Reklama

Baskijskie powietrze mu służy. Udany początek Ernesto Valverde

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

23 września 2022, 15:08 • 9 min czytania 1 komentarz

Jest, wrócił i ma się dobrze. Tak, mowa o Ernesto Valverde, który po raz trzeci objął stery w Athletiku i na ten moment należy jego powrót traktować jako dobrą decyzję zarówno dla tego trenera jak i klubu. Trochę zdążyło się już wydarzyć, więc warto podsumować ten krótki, ale owocny okres. O kulisach powrotu, zmianach, które zaszły w jego zachowaniu, podejściu do piłkarzy i celach Los Leones na ten sezon.

Baskijskie powietrze mu służy. Udany początek Ernesto Valverde

Ernesto Valverde powtarza, że w przeciwieństwie do życia, zdjęcia powinny być czarno-białe. Dlatego teraz nadaje koloru drużynie z Kraju Basków. Jego Athletic wykazuje zapędy, by w przyszłym sezonie zagrać w europejskich pucharach, ale zanim o tym, nie można nie wspomnieć o jego przeszłości w FC Barcelonie, która nadała kilka szlifów jego zachowaniu, podejściu warsztatowi trenerskiemu.

Powrót Ernesto Valverde na ławkę

Rachunek sumienia

Część dziennikarzy podczas jego kariery wyzłośliwiała się względem Valverde wykorzystując znajomość jego hobby. Niektórzy sugerowali, bardziej kocha fotografię niż piłkę nożną. Zapewne dlatego, że o futbolu zwykł mówić prościej, nie wchodząc w szczegóły, które pomogłyby rozszyfrować jego niezbyt skomplikowane plany na mecz. Zauważano, że przed wywiadami wolał porozmawiać na temat pozowania, wybrania odpowiedniego kadru, niż o taktyce, personaliach i innych tematach okołopiłkarskich.

On już taki jest. Nie ma wielkiego parcia na wojenki i znajdowanie się na świeczniku. Dobrze to pokazały kamery Barca Studios, które nagrywały materiał wideo na platformę Rakuten TV, w którym pokazywano kulisy funkcjonowania jego zespołu. Nie było tam wielu rozmów o taktyce, detalach, nadmiernej ekspresji. Niejeden trener z niższych lig mógł warknąć pod nosem, że ha, tyle to i ja potrafię.

Reklama

Valverde wygrał z Barceloną dwa mistrzostwa Hiszpanii. Jednak dwie rany wyrządzone przez kompromitacje w Lidze Mistrzów przez włoskiego i angielskiego oprawcę okazały się nie do zasklepienia. To, co zasiał w lidze, zaorał na arenie międzynarodowej. Z drugiej strony trzeba uczciwie przyznać, że nie miał tak łatwego zadania jak się niektórym wydawało. Barcelona już nie świeciła dawnym blaskiem, koła zębate miały już wytarte zęby, Bask działał w ramach tego, na co pozwalały mu jego umiejętności.

PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ

Po zwolnieniu z FC Barcelony w styczniu 2020 roku musiał po prostu odpocząć. Zostawił drużynę na czele ligowej tabeli, więc można tylko podejrzewać, jak bardzo mogło go boleć niedokończenie dzieła, może niezbyt pięknego, ale z szansami na powodzenie. Niewykluczone, że pod jego wodzą Duma Katalonii nie wypadła, by szczególnie lepiej, niż za kadencji Quique Setiena, ale odpowiedzi nie poznamy. Wiemy jedno, już za jego kadencji coś się psuło i zbyt często Barcelonie załączał się tryb slow-motion.

Zarzucano mu brak charyzmy, ale raczej mylono go ze stoickim spokojem i mechanicznym wykonywaniem obowiązków. Często bywało tak, że jego zespół przepychał spotkania. Kojarzyć się może też z defensywnymi zmianami, gdy jego drużyna mogła strzelić trzecia, a potem czwartego i może jeszcze piątego gola.

