Reklama

Fajdek, Skrzyszowska, Kaczmarek i inni. Najlepsi polscy lekkoatleci 2022 roku [RANKING]

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

28 września 2022, 16:55 • 21 min czytania 3 komentarze

2022 rok w lekkoatletyce upłynął pod znakiem trzech wielkich imprez. Zaczęło się od halowych mistrzostw świata w Belgradzie. Z kolei na stadionie sportowcy zmagali się na mistrzostwach globu w Eugene oraz Europy w Monachium. Parę dni temu mogliście poczytać nasz ranking najlepszych lekkoatletów sezonu, który właśnie dobiega końca. My tymczasem postanowiliśmy pójść za ciosem i stworzyliśmy zestawienie najlepszych polskich zawodników Anno Domini 2022. Mistrzowie Europy, medaliści mistrzostw świata, wielcy faworyci do tytułów i znakomite objawienia. Kto spośród Polaków zasłużył sobie na miano najlepszego lekkoatlety? Zapraszamy do lektury.

Fajdek, Skrzyszowska, Kaczmarek i inni. Najlepsi polscy lekkoatleci 2022 roku [RANKING]

  1. EWA SWOBODA

Już podczas obsadzenia dziesiątej pozycji w rankingu mieliśmy niemały ból głowy i sami ze sobą musieliśmy się nieco pospierać. Kubki w redakcji latały po ścianach, szamotanina wisiała w powietrzu, a każda ze stron wymieniała argumenty za swoją faworytką. Ostatecznie uformowały się dwa obozy, które zgadzały się tylko w jednym. To miejsce powinna zająć Ewa. Pytanie tylko która.

Reklama

Bo przecież w tym roku polskiej lekkoatletyce objawiła się Ewa Różańska. Polka pokazała się z dobrej strony już na początku sezonu, podczas 68. ORLEN Memoriału Kusocińskiego zajęła trzecie miejsce, za Malwiną Kopron i Anitą Włodarczyk. Kiedy trzykrotna mistrzyni olimpijska straciła sezon przez kontuzję, Różańska zajęła drugie miejsce na mistrzostwach Polski, przy czym Kopron pokonała ją dopiero w ostatnim rzucie. Ale Malwina zupełnie nie poradziła sobie podczas mistrzostw Europy w Monachium. W przeciwieństwie do Różańskiej, dla której to była pierwsza tak duża impreza w karierze. Nikt nie wymagał od niej walki o medale, tymczasem Ewa ze stolicy Bawarii powróciła jako wicemistrzyni Starego Kontynentu.

Orlen baner

Ewa Swoboda również może pochwalić się tytułem wicemistrzyni Europy, jednak nasza najlepsza sprinterka dokonała tego w sztafecie 4 x 100 metrów. Krążek wywalczony indywidualnie, naszym zdaniem ma większą wartość. Dlaczego zatem to biegaczka z Żor znalazła się na liście? Odpowiedź jest prosta – za całokształt sezonu 2022, który był znakomity w jej wykonaniu. Nawet jeżeli zawiodła w swoim decydującym starcie, do czego zaraz dojdziemy.

W końcu sezon halowy, w którym sprinterki startują na 60 metrów, upłynął pod znakiem jej absolutnej dominacji. Na 11 startów wygrała 10. Przy czym podczas halowych mistrzostw Polski złamała magiczną barierę siedmiu sekund. Polka w ten sposób znalazła się w elitarnej grupie dwunastu sprinterek w historii, które pokonały dystans 60 metrów w czasie krótszym, niż wspomniane 7 sekund.

I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że nie zwieńczyła występów w hali medalem mistrzostw świata. Była faworytką, ale zaspała na starcie, i tak z czasem 7.04 zajęła najgorsze dla sportowca, czwarte miejsce. Czas sam w sobie był bardzo dobry, dawałby Polce medal w finale każdej z pięciu poprzednich edycji HMŚ. Jednak akurat nie w tym roku. To musiało boleć – i zresztą bolało – samą zawodniczkę.

Reklama

Na szczęście Swoboda otrząsnęła się z tego niepowodzenia. W zmaganiach na stadionie, już w biegu na 100 metrów, Ewa również była szybka jak nigdy wcześniej. Polka poprawiła swój oficjalny rekord życiowy na 11.05. Ale szerokim echem odbił się ten nieoficjalny, uzyskany podczas mistrzostw Polski w Suwałkach. Wówczas Swoboda jako druga Polka w historii – po rekordzistce, Ewie Kasprzyk – wykręciła czas poniżej 11 sekund na 100 metrów (10.99). Niestety, wiatr na Suwalszczyźnie był zbyt silny, by uznać ten rezultat, ale mimo wszystko czas dowodził, że to może być sezon Ewy.

