Reklama

Alvarez-Gołowkin III, czyli walka na którą czekamy zbyt długo

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

17 września 2022, 12:00 • 15 min czytania 12 komentarzy

17 września 2022 roku (w Polsce 18 września około godziny 5:00 rano) fajni boksu na całym świecie w końcu doczekają się tak długo wyczekiwanego zakończenia trylogii. Oto naprzeciwko siebie staną Saul Alvarez (57-2-2, 39KO)* i Giennadij Gołowkin (42-1-1, 37 KO). W pojedynku, w którym emocji nie zabraknie, zgadzają się nazwiska i z pewnością będą zgadzały się pieniądze. Ale jedna rzecz, która nam się nie zgadza, to jego termin, gdyż do trzeciej walki obu pięściarzy dochodzi co najmniej o dwa lata za późno. Czy pomimo czterdziestki na karku, doświadczony Kazach jest w stanie zaskoczyć Alvareza tak, jak zrobił to Dimitrij Biwoł (20-0, 11 KO)? A może Canelo tym razem zwycięży zdecydowanie i bez żadnych kontrowersji? W końcu kolejny raz wziął przeciwnika w najbardziej dogodnym dla siebie momencie i w dodatku sprowadził go do swojej kategorii wagowej.

Alvarez-Gołowkin III, czyli walka na którą czekamy zbyt długo

Niezależnie od motywacji obozu Meksykanina, który wciąż rozdaje karty w tym biznesie, we wrześniu obaj pięściarze stoczą walkę o coś więcej, niż miliony dolarów i cztery pasy kategorii superśredniej. Alvarez będzie walczył też o to, by pozostać największą marką współczesnego zawodowego boksu. Z kolei Gołowkin stoczy bój o swoje pięściarskie dziedzictwo. O to, czy za parę lat, eksperci układający topki najlepszych pięściarzy w historii, będą widzieć w nich nazwisko Kazacha.

BIWOŁ ZEPSUŁ ŚWIĘTO MEKSYKU…

Jeżeli mielibyśmy wybrać dwa ulubione terminy Saula Alvareza w roku, kiedy pięściarz pokazuje się w ringu, to byłby początek maja oraz połowa września. I są to daty nieprzypadkowe – dokładnie 16 września w Meksyku wypada Dzień Niepodległości. Z kolei 5 maja to tak zwane Cinco de Mayo. Święto, które możemy określić jako celebrację kultury meksykańskiej, przy czym obchodzone jest bardziej w Stanach Zjednoczonych, niż samym Meksyku. Latynoskie rytmy rozbrzmiewają wtedy z głośników, na stołach króluje taco, chili con carne, burrito i inne specjały tamtejszej kuchni, a tequila leje się litrami.

Dla wielu Meksykanów idealnym zwieńczeniem tego pięknego święta było obejrzenie w weekend pojedynku Saula Alvareza. I podziwianie w akcji dumy narodu, która rozprawiała się z kolejnymi przeciwnikami – ku chwale swojej oraz swojego kraju.

Reklama

Tak było do tego roku, kiedy to bezsprzeczny król rankingu P4P, po zawładnięciu kategorią superśrednią w której zunifikował pasy czterech najważniejszych federacji, zdecydował się na podbój nowej wagi. W ten sposób doprowadził do pojedynku z Dimitrijem Biwołem – mistrzem federacji WBA w wadze półciężkiej, czyli w limicie do 79,3 kilograma. Taki ruch świadczył o ogromnej pewności siebie Canelo, który przecież wywodzi się z wagi średniej (limit 72,5 kilograma).

Oczywiście, Cinnamon ma tendencję do nabierania masy – w szczególności na dzień przed walką. Stąd waga superśrednia (76,2 kg) wydawała się dla niego idealnym środowiskiem. Była też stosunkowo łatwa do zunifikowania. Jej byli mistrzowie – Callum Smith (29-1, 21 KO), Billy Joe Saunders (30-1, 14 KO) i Caleb Plant (21-1, 12 KO) – to naprawdę nieźli pięściarze. Alvarez jako pierwszy zawodnik (i jak do tej pory jedyny) pokonał tę trójkę. Jednak ich rekordy wynikają po części ze stosunkowo bezpiecznego prowadzenia tych zawodników przez karierę. Kiedy spotkali się z przeciwnikiem kalibru Alvareza, ten bez problemów pozbawił każdego z nich mistrzowskiego pasa.

