Reklama

Dudek: Jesteśmy w stanie zaakceptować wszystko, byle tylko wynik się zgadzał

redakcja

Autor:redakcja

03 października 2022, 09:05 • 9 min czytania 13 komentarzy

Poniedziałkową prasówkę ratuje „Przegląd Sportowy”. 

Dudek: Jesteśmy w stanie zaakceptować wszystko, byle tylko wynik się zgadzał

PRZEGLĄD SPORTOWY

Jerzy Dudek tłumaczy się z wpisu, że może warto byłoby wrócić do Paulo Sousy.

Na wstępie chciałem się odnieść do mojego poprzedniego felietonu. Miał on sprowokować dyskusję na temat reprezentacji. Wydawało mi się, że o ile czerwiec był czasem na eksperymenty i sprawdzenie kilku zawodników oraz ustawień, o tyle we wrześniu spodziewałem się czegoś więcej. Nawet porażkę z Belgią (1:6) można było potraktować jako bolesną, ale jednak cenną lekcję na przyszłość, oczekiwałem wyciągnięcia wniosków. Trzeba sobie jednak powiedzieć, że po meczach z Holandią (0:2) i Walią (1:0) nadal mało wiemy – co jest już zastanawiające. Stąd zaproszenie z mojej strony do polemiki. Do mundialu mamy niespełna dwa miesiące, rozegramy jeszcze sparing z Chile, ale do tego czasu możemy jedynie analizować to, co było. A zebrany materiał z pewnością nie jest zadowalający zarówno dla trenera, jak i zawodników. Większość ludzi jest świadoma, że te mistrzostwa będą dla nas niezwykle trudne. Skoro nie wiemy, jak mamy grać, to można się spodziewać, że zagramy ultradefensywnie i będziemy mogli jedynie liczyć na łut szczęścia i przypadkowy remis albo wygraną, jak miało to miejsce z Walią. To spotkanie dobitnie pokazało, że nic u nas nie funkcjonowało jak należy, rządził przypadek. Radość była za to ogromna, jakbyśmy wygrali z silnym przeciwnikiem. To też pokazało, jak bardzo obniżyliśmy standardy i wymagania wobec kadry. Jesteśmy w stanie zaakceptować wszystko, byle tylko wynik się zgadzał.

Dariusz Dziekanowski mocno rozczarował się meczem Lecha z Legią.

Reklama

W ostatnich latach jedynym elementem, który pozostał z rywalizacji dwóch wielkich krajowych firm, są emocje. I to niestety tylko te przed meczem. Nadal mamy ogromne oczekiwania, ale po pierwszym gwizdku czas strasznie się dłuży, wręcz staje w miejscu. Znowu głównym tematem są wybryki kibiców (czyli racowisko, które opóźniło rozpoczęcie spotkania, a potem rzucane na murawę butelki), a nie piłkarskie fajerwerki. Bo piłkarsko mamy do czynienia głównie z fizyczną walką. W piłkę próbują grać jednostki, ale jedyne wsparcie, jakie mają w kolegach, to najwyżej silne łokcie. Czy kogoś dziwi kolejna czerwona kartka (za dwie żółte) dla Artura Jędrzejczyka? Ot, uroki naszego polskiego klasyka. Wspomniałem o dryblingach w spotkaniu w Londynie. W meczu w Poznaniu odnosiłem wrażenie, że piłkarz rozpędzający się z piłką zamyka oczy i bez zbędnych zmian kierunku biegu chce z tą piłką nie przedryblować rywala, ale go stratować. Nie ma to wiele wspólnego z wielką piłką.

Radosław Majdan zaczyna pisać felietony dla „PS”.