I tak też było. Swoboda dostała się do półfinału mistrzostw świata w Eugene. Podczas mistrzostw Europy zajęła indywidualnie czwarte miejsce, ale dodajmy że medalistki pobiegły szybciej, niż wynosiła oficjalna życiówka Polki. Innymi słowy, Swoboda nie zawiodła, zrobiła wynik na miarę swoich możliwości. Zwieńczeniem udanego roku było wicemistrzostwo Europy w sztafecie.

W obliczu takich wyników osiąganych na przestrzeni całego roku przez Swobodę, trudno stawiać wyżej srebrny medal Różańskiej w rzucie młotem, gdyż jej wynik ogranicza się do jednego występu. Nawet jeżeli jest to krążek indywidualny.

Sofia Ennaoui

  1. SOFIA ENNAOUI

Powiedzieć, że ubiegły rok był ciężki dla Sofii Ennaoui, to jak nie powiedzieć nic. Zawodniczka Grupy Sportowej ORLEN, która wywalczyła kwalifikację do igrzysk w Tokio, w maju złapała kontuzję Achillesa. Uraz sprawił, że Polka nie zaliczyła ani jednego startu w 2021 roku, i oczywiście opuściła najważniejszą imprezę w Japonii. Ale nie miała zamiaru się poddać. Strata całego roku to poważny cios, lecz nie koniec świata.

-Kiedy tylko byłam w stanie ponownie chodzić, zaczęłam rehabilitację. Trwała do końca 2021 roku. Gdy już okazało się, że z moim Achillesem jest wszystko w porządku, rozpoczęłam przygotowania do sezonu letniego. Zdecydowaliśmy się na odpuszczenie hali z tego względu, że było za mało czasu, aby się do niej przygotować. Ja też nie chciałam przeciążać się treningowo już na początku roku. Wolałam spokojnie wrócić do swojego rytmu i zbudować solidną bazę, która będzie mi pomagała znieść trudy tego sezonu. Bo nie ukrywajmy, on będzie ciężki – mamy dwie bardzo ważne imprezy – mówiła nam biegaczka w kwietniu tego roku.

Następnie powróciła do rywalizacji. I zrobiła to w wielkim stylu. Już w swoim pierwszym starcie na 1500 metrów, który miał miejsce w czeskiej Ostrawie, uzyskała kwalifikację do mistrzostw świata i Europy. W Eugene zaprezentowała się znakomicie, zajęła piąte miejsce w finale na tym dystansie. To jej najlepszy wynik w karierze. Ennaoui uległa tylko biegaczkom z Afryki oraz Laurze Muir z Wielkiej Brytanii. Ta sama zawodniczka w 2018 roku w Berlinie pokonała Sofię w finale mistrzostw Europy.

W Monachium Brytyjka obroniła tytuł wywalczony przed czterema laty. Dokonała tego w świetnym stylu, dystansując resztę stawki na ostatnim okrążeniu. Poza jedną zawodniczą, która dzielnie trzymała się mistrzyni. A była nią… Ciara Mageean z Irlandii. Sofia nieco przespała moment w którym Muir wrzuciła wyższy bieg, stąd już nie dogoniła dwóch zawodniczek z Wysp. Ale pomimo tego, Polce należały się ogromne słowa uznania. Po tylu perypetiach zdrowotnych w 2021 roku, w tym sezonie udanie powróciła nie tylko do europejskiej, ale i światowej czołówki.

  1. ANNA KIEŁBASIŃSKA

Czy 32 lata to dobry wiek dla czterystumetrowca? Zwykle taki sportowiec, kiedy przekracza trzy dyszki, musi pogodzić się z tym, że najlepsze wyniki ma już za sobą. Wciąż może być szybki, ale jednak nie aż tak, jak przyzwyczaił do tego kibiców. Chyba, że nazywa się Anna Kiełbasińska. Polka nie tyle, że przeżyła w 2022 roku drugą młodość. Ona tak szybko nie biegała nigdy wcześniej!

W czerwcu, podczas 68. ORLEN Memoriału Janusza Kusocińskiego, Kiełbasińska postanowiła powrócić do korzeni. Wzięła udział w biegu na 100 metrów. Czyli na dystansie, który biegała regularnie, ale ładnych kilka lat temu. Jednak od czterech sezonów występowała na setce wyłącznie okazyjnie. Tymczasem w Chorzowie ustanowiła swój życiowy rekord na tym dystansie – pobiegła 11.22.