Miał wszystko. Był najlepszy na świecie, przewodził we wszystkich rankingach bez podziału na kategorie wagowe. Zarabiał w tej branży najwięcej i mógł dobierać sobie rywali, jak tylko chciał. W końcu nie brakowało chętnych do zgarnięcia wypłaty życia i możliwości zunifikowania wszystkich pasów w jednej kategorii wagowej.

A mimo to zdecydował się na podbój kolejnej wagi, stąd los skojarzył go w ringu z Biwołem. Zawodnikiem bardzo dobrym technicznie, potrafiącym perfekcyjnie realizować założenia taktyczne, ale też posiadającym o wiele lepsze warunki fizyczne od Canelo. Rosjanin od początku narzucił tempo walki. Niesłynący z nieustannej aktywności w ringu Alvarez jak zwykle szukał swoich akcji, obijał tułów oraz ramię oponenta, jednak nie znajdował sposobu na to, by dobrać się mu do skóry. Dimitrij robił swoje, a podsumowaniem bezradności niekwestionowanego mistrza wagi superśredniej była akcja z jedenastej rundy. Obaj zwarli się wtedy w klinczu, po czym Alvarez… po prostu podniósł oponenta tak, jakby planował go przerzucić przez ramię.

Reklama

Biwoł zwyciężył przez jednogłośną decyzję, chociaż karty punktowe sędziów i tak nie oddają tego, co działo się w ringu. Każdy z nich widział wygraną Rosjanina 115-113, podczas gdy jego przewaga była znacznie większa. Na temat tej walki – i nie tylko – porozmawialiśmy z Kacprem Bartosiakiem, dziennikarzem TVP Sport oraz stałym gościem magazynu „W Ringu”, który możecie oglądać w Kanale Sportowym.

– Walka z Biwołem pokazała pewne ograniczenia kondycyjne Canelo. Meksykanin nie radzi sobie, kiedy tempo walki jest dla niego za szybkie i gdy nie jest w stanie go kontrolować. W świat poszedł sygnał, że Canelo jest do pokonania – opadła ta aura nieśmiertelności, którą od lat umiejętnie wokół siebie roztaczał. Teraz może dojść do nowego rozdania, bo nie ma co ukrywać, że sędziowie do tej pory patrzyli na niego korzystniejszym okiem. Jak widać po naciąganych kartach punktowych w walce z Biwołem, ta praktyka jeszcze się nie skończyła, ale jednak sama porażka dla Canelo jest czymś nowym– mówi Bartosiak.

… ALE ZAPEWNIŁ ŚWIĘTO BOKSU

Tym samym Alvarez musiał zweryfikować swoje plany podboju kolejnej kategorii wagowej. Oczywiście rewanż z Biwołem widnieje na horyzoncie, choć tym razem Canelo prawdopodobnie sprowadzi rywala do wagi superśredniej. Zdajemy sobie sprawę z tego, że Meksykanin posiada równie liczne grono zwolenników, słusznie zachwycających się jego ogromną siłą i świetną techniką, co przeciwników, wytykających kunktatorstwo podczas dobierania rywali i dyskusyjne werdykty sędziowskie. Jednak nawet ci drudzy – choć zapewne przez zaciśnięte zęby – muszą oddać pięściarzowi z Meksyku sprawiedliwość. Wziął walkę z czołowym pięściarzem z wyższej kategorii. Wyszedł poza swoją strefę komfortu, chociaż wcale nie musiał tego robić. Mógł zostać w superśredniej i narzucać kolejnym rywalom własne zasady gry. A jak wspomnieliśmy, chętnych do walki z Alvarezem nie brakowało.

SAUL ALVAREZ – MISTRZ O KILKU OBLICZACH

Jednym z nich był Giennadij Gołowkin. Pięściarz, który dwukrotnie walczył z Canelo, a werdykty obu walk wzbudziły sporo kontrowersji. Według wielu obserwatorów, Kazach zwyciężył w ich pierwszym pojedynku, lecz sędziowie orzekli remis punktowy. Druga walka była bardziej wyrównana, wynik mógł pójść w obie strony. Jednak i po niej nie brakowało opinii, że po ostatnim gongu to ręka GGG powinna poszybować w górę. Tymczasem dwóch sędziów widziało wygraną na punkty Alvareza 115-113, a jeden wytypował remis po 114. I tak Meksykanin zwyciężył decyzją większości.

Nie może zatem dziwić, że obóz Kazacha naciskał na trzeci pojedynek. Tego domagali się również kibice, gdyż poprzednie dwie walki pozostawiły po sobie sporo pytań. Ponadto wszyscy chcieli, by trzecia walka odbyła się jak najszybciej. Wszyscy, poza Canelo.

