlierenzauera, znakomitych skoków Thomasa Morgensterna czy Kamila Stocha, który też potrafił odsadzić wszystkich rywali. Ryoyu może więc pokusić się o historyczny wynik, a w dodatku – w wieku 26 lat – miałby wtedy na koncie już trzy Kryształowe Kule.

Ryoyu imponuje też swoim… luzem, dystansem do wszystkiego, co robi. Nie jest jednym z tych skoczków, którzy traktują swoje występy jak sprawę życia i śmierci. Wręcz przeciwnie, niedawno mówił portalowi Tarzanweb.jp, że niespecjalnie lubi trenować. Opowiadał też o swojej diecie.

– Chcąc wygrać zawody, daje z siebie wszystko, ale nie umiem sobie odmówić zjedzenia tego, na co mam ochotę. W zasadzie nie ma czegoś, czego bym unikał w trosce o moje ciało. Najbardziej lubię ramen. Alkohol? Piję i w trakcie sezonu. Mam pewne ograniczenia, staram się nie jeść nic po 21, ale w trakcie sezonu lubię próbować jedzenia w kraju, w którym akurat przebywam. Choć najbardziej lubię japońskie potrawy, więc wtedy ważę więcej, a poza Japonią chudnę. Jem tak naprawdę dwa posiłki dziennie – obiad i kolację. Wiem, że śniadanie jest ważne dla zdrowia, ale mój organizm go nie potrzebuje. Nie jem też dużo białka. Wolę czekoladę lub żelki. (śmiech) […] Nie ukrywam, że nie lubię ćwiczyć za dużo. Zwłaszcza latem ilość ćwiczeń, które wykonuję jest o połowę mniejsza niż w przypadku innych zawodników. W skokach to nie działa tak, że wygrywa ten, kto więcej trenuje. Ważne jest wręcz to, by nie trenować za dużo. Nie wszystkie mięśnie są potrzebne do latania. 

I choć to podejście w teorii niespecjalnie przystające do profesjonalnego sportowca, to w końcu przyniosło Japończykowi wielkie sukcesy. Całkiem możliwe, że kolejne zapewni mu w tym sezonie. Choć dodać trzeba, że wczesne rozpoczęcie sezonu – i to na igelicie – raczej Ryoyu nie przypadnie do gustu. Zresztą zdążył je skrytykować. Więc może w Wiśle nie oczekujmy jeszcze po nim cudów. Ale pewnie przy okazji Turnieju Czterech Skoczni będzie już w najlepszej formie.

STEFAN KRAFT

Inny wielki mistrz, inny dwukrotny zdobywca Kryształowej Kuli. Zeszły sezon miał nierówny. Początkowo skakał świetnie – w sześciu pierwszych konkursach nie wypadł z najlepszej „10”. Potem przyszedł jednak dużo gorszy okres, gdy plasował się głównie poniżej 20. miejsca. Ocknął się jednak w najważniejszym momencie, niedługo przed igrzyskami olimpijskimi. Na nich został częścią złotej austriackiej drużyny, zdobywając tym samym swój pierwszy olimpijski medal. Indywidualnie co prawda laurów nie wywalczył, ale nie to było dla niego najważniejsze.

Reklama

Po igrzyskach utrzymał formę, ba, nawet ją poprawił. Triumfował w konkursach w Lahti, Lillehammer i Oberstdorfie, gdzie został mistrzem świata na skoczni dużej. Poza tym kilka razy stał na podium, wygrał też cały cykl Raw Air. Pokazał, że wciąż jest skoczkiem znakomitym.

Stefan Kraft

A to ostatnie ważne o tyle, że Stefan zbliża się do magicznej granicy – w maju przyszłego roku będzie obchodzić 30. urodziny. I o ile taki wiek coraz rzadziej okazuje się w skokach przeszkodą do tego, by odnosić sukcesy, to jednak trudno skoczkom po trzydziestce triumfować w Pucharze Świata. Dość napisać, że jedynym gościem, któremu udała się ta sztuka, był Kamil Stoch w 2018 roku. Miał wtedy 30 lat i 304 dni. Poza nim nikt w historii nie wyskakał sobie Kryształowej Kuli po „zmianie kodu” (rocznikowo 30 lat mieli jeszcze Anders Bardal i Adam Małysz, którzy zdobywali PŚ w wieku 29 lat i, odpowiednio, 207 oraz 112 dni).

Gdyby trzymać się tej zasady i uznać, że Stoch to absolutny wyjątek, to ten sezon jest dla Krafta ostatnim, w którym może powalczyć z najlepszymi na przestrzeni całej zimy. Tym bardziej, że w lecie wreszcie nie miał problemów z urazami. Austriak co roku miał rozbite przygotowania właśnie przez to, że zawodziło go zdrowie. Jeśli tylko okres przygotowawczy przebiegł u niego dobrze, oznaczać powinno to świetną formę zimą. Latem Stefan skakał… średnio. Aczkolwiek to akurat niewiele w jego przypadku znaczy, bo w Letnim Grand Prix 2019 – przed zimą, gdy zdobył drugą w karierze Kryształową Kulę – prezentował się jeszcze gorzej.