Mam kilka niespełnionych marzeń i to już się nie zmieni. Mogłem wycisnąć więcej z dorosłej kadry. Kiedy trener Jerzy Engel odchodził, mówił, że zostawia szkielet. Z bramkarzy wymienił Jurka Dudka i mnie. Wydawało się, że zabawię tam na dłużej, ale Boniek ze mnie zrezygnował. Jak wróciłem do Wisły Kraków, też mogłem zostać powołany, byłem „w sztosie”. To jednak przeszłość, zadry w sercu już nie mam. Mam za to inną, tę związaną z meczem Białej Gwiazdy z Panathinaikosem. Tak, tym, w którym przegraliśmy awans do Ligi Mistrzów. To dalej siedzi mi w głowie i jest żal. Jest też niezdobycie mistrzostwa Polski z Pogonią. Pamiętam, jak wyjechałem grać do Turcji. Przyrzekam, budziłem się w nocy i zastanawiałem się, jak mogliśmy nie zgarnąć tytułu.

Antoni Bugajski o Jakubie Myszorze w kontekście jego ojca.

Reklama

Jeżeli Jakub Myszor, który w wyjazdowym meczu z Radomiakiem (2:0) strzelił dla Cracovii swojego pierwszego gola w tym sezonie, chce dorównać ligowym statystykom ojca, ciągle przed nim długa droga. Plan zresztą może nie wypalić z prozaicznego powodu, bo wcześniej wyjedzie za granicę. A istnieje w Europie klub, do którego piłkarz wyruszyłby nawet piechotą, a może nawet popłynął wpław.

Niełatwo na ekstraklasowym poziomie być synem byłego ligowego piłkarza, bo porównania z ojcem są nieuniknione i często deprymujące. Czasem może to hamować rozwój, zwłaszcza u progu kariery – młody człowiek chce się wyrwać z cienia jak najszybciej i robi to nerwowo, a tutaj nie ma drogi na skróty. Nie da się skomplikowanych procesów przyspieszyć, potrzeba spokoju. No i jest także kwestia talentu, natura nie rozdaje go po równo nawet w rodzinie. Zdarza się, że syn na boisku nie doścignie ojca, choćby wszystko robił perfekcyjnie, nie zaniedbywał żadnego szczegółu. Inny mógł nie przykładać się do roboty, wszystko robić na pół gwizdka, a ojca przeskoczył tak znacząco, że już mało kto pamięta, że tato też grał w piłkę.

W przypadku rodziny Myszorów jeszcze nic nie jest przesądzone. Wojciech Myszor to śląski ligowiec z krwi i kości. Twardy, nieustępliwy, z zaszczepionym kultem pracy oraz świadomością, że wszystko trzeba sobie wyćwiczyć, wytrenować i wywalczyć. Takich piłkarzy na Górnym Śląsku cała armia, choć niektórzy twierdzą, że jest ich już trochę mniej niż 30–40 lat temu. Zmienia się Polska, to pewnie zmieniają się też piłkarze, którzy kiedyś ganiali za piłką w cieniu górniczych hałd i czerwonych familoków.

Dominik Kun z Widzewa o swoim pięcioletnim rozbracie z Ekstraklasą.

Od pana ostatniego meczu w Ekstraklasie minęło pięć lat, dwa miesiące i jeden dzień. W przeliczeniu tylko na dni było ich 1888. Debiutował pan w 2014 roku jako zawodnik Pogoni, później była Wisła Płock i teraz wrócił pan jako zawodnik Widzewa. Zmieniła się przez ten czas Ekstraklasa?

Kun: Nie wiem, z czego to wynika, ale gra mi się łatwiej. Ekstraklasa gorsza nie jest, tylko może ja stałem się lepszym piłkarzem? Dziś się w niej odnajduję. Wydaje mi się, że dla młodych zawodników dobrze jest okrzepnąć w niższych ligach. Wiadomo, czasami zawodnik ma taki talent, że jest za dobry i od razu może grać wyżej. Złotego środka nie ma. Ja jestem zadowolony z doświadczenia zebranego w niższych ligach.

Po dotychczasowych spotkaniach mam wrażenie, że w Ekstraklasie wyrównał się poziom. Każdy zespół potrafi wykreować sytuacje, większość meczów jest na styku. Może poza tym z Cracovią, z którą my zagraliśmy bardzo dobrze i w drugą stronę – z Lechem, kiedy nas zdominował. W większości meczów wynik równie dobrze mógł być w drugą stronę.