Meksykanin ani myślał toczyć z Gołowkinem kolejnej walki. To on zwyciężył w rewanżu. Zostawmy już okoliczności – liczy się to, że w ponownym starciu dwóch mistrzów to przy nazwisku Alvareza w portalu BoxRec widnieje zielony kwadracik. Giennadij Giennadijewicz Gołowkin wciąż był cholernie niebezpiecznym rywalem. Tymczasem Canelo go pokonał. Mógł iść dalej, budować swoją legendę. I tak wyruszył na podbój wagi superśredniej. Ale po drodze sprawił też lanie Siergiejowi Kowalowowi (35-4-1, 29 KO), boksując w kategorii… półciężkiej.

I być może to ten pojedynek spowodował, że Alvarez za bardzo uwierzył w siebie, nie zwracając uwagi na własne ograniczenia. Wprawdzie pokonał Rosjanina w świetnym stylu, nokautując go w jedenastej rundzie, lecz Krusher w 2019 roku był już pięściarzem nieco wyboksowanym. Krytycy Canelo kolejny raz mogli zarzucić mu, że walczy z zawodnikami będącymi po swoim „prime timie”. Ale zdobył wtedy mistrzowski tytuł w czwartej kategorii wagowej. Ostatecznie zapragnął jej całkowitego podbicia, tak jak zrobił to w superśredniej. Gołowkin? On został w wadze średniej. Canelo, który wręcz nie znosi Kazacha (i z wzajemnością) zarzekał się, że nie da mu trzeci raz zarobić.

Jednak w obecnej sytuacji Meksykanin siłą rzeczy musiał zrobić krok w tył. I przypomniał sobie o swoim starym znajomym. Starym niestety dosłownie, gdyż pięściarz z Karagandy ma na karku czterdzieści lat.

Bartosiak: – Ten pojedynek przychodzi minimum o dwa lata za późno. Można było zamknąć tę trylogię zaraz po drugiej walce, która odbyła się we wrześniu 2018 roku. Inną kwestią jest, że ta rywalizacja w ogóle powinna odbyć się wcześniej. Ale z drugiej strony – to był jednak bardzo ciekawy czas. Canelo wyczyścił kategorię superśrednią z trzech niepokonanych mistrzów. To byli oczywiście bardzo dobrzy pięściarze, ale dla Alvareza nie stanowili wielkiego zagrożenia. Bardziej zależało im na tym, by wycisnąć jak najwięcej pieniędzy z pojedynku z Meksykaninem. W tym czasie Gołowkin odbudowywał swoją pozycję. Robił to w dość specyficzny sposób, ale nie można mu odmówić jednego – to Gołowkin jest obecnie jedynym unifikowanym mistrzem w kategorii średniej. Nie dokonali tego ani Demetrius Andrade, ani Jermall Charlo – czyli pięściarze młodsi, którzy wydają się mieć swój prime time.

GOŁOWKIN WALCZY O DZIEDZICTWO

GGG wciąż nie pogodził się z jedyną porażką, jaka widnieje w jego bokserskim rekordzie. Od razu zaproponował Canelo trzecią walkę, ale sam nie miał zamiaru bezczynnie czekać na twierdzącą odpowiedź rywala. Po delikatnym przetarciu z przeciętnym Steve’em Rollsem (22-2, 12 KO), postanowił kolejny raz ruszyć po mistrzowskie pasy wagi średniej. Pierwszym pojedynkiem była walka z Siergiejem Derewianczenką (14-4, 10 KO). Jak to często bywa z ukraińskimi pięściarzami, Derewianczenko późno przeszedł na zawodowstwo i miał solidną karierę amatorską. Przed walką z Kazachem zaznał tylko jednej porażki. To był ciężki i wyrównany pojedynek, ale Gołowkin wyszedł z niego zwycięsko.

Następnie GGG zafundował solidne manto naszemu Kamilowi Szeremecie (22-2-1, 6 KO). Jednak prawdziwy popis dał w ostatniej walce z Ryotą Muratą (16-3, 13 KO). Cztery lata młodszy Japończyk to bardzo solidna marka na zawodowym ringu. Przy tym stanowił łakomy kąsek pod względem finansowym, cieszy się sporą popularnością w swoim kraju. Rangę pojedynku budowało nie tylko nazwisko Gołowkina. Zwycięzca pojedynku zgarniał pasy WBA oraz IBF w wadze średniej.

