Reklama

Kosa chciała być kamieniem. Dlaczego Lech znów przegrał z Rakowem? [ANALIZA]

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

31 października 2022, 14:51 • 9 min czytania 54 komentarzy

Lech Poznań zdecydował się na brawurowy wariant gry z Rakowem Częstochowa. Zagrał po raz pierwszy od kwietnia zeszłego roku na trójkę obrońców i chciał nałożyć system na system, by zneutralizować atuty ekipy Marka Papszuna. W teorii mogłoby to wypalić. Ale tylko wtedy, gdy teoria zakłada, że Raków wcale nie szlifuje tego systemu od sześciu lat i wcale nie było tak, że Kolejorz pracował nad nowym ustawieniem dosłownie przez jeden dzień.

Kosa chciała być kamieniem. Dlaczego Lech znów przegrał z Rakowem? [ANALIZA]

Kibicom nie do końca rozumiejącym procesy rządzące futbolem może się wydawać, że Raków zdołał błyskawicznie wejść do ligowego topu dzięki temu, że grał i gra inaczej niż wszyscy. Wydaje im się, że Papszun postawił na trójkę w tyłach, gra na dwie dziesiątki za silnym napastnikiem, kazał grać wysoki pressingiem i to wystarczyło, by rywalizować z klubami o większych możliwościach. Ale szkopuł nie tkwi w tym, że Raków gra inaczej. Tajemnica sukcesu Rakowa polega na tym, że perfekcyjnie opanował grę w swoim własnym stylu.

Lech Poznań – Raków Częstochowa. Raków silny opanowaniem systemu, a nie innością taktyki

I to nie jest tak, że Raków jako jedyny w Ekstraklasie gra na trzech stoperów – przecież w podobny sposób swoich zawodników ustawia Dawid Szulczek w Warcie Poznań, Janusz Niedźwiedź w Widzewie Łódź, próbuje tego Kosta Runjaić w Legii Warszawa, robi to Maciej Stolarczyk w Jagiellonii Białystok. Każdy z tych trenerów próbuje w ten sposób wyeksponować atuty kadry, jaką dysponuje, by jednocześnie zamaskować niedostatki swoich zespołów.

Raków jest jednak specyficzny o tyle, że robi to najdłużej, najbardziej konsekwentnie i na przestrzeni lat wymienia tylko klocki w tej maszynie na coraz lepsze. Dlatego eksperyment Lecha Poznań trzeba nazwać wprost brawurowym. Kolejorz od wielu lat gra w ustawieniu 4-2-3-1 z różnymi wariacjami tego modelu – czasem role zawodników bardziej przypominają ustawienie 4-4-1-1, czasem 4-3-3, czasem skrzydłowi grają nieco węziej, czasem boczni obrońcy mają mniej swobody. Ostatecznie wszystko rozbija się i tak o zadania piłkarzy oraz ich specyfikę.

Reklama

John van den Brom uznał jednak, że warto to przemodelować na to konkretne 90 minut. – Chcieliśmy im maksymalnie utrudnić grę, bo doskonale wiedzieliśmy w jakiej strukturze zagrają. Zmieniliśmy nasz system gry. Ile trenowaliśmy taki wariant? Tak naprawdę tylko wczoraj. Poświęciliśmy też trochę rozmów i to sprawiło, że nasz pomysł na mecz się wykrystalizował – mówił Denny Landzaat, gdy zapytałem go o to na konferencji prasowej. Słowa asystenta van den Broma potwierdził też Michał Skóraś, który mówił o jednej jednostce treningowej.

Lech miał zatem kilka godzin na to, by przygotować wariant gry na Raków. Tymczasem Raków miał na to ponad sześć lat i ponad 260 meczów, by wyszlifować to, jak powinien grać zespół. Mówimy przecież o całej kadencji Marka Papszuna w Częstochowie.

Co ciekawe – w maju o ustawianiu się „pod Raków” mówił nam Maciej Kędziorek. Były asystent Papszuna, w maju asystent Macieja Skorży w Lechu, obecnie asystent Johna van den Broma. Pytaliśmy o to, czy Lech planuje – wobec patentu Rakowa na poznaniaków – zmienić coś w swoim ustawieniu na finał Pucharu Polski.

Gdy pracowałem w Rakowie, to najbardziej lubiliśmy sytuacje, w których rywal zmieniał system specjalnie pod nas. Dlaczego? Tydzień ma siedem dni. W poniedziałek regeneracja, we wtorek wprowadzenie do treningu. W środę i czwartek możesz na treningu przepracować z zespołem nowe ustawienie. Dwa, może trzy dni pracy pod – tak jak w tym przypadku – grę na trzech stoperów. I teraz ja zapytam ciebie – kto zagra lepiej w takim systemie? Raków, który gra tak od kilku lat? Czy może rywal, który trenował tak tylko w środę i czwartek? – pytał wówczas Kędziorek i nakreślał pełen mikrocykl przygotowań pod potencjalny mecz rywala z Rakowem. W poprzednim tygodniu Lech miał ledwie namiastkę takiego mikrocyklu.