Taki rezultat dawał Polce prawo startu indywidualnego na 100 metrów podczas mistrzostw Europy, lecz biegaczka z Sopotu nie skorzystała z tej opcji. Jednak w kuluarach mówiło się o tym, że zarówno ona, jak i Pia Skrzyszowska – z którą Anna trenuje pod okiem Laurenta Meuwly’ego – mogą pobiec w kobiecej sztafecie 4 x 100 metrów. Kwestia występu obu zawodniczek rozstrzygała się jeszcze w dniu finału. Ostatecznie polski obóz zaryzykował, stawiając na szybkość poszczególnych zawodniczek, kosztem ich zgrania na zmianach. Decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę i Polska sztafeta w Monachium wywalczyła wicemistrzostwo Europy.

Dla Kiełbasińskiej był to aż trzeci medal, który zdobyła na tej imprezie. Dzień wcześniej, biegnąc w sztafecie 4 x 400 metrów, Polki w składzie Anna Kiełbasińska, Iga Baumgart-Witan, Justyna Święty-Ersetic i Natalia Kaczmarek, również wywalczyły srebrny medal w sztafecie. W dodatku Kiełbasińska w 2022 roku poprawiła swój najlepszy czas w życiu na dystansie 400 metrów – obecnie wynosi on 50.28. Mało tego, Anna do krążków dołożyła chyba ten najbardziej upragniony, bo indywidualny brązowy medal na cztery setki.

  1. NATALIA KACZMAREK

Anna Kiełbasińska osiągnęła też najlepszy wynik indywidualny spośród Aniołków Matusińskiego podczas mistrzostw świata w Eugene. Polka dostała się wówczas do finałowego biegu zawodów. Rzecz w tym, że nasze biegaczki nie będą najlepiej wspominać imprezy za Oceanem. W końcu w sztafecie były jednym z głównych kandydatek do medal. Tymczasem grupa opuszczała Stany Zjednoczone skłócona sama ze sobą, odpadając w eliminacjach zmagań sztafet.

Jakby tego było mało, Natalia Kaczmarek, najszybsza z Polek, w Eugene odpadła w półfinale indywidualnych zmagań, i to w dość słabym stylu. Zajęła piąte miejsce z czasem 51.34, ale na taką postawę wpłynęło zatrucie żołądkowe, którego nabawiła się przed startem. Szkoda, bo Natalia znajdowała się w świetnej formie. Udowodniła to już dwa tygodnie później, podczas Memoriału Kamili Skolimowskiej. Pierwszego mityngu w Polsce, który został włączony do cyklu Diamentowej Ligi. Kaczmarek wówczas została pokonana tylko przez Femke Bol, ale w końcu dokonała tego, na co w wykonaniu którejś z reprezentantek Polski czekaliśmy od kilku lat. Przebiegła 400 metrów w czasie poniżej 50 sekund – dokładnie w 49.86. Szybciej cztery setki biegała wyłącznie Irena Szewińska.

To jest jeden z dwóch powodów, dla których w tym zestawieniu stawiamy Kaczmarek nad Kiełbasińską. Chociaż starsza z Polek osiągnęła lepszy wynik w Eugene, to jednak zawodniczka z Wrocławia wykręcała lepsze czasy, które zapamiętamy na dłużej. Drugim powodem jest to, że wprawdzie Kiełbasińska wróciła z Monachium z jednym medalem więcej, lecz w indywidualnej, bezpośredniej rywalizacji w finale biegu na 400 metrów to Kaczmarek była górą. W stolicy Bawarii została wicemistrzynią Europy. Ponownie pobiegła w czasie szybszym, niż 50 sekund (49.94). I ponownie musiała uznać wyższość wyłącznie Femke Bol.

Adrianna Sułek

  1. ADIANNA SUŁEK

Nie oszukujmy się – wielobój nigdy nie był konkurencją, która nad Wisłą przyciągała uwagę kibiców. Pewnie dlatego, że zarówno w rywalizacji mężczyzn (dziesięciobój) jak i kobiet (siedmiobój) Polacy nie mieli spektakularnych sukcesów. Wielobój jest też po prostu ciężki, by widz oglądał całość zmagań. Musi być rozłożony na dwa dni, w dodatku rozgrywa się w sesjach porannych oraz wieczornych. Nie każdy kibic może sobie wygospodarować tyle czasu.

Co bardziej złośliwi kibice głoszą również tezę, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Ciężko emocjonować się przykładowym konkursem pchnięcia kulą, którą najlepsi wieloboiści posyłają w okolice szesnastu metrów, skoro na tej samej imprezie można obejrzeć konkurs prawdziwych kulomiotów, pchających grubo ponad pięć metrów dalej. Chociaż my akurat jesteśmy w obozie osób, które podziwiają wieloboistów za ich uniwersalność.