Nie zmienia to jednak faktu, że ostatecznie jego era na Camp Nou była pozbawiona błysku i zakończyła się w dość smutny sposób, a nad stadionem unosił się zapach wypalenia.

Odpoczynek i szukanie dla siebie odpowiedneigo miejsca

Po zwolnieniu z Dumy Katalonii potrzebował odpoczynku. Miał dość presji, której doświadczał przez ponad dwa sezony. Chciał się od tego odciąć i poszukać, choć na chwilę odskoczni. Dostawał regularnie propozycje z różnych klubów (Olympique Marsylia i Manchester United), krążyły różnego rodzaju doniesienia, ale nie spieszno mu było do pakowania się do miejsc, co do których nie był w stu procentach przekonany. Chciał dokonać wyboru na własnych warunkach, bez presji i pochopnych ruchów.

Reklama

W jego rozmowie z dziennikarzami Guardiana dało się wyczuć, że złe wspomnienia dały mu sie we znaki:

– Piłka nożna stała się sposobem na życie. To przedstawienie, wielki dramat, dziwaczna intryga. Czy ten trener przyjdzie tu, a tamten odejdzie stamtąd? Czy ten gracz zostanie wytransferowany? Cały świat spekuluje. Problem polega na tym, że za dużo wiesz i to nawet rzeczy, które nie są prawdziwe. Ciągła papka informacyjna, ciągła dezaktualizacja. Ciągłe zwyciężanie stało się hostią tego sportu. Dochodzi do tego, że myślisz sobie: „Do diabła, jeśli nie wygramy w ten weekend, będzie koniec świata”. I nie wygrywasz, a w poniedziałek życie toczy się dalej. Za dużo jest w tym sporcie tych końców świata, które niewiele znaczą. Pojawiają się kryzys, bałagany, non stop. Nie martw się, będzie jeszcze jedna szansa, a potem jeszcze jedna. A tydzień później kolejny kryzys. W końcu docierasz do końca sezonu i jest sąd ostateczny. I co? Odcięcie, zasypanie ziemią, kolejna kampania. Jutro wzejdzie słońce. Nowy sezon, nowa nadzieja, nowe emocje i tak w nieskończoność.

Ciekawym doświadczeniem byłoby zobaczenie, jak Valverde radzi sobie pracując w zupełnie innej lidze, ale do tego nie doszło. Ostatecznie skorzystał z furtki, która otworzyła się przed nim w Bilbao. Poprzedni trener Athletiku zdecydował się odejść. Marcelino był poniekąd ofiarą nadchodzących wyborów na prezesa Los Leones. Aitor Elizegi, który dał Marcelino pracę, zrezygnował z udziału w kolejnych wyborach, a pozostali kandydaci upatrzyli już sobie innych trenerów.

Ich jedynym problemem było to, że Marcelino ciężko było, ot tak, pogonić, bo kibice byli bardzo zadowoleni. Właśnie dlatego nikt z kandydatów na prezesa nie mówił głośno, że chce się pozbyć lubianego trenera. Marcelino bolały polityczne przepychanki, czuł pismo nosem, więc wolał ująć się honorem i odejść na własnych warunkach.

Im bliżej wyborów tym grono potencjalnych trenerów się zawężało. O ile na początku na giełdzie nazwisk znajdował się nawet Laurent Blanc, o tyle potem wszystko kręciło się wokół Marcelo Bielsy i Ernesto Valverde. Wybory wygrał Jon Uriarte i postawił na tego drugiego. Podobno Argentynczyk już obejrzał wszystkie mecze Primera Division 2022/23, by dobrze przygotować się do pracy. Okazuje się, że na darmo, bo koniec końców pracy nie dostał.

Valverde płaszczem na zmiany strukturalne

Jego kandydatura kontrastuje ze zmianami, które zaplanował i stopniowo wprowadza nowy prezes. Klub ma zmierzać w kierunku nowoczesności, a Valverde mimo wszystko należy traktować jako bardzo dobrego fachowca starej daty. Choć może w tym jest metoda i uznano, że zmiany zakulisowe lepiej przykryć pracą Txingurriego.

