Reklama

Fakty i mity o braciach Żuk. Szczera rozmowa z ojcem chłopców

Arek Dobruchowski

Autor:Arek Dobruchowski

27 września 2022, 11:40 • 22 min czytania 98 komentarzy

– FC Barcelona chciała mieć dalej u siebie Michała Żuka. Zaproponowali nam pobyt na kolejne lata. Jednak życie to nie tylko piłka nożna. Sytuacja życiowa zmusiła nas do powrotu do Polski. Nieraz tak jest w życiu, że spotyka nas coś, czego nie chcemy, żeby nas spotkało, ale musimy stawić czoło problemowi i żyć dalej. Gdyby nie to, Michał dalej byłby w FC Barcelonie. Myślę, że tą decyzją o powrocie do Polski udowodniłem wszystkim, że nie mam parcia na futbol i moim głównym celem nie jest wychowanie za wszelką cenę profesjonalnego piłkarza – mówi nam Mariusz Żuk, ojciec Michała i Miłosza, czyli dwójki młodych chłopaków, którzy kształcili się w La Masii. Rozmawiamy z nim o kulisach decyzji o powrocie do Polski i mitach, które w ostatnich latach powstały na temat rodziny Żuk.

Fakty i mity o braciach Żuk. Szczera rozmowa z ojcem chłopców

Jakie są wasze pierwsze odczucia po powrocie do Polski? Jak się czują chłopcy w akademii Pogoni Szczecin?

My w Polsce zawsze się dobrze czuliśmy. Aczkolwiek są to dopiero nasze pierwsze miesiące po powrocie. Najważniejsze dla mnie jest to, żeby moje dzieci dobrze się czuły w szkole, do której poszli od września. Na ten moment aklimatyzacja przebiega poprawnie. Chłopcy zostali ciepło przyjęci zarówno w szkole jak i w klubie. Starsi koledzy z Pogoni z wielkim szacunkiem i otwartością przyjęli chłopców. Widzę, że Akademia stanowi bardzo ważną część DNA klubu. Ważne dla mnie jest to, żeby zawsze otaczać się dobrymi ludźmi. Myślę, że tutaj tacy są. Czujemy się bardzo dobrze w Szczecinie, choć jesteśmy tu bardzo krótko. Pogoń Szczecin to klub ciepły, rodzinny. Każdy chłopiec, który jest w akademii, jest otoczony profesjonalną, dobrą opieka. Nie możemy się jeszcze przyzwyczaić do tego, że w Polsce są zimne poranki i wieje wiatr, bo tego nie ma w Hiszpanii, ale poza tym jest wszystko okej.

Jak przebiega proces adaptacyjny pańskich synów w Polsce, bo jednak przez większość swojego życia wychowywali się w Hiszpanii? I wcale nie musi być to dla nich łatwy i przyjemny czas. 

Chłopcy piszą i mówią po polsku. Wiadomo, że w najbliższym czasie będą popełniać błędy, bo wychowywali się za granicą. Na dzień dzisiejszy są bardziej Hiszpanami niż Polakami. W Polsce mieszkają cztery miesiące, a w Hiszpanii spędzili całe swoje życie. Czy mają jakieś problemy adaptacyjne? Raczej nie, chłopcy chcieli przyjechać do naszego kraju i dobrze się tutaj czują. Jeżeli chodzi o kontakty z rówieśnikami, to muszą przełamać lody. Na początku mogą sprawiać wrażenie skrępowanych i wycofanych, bo też perfekcyjnie nie mówią po polsku, ale myślę, że to jest kwestia czasu. Z każdym dniem będą nabierać więcej pewności siebie. 

Reklama

Chłopcy nie tęsknią za Hiszpanią? Jednak mają tam znajomych i przyjaciół, z którymi na co dzień spędzali czas. Owszem, wróciliście do Polski, ale dla chłopców jest to zupełnie nowe środowisko, gdzie nikogo nie znają.