Wprawdzie Kazach był faworytem tego starcia, lecz nie brakowało głosów pytających… po co w ogóle się na nie porywa. Giennadij dzień przed pojedynkiem obchodził czterdzieste urodziny. Dla boksu swoje zrobił – i zarobił. Cieszy się szacunkiem kibiców. A jeżeli fani w szczególności nie lubią czegoś oglądać, to z pewnością bokserskich upadków wielkich mistrzów. Ich bolesnych porażek, lub rozmieniania się na drobne. Występów, w których główni bohaterowie nieudolnie starają się udowodnić, że są w stanie wygrać z niewidzialnym przeciwnikiem – upływającym czasem. Z tego względu wielu kibiców wolałoby, aby Gołowkin zszedł z ringu jako zwycięzca i mistrz nawet jednej federacji. Być może bez udanego rewanżu na Alvarezie. Być może bez spełnienia wielkiego marzenia, którym była unifikacja wszystkich pasów wagi średniej. Ale wciąż mając w posiadaniu tytuł IBF.

Obawiano się, że pięściarz już nie oszuka swojego wieku. I początek walki zdawał się potwierdzać te obawy. Ryota w pierwszej fazie pojedynku karcił rywala mocnymi ciosami na korpus. Widać było, że traktuje Kazacha z należnym mu szacunkiem, ale o taryfie ulgowej względem czterdziestolatka nie było mowy. Ten jednak nie zniechęcał się takim scenariuszem początku walki. W swoim stylu, konsekwentnie parł do przodu. Giennadij nie jest już tak dynamiczny, jak za dawnych lat, ale wciąż posiada w pięściach ogromną moc. A Japończyk przyjmował coraz więcej uderzeń.

Każdy kolejny celny cios kruszył Muratę. W dziewiątej rundzie idol kibiców zgromadzonych w hali w Saitamie jechał już na oparach oraz własnej ambicji. Jednak wyprowadzając niedbały lewy sierp, sam zainkasował lewą bombę na szczękę. Następnie krótko zatańczył na nogach i padł na kolana, a jego narożnik przytomnie zdecydował się rzucić ręcznik. I bardzo dobrze, bo gdyby Murata chciał kontynuować walkę, ta mogłaby się dla niego dramatycznie skończyć.

Tym samym czterdziestoletni Gołowkin zunifikował pasy mistrzowskie federacji WBA oraz IBF. Udowodnił, że wciąż jest świetnym pięściarzem, który nie boi się wyzwań. To kamyczek do ogródka takich zawodników, jak Jermall Charlo (32-0, 22 KO) i Demetrius Andrade (31-0, 19 KO). Niepokonani Amerykanie to odpowiednio mistrzowie federacji WBC i WBO. A jednak żaden z nich nie podjął wyzwania walki z Kazachem, ani próby zdobycia pasa kolejnej federacji. A przecież Gołowkin ma już czterdzieści lat. To trochę wstyd, by próbować przeczekać go jeszcze dłużej, byleby zwiększyć swoje szanse na zwycięstwo.

Wyjazdem do Japonii udowodnił młodszym kolegom, że nie boi się wyzwań. Choć oczywiście, z jego strony walka z Muratą też nie była pochopną decyzją, ale przemyślanym ruchem. Ryota sam nie należy do młodzieniaszków, gdyż ma 36 lat. Ze względu na pandemię, nie walczył przez ostatnie dwa lata. W dodatku, pomimo pokaźnego zasięgu ramion, lubi wdać się w bójkę, dopuszczając przeciwnika do półdystansu. Zatem pod względem stylu Japończyk idealnie pasował Gołowkinowi. Który tym samym ponownie może nazywać się najlepszym zawodnikiem wagi średniej. I również dlatego to on, a nie wspomniani Charlo czy Andrade, we wrześniu stanie w ringu z Saulem Alvarezem.

ALVAREZ WALCZY O WSZYSTKO?

Tymczasem Meksykanin pierwszy raz w karierze znalazł się w tak trudnym położeniu. Jasne, w 2013 roku również doznał goryczy porażki. Ale wtedy przyszła ona z rąk Floyda Mayweathera (50-0, 27 KO) – ówczesnego króla boksu i nazwiska nieporównywalnie większego, niż Dimitrij Biwoł. Wtedy, w 2013 roku, Cinnamon wciąż był bokserskim prospektem. Pojedynek z Floydem miał być dla niego lekcją – również dotyczącą tego, jak i kiedy dobierać rywali. Tamta przegrana mówiła, że czas prawdziwej wielkości Alvareza z pewnością kiedyś nadejdzie. Ale jeszcze nie tamtej wrześniowej nocy w Las Vegas.