Wolny od bólu i urazów Stefan Kraft powinien być tej zimy wiodącą postacią w całym cyklu Pucharu Świata. Tak naprawdę pozostało mu tylko przełamać klątwę Garmisch-Partenkirchen – gdzie nigdy sobie nie radził – i pokazać w ten sposób, że chce powalczyć o trzeci triumf w klasyfikacji generalnej. Zresztą po poprzedniej Kryształowej Kuli dla Kobayashiego, to właśnie Austriak wygrał rok później. Kto wie, może historia się powtórzy?

MARIUS LINDVIK

Najmłodszy, bo 24-letni gość w tym zestawieniu. Jest w idealnym wieku do tego, by sięgnąć po Kryształową Kulę. Nakręcić powinny go rezultaty z zeszłego sezonu, bo w jego końcówce skakał po prostu wybitnie. Na igrzyskach w Pekinie to on pokonał Ryoyu Kobayashiego i sięgnął po złoto na dużej skoczni. Potem wywalczył też mistrzostwo świata w lotach na ojczystej skoczni w Vikersund. W całym Pucharze Świata był trzeci, za Kobayashim i Karlem Geigerem.

Na podium zawodów Pucharu Świata stał w poprzednim sezonie dziesięciokrotnie, połowę z tych konkursów wygrał. Latał pięknie właściwie na każdym możliwym obiekcie. Zaimponował też wreszcie opanowaniem w walce o najważniejsze laury – zwłaszcza na igrzyskach, gdy wielu zakładało, że może spalić się przed skokiem po medal, a on nie tylko utrzymał lokatę po pierwszej serii, ale i wyprzedził Kobayashiego.

Norwegowie wierzą, że Lindvik – od dawna uważany za ogromny talent – tej zimy potwierdzi, że to, co osiągnął rok temu, nie było tylko jednorazowym wyskokiem. Już teraz zakłada się, że będzie niezwykle groźny w trakcie Turnieju Czterech Skoczni, bo ze wszystkich tamtejszych obiektów w swojej karierze nie wygrywał tylko w Oberstdorfie, ale zdarzyło mu się stanąć tam na pudle. Zresztą całą imprezę już dwukrotnie kończył jako jej wicemistrz, pokazując, że na przestrzeni kilku konkursów potrafi być regularny. Do niedawna jednak tej regularności brakowało mu, gdy chodziło o całą zimę.

W sezonie 2019/20 – gdy po raz pierwszy pokazał się ze znakomitej strony w Pucharze Świata – doskonale skakał w jego pierwszej części, drugą miał słabszą. W kolejnym sezonie, choć kilkukrotnie stał na podium, nie ustrzegł się też poważnych wpadek. Pięć razy nie wszedł do drugiej serii, a gdy już to robił, często plasował się w trzeciej dziesiątce zmagań. Dopiero ostatnia zima pokazała, że jest już skoczkiem gotowym do walki nie tylko o triumfy w pojedynczych konkursach, ale i w całym cyklu – w 25 startach zgromadził 1231 punktów. W pewnym momencie zaliczył serię 14 konkursów w najlepszej „10” zawodów.

W jakiej jest formie? Trudno stwierdzić, bo w lecie skakał niewiele. Na niedawnych mistrzostwach Norwegii prezentował się jednak świetnie. W Wiśle w czasie treningów i kwalifikacji też skakał daleko. Wydaje się więc, że będzie groźny dla wszystkich rywali. Zresztą kto wie, czy nie powalczy z którymś ze swoich reprezentacyjnych kolegów, bo warto też wspomnieć – choć do naszej piątki się nie załapał – że rywalizować o największe sukcesy może też choćby Halvor Egner Granerud.

KARL GEIGER

Największa zagadka. Człowiek, który wielokrotnie udowodnił, że potrafi sięgać po medale ważnych imprez i że na przestrzeni zimy bywa niezwykle regularny. W zeszłym sezonie pokonał go tylko Ryoyu Kobayashi. W sezonie 2019/20 zrobił to za to Stefan Kraft. Karl w swoim dorobku ma krążki właściwie z każdej możliwej imprezy. Zeszłej zimy w Pekinie zgarnął dwa brązowe medale. Mistrzem świata – choć w drużynie – jest czterokrotnym, a indywidualnie zgarnął dwa srebra i brąz. Triumfował za to na mistrzostwach świata w lotach w 2020 roku, co uznano za sporą niespodziankę. Potwierdził jednak wtedy, że gdy jest w formie, to wygrywać może wszędzie.

W ostatnim sezonie wystartował we wszystkich możliwych konkursach. Tylko czterokrotnie wypadł z czołowej „10” zawodów. Do Kryształowej Kuli zabrakło mu jednak – obok regularności – zwycięstw. Triumfował w czterech konkursach, do tego sześć razy stał na podium. Pod koniec sezonu wyraźnie osłabł, w Planicy był odpowiednio 12. i 16., nie będąc w stanie skutecznie walczyć z Kobayashim.