Mają stały kontakt z przyjaciółmi z Hiszpanii. Pytałem się ich, czy nie tęsknią za tamtym domem, to mówią mi tak: “ tato czasem trochę tęsknimy, ale nie aż tak bardzo”. Aczkolwiek w domu słyszymy, że dość często rozmawiają o Hiszpanii. Muszę powiedzieć, że my długo przygotowywaliśmy się do przeprowadzki do Polski. To nie jest tak, że podjęliśmy decyzję o opuszczeniu Hiszpanii z dnia na dzień. Prawda jest też taka, że pierwsze rozmowy o naszym przyjeździe do Polski podjęliśmy, gdy Michał dostał się do akademii FC Barcelony. Czy żałujemy, że wróciliśmy do kraju? Czas pokaże i zweryfikuje. Nie można być opętanym futbolem. Najważniejsza jest rodzina. W pierwszej kolejności trzeba o nią zadbać. Jeśli komuś pisana jest gra w piłkę nożną czy tenisa, to nieważne, gdzie będzie to robił, on dojdzie do tego momentu, gdzie zostanie profesjonalistą. Nasz przyjazd jest spowodowany pewną sytuacją rodzinną i wiedzieliśmy, że musimy tu być, dlatego zdecydowaliśmy się na powrót do Polski, ale niewykluczone, że za rok, dwa lub trzy wrócimy do Hiszpanii. Musimy ustabilizować naszą sytuację rodzinną i wtedy będziemy mogli myśleć o tym, czy chcemy wrócić. Nie jestem w stanie też zadeklarować, że przyjechaliśmy do Polski na stałe. To są nasze pierwsze miesiące w nowym miejscu. Proces aklimatyzacji trwa, jeśli nie przebędzie po naszej myśli, to wrócimy do Hiszpanii, gdy już załatwimy wszystkie sprawy prywatne.

Nieraz pan mówił, że najważniejsze dla pana jest to, że synowie kochają futbol. I dla nich samych nie jest istotne to, czy grają w Barcelonie, Pogoni czy pod blokiem, ale najistotniejszy jest sam fakt, że mogą kopać piłkę z kolegami. 

Fajnie jest grać w Barcelonie, Realu Madryt, Bayernie Monachium, ale nie każdemu jest to pisane. To, że ktoś trafił do szkółki wielkiego klubu, to o niczym nie świadczy. Jeden chłopak spędzi tam dwa lata, drugi kilka lat dłużej, a trzeci będzie grał tam większość swojego życia. Oby moi chłopcy kopali piłkę jak najdłużej, czerpiąc z niej jak najwięcej radości. Mają pełne wsparcie od rodziców. Są osoby, które powiedzą: “gdyby ci chłopcy mieli wsparcie od rodziców, to zostaliby w Hiszpanii”. Powodem naszej decyzji o powrocie do Polski nie był futbol. On nie jest najważniejszy. Po prostu my też musimy mieć, z czego żyć. Tak, jak wspomniałem, temat naszego tymczasowego powrotu do Polski był poruszany już dużo wcześniej. Co więcej, hiszpańskie kluby, w których występowali moi synowie, wiedziały o naszych planach z bardzo dużym wyprzedzeniem. Mówiłem im o naszym potencjalnym, tymczasowym wyjeździe do Polski, nie dlatego, żeby z nimi cokolwiek negocjować. Chodziło o to, żeby mieli świadomość tego, że w niedalekiej przyszłości może pojawić im się luka w roczniku. Dałem im sygnał do tego, żeby zaczęli szukać kogoś w miejsce moich synów, bo chcemy wrócić do Polski. Nie informowałem o tym polskiej społeczności, bo nie chciałem robić szumu i wielkiego poruszenia. Owszem, pojawił się wpis na Twitterze Wojciecha Demusiaka, który pod koniec marca napisał, że rozważamy odejście z FC Barcelony. Tę informację upublicznił za naszą zgodą.

Dlaczego zdecydowaliście na wypuszczenie takiej informacji do sieci?

Gdybyśmy tego nie zrobili, to teraz mielibyśmy urwanie głowy w Polsce. Chcieliśmy, żeby przez ten czas temat ucichł, żebyśmy mogli spokojnie funkcjonować po powrocie. Gdybym podał tę informację o wyprowadzce z Hiszpanii, gdy ta już miała miejsce, to w pierwszych tygodniach musiałbym się zmierzyć z licznymi zapytaniami od dziennikarzy. Teraz mamy spokój, bo tematem numer jeden od kilku tygodni jest Robert Lewandowski. Im mniej się o nas mówi, tym lepiej. Nigdy nie dążyłem do tego, żeby robić szum wokół swoich synów. Gdybym chciał, żeby było o nas głośno, zrobiłbym to bez problemu, ale nie jest nam to do niczego potrzebne. Zapyta pan, dlaczego pojawił się wpis na Instagramie, który informuje o naszych przenosinach, skoro nie zależy mi na szumie? Ten post powstał po konsultacji z FC Barceloną. Zależało im na tym, żeby nikt nie dywagował i nie pomyślał, że zrezygnowali z Michała, bo prawdziwym powodem odejścia są sprawy rodzinne. Gdybym nie opublikował tej informacji na Instagramie, to ludzie w Polsce pisaliby o tym, że Barcelona wyrzuciła Żuka z akademii. Nie mówię, że wszyscy, ale część Polaków ma taką mentalność, że lubi cieszyć się z niepowodzenia innych. Dlatego też nie chciałem, żeby nie było jakichkolwiek niedopowiedzeń. Myślę, że tą decyzją o powrocie do Polski wszystkim udowodniłem, że nie mam parcia na futbol i moim głównym celem nie jest wychowanie za wszelką cenę profesjonalnego piłkarza. Tak, jak mówiłem wcześniej – rodzina jest zawsze na pierwszym miejscu.