Przystępności w śledzeniu wieloboju nie ułatwiają również przeliczniki punktowe, bez których dyscyplina nie może się obejść. Lekkoatletyka zwykle jest przejrzysta, czytelna. Wygrywa ten, kto pobiegnie szybciej, skoczy wyżej, dalej pośle dysk, młot czy kulę. Proste? Proste. Tymczasem wielobój ogląda się nieco jak skoki narciarskie. Zawodnik X po skoku wzwyż ma 116 punktów przewagi nad zawodnikiem Y. Żeby Y go wyprzedził, musi pobiec o 2,5 sekundy szybciej od X w biegu na 400 metrów. Ale pamiętajmy, że X jest lepszy w rzucie oszczepem. 78 metrów uzyskane w tej konkurencji, może dać mu 1012 punktów do wyniku, podczas gdy Y za 73 metry zdobędzie 935 oczek. I tak dalej, i tak dalej…

Piszemy o tym, by udowodnić wam, jak trudno jest wieloboistom sprawić, by przeciętny kibic śledził ich zmagania. A taka sztuka udała się Adriannie Sułek, której występy w kolejnych konkurencjach fani oglądali z zapartym tchem. I to trzykrotnie.

Za pierwszym razem w marcu, podczas halowych mistrzostw świata w Belgradzie. To była druga tak duża seniorska impreza w karierze 23-letniej wieloboistki. W ubiegłym roku Sułek wystąpiła na igrzyskach w Tokio, gdzie zajęła 16. miejsce. Wprawdzie później wygrała młodzieżowe mistrzostwa Europy w Estonii, jednak w tym sezonie nikt nie oczekiwał od niej tego, że będzie stanowić konkurencję dla starszych rywalek. Ale Polka w stolicy Serbii zdobyła wicemistrzostwo świata w pięcioboju, bijąc przy tym rekord Polski (uzyskała 4851 punktów).

W dodatku urzekła kibiców swoją przebojowością, stylem bycia. Sułek nie jest żadną cichą myszką, która boi się mówić o swoich celach. Przeciwnie, Adrianna w rozmowie z mediami mówi wprost: chcę zdobyć mistrzostwo świata, chcę olimpijskiego złota, chcę wykręcić ponad 7000 punktów na stadionie. Chcę i to nie jest buńczuczne gadanie – mam ku temu podstawy, po to ostro trenuję, co uwielbiam robić.

ADRIANNA SUŁEK I JEJ CELE: 7000 PUNKTÓW I ZŁOTO IGRZYSK. CZY TO MOŻLIWE?

Kibice od razu kupili tę dziewczynę. Jej młodość, przebojowość, ogromne ambicje poparte ciężką pracą. I tak wszyscy trzymali za Adę kciuki, kiedy walczyła o medal mistrzostw świata, ale na stadionie. Ostatecznie Polka zakończyła rywalizację na czwartym miejscu, jednak podobnie jak podczas halowych mistrzostw globu, na stadionie również pobiła rekord Polski (6672 pkt).

Ale prawdziwy popis dała na mistrzostwach Europy w Monachium. Tam bezkonkurencyjna okazała się jak zwykle Nafissatou Thiam. Belgijka od lat wygrywa prawie wszystko. Sułek walczyła zatem o srebrny medal. Przy czym zmagała się z rywalkami, jak i z własnym organizmem. Zaraz na początku zmagań Polka doznała urazu mięśnia dwugłowego. Wydawało się, że drugiego dnia jej rywalizacja jest skazana na niepowodzenie. W końcu rozgrywano wtedy konkursy w skoku w dal, rzucie oszczepem i bieg na 800 metrów. Bez sprawnej dolnej kończyny Adrianna nie miała szans na dobry wynik. Tymczasem w skoku w dal i rzucie oszczepem w ostatnich próbach pobiła swoje rekordy życiowe, zaś w biegu na 800 metrów okazała się najszybsza spośród całej stawki. Dzięki takim wynikom zgromadziła 6532 punkty. O zaledwie 17 więcej od trzeciej Annik Kalin ze Szwajcarii. Wicemistrzostwo Europy wywalczone z jedną w pełni sprawną nogą? Adrianno, jeszcze raz – czapki z głów.