(…) Pan na tyle, że zapracował na transfer do Pogoni Szczecin. Przez półtora roku w jej koszulce zagrał pan 36 razy w ekstraklasie. To pierwsze podejście do niej uważa pan za udane czy nieudane?

Kun: Liczbowo może się zgadza, ale często schodziłem przed czasem albo wchodziłem z ławki. Generalnie sportowo ten okres był słabszy. Wymagałem od siebie więcej. Nie udało się.

Dlaczego?

Kun: Może za bardzo w siebie uwierzyłem i głowa została z myślami, że już nie wiadomo co będzie. Troszkę mnie poniosło.

Sodówka?

Kun: Nie byłem nie wiadomo jakim rozrabiaką, nie robiłem nie wiadomo czego. Po prostu myślałem, że wszystko łatwo przyjdzie, a każdy mecz będę grał w pierwszym składzie. Dziś wiem, że trzeba było podejść bardziej pokornie.

Mniej się pan przykładał do treningów? Życie nocne Szczecina pana zauroczyło?

Kun: Na pewno nie to drugie. Czy mniej trenowałem? Nie, mam tylko wrażenie, że wpadłem w stagnację. W sensie, że istniał schemat, że już zawsze będzie dobrze. Zamiast szukać nowych rozwiązań, możliwości, dodatkowego treningu, po prostu zostałem w miejscu.

Trenerzy mówią, że pan się zachłysnął po tym transferze.

Kun: Też bym tak to określił. Ekstraklasa, dużo większe zarobki, dużo większe możliwości. Jakby to powiedzieć… Zatraciłem to wszystko, co doprowadziło mnie do transferu. Troszkę się odrealniłem.

Arkadiusz Reca nie pojechał na Euro 2020 z powodu kontuzji. Jest spore zagrożenie, że z udziału w mundialu w Katarze ponownie wyeliminuje go uraz. Trwa walka z czasem i z… lekarzami.

(…) Czy w tym momencie, na siedem tygodni przed startem mundialu w Katarze, Kacprzak jest w stanie przewidzieć, jak długo potrwa leczenie Recy?

— Gdyby mi nie przeszkadzali, to sprawa byłaby prosta. Plan był jasny: miał się leczyć u nas, w ciągu tych 14 dni byłbym w stanie mu pomóc. Rozmawiałem na ten temat z jego klubowym lekarzem w czwartek, w piątek dowiedziałem się, że jednak ma wracać do Włoch. Tam nie będzie miał takiej opieki, byłem, widziałem ich sprzęt. Wiem, że nie mają ani możliwości, ani czasu, ani ludzi, aby doprowadzić go do pełnej sprawności. Niestety samo chodzenie na laser, masowanie i odpoczynek to 6—8 tygodni przerwy. I strata całego przygotowania motorycznego, po tym czasie piłkarz zatraca czucie piłki — mówi lekarz z Łodzi, jasno dając do zrozumienia, że jeśli Spezia uprze się, by Polak leczył się u nich, na miejscu, to kolejna wielka impreza najprawdopodobniej go ominie.

— Wszystko zależy od tego, co postanowią. Może go zbadają i odeślą z powrotem do nas. Szkoda tylko tych kilku dni — stwierdza. Obrazuje też kolejny scenariusz. Po kilku dniach odpoczynku zawodnik przestanie odczuwać ból. Wróci na boisko, mimo że jeszcze nie jest na to gotowy.

Czterdzieści lat temu Zbigniew Boniek strzelił pierwsze gole w Serie A.

Włoscy kibice znali „Zibiego” już od kilku lat. Nauczyli się go doceniać, gdy nosił koszulkę reprezentacji Polski oraz Widzewa Łódź. Mimo to 3 października w 1982 roku Włosi zdali sobie sprawę, jakim piłkarzem naprawdę był i do czego był zdolny na boisku. Dokładnie 40 lat temu, na stadionie Comunale w Turynie, 26-letni pomocnik zdobył swoje premierowe bramki w Serie A w barwach Juventusu. Dwa razy pokonał bramkarza Luciana Castelliniego podczas spotkania z Napoli zakończonego zwycięstwem Bianconerich 3:0. „Big Boniek” – taki tytuł pojawił się w pomeczowym wydaniu magazynu „Guerin Sportivo”, uznany przez redakcję za najlepszy, by opisać występ gwiazdy polskiej piłki.