Reklama

Rozwiewając wszelkie wątpliwości – FC Barcelona nie zrezygnowała z Michała Żuka?

Nie zrezygnowała. FC Barcelona chciała mieć dalej u siebie Michała. Zaproponowali nam pobyt na kolejne lata. 

Czy niewykluczone jest to, że Michał Żuk jeszcze kiedyś wróci do FC Barcelony?

Jeśli zaistnieją pewne okoliczności i FC Barcelona będzie chętna, to myślę, że tak. Jednak życie to nie tylko piłka nożna. Sytuacja życiowa zmusiła nas do powrotu do Polski. Nieraz tak jest w życiu, że spotyka nas coś, czego nie chcemy, żeby nas spotkało, ale musimy stawić czoło problemowi i żyć dalej. Gdyby nie to, Michał dalej byłby w FC Barcelonie. Aczkolwiek, gdzie mieliśmy pewność, że po szesnastym roku życia “Duma Katalonii” nie zrezygnowałby z niego? Wielu komentujących zaznaczało, że marnujemy dziecku karierę. Droga do pierwszej drużyny FC Barcelony z La Masii jest bardzo długa i wyboista. Wystarczy tylko spojrzeć na ostatnie lata, żeby zauważyć, że jest to ciężki kawałek chleba i tylko pojedynczym jednostkom się to udaje. Wróciliśmy do kraju, tutaj chłopcy też grają w piłką. Jeśli im zdrowie dopisze, to jestem dobrej myśli, że będą się tu dobrze rozwijać. Nic straconego, dalej mogą zostać profesjonalnymi piłkarzami, ale nie robimy nic za wszelką cenę. Najważniejsza jest rodzina i to, co się dzieje u nas tu i teraz, nie żyjemy daleką przyszłością.  

Czy przez te lata funkcjonowania swoich dzieci w Hiszpanii jako rodzice zmieniliście swój pogląd na temat piłki nożnej? Czego nauczyliście, dzięki tej przygodzie z FC Barceloną?

Nauczyliśmy się innego myślenia. Gdy twoje dziecko jest w dużej akademii, to nie oznacza, że osiągnęło już duży sukces i zawsze tak będzie. Wiem, że spora część rodziców tak do tego podchodzi. Nie mogę też powiedzieć, że to jest tylko zabawa. Dlatego, że zapisując dzieci na piłkę nożną, chciałem, żeby w nią grali jak najdłużej, bo wiedziałem, że sprawia im to przyjemność. Nie wypieram się tego, ale nie można wybiegać tyle lat w przyszłość. To, że dzisiaj jesteś w FC Barcelonie mając 13 lat, nie oznacza, że już zrobiłeś karierę, bo nawet nie jesteś w połowie drogi. W Polsce głośniej zrobiło się o Michale, gdy miał 9 lat i już wtedy pojawiły się artykuły i komentarze, że zrobi wielką karierę. Ludzie zapomnieli, że ten chłopiec ma dopiero 9 lat! A szum wokół niego zrobił się niesamowity, czego skutki odczuwamy do dziś, choć nigdy się o to nie prosiliśmy. Dzięki wam, dziennikarzom ludzie zobaczyli Michała i to wy nakręciliście zainteresowanie wokół niego. Jako ojciec nie opublikowałem w sieci żadnego wideo z golem mojego syna w FC Barcelonie, a mógłbym, bo mam takie filmiki. Nie chciałem tego puszczać dalej. 

Jeśli chodzi o Instagram Michała to założyłem go tylko dlatego, że pojawiło się mnóstwo fałszywych kont, które podszywały się pod mojego syna, publikując fałszywe informacje. Musiałem zainterweniować. Zapytałem FC Barcelonę o zgodę, gdy ją otrzymałem to dopiero wtedy założyłem konta moim synom na Instagramie. Zaznaczam, że to ja prowadzę ich konta. Chłopaki nie mają do nich dostępu. Później odezwał się do nas Adidas. Mega sprawa, że moi synowie mają kontrakt z tą firmą, ale ja się o to nie ubiegałem. Oni sami się do nas odezwali i zaproponowali współpracę, na mocy której nie otrzymujemy żadnych pieniędzy. Chłopaki dostają od nich buty do grania w piłkę i mają okazję uczestniczyć w ciekawych spotkaniach. Jednak to też nie świadczy o tym, że będą zawodowymi piłkarzami.  Wiele ludzi pisze komentarze, że marnujemy potencjał dzieci lub nakładamy na nich presję. Zachęcam wszystkich do tego, żeby zajęli się swoim życiem i swoimi dziećmi. Dla chłopców najważniejsze jest to, żeby grali dalej w piłkę, nieważne, gdzie, a dla nas na pierwszym miejscu jest rodzina.