Aleksandra Lisowska

  1. ALEKSANDRA LISOWSKA

Jeżeli przy opisie reprezentantki wieloboju napisaliśmy, że ta dyscyplina nie przyniosła polskiej lekkoatletyce wielu sukcesów, to jak mamy opisać dokonania Biało-Czerwonych w maratonie? Na królewskim dystansie biegów wytrzymałościowych nasi lekkoatleci wywalczyli tylko jeden medal mistrzostw świata. W 1991 roku dokonała tego Wanda Panfil. Na mistrzostwach Europy Polska również mogła pochwalić się także tylko jednym krążkiem. W 2014 roku w Zurychu wicemistrzem Starego Kontynentu został Yared Shegumo.

Osiem lat później wracamy z następnej edycji ME z dwoma medalami – złotym i brązowym. A wszystko dzięki Aleksandrze Lisowskiej, biegaczce mało znanej wśród kibiców lekkoatletyki nad Wisłą, w której jednak eksperci biegów długodystansowych w Polsce upatrywali nadziei medalowej. Ale żeby od razu mistrzostwa Europy?

Kiedy na łamach naszego portalu przybliżyliśmy sylwetkę mistrzyni Europy, porozmawialiśmy z Tomaszem Domżalskim, trenerem triathlonu oraz wieloletnim kolegą Lisowskiej, który miał okazję obserwować jej sukces na żywo. Oto jak opisał nam mistrzowski bieg Polki:

– Na trasę szedłem bez dużych oczekiwań. Chciałem po prostu zobaczyć Lisu, krzyknąć jej coś miłego, zdopingować i tyle. Kiedy na 32 kilometrze zobaczyłem, że jest w pierwszej grupce, to wiedziałem że będzie gorąco. To były niesamowite emocje, bo atmosfera też była super, zawodniczkom kibicowało bardzo dużo ludzi.

– Na wspomnianym 32 kilometrze Ola wyglądała spokojnie. Na tyle, na ile ją znam, to dawało nadzieję na dobry wynik. Ale z drugiej strony, tam biegły doświadczone zawodniczki, więc emocje były do końca. Kiedy następnie czekałem na nią na ostatnim kilometrze, gdzie z jednej strony widziałem metę, a z drugiej samochód prowadzący zawodniczki, to tam emocję już puściły. Krzyczałem z całych sił, inni ludzie też dopingowali – relacjonuje nam Domżalski – Poniosło mnie i na tyle, na ile mogłem, zacząłem biec równo z Lisu. Na mecie już na nią czekałem, zobaczyłem też trenera Jacka Wośka. Wprawdzie mieliśmy już zorganizowany transport powrotny, ale jeszcze udało nam się poczekać i zobaczyć Olę na podium.

LISU. DZIEWCZYNA Z WARMII, KTÓRA ZOSTAŁA MISTRZYNIĄ EUROPY W MARATONIE

Ola Lisowska została jednym z trzech mistrzów Europy, pochodzących z Polski. Zwyciężyła w znakomitym stylu. Na ostatnich kilometrach nie oglądała się na rywalki, tylko sama zdecydowała się nadać szybsze tempo, na co przeciwniczki nie znalazły odpowiedzi. Po występie mówiła wręcz, że tempo było dla niej za wolne, a zaznaczmy, że nie był to ślamazarny bieg. Innymi słowy, Lisowska to nie jest mistrzyni z przypadku, która akurat miała swój dzień i wykorzystała to, że najlepsze zawodniczki wyjątkowo się ociągały na trasie. Przeciwnie, ona cały czas trzymała się czołówki, a pod koniec rozegrała konkurentki niczym rasowa rutyniara.

Jej zwycięstwo w czasie 2:28:36, znacząco przyczyniło się również do drugiego medalu w wykonaniu polskiego maratonu. Nasze biegaczki wywalczyły brązowy krążek w drużynie, co dowodziło, że nie tylko Ola przyjechała do Monachium w znakomitej formie. O medalach zespołowych decydowały czasy trzech najlepszych reprezentantek z danych krajów. I tak, razem z Lisowską na podium stanęły Angelika Mach (19. miejsce w biegu) oraz Monika Jackiewicz (26. miejsce).

  1. PIA SKRZYSZOWSKA

Ostatni dzień mistrzostw Europy, czyli 21 sierpnia, był bez wątpienia najbardziej spektakularnym popisem Polaków, którzy w ciągu czterdziestu ostatnich minut imprezy wywalczyli aż trzy medale. Bohaterowie tych wydarzeń? Było ich wielu, gdyż dwa krążki polscy lekkoatleci wywalczyli w sprinterskich sztafetach 4 x 100 metrów mężczyzn oraz kobiet.

Jednak gdybyśmy mieli wskazać tego z naszych sportowców, którego gwiazda podczas ostatniego dnia mistrzostw świeciła najjaśniej, bez zastanowienia powiedzielibyśmy jej nazwisko.