SPORT

Michał Zichlarz porównuje filozofię Górnika ZabrzeZagłębia Lubin.

W oczy rzucało się przede wszystkim to, w jakich zestawieniach oba zespoły wybiegły na murawę. Lubinianie z 8 Polakami w składzie i z aż czteroma młodzieżowcami; Górnik w wyjściowej jedenastce miał ledwie 4 Polaków. Trener Gaul tłumaczył na pomeczowej konferencji, że Zagłębiu zbudowanie akademii z prawdziwego zdarzenia zajęło kilka dobrych lat, ale teraz może czerpać z niej garściami. Trener Piotr Stokowiec dodał, że trzeba mieć jeszcze pomysł na to, jak wprowadzać tych młodych graczy do zespołu. W Lubinie to wychodzi, a przecież nieodległe były czasy, kiedy w „miedziowej” jedenastce grały różne, nie obrażając nikogo, zagraniczne wynalazki…

W Zabrzu, co powiedział trener Gaul, czekanie na wychowanków z miejscowej akademii nie zajmie roku czy dwóch, bo w przeciągu tak krótkiego czasu niewiele da się zrobić, na to trzeba dłuższej perspektywy czasowej, nawet pięciu lat. Gdzie będzie w tym czasie Górnik? Na to pytanie nikt dzisiaj nie jest w stanie odpowiedzieć. Jedno jest pewne, z dwóch koncepcji budowania drużyny – w Zabrzu opartej na zagranicznym zaciągu oraz w Lubinie, gdzie stawia się na zawodników swojego chowu – zdecydowanie bardziej podoba się to drugie rozwiązanie. To droga, którą odważnie powinny kroczyć wszystkie polskie kluby! Innego wyjścia nie ma, jeżeli chcą myśleć o sukcesach.

Wisła Kraków przegrała kolejny mecz, kibice mają dość.

– Pierwsza połowa w naszym wykonaniu była dobra, powinniśmy objąć prowadzenie – stwierdził Jerzy Brzęczek. – W drugiej, po straconej bramce z rzutu karnego, w naszą grę wdarło się trochę nerwowości. W końcówce meczu znów zaczęliśmy stwarzać okazje, aż doszliśmy do ostatniej sytuacji – strzału Igora Łasickiego bardzo dobrze obronionego przez Mateusza Kuchtę. Nie pozwoliło nam to wywieźć stąd punktów. To normalne, że porażki przynoszą negatywne emocje, rozczarowanie kibiców. Wiem, że żądają mojej dymisji, ale w emocjach nie będę podejmował decyzji. Musimy wrócić do Krakowa, przedyskutować sprawę i o ewentualnych rezultatach rozmów poinformować na spokojnie.

FAKT

Nie tylko nam zaimponował nowy stadion Pogoni.

– Takich stadionów nie ma w Szwecji. Żaden nawet nie zbliża się do tego poziomu. Ten wieczór nie mógł być lepszy. Emocje były ogromne, ale udało nam się nad nimi zapanować. – mówił Jens Gustafsson (54 l.), szwedzki trener Pogoni. – Piękne otwarcie stadionu, wspaniała atmosfera. Pogoń i kibice zasługują, by funkcjonować na takim obiekcie – dodał szkoleniowiec Lechii Marcin Kaczmarek (48 l.).

SUPER EXPRESS

Tylko weekendowa młócka.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

1 liga

Jarosław Królewski: Wisłę czeka reforma finansowa w wielu aspektach

Damian Popilowski
1
Jarosław Królewski: Wisłę czeka reforma finansowa w wielu aspektach

Komentarze

13 komentarzy

Loading...