Kiedy rodzic postawi wszystko na jedną kartę, żeby jego syn został za wszelką cenę profesjonalnym piłkarzem, to może najprościej w świecie, zniszczyć psychikę dziecka. Bo ojciec chce przełożyć niespełnione ambicje na swoją pociechę, kierując się swoimi marzeniami. 

My od samego początku powtarzaliśmy synom: “to nie jest całe życie. Dzisiaj jesteś w FC Barcelonie, ale jutro może cię już tam nie być. Z różnych powodów. Życie jest, jakie jest”. Wielokrotnie rozmawialiśmy z nimi na te tematy i oni sobie zdają z tego sprawę. Decyzję o przyjeździe do Polski podjęliśmy wspólnie. Oni też wyrazili swoje zdanie i chcieli przyjechać, bo mają świadomość, że jeśli jest im pisane w przyszłości grać profesjonalnie w piłkę, to będą w nią grać. Życie zweryfikuje. Robert Lewandowski swoje pierwsze kroki z piłką stawiał w Polsce i wyjechał z kraju jako dorosły człowiek, który później zrobił wielką karierę. I wielu innych zawodników przebyło podobną drogą. 

„Młody następca Cristiano Ronaldo”. Historia Dawida Hanca

Co by pan poradził rodzicom, którzy mają w domu utalentowane dziecko, po które zgłaszają się największe akademie na świecie? Co zrobić, żeby nie zabić pasji dziecka do sportu? 

Przed chwilą mówił pan o rodzicach, którzy przekładają swoje niespełnione ambicje na dzieci. To jest najgorsze, co można zrobić. Gdy słyszę, że ojciec zawozi syna na kilkanaście dodatkowych treningów indywidualnych, gdy ten ma kilka lat, to mi się nóż w kieszeni otwiera. To jest największe głupstwo, jakie można zrobić. Moje dzieci w sezonie trenowały trzy razy w tygodniu i dwa razy w roku uczestniczyły w obozach sportowych. To za wczesny etap, żeby chłopcy pracowali indywidualnie z trenerem od przygotowania indywidualnego. Wiem, że inni zapisują i zawożą na dodatkowe treningi, nie mając świadomości, że zajeżdżają swoje dzieci. Nie można myśleć tylko o tym, że mój syn dobrze gra w piłkę, dlatego musi więcej w nią grać i ciężej pracować. Na pracę przyjdzie czas. Proszę zauważyć, że gdy często jeździmy rowerem to w pewnym momencie zużywa się zębatka i trzeba ją wymienić. Nogi dziecka się nie zużywają? Stawy nie obrywają od częstego grania na sztucznej murawie? W przyszłości to wyjdzie. Ludzie często wychodzą z założenia, że trenować dużo = dobrze. Jednak każdy organizm ma swoje ograniczenia i limity. Trzeba się z tym liczyć. Dzieci też samą piłką nie żyją, lubią się pobawić z kolegami, obejrzeć bajki itd. Nie można ich zamęczać futbolem, bo się zniechęcą i może im się to źle odbić na zdrowiu. Mam na myśli kontuzje. 

W takim razie pana synowie, jak często grają w piłkę poza treningami? Co robią w wolnym czasie, uprawiają też inne aktywności?

Przede wszystkim to oni się uczą. Rekreacyjnie lubią wyjść i pograć w piłkę z kolegami. W Hiszpanii często chodzili ze znajomymi na plażę i kąpali się w morzu. Aczkolwiek nie trenują nic ponad stan.

Jak to jest mieć synów w akademii La Masii? Czego pan doświadczył jako rodzic przez te lata? Czy to było ciężkie i bardzo stresujące doświadczenie?

Fajnie jest zobaczyć swojego syna w koszulce FC Barcelony czy Girony, kiedy gra mecz z Realem Madryt – pełne trybuny, transmisja na żywo. To jest naprawdę świetne przeżycie. Nie mówię, że to coś złego. W naszej rozmowie skupiliśmy się na tym, że nie można wybiegać w przyszłość, tylko żyć tym, co jest dzisiaj. Każdy rodzic chce, żeby jego dziecko jak najdłużej zostało w danym klubie, którym jest aktualnie. Jednak nie można pod to podporządkowywać całego życia.

Czy pana jako rodzica wymęczyła psychicznie ta przygoda z FC Barceloną?