Tego dnia Pia Skrzyszowska rozpoczęła rywalizację w swojej koronnej konkurencji – biegu na 100 metrów przez płotki – około godziny 19:20. Wówczas wygrała drugi półfinał i mogła przygotowywać się do biegu decydującego o medalach. Większość ekspertów wskazywało, że mistrzowski tytuł rozstrzygnie się pomiędzy nią, a Brytyjką Cindy Sember, która w tym sezonie pokonała tę konkurencję w czasie 12.50. To był wynik o zaledwie jedną setną sekundy szybszy od najlepszego czasu Pii.

Finał udowodnił, że płotki to dyscyplina, w której umiejętność opanowania emocji jest równie ważna, co technika i moc czysto fizyczna. Sember pogubiła się już na drugiej przeszkodzie i zupełnie przestała liczyć się w stawce. Tymczasem Skrzyszowska wystartowała równo z resztą stawki, lecz w bardzo dobrym stylu pokonała pierwsze dwa płotki, co pozwoliło się jej odpowiednio napędzić. Kiedy weszła na swoje najwyższe obroty, nie pozostawiła rywalkom złudzeń. Wprawdzie nie zeszła z czasem poniżej 12.50, co jest jej celem, jednak rezultat 12.53 wciąż dowodził, że nie ma na nią mocnych. Druga Węgierka Luca Kozak pobiegła 12.69. Aż 16 setnych sekundy wolniej, a Kozak tym wynikiem ustanowiła nowy rekord swojego kraju.

Jednak to nie był koniec popisów Skrzyszowskiej tego sierpniowego wieczoru. Chwilę później otrzymaliśmy ostateczne potwierdzenie, że 21-letnia płotkarka oraz trzecia najszybsza Polka w historii płaskich stu metrów, weźmie udział w finałowym biegu sztafet kobiet na tym dystansie. Będąc już po dwóch startach tego dnia. Zaledwie 40 minut po tym, jak wywalczyła mistrzostwo Europy. Nie wiadomo było, czy euforia po medalu pomoże jej w ostatnim starcie, czy wręcz przeciwnie – emocje puszczą na tyle, że nie będzie już potrafiła wykrzesać z siebie mocy. Nie była też zgrana z drużyną, a tym przecież zwykle polskie sztafety nadrabiały niedobory mocy znakomitymi zmianami. Tym razem zastosowano odwrotną taktykę. Zestawiono ze sobą biegaczki, które nigdy razem nie wystąpiły w sztafecie (doszła również Anna Kiełbasińska), ale każda z osobna na papierze była najmocniejsza.

Wóz, albo przewóz. Ryzyko pomyłki – chociażby na wspomnianych zmianach – było ogromne. Ale gdyby wszystko wypaliło, Polki miały szansę na medal. Na szczęście w Monachium byliśmy świadkami drugiego scenariusza. Zmiany wyszły niemalże idealnie, a każda z naszych zawodniczek pokazała moc. W tym oczywiście Pia, która razem z Włoszką Zaynab Dosso osiągnęła najlepszy czas na pierwszej zmianie – 11.51! Nasze sprinterki ukończyły rywalizację na drugim miejscu, ulegając tylko zawodniczkom gospodarzy. Ale przy tym pobiły rekord Polski – nowy najlepszy rezultat kobiecej sztafety 4 x 100 metrów wynosi 42.61. Wielka w tym zasługa Skrzyszowskiej, która z Monachium powróciła z dwoma medalami. W tym jednym z najcenniejszego kruszcu.

Katarzyna Zdziebło

  1. KATARZYNA ZDZIEBŁO

Gdybyśmy mieli podsumować zainteresowanie chodem sportowym w Polsce, to powiedzielibyśmy, że to sport który przez długie lata znajdował się w nad Wisłą w stanie hibernacji. Owszem, dawniej wielu rodaków maszerowało przed telewizorami razem z Robertem Korzeniowskim. Jednak od chwili zakończenia kariery przez naszego czterokrotnego mistrza olimpijskiego, zainteresowanie tą dyscypliną sportu praktycznie wygasło. Nie oszukujmy się, trzy i pół, a w przypadku kobiet czterogodzinna rywalizacja, mająca miejsce na zamkniętej pętli o długości około 2000 metrów, nie jest najbardziej interesującą rzeczą na świecie, jaką kibic pragnąłby oglądać. A właśnie tyle czasu potrafiły trwać starty na 50 kilometrów. Między innymi z tego powodu postanowiono zamienić ten królewski dla chodziarzy dystans na 35 kilometrów.