Geiger jest też jednym z tych skoczków, którzy pozytywnie podchodzą do większości rewolucji planowanych przez FIS na tę zimę. Niepokoją go tylko planowane konkursy duetów (ze względu na to, że ograniczą one szanse na starty wielu zawodnikom), ale już na przykład inauguracja Pucharu Świata na igelicie i następujące po niej trzy tygodnie przerwy do następnych zawodów, nie jest czymś, co by go denerwowało.

Opisałbym to jako projekt pilotażowy, w którym można zobaczyć, jak jest odbierany i czy da się go zoptymalizować na przyszłość – mówił Karl w rozmowie z portalem sport.de. W tym samym wywiadzie opowiedział też o swoich celach na ten sezon. – Są pragmatyczne. Nie chcę stać w miejscu, a rozwijać się, jako skoczek. Dam z siebie wszystko w każdy weekend, żeby osiągnąć jak najwyższe lokaty podczas zawodów. – Mówił też, że bardzo nastawia się na konkursy mistrzostw świata, które rozegrane zostaną w Planicy. Można więc zakładać, że najlepszą formę przygotuje na tę imprezę.

Karl Geiger

Zresztą o jego formie trudno na ten moment coś więcej powiedzieć. W ostatnich startach przesadnie nie imponował. W trakcie mistrzostw Niemiec zdecydowanie przegrał z wracającym do formy Andreasem Wellingerem, gdy pojawił się na Grand Prix w Klingenthal, skończył 21. (choć wcześniej potrafił, w innym konkursie, stanąć na podium). Dlaczego więc na niego stawiamy? Bo to gość, który naprawdę potrafi przyszykować dyspozycję wtedy, gdy jest to najważniejsze. Zawsze zdolny wyrwać medal, nawet złoty.

Pytanie czy będzie w stanie powalczyć o to, by sięgnąć też po kryształ.

DAWID KUBACKI

Można napisać, że to wieczny kandydat do rzeczy wielkich. Ale Dawid w ostatnich kilku sezonach pokazał, że jest w stanie walczyć o najważniejsze laury. Wygrywał Turniej Czterech Skoczni, zostawał mistrzem świata, a w swoim – jak i całej kadry – słabym sezonie potrafił też stanąć na najniższym stopniu podium w Pekinie i zdobyć upragniony olimpijski medal. Od lat jest podporą reprezentacji, ale nigdy nie stał jeszcze indywidualnie na podium klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

Co nie oznacza, że nie był blisko. Czterokrotnie kończył rywalizację w czołowej „10”, w sezonie 2019/20 był nawet czwarty, rok wcześniej piąty. Że jest regularny i potrafi skakać na wysokim poziomie przez kilka, nawet kilkanaście konkursów z rzędu, pokazywał wielokrotnie.

Od dawna jest też królem lata. Klasyfikację Letniego Grand Prix wygrywał czterokrotnie (choć w 2020 roku nie przyznawano oficjalnej nagrody dla triumfatora). W przeszłości niekoniecznie przekładało się to na jego formę zimą, ale w ostatnich sezonach zaczęło. Dlatego warto podkreślić, że w tegorocznym LGP skakał wprost rewelacyjnie. Wystąpił w czterech konkursach, wygrał trzy, jeden raz był drugi. W Klingenthal czy Hinzenbach odsadzał rywali o kilkanaście punktów. Podobnie w trakcie mistrzostw Polski. W rozmowie z Weszło jego świetną formę podkreślał Thomas Thurnbichler, nowy trener reprezentacji Polski:

Z pewnością Dawid był najlepszy w lecie, znajdował się też w dobrej formie podczas ostatniego obozu. Więc jest spora szansa na to, że to on będzie liderem naszej kadry tej zimy – mówił Austriak. Sam Kubacki napomykał, że świetnie mu się z Thurnbichlerem pracuje, a do tego bardzo pomogły mu treningi w tunelu aerodynamicznym w Sztokholmie. I faktycznie, jego sylwetka, ułożenie w locie – wszystko latem wyglądało wprost nienagannie. Przy okazji pierwszych skoków w Wiśle pokazał, że forma z lata zdecydowanie u niego pozostała.

Inna sprawa, że za Dawidem nie stoi jego wiek. Pisaliśmy już, że po wygrać Puchar Świata po trzydziestce to rzecz niezwykle trudna. A Kubacki pod koniec tego sezonu obchodzić będzie 33. urodziny. W dodatku może to być sezon niezwykle wycieńczający, bo zaczyna się początkiem listopada, a ostatnie zawody rozegrane zostaną w pierwszych dniach kwietnia. Po drodze nie braknie też wielkich imprez, więc ważne będzie rozłożenie sił. Dawid może być jednak podrażniony poprzednim, słabym (poza startem na igrzyskach) sezonem. Zresztą podobnie jak reszta naszej kadry. A że podium generalki, jak już wspomnieliśmy, mu brakuje, to pewnie zrobi wszystko, żeby na nim stanąć.

I oby wreszcie mu się to udało.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Zniszczoł: Nie widzę swojego limitu, chcę być najlepszy na świecie [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
9
Zniszczoł: Nie widzę swojego limitu, chcę być najlepszy na świecie [WYWIAD]

Komentarze

11 komentarzy

Loading...