Na pewno nie mogę powiedzieć, że mnie wymęczyła. Mieliśmy ciężko pod tym względem, że jeden chłopak trenował w FC Barcelonie a drugi w Gironie. Pod względem logistycznym był to pewien problem, ale tak jak mówiłem wcześniej, to nie był powód, żeby wyjeżdżać z Hiszpanii. Przeżyliśmy tam wiele dobrych chwil. Owszem, były też gorsze, o których nie chcę mówić, bo to już za nami. Idziemy do przodu. W tym wątku mogę jeszcze dodać jedną rzecz – agenci. Przez ostatnie lata mocno mnie wymęczyli. Zgłaszało się do mnie mnóstwo menedżerów, którzy wszyscy jak jeden mąż lawirowali i mówili, że chcą nam pomóc. Jednak totalnie nie rozumiem, w czym oni mogliby nam pomóc. Pytał pan o rady dla rodziców, to dodam – unikajcie i przeganiajcie agentów. Oczywiście, do pewnego wieku, bo taki menedżer może pomóc młodym zawodnikom, którzy powoli przebijają się do seniorskiej piłki, ale nie dzieciom. W jaki sposób taki agent może pomóc 9-letniemu dziecku? Śniadania mu nie uszykuje. Do szkoły go nie zawiezie. Obiadu nie ugotuje ani też nie odbierze ze szkoły. Jak oni chcą pomagać dzieciom, które grają w piłkę? Nie mówię, że wszyscy agenci to są źli ludzie, ale nie rozumiem tego, na czym polega ich opieka nad kilkuletnimi dziećmi.

Chciałbym, żeby kiedyś jakiś menadżer sensownie uargumentował to, na czym polega pomoc w prowadzeniu kilkulatka. Rozumiem, że traktują to teraz jako wyścig szczurów i chcą jak najszybciej zaklepać młodego zawodnika, o którym mówią, że ma talent, ale to jest mały człowiek a nie stolik w restauracji, który można zaklepać. Chłopcy są pod opieką rodziców. My ich wychowujemy i za nich odpowiadamy. Była taka opcja, żeby zostawić chłopców w Hiszpanii, żeby mieszkali w internacie. Jednak to są jeszcze za małe dzieci, żeby mieszkały same. Chcemy, żeby były cały czas przy nas. Jestem świadomy tego, że są rodzice, którzy zdecydowaliby się na taki ruch, ale my chcemy mieć cały czas realny wpływ na ich wychowanie. Nikt nie jest w stanie zagwarantować mi tego, że moje dzieci na pewno zostaną piłkarzami, jeśli zostawiłbym je w Hiszpanii. Nie jestem w stanie zaryzykować dobrej relacji z synami i wpływu na ich wychowanie na to, że być może zostaną profesjonalistami, jeśli będą mieszkać sami. Bo pewne decyzje mogą być nieodwracalne. Odnoszę takie wrażenie, że wiele osób w Polsce za bardzo uwierzyło w to, że moi chłopcy są niesamowitymi talentami, którzy na pewno osiągną sukces. Zapominają, że są to dzieci.

Dla mnie też jest to niezrozumiałe. Nie potrafię pojąć, na jakiej podstawie ktoś może określić, że dany 10-latek na pewno zrobi karierę, bo ma talent do piłki. Skąd takie wnioski? Bo piłka mu się klei przy nodze? Bo przedryblował rówieśników? Wiele dzieci tak potrafi, bo tego się uczą na treningach. Jedni łapią to szybciej, a drudzy wolniej. 

Ludzie mają prawo mówić, że ich zdaniem ktoś ma talent. Najważniejsze jest, żeby mieć kontrolę nad dziećmi, aby te w to nie uwierzyły. Wychowuje moich synów tak, żeby zawsze traktowali kolegów z drużyny i ze szkoły w taki sposób, jaki sami chcieliby być traktowani. To nie są gwiazdeczki. W zeszłym roku, gdy przyjechaliśmy do Zakopanego na obóz, gdzie moi chłopcy mieli przyjemność pograć z innymi drużynami, spotkałem się z sytuacjami, które mnie zszokowały. Gdy weszliśmy na boiska, to ludzie pytali się nas, gdzie jest nasza ochrona. Byli zdziwieni, że bracia Żuk śpią i jedzą w tym samym hotelu co inne dzieci. To też pokazało mi, jakie ludzie mają wyobrażenie na temat moich synów. Myślą, że są to gwiazdy. Nie, są to normalne dzieci. I chcę, żeby każdy ich traktował jak zwyczajnych chłopaków, którzy po prostu lubią grać w piłkę. Cieszę się, że po przeprowadzce do Polski ludzie nie traktują ich jak gwiazdeczki. Jestem zadowolony też z tego, że masowo nie są zaczepiani przez innych ludzi i proszeni o zdjęcie. Aczkolwiek zawsze powtarzam chłopakom: “to w jaki sposób się zachowujesz na co dzień, reprezentujesz nie tylko siebie, ale i rodzinę oraz klub”. Gdy ktoś prosi ich o zdjęcie, zaznaczam: “Ciesz się, że mogłeś sobie zrobić zdjęcie z tą osobą. To ty powinieneś czuć się zaszczycony, że masz fotkę z tym chłopakiem czy dziewczyną”. Nie na odwrót. To jest miły gest i tylko zwykła fotografia. Na razie fajnie się nam żyje w Polsce. Nie mieliśmy żadnych przykrych sytuacji. Wiele osób nas ostrzegało, że Polacy mają inną mentalność i może nie być za miło, ale naprawdę nam się podoba. Może tylko oprócz tej krytyki i nieprzychylnej narracji, która wiąże się często z nieprawdziwymi informacjami. 