Akademia Athletiku jest uznawana za jedną z najlepszych (w wakacje UEFA przyznała Lezamie tytuł najlepszej, bo brano pod uwagę nie tylko aspekty piłkarskie), ale to nie oznacza, że nie ma potrzeby wprowadzania zmian. Prezes uznał, że roczny koszt szkolenia każdego zawodnika jest zbyt duży, jak na efekt finalny. Z tego względu powoływani są kolejni wicedyrektorowie, którzy mają doglądać rozwoju piłkarzy i kierować ich na właściwe tory. Jeden z nich ma zajmować się wyłącznie wypożyczeniami, co jest znanym rozwiązaniem przykładowo w Anglii. Nie każdy sobie zdaje z tego sprawę, ale Athletik jest w tej części Hiszpanii potentatem. Ma współpracę z ponad 150 klubami z regionu, więc widać, ile pracy poświęca się tam wyławianiu perełek.

Ewolucja gry zespołu

Athletic za kadencji Marcelino imponował pressingiem i przygotowaniem fizycznym. Jego 4-4-2 jest może już oklepane, ale pozwoliło na grę na miarę potencjału – czyli ósmego miejsca. Nie dziwi, że piłkarze tacy jak Raul Garcia podkreślali, że odejście Marcelino będzie dużą stratą dla Athletiku. W takim razie postawienie na Valverde miało sens pod względem niepsucia nastrojów w szatni. Nie jest kontynuacją koncepcji taktycznej jeden do jednego, ale nie wprowadza dużego zamieszania.

Piłkarze przyjęli powrót Valverde bardzo pozytywnie. Chociażby Oscar de Marcos podkreślał, że nowy, stary trener ma w sobie coś, co pozwoli im być w górnych rejonach tabeli. Baskijscy dziennikarze zauważają, że były szkoleniowiec Barcelony nieco się zmienił, mówi mniej niż kiedyś, rzadziej też się odgryza.

Stara się też położyć większy akcent na ofensywę, a to bierze się z tego, że w poprzedniej pracy zarzucano mu brak odwagi. Wciąż w Athletiku szuka balansu między robieniem wiatru a pauzami. Jego zespół do pewnego stopnia jest wyrachowany, ale nie został wykastrowany z odwagi. Jest wszystkiego po trochu i to się sprawdza.

Niektórzy piłkarze już skorzystali na przyjściu Valverde. Inigo Lekeu sprawił, że kibice aż tak nie tęsknią za kontuzjowanym Yurim Berchiche. Renesans formy przeżywa Dani Garcia. Nie chodzi o to, że Marcelino źle pracował, ale ci zawodnicy są beneficjentami przyjścia nowego trenera. Zmiana ustawienia na 4-2-3-1 zmieniła też plany kilku piłkarzy. Oihan Sancet znów zmienił pozycję. Przez lata uważano go za ofensywnego pomocnika, ale Marcelino z konieczności dawał mu szansę gry w ataku. Teraz gra jako środkowy pomocnik i musi się jeszcze w pełni przestawić, natomiast wygląda dobrze. Iker Munian wrócił na dziesiątkę, ofensywny tercet tworzą Alex Berenguer, Inaki Williams i Nico Williams. Młodszy z braci Williams dobrze wyglądał już w poprzednim sezonie i kontynuuje ścieżkę postępu. Ostatnio został nagrodzony przez Luisa Enrique powołaniem do reprezentacji Hiszpanii.