Tymczasem Biwoł udowodnił, że lidera rankingu P4P da się po prostu wyboksować. Że Canelo ma swoje braki, których nie przeskoczy. Wiele z nich uwypukliło się dopiero w starciu z rywalem posiadającym o wiele lepsze warunki fizyczne. Lecz pomimo zupełnie innej budowy niż Biwoł, Gołowkin może wykorzystać niektóre mankamenty Alvareza. Takie jak wspomniane już kłopoty z kontrolą pojedynku prowadzonego w wysokiej intensywności.

Bartosiak: – Pamiętajmy, że to Kazach w obu poprzednich walkach zadawał więcej ciosów. Według statystyk, z dwudziestu czterech rund, w osiemnastu to on bił częściej, dwie były remisowe, zatem tylko cztery pod tym względem poszły na korzyść Alvareza. Podobny rozkład wydaje się dość prawdopodobny również w wyższej kategorii.

Właśnie – kategoria wagowa. Alvarez wciąż jest posiadaczem wszystkich pasów kategorii superśredniej, i to w niej odbędzie się trzecia walka z GGG.

– Największy znak zapytania dotyczy tego, jak Gołowkin poradzi sobie poza kategorią średnią, która była jego naturalnym środowiskiem przez całą zawodową karierę. Paradoksalnie, wyższa waga może pracować na jego korzyść. W czasach amatorskich startował w nieco wyższym limicie wagowym. Mówi się, że z wiekiem zawodnicy mają problem ze zrobieniem wagi, więc pod tym względem GGG również może lepiej odnaleźć się w nowych realiach. Przecież to, że Alvarez poszedł do wyższej kategorii, nie zrobiło z niego większego faceta. Przewaga fizyczna może być po stronie Gołowkina – twierdzi Kacper Bartosiak.

Jednak we wrześniu miną cztery lata od drugiej walki Alvareza z Gołowkinem. Pomimo tego, że Kazach niedawno wywalczył kolejny pas, trudno nie twierdzić, że w tym przypadku upływający czas zagra mocno na korzyść Meksykanina. A ten będzie chciał zwyciężyć w zdecydowany sposób, gdyż porażka postawiłaby go pod ścianą. Saul tym razem nie będzie miał żadnych wymówek, takich jak chęć podboju nowej kategorii wagowej, do której, jak się okazało, nie jest specjalnie przystosowany.

Tym razem będzie walczył na swoim „terenie”, z dobrze znanym sobie rywalem. I to takim, którego już raz pokonał. Przynajmniej na papierze, bo naszym zdaniem – i nie tylko naszym – w ringu było inaczej. Z tego względu, zapewne wielu kibiców uważa, że wraz z wygraną Gołowkina dokonałaby się pewna sprawiedliwość dziejowa. Dodatkowo, byłby to pewien chichot losu, że Giennadij, którego marzeniem jest zunifikowanie tytułów w wadze średniej, dokonałby tego czynu w superśredniej. I to kosztem Alvareza – pięściarza, którego absolutnie nie znosi.

Bartosiak: – Porażka, to dla Meksykanina byłaby straszna sytuacja. Musiałby szukać czwartej walki (której Gołowkin raczej by mu nie dał) albo zupełnie nowego pomysłu na dalsze prowadzenie kariery. Udało się odwlec rewanż z Biwołem – pewnie obóz Alvareza ma nadzieję na to, że Rosjanin w międzyczasie wyłoży się na kimś innym – na przykład potężnie bijącym Arturze Beterbijewie. Canelo postanowił pilnować swego dziedzictwa w kategorii superśredniej i pod tym względem walka z Gołowkinem wydaje się do bólu logiczna.

Na papierze to Cinnamon będzie faworytem wrześniowej walki. Pomimo porażki z Biwołem, to wciąż świetny pięściarz, znajdujący się w najlepszym okresie kariery. W dodatku, jeżeli mielibyśmy wymienić jakiś element, który dobrze funkcjonował w jego ostatniej walce, to byłyby ciosy na dół. Sam pięściarz z Rosji mówił, że poczuł siłę rywala, niejako w dowodzie prezentując swoje poobijane ramiona. A to nie wróży dobrze Gołowkinowi, który w pojedynku z Muratą pokazał, że jest bardzo podatny na uderzenia na korpus.