Zanim do tego doszło pewnej pięknej, sierpniowej nocy, kiedy cała Polska spała – bo nawet najwierniejsi fani tej dyscypliny stwierdzili, że nie ma po co zarywać nocki – Dawid Tomala wychodził w Japonii złoty medal olimpijski. Później już poszło – wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy. Polski chód sportowy po długich latach wyszedł z cienia. Można się było tylko zastanawiać, czy nie młody już, bo 33-letni obecnie Tomala na długo zdoła utrzymać ponowne zainteresowanie dyscypliną.

Na szczęście w tym sezonie okazało się, że Dawid nie idzie sam w sukcesach. W końcu 2022 rok nie należał do niego bo polski mistrz zmagał się z kontuzjami. Stąd na mistrzostwach świata w Eugene zajął dopiero 19. miejsce, zaś na mistrzostwach Europy w Monachium w ogóle nie wystartował. Ale na obu tych imprezach – w szczególności w USA – pokazała się Katarzyna Zdziebło. Polka za Oceanem została dwukrotną wicemistrzynią świata. Zarówno na dystansie 20 jak i 35 kilometrów pokonała ją wyłącznie znakomita Peruwianka, Kimberly Garcia.

Przypomnijmy, że na MŚ reprezentacja Polski zdobyła cztery medale. Jak więc łatwo policzyć, na najważniejszej imprezie sezonu Zdziebło odpowiada za połowę medalowego dorobku naszej kadry. Mało tego, w Monachium dołożyła kolejne srebro – tym razem mistrzostw Europy na 20 kilometrów. Na dłuższym dystansie nie startowała, jednak mogła przeżyć małe deja vu, gdyż ponownie przegrała z dominatorką imprezy. Greczynka Antigoni Drismbioti była bezkonkurencyjna dla rywalek w obu konkurencjach.

Nie zmienia to faktu, że za Katarzyną Zdziebło fenomenalny rok, zdecydowanie najlepszy w karierze. Polka wychodziła srebrnego hattricka medali, a do tego dołożyła brąz na 35 kilometrów podczas Drużynowych Mistrzostw Świata w Chodzie Sportowym. W dodatku Kasia jest młoda, ma 25 lat. Przed nią jeszcze dobrych kilka lat maszerowania na najwyższym poziomie. W tym – taką mamy nadzieję – za dwa lata, na igrzyskach olimpijskich w Paryżu.

  1. WOJCIECH NOWICKI

Wojciech Nowicki obronił w Monachium tytuł mistrza Europy w rzucie młotem. Ponadto, od czterech edycji mistrzostw świata zawodnik Grupy Sportowej ORLEN nie schodzi z podium tych zawodów. Jednak poprzednio za każdym razem zajmował trzecie miejsce, a w tym roku wskoczył na drugi stopień podium. Białostoczanin w 2022 roku uczestniczył w trzynastu konkursach – nie licząc dwóch kwalifikacji do finałów mistrzowskich imprez. Ani razu nie zakończył zawodów poniżej trzeciego miejsca, a osiem z nich wygrał. Tyle samo konkursów ukończył z rezultatem ponad 80 metrów na tablicy.

Serio, wyniki mistrza olimpijskiego z Tokio są tak stabilne, że obok definicji słowa „powtarzalność”, w podręcznikach powinno widnieć jego zdjęcie. A przecież mowa tu o powtarzalności na niebotycznym, mistrzowskim wręcz poziomie. Wojtek jak zaprogramowany wchodzi, rzuca i kończy na pudle. Najczęściej na jego najwyższym stopniu.

W dodatku jest liderem światowych list sezonu 2022. Jako jedyny na świecie w tym sezonie dorzucił młot do granicy 82 metrów. Dokonał tego na drugich najważniejszych zawodach sezonu, w finałowym konkursie mistrzostw Europy w Monachium.

Tak po prawdzie, to trudno napisać coś więcej o Nowickim w tym sezonie, i chyba nawet nie trzeba tego robić. Jego kandydatura na tak wysokiej pozycji broni się sama, z automatu. Ale naszym zdaniem, nie zasłużył na pierwsze miejsce w rankingu najlepszych polskich lekkoatletów roku.

Paweł Fajdek

  1. PAWEŁ FAJDEK

Jeżeli ktoś miał pokonać Wojciecha Nowickiego w tym zestawieniu, to tylko człowiek, który dokonywał tej sztuki również w kole.