Lech Poznań – Raków Częstochowa. Jak to wyszło w praniu?

Kolejorz na rozpisce przedmeczowej, którą opublikował w mediach społecznościowych i którą przekazał dziennikarzom, był ustawiony w normalnym dla siebie ustawieniu z czwórką w tyłach. Milić z Dagerstalem jako stoperzy, Czerwiński na lewej obronie, Satka na prawej. Miało to sens, wszak wobec kontuzji Barry’ego Douglasa i słabej formy Pedro Rebocho tylko Czerwiński był alternatywą na lewej stronie defensywy, z kolei Słowak w przeszłości grał już na prawej obronie.

Reklama

Lech też celowo rozgrzewał się tak, by swoim ustawieniem na boisku nie zdradzać rywalom docelowego ustawienia. Wszystko po to, by zachować element zaskoczenia do ostatniej chwili. Marek Papszun stał przy kole środkowym i regularnie zerkał w stronę rozgrzewających się zawodników gospodarzy, ale ci ani przez moment nie ustawili się w formacji, którą za moment mieli pokazać na boisku.

Byłem zaskoczony. I to bardzo – powiedział już po meczu Papszun: – Nie spodziewałem się, że Lech jest w stanie zaadoptować się do nas. Może to nie tak, że się cieszymy, gdy ktoś ustawia się „pod nas”. Lech ma bardzo dobrych piłkarzy, którzy w każdym systemie są w stanie zagrać udany mecz. W drugiej połowie widzieliśmy jednak, że były takie momenty bez kontroli po stronie Lecha na boisku. W moim mniemaniu kontrola meczu polega na tym, że w danym momencie zespół wie, co robić. I my wiedzieliśmy co robić.

Lech wyszedł faktycznie na trójkę stoperów, ze Skórasiem na lewym wahadle i Czerwińskim na prawym, trójkąt w środku tworzyli Sousa-Karlstroem-Murawski, a Szymczak z Ishakiem grali płasko obok siebie. To nie jest wierne odwzorowanie tego, jak gra Raków, ale struktura była bardzo podobna.

Ciekawa była rola Sousy, by wydawało się, że będzie orbitował wyżej, jako ofensywny pomocnik. Tymczasem wraz z upływającym czasem musiał obniżyć swoją pozycję i przenieść się bliżej lewej flanki. Tam bowiem przeciekała defensywa Kolejorza. Gdy Skóraś cofał się za Sorescu lub wbiegającym w jego strefę Lopezem, wówczas tworzyły się ogromne połacie przestrzeni dla Tudora, który inteligentnie potrafił wykorzystać miejsce na boisku oraz swoje doświadczenie z gry na wahadle.

Raków pokazywał siłę w szybkich atakach. Jeśli ktoś zastanawia się na czym polega fenomen częstochowian w fazach przejściowych, to powinien zobaczyć tych kilka kontr wyprowadzonych przez ekipę Papszuna. Od siedmiu do dziesięciu sekund potrzebowali goście, by przedrzeć się pod bramkę Kolejorza w niektórych atakach.

Trzy podania, dziesięć sekund i Raków jest w sytuacji 3v4 w polu karnym i 2v3 w świetle bramki. Można to nazwać „strzelaniem goli z niczego”, bo takie akcje bramkowe to reguła w ekstraklasowym Rakowie. Ale skoro jest w tym elemencie powtarzalność na przestrzeni wielu miesięcy, wówczas trudno nazwać to „golami z niczego” czy „bramkami z przypadku”. Raczej efektem planu i dopracowania tych mechanizmów tak, by działały jak automat.

Lech tak bardzo próbował imitować Raków, że w pierwszych dwóch kwadransach miał zaledwie 46% posiadania piłki. Czyli robił to, co często pasuje Rakowowi – ekipa Papszuna oddaje piłkę rywalowi, pozwala mu grać i czyha na kontrataki. Problem polegał jednak na tym, że poznaniacy mieli problem z rozegraniem kontr i utrzymaniem się przy piłce po wygranym przez Ishaka pojedynku. Choć Szwed dwoił się i troił, stawiał opór agresywnie atakującym go obrońcom (40% wygranych pojedynków, 11 na 27 wygranych), to z rzadka lechici docierali pod pole karne po zgraniach piłki przez swojego napastnika.

Dopiero w ostatnim kwadransie przed przerwą mistrzowie Polski zdołali przejąć kontrolę nad spotkaniem, ale i tak nie wynikało z tego wiele sytuacji strzeleckich. Pasywnie grali obaj wahadłowi, Sousa miał problem z odnalezieniem się w półprzestrzeniach między wahadłowymi a stoperami Rakowa. Wyłom stworzył się tak naprawdę raz (i to na dodatek w okresie, gdy Lech rzadziej był przy piłce) – dzięki odważnemu zagraniu Milicia między pomocnikami gości i inteligentnemu ruchowi Szymczaka, który ostatecznie bardzo dobrze obsłużył Ishaka, ale ten przegrał pojedynek z Kovaceviciem.