Powiedział pan kiedyś takie zdanie, że gdyby mógł cofnąć czas, to nie zapisałby swoich chłopaków na piłkę nożną, dlaczego?

W sporcie indywidualnym jesteś kowalem swojego losu. Sporty drużynowe mają swoją otoczkę i dużą presję kibiców. I nie wszystko zależy od ciebie. Na sukces pracuje mnóstwo ludzi. Mniej zależy od ciebie, a ciąży na tobie spora odpowiedzialność za wynik. I to jest odczuwalne nawet na meczach dzieci. Gdy Michał grał po raz pierwszy w meczu z Realem Madryt, to było po nim widać, że jest tym przejęty. Chciałem do niego zagadać przed spotkaniem i moje słowa odbijały się jak od ściany. Chłopak był nieobecny. Mocno koncentrował się na meczu, któremu towarzyszą wielkie emocje. Pełne trybuny, transmisja na żywo. To są naprawdę duże wydarzenia dla tych małych ludzi i także dla rodziców. Przeżyliśmy świetną przygodę w dużym klubie. Miejmy nadzieję, że będziemy mogli przeżywać podobne chwile tu czy tam. Na to liczymy w Polsce, gdzie są duże marki, które rywalizują ze sobą na krajowym podwórku. Zdarza się, że rodzice za mocno przeżywają mecze swoich pociech i wypowiadają słowa, które nie powinny nigdy paść na takim wydarzeniu. Emocje są czymś naturalnym, też je przeżywam, ale w środku, żeby ich nie przenosić na dzieci. Trzeba tonować nastroje i nie nakładać na nich presji. Stąd też ta moja opinia dot. cofnięcia czasu, bo ta cała otoczka bywa przygniatająca dla tych małych ludzi. Jednak chciałbym, żeby moi synowie dalej grali w piłkę. Gdybym powiedział inaczej, skłamałbym, bo najważniejsze jest dla mnie to, że futbol sprawia im radość.

Czy chciałbym pan, żeby bracia Żuk w przyszłości zostali profesjonalnymi piłkarzami?

Jeśli tego będą chcieć, to jak najbardziej. Gdybym powiedział: “nie”, zaprzeczyłbym sam sobie. Bo dla mnie najważniejsze jest to, że cieszy ich gra w piłkę, jeśli ta pasja i radość zaprowadzi ich do piłki profesjonalnej, to będę zadowolony. Będę cieszył się ich szczęściem. Na ten moment to ich wielkie marzenie – zostanie profesjonalnymi piłkarzami. Ważne dla będzie to, żeby zawsze byli otoczeni dobrymi ludźmi. Jednak, jeśli pewnego dnia przyjdzie do mnie Michał lub Miłosz i powie mi, że nie chce już grać w piłkę, bo woli zająć się czymś innym, to przecież go z domu nie wygonie. Do pewnego wieku rodzice decydują za swoje dzieci, a później to oni biorą odpowiedzialność za swoje życie. Będę ich zawsze wspierał, dopingował i cieszył z ich rozwoju w dowolnej dziedzinie życia. Futbol to nie wszystko. To, że teraz grają w piłkę, to nie oznacza, że jest to ich przyszły zawód. Dlaczego Michała zapisaliśmy na zajęcia z piłki nożnej? Bo chcieliśmy, żeby uprawiał jakiś sport, ruszał się więcej, tym bardziej, że na co dzień energia go rozpierała i lubił biegać. Przypuszczam, że podobne myślenie ma większość rodziców: “wyślę dziecko na trening piłki nożnej, żeby miało dodatkową aktywność fizyczną”. Nie przypuszczaliśmy wtedy, że aż tak to polubi i będzie mu dobrze szło.