Owszem, ostatecznie to Nowicki może pochwalić się tym, że posłał młot na 82 metry, najdalej w sezonie. Chociaż Pawłowi Fajdkowi niewiele zabrakło do tego wyczynu, gdyż jego SB wynosi 81.98. W dodatku Wojtek rzucił wspomniane 82 metry w Monachium, zapewniając sobie złoto mistrzostw Europy. Akurat w tych zawodach Paweł nie poradził sobie najlepiej – oczywiście, zważywszy na jego umiejętności, gdyż 79,15 to ogólnie dobry rezultat. Jednak tam wystarczył zaledwie na zajęcie czwartego miejsca. To były ostatnie zawody w których Fajdek występował w tym sezonie. I jedyne w których wyleciał poza pierwszą trójkę.

Mało tego, Fajdek posiada gorszy bilans bezpośredniej rywalizacji ze swoim kolegą z kadry. Na dziesięć zawodów w których brali razem udział, Paweł kończył zmagania na wyższym miejscu cztery razy, a Wojciech sześć.

Po tej wyliczance na korzyść Nowickiego, być może zaczęliście się zastanawiać, dlaczego w takim razie Paweł Fajdek jest najlepszym polskim lekkoatletą Anno Domini 2022? Odpowiedź na to pytanie jest prosta. Bo Paweł Fajdek jest jedynym aktualnym polskim mistrzem świata w lekkoatletyce.

Mistrzostwa w Eugene zostały zdominowane przez gospodarzy. I okej, należało się tego spodziewać. Amerykanie zapewne mieli również chrapkę na to, by zdetronizować Polaka, który wygrywał przecież cztery poprzednie edycje MŚ. Zawodnik Grupy Sportowej ORLEN zasiadał na mistrzowskim tronie od edycji w Moskwie, czyli od 2013 roku. To dziewięć długich lat rządów. Ale przecież, poza Amerykanami czy kilkoma młociarzami ze Starego Kontynentu, miał w tym sezonie mocną konkurencję w postaci rodaka. Wydawało się, że to Nowicki pokona Pawła, a nawet jest delikatnym faworytem do tytułu. W końcu podopieczny Joanny Fiodorow wyróżnia się stabilnością formy. Jego rzut na ponad 80 metrów można zakładać w ciemno. Gdyby zwycięzców wybierano na podstawie najwyższej średniej arytmetycznej z wszystkich prób, Wojtek wygrywałby każde zawody.

Fajdek jest inny. Częściej spala próby. Lubi oddać typowy rzut na zaliczenie, żeby wejść w konkurs z jakąkolwiek liczbą przy nazwisku. Ale kiedy już wchodzi do koła bez presji walki o przetrwanie, pokazuje swoje mistrzostwo. Potrafi oddać tę jedną, genialną próbę, po której rywalom nie pozostaje nic innego, jak walka o drugie miejsce. Tak było na stadionie Hayward Field w Oregonie. Pierwszą próbę Paweł oddał na zaledwie 74,71 m, co dało mu dziewiąte miejsce. Ale to była rozgrzewka. W drugim podejściu Fajdek rzucił 80,58. Ten wynik był już niezły, jednak Norweg Eivind Henriksen posłał młot jeszcze dalej.

Następnie do koła wszedł Nowicki, który wykonał próbę na 81,03. Ale Fajdek już był w gazie, pewny tego, że będzie do końca walczył o medale. Z ogromną mocą wyrzucił młot z koła, który poszybował na niebagatelną odległość 81,98. Szach, mat – pozamiatane. Najdalszy rzut Pawła w 2022 roku, wówczas najdalszy rzut sezonu (jak wspomnieliśmy, o 2 centymetry pobił go Nowicki w Monachium) i pewne złoto. I to zdobyte rzekomo przez człowieka, któremu zarzucano, że nie radzi sobie z wielką presją – czego dowodem przez długie lata miały być występy na igrzyskach olimpijskich.

A jednak poradził sobie z presją przejścia do historii, jako jeden z nielicznych lekkoatletów, którzy zdobywali mistrzostwo świata na pięciu kolejnych edycjach MŚ z rzędu. Ale na tym głód zwycięstw Polaka się nie kończy – Fajdek chce wyrównać, a nawet pobić rekord Siergieja Bubki, który zdobywał mistrzowski tytuł sześć razy z rzędu. Czy ta sztuka uda się Pawłowi? Na to pytanie nie znamy odpowiedzi. Ale już samo to, że nie brzmi ono niedorzecznie, daje do myślenia z jakim gigantem (dosłownie i w przenośni) tego sportu mamy do czynienia. Paweł Fajdek to jeden z najlepszych zawodników w historii mistrzostw świata – czyli drugiej największej imprezy lekkoatletycznej, zaraz po igrzyskach olimpijskich. W tym roku kolejny raz udowodnił swoją wielkość.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...