Oczywiście musimy pamiętać o tym, że w tego rodzaju pojedynkach, kiedy pomiędzy oboma pięściarzami przez lata nagromadziło się sporo złej krwi, o wszystkim mogą zdecydować czynniki wykraczające poza umiejętności czysto bokserskie. Wystarczy, że któryś z nich za bardzo się podpali, zaryzykuje i poszuka nokautu. Albo sam da się trafić. Przypomnijcie sobie czwartą walkę Manny’ego Pacquiao (62-8-2, 39 KO) z Juanem Manuelem Marquezem (56-7-1, 40 KO). To nieważne, że Pac-Man wygrał poprzednie dwie walki, a pierwsza zakończyła się remisem. W pojedynku numer cztery Dinamita w szóstej rundzie zafundował faworyzowanemu Filipińczykowi ciężki nokaut.

– Spoglądając na tę walkę na chłodno, szanse wygranej rozkładają się w proporcjach 80:20 na korzyść Alvareza. Jest młodszy i wie już jak z walczyć z Gołowkinem. Drugi pojedynek w jego wykonaniu był dużo lepszy od pierwszego – nawet pomijając kontrowersyjne werdykty. Obawiam się, że mając na uwadze kombinację wszystkich czynników – wiek, przebieg, kategoria wagowa – możliwy jest nawet scenariusz w którym Giennadij zostanie zastopowany – analizuje Bartosiak, po czym dodaje: – Upatruję nadziei w tym, że dla Gołowkina to będzie coś więcej, niż ostatnia walka o wypłatę życia, To pojedynek o dziedzictwo – o to, co Kazach po sobie pozostawi. Liczę na to, że przez jego ostatni zryw zobaczymy wyrównaną i ciekawą walkę. Chciałbym tylko, żeby potencjalny werdykt obył się bez kontrowersji. Boks jest to winny Gołowkinowi.

Porażka Alvareza postawiłaby go pod ścianą. Zapewne nie brakowałoby zawodników, chcących za wielkie pieniądze wyjść z Meksykaninem do ringu. Ale wtedy gaże zarówno jego, jak i jego przeciwników i tak drastycznie by spadły. W dodatku wrześniowy pojedynek będzie ostatnią walką w ramach kontraktu Canelo z grupą Matchroom i DAZN. Jeżeli przegra, to sam postawi się w nieciekawej pozycji negocjacyjnej przed podpisaniem nowej umowy. W końcu zostanie jednym z najlepszych pięściarzy na świecie, który nie będzie posiadał żadnego mistrzowskiego pasa. To może oznaczać, że wielu mistrzów niespecjalnie będzie garnęło się do walki, w której ryzyko porażki jest spore, a zwycięstwo nie da żadnego kolejnego tytułu. W takim wypadku Canelo czekałoby kilka pojedynków na odbudowanie pozycji z gorszymi rywalami, którzy kiedyś mogliby tylko pomarzyć o pojedynku z rudobrodym pięściarzem.

A przecież w jego biznesplanie nie ma miejsca na pojedynki z przeciętniakami. Każda kolejna walka ma być hitem, generującym dziesiątki milionów dolarów zysku. By taki stan rzeczy nie uległ zmianie, Canelo musi tylko pokonać Gołowkina. Czterdziestolatka, który prędzej zostawi na ringu kilka lat życia, niż pozwoli na to, by po ostatnim gongu ogłaszający zwycięzcę Michael Buffer ponownie wypowiedział nazwisko Alvareza.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

*w nawiasach podajemy aktualne rekordy zawodników

Czytaj więcej o boksie:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Boks

Herbie Hide i najszybsza obrona pasa wagi ciężkiej w historii

Szymon Szczepanik
0
Herbie Hide i najszybsza obrona pasa wagi ciężkiej w historii
Boks

Pierwsza obrona pasa. Różański zmierzy się z… pogromcą Polaków

Kacper Marciniak
3
Pierwsza obrona pasa. Różański zmierzy się z… pogromcą Polaków
Boks

Mina Fury’ego mówiła wszystko. Joshua znokautował Ngannou w 2. rundzie!

Szymon Szczepanik
2
Mina Fury’ego mówiła wszystko. Joshua znokautował Ngannou w 2. rundzie!
Boks

Knockout Chaos. Dziś w Rijadzie Joshua zmierzy się z Ngannou

Szymon Szczepanik
5
Knockout Chaos. Dziś w Rijadzie Joshua zmierzy się z Ngannou

Komentarze

12 komentarzy

Loading...