Wspomniał pan wcześniej, że spotkał się ze sporą krytyką i nieprzychylnymi opiniami, które powstają na podstawie nieprawdziwych informacji na temat rodziny Żuk. Chciałbym, żeby się pan odniósł do kilku komentarzy i zarzutów, jakie są kierowane w pańską stronę. Oto pierwsze z nich podane w formie pytania: – Czy to dziecko potrzebuje rozgłosu i sztucznej burzy wokół swojej osoby?

Każda osoba, która udziela się na temat Michała Żuka w przestrzeni publicznej, dorzuca swoją cegiełkę do tego rozgłosu. Nieważne, co ktoś napisze, czy powie o Michale, sprawia, że to zainteresowanie wokół niego rośnie. Na to pytanie mogę odpowiedź krótko: nie potrzebuje. Jednak chciałbym zaznaczyć, że za tym rozgłosem i tworzeniem sztucznej burzy wokół Michała Żuka, stoją dziennikarze i osoby publikujące wpisy na jego temat w Internecie. Zanim Polska usłyszała o moim synu, to on już dwa lata trenował w La Masii. Pierwszy wpis w mediach społecznościowych pojawił się za sprawą portalu Skauci.uk, którzy udostępnili dalej wideo z golem Michała w barwach FC Barcelony. Nigdy nam nie zależało na rozgłosie. Żadnego filmiku z Michałem nie wrzucałem do sieci. Nie przyjąłem żadnego zaproszenia do telewizji śniadaniowej. Owszem, było kilka wywiadów z moim udziałem i teraz też rozmawiamy, ale robię to dlatego, żeby zdementować fałszywe informacje, które pojawiają się w Internecie na nasz temat. Chciałbym, żeby ludzie nas poznali i nasz tok myślenia, a dopiero później wydali osąd. Warto się zastanowić, kto robi ten rozgłos?

Mrożek, papież i Lewandowski. Jak i dlaczego Barcelona kocha Polskę?

Drugie: – Dlaczego rodzice Michała zamiast chronić to dziecko narazili go na niespotykaną do tej pory w polskiej piłce dziecięcej presję?

Bardzo mądre pytanie, jednak czy powinno być zadane rodzicowi? Czy rodzic jest winny temu, że powstała taka otoczka wokół Michała? W jaki sposób naraziliśmy nasze dziecko na niespotykaną do tej pory w polskiej piłce presję? Chciałbym usłyszeć, co źle zrobiłem? Tak, jak powiedziałem nie opublikowałem żadnego filmiku z udziałem mojego syna. Gdybym chciał, to mógłbym pochwalić się tym, że mam potomka w akademii FC Barcelony dużo wcześniej. Nie chciałem tego robić. Nagonkę stworzyli dziennikarze. Gdy zobaczyliście, że ten filmik od Skauci.uk zrobił wyświetlenia, to zaczęliście pisać newsy o Michale i wrzucać kolejne materiały wideo. Uważam, że dziennikarze nie powinni pisać o dzieciach grających w piłkę, bo robią im krzywdę. I idą za ciosem, gdy widzą, że dany temat zrobił wyświetlenia. Byłbym za tym, żeby powstał taki zakaz, że nie można pisać o piłce dziecięcej w taki sposób, że wyszczególniony jest chłopak czy dziewczynka z imienia i nazwiska. 

Przy tym temacie pojawiają się takie argumenty, że chłopaki występowali w filmach u Youtuberów, mają konta na Instagramie i kontrakt z Adidasem. Gdy ludzie nie znają tematu, to myślą, że za tym stoją rodzice i oni przyczyniają się do jeszcze większego rozgłosu – efekt kuli śnieżnej.

Mam do pana pytanie, czy gdyby dostał pan taką propozycję, żeby 11-letni syn wystąpił w jednym filmie ze swoim idolem, to z pełnym przekonaniem powiedziałby pan: “nie”? Pierwsza myśl rodzica jest zawsze taka, żeby sprawić radość dziecku. Nie myślisz wtedy o tym, że będzie o nim jeszcze głośniej w Internecie. To są normalne dzieciaki, które kochają futbol, oglądają YouTube i mają swoich idoli. Gdy mogą się spotkać ze znanymi piłkarzami czy twórcami, których bardzo lubią, to dlaczego mam im tego zabronić? Najważniejszy dla mnie jest ich uśmiech na twarzy. Oni jarają się, że mogą spotkać się Messim, Lewandowskim czy innymi piłkarzami. Tak jak każdy inny dzieciak. Nie potrafię im tego zabronić. To, że jakiś chłopak wystąpił w reklamie znanej firmy czy w filmie Youtubera, nie oznacza, że on musi być piłkarzem w przyszłości. Pojawia się takie przekonanie i tworzy się narracja, że skoro tam jest, to musi być dobry i na pewno zrobi karierę. Nie, tak to nie wygląda. To nie ma na celu pompować balonik. To jest wykorzystanie szansy na piękne przeżycia. Ważne jest to, żeby dzieciom dobrze to przedstawić i podkreślić, że nie są gwiazdami ani też wybitnymi sportowcami, dlatego że wystąpili w reklamie czy filmie Youtubera. Niech mi pan znajdzie choćby jednego rodzica, który zabroniłby spotkania z jego idolem, gdyby była taka możliwość? Każdy skorzystałby z takiej okazji. To z nimi zostanie do końca życia. Zdjęcia z piłkarzami, filmiki z Youtuberami to jest pamiątka, a nie dowód na to, że mają talent i teraz muszą coś wszystkim udowodnić. To tak nie działa. To są dzieci. Czy w taki sposób nakładana jest na nich dodatkowa presja, bo wystąpili w reklamie lub filmie z idolami? My, rodzice nie wymagamy od nich tego, żeby zostali profesjonalnymi piłkarzami, bo wiemy, że są dziećmi i przed nimi daleka droga. Chłopaki teraz korzystają ze swojego dzieciństwa i czerpią radość z każdej chwili. 