Lech Poznań – Raków Częstochowa. Korekta w przerwie, a później zmiany

W przerwie w szatni Lecha pokazano piłkarzom analizę kilku fragmentów pierwszej połowy i naniesiono poprawki na grę lechitów. – Początek drugiej połowy nie był w naszym wykonaniu zły, graliśmy lepiej, bo w przerwie rozmawialiśmy o tym, co nie poszło po naszej myśli wcześniej. Chociażby to, że wahadłowi mogliby grać wyżej lub w środku pola gracz gości pozostaje bez krycia – tłumaczył Landzaat na pomeczowej konferencji.

To jednak Raków wyszedł na prowadzenie po akcji… iście rakowowej. Zresztą minuta poprzedzająca gola na 1:0 pokazuje różnicę w jakości wyjścia spod pressingu obu ekip. Z jednej strony Raków, który dwoma podaniami minął pięciu pressujących zawodników Lecha.

Z drugiej strony Lech właściwie na każdym etapie akcji zakończonej stratą (i ostatecznie golem) miał problem z tym, by wyjść spod pressingu. Zabrakło ucieczki piłkarzy przed linię piłki, dania opcji do rozszerzenia akcji, zawodnicy gości dobrze odcinali linie podań, a ostatecznie błąd przy decyzji Szymczaka zakończył się stratą na rzecz Gutkovskisa, zagraniem do Nowaka i golem Kuna.

Takie małe rzeczy, detale, decydowały o tym, że to Raków tworzył sobie więcej sytuacji strzeleckich. Wymowną statystyką jest fakt, że Lech przez ponad 90 minut gry oddał zaledwie jeden strzał z pola karnego (sam na sam Ishaka). Z kolei wszystkie dziewięć strzałów Rakowa padło z szesnastki. Raków oddawał strzały ze średniej odległości 13 metrów od bramki, natomiast w przypadku Lecha była to odległości ponad 24 metrów. Kolejorz średnio ma 30 ataków pozycyjnych na mecz w tym sezonie i 28% kończy strzałem, w tym meczu miał takich akcji 21 i tylko cztery kończyły się oddaniem uderzenia.

Lech Poznań – Raków Częstochowa. Fiasko eksperymentu, patent podtrzymany

Choć samo założenie tego, by Lech był bardziej wielowymiarowy i elastyczny jest słuszne, to trzeba tutaj postawić sprawę jasno: eksperyment ze zmianą systemu gry na mecz z Rakowem się nie udał. Zresztą sam fakt, że w przerwie trzeba było piłkarzom wkładać do głowy tak fundamentalne zasady dla tego ustawienia, jak ofensywne włączanie się jednego ze stoperów do ataku (w tej roli Dagerstal) pokazuje, że Lech nie był gotowy pod względem przygotowania taktycznego.

Sam Raków nie został też zmuszony w tym starciu do niewyobrażalnego wysiłku. Miał dwukrotnie wyższe PPDA (podania, na które pozwolił rywalowi podczas posiadania przez niego piłki) niż średnio w tym sezonie, co świadczy o tym, że goście nie biegali jak szaleni za futbolówką, gdy posiadał ją Kolejorz. Bardzo ciekawą statystyką są gole oczekiwane z tego starcia – według WyScouta xG Lecha wyniosło 0,5. Rakowa – 2,01 xG. To dopiero czwarty raz w tym sezonie, gdy Lech ma niższe xG niż 0,5. Wcześniej było tak w meczach z Cracovią, Karabachem oraz… właśnie z Rakowem w Superpucharze Polski.

Lech nie wygrał żadnego z ostatnich ośmiu spotkań z Rakowem. Przegrał sześć z nich – w tym spotkania o trofea w postaci Pucharu i Superpucharu Polski. Ostatnią porażkę w starciu z Lechem pamięta tylko dwóch zawodników z obecnej drużyny Papszuna – Tudor oraz Petrasek. Od tego czasu model gry Rakowa nie uległ zmianom, ale poprawiła się jakość zawodników – zamiast Szczepańskiego jest Nowak, zamiast Babenko gra Lopez, za Bartla wskoczył Kun, a za Mikołajewskiego gra Svarnas. A gdy Lech wpuszczał na boisko Velde, Sobiecha czy Marchwińskiego, wówczas Raków mógł odpowiedzieć Piaseckim, Ledermanem czy Wdowiakiem. Poziom gry Rakowa rósł, Lecha spadał.

„Medaliki” zbliżyły się do Lecha jakością wyjściowej jedenastki, co pozwala im na bicie przeciwnika aspektami taktycznymi. A gdy Lech chciał wejść z Rakowem w tańce na zasadach taktyki Rakowa, to został wybity z parkietu doświadczeniem i znajomością kroków.

WIĘCEJ O LECHU I RAKOWIE:

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

54 komentarzy

Loading...