Skoro są beneficjenci zmian, to są i piłkarze, którzy nieco na nich stracili. Przede wszystkim stratny jest Unai Vencedor, za którym bardzo dobry sezon. Teraz przegrywa rywalizację z Danim Garcią, Mikelem Vesgą i Oihanem Sancetem. Jednak Hiszpan sam zauważył, że to pchnie go do rozwoju i zmusi do odważniejszej gry. Trzymamy za słowo, bo ten zawodnik ma spory potencjał, ale nie można zapominać, że do klubu trafił też Ander Herrera, więc droga do miejsca w składzie się wydłuża. Stracił też Oier Zarraga, który w poprzednim sezonie właściwie w każdym meczu wchodził z ławki i dał kilka dobrych akcentów, ale teraz otrzymał znacznie mniejszą liczbę minut. Też powtarza, że się nie zraża, ale niewykluczone, że za moment trafi do przykładowo Mirandes, z którym blisko współpracuje Athletic.

Dobre wyniki, ale rączki na kołderkę

Pod koniec czerwca Valverde związał się z klubem z Kraju Basków, by rozbudzić nadzieje, tchnąć nowe życie i przywrócić kibicom możliwość oglądania na San Mames europejskich pucharów. Po pierwszych sześciu kolejkach jego Los Leones zajmują czwartą lokatę z solidnym dorobkiem trzynastu punktów. Można mieć jednak jedno spore zastrzeżenie – klasę rywali.

Mallorca (0:0), Valencia (1:0), Cadiz (4:0), Espnayol (0:1), Elche (4:1) i Rayo (3:2) nie są zespołami z najwyższej półki i na poważne testy jeszcze przyjdzie czas. Sęk w tym, że klub z Kraju Basków musi przede wszystkim punktować ze słabszymi od siebie. Pojedyncze zwycięstwa z FC Barceloną czy Realem na nic się zdadzą i będą tylko anegdotami, jeśli baza punktowa nie zostanie wypracowana na zespołach drugiej części stawki. Ostatni sezon Realu Sociedad pokazał, że można zdobyć zaledwie cztery „oczka” z pierwszą piątką, a i tak znaleźć się na miejscu, które da możliwość gry w Lidze Europy.

Statystycy zauważają, że pod wieloma względami jest to najlepszy start baskijskiego klubu od lat. Najlepszy od 1987 roku pod względem zdobyczy punktowej (z zastrzeżeniem, że był okres, w którym w Hiszpanii przyznawano dwa punkty za zwycięstwa). Najlepszy od 1982 pod względem bilansu bramkowego.

Na ten moment Athletic jest czwarty w lidze. Trzeba uczciwie przyznać, że punktów mogło i powinno być więcej. Klubowi z Bilbao uciekły na własne życzenie w meczu przegranym z Espanyolem – sprawiedliwszy byłby remis. Stracił też punkty z Mallorcą i tam zawdzięcza to przede wszystkim nieskuteczności, ale ok, pierwszy mecz sezonu. To można spokojnie uzasadnić.

W następnej kolejce Athletic czeka jeszcze dość łatwe zadanie, bowiem mecz z Almerią. Natomiast później zaczyna się seria meczów z uznanymi markami. Zanim pojawią się skrajne zachwyty nad pracą Valverde, lepiej poczekać do końca rundy. Istnieją przesłanki ku temu, by wierzyć, że Los Leones mogą zakończyć sezon w siódemce, ale spokojnie. Trwa sezon rozbity przez mundial, więc dziś ciężko wyrokować, ale powrót Athletiku do europejskich pucharów byłby miłą odmianą.

CZYTAJ WIĘCEJ O HISZPAŃSKIM FUTBOLU:

Fot. Newspix.pl

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Prezes Puszczy o słowach Dróżdża: Nic sensacyjnego. Co ze stadionem w Niepołomicach?

Szymon Piórek
0
Prezes Puszczy o słowach Dróżdża: Nic sensacyjnego. Co ze stadionem w Niepołomicach?

Hiszpania

Ekstraklasa

Prezes Puszczy o słowach Dróżdża: Nic sensacyjnego. Co ze stadionem w Niepołomicach?

Szymon Piórek
0
Prezes Puszczy o słowach Dróżdża: Nic sensacyjnego. Co ze stadionem w Niepołomicach?

Komentarze

1 komentarz

Loading...