Trzeci: – Czy Michał Żuk poradzi sobie z falą artykułów a tym samym falą komentarzy i hejtu na temat swojej osoby?

Moje dzieci nic o tym nie wiedzą. Bez mojego przyzwolenia nie mają dostępu do Instagrama. Nie mogą też odbierać telefonów od nieznajomych numerów. Co więcej, dopiero od niedawna mogą korzystać z komórek. Bo to są małe dzieci. Oni w swoich smartfonach nie mają zainstalowanych takich aplikacji jak Twitter czy Instagram. 

Do tej pory był pan w stanie to kontrolować, bo mieszkaliście w Hiszpanii, a chłopacy są popularni w Polsce. Teraz może być wam, rodzicom trudniej o to, bo dochodzą do tego polscy rówieśnicy, którzy mają dostęp do mediów społecznościowych. I oni mogą przekazywać chłopakom to, co się o nich pisze w Internecie.

Na ten moment muszę powiedzieć, że nie spotykamy się z takimi sytuacjami. Czytałem takie przewidywania i na razie muszę powiedzieć, że się mylicie. Zobaczymy, co przyniesie czas. Oby tak nie było. Zadziwia mnie to, że w Polsce na wiele spraw patrzy się z nieprzychylnym okiem i życzy się drugiemu to, żeby mu nie wyszło, wręcz niektórzy czekają na niepowodzenie innych. Odnoszę takie wrażenie, że są ludzie, którzy z niecierpliwością oczekują tego, żeby Michałowi Żukowi noga się podwinęła i mu nie wyszło w przygodzie z piłką. Bo wtedy będą mogli napisać: “a nie mówiłem, że nie zrobi kariery”. Tak jak powiedziałem nie ma u nas parcia na to, żeby chłopaki byli piłkarzami. Jeśli zrezygnują, nie będziemy traktować tego jako życiowej porażki lub niewykorzystanej szansy na zrobienie kariery. Najważniejsze dla nas jest to, że jesteśmy razem i ja jako rodzic mogę z bliska obserwować to jak dorastają. Cieszę się ich każdym szczęściem i każdym małym sukcesem. 

WIĘCEJ NA WESZŁO:

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. FotoPyk

Entuzjasta młodzieżowego futbolu. Jest na tym punkcie tak walnięty, że woli oglądać Centralną Ligę Juniorów niż Ekstraklasę. Większą frajdę sprawia mu odkrywanie nowych talentów niż obserwowanie cały czas tych samych twarzy, o których mówi się, że są „solidnymi ligowcami”. Twierdzi, że szkolenie dzieci i młodzieży w Polsce z roku na rok się prężnie rozwija, ale niestety w Ekstraklasie dalej są trenerzy, którzy boją się stawiać na zdolnych młodych chłopaków. Aczkolwiek nie samą juniorską piłką człowiek żyje - masowo pochłania również mecze Premier League, a w jego żyłach płynie niebieska krew sympatyka londyńskiej Chelsea.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Xavi: To odpowiedni moment, żeby powiedzieć dość. Nie będę tolerował kłamstw

Damian Popilowski
0
Xavi: To odpowiedni moment, żeby powiedzieć dość. Nie będę tolerował kłamstw
Niemcy

Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Piotr Rzepecki
0
Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Piłka nożna

Hiszpania

Xavi: To odpowiedni moment, żeby powiedzieć dość. Nie będę tolerował kłamstw

Damian Popilowski
0
Xavi: To odpowiedni moment, żeby powiedzieć dość. Nie będę tolerował kłamstw
Niemcy

Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Piotr Rzepecki
0
Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Komentarze

98 komentarzy

Loading...