Reklama

Wielki powrót. Iga Świątek w finale US Open!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

09 września 2022, 07:15 • 10 min czytania 23 komentarzy

To miał być bardzo trudny mecz. I był. Miał przynieść wielkie emocje. I przyniósł. Obawialiśmy się też, że zakończy przygodę Igi Świątek z tegorocznym US Open. Ale tak się nie stało. Polka po trzech setach pokonała Arynę Sabalenkę, choć jeszcze na kilka gemów przed końcem spotkania wydawało się, że to Białorusinka zmierza po zwycięstwo. Iga pokazała jednak, że zawsze walczy do końca. W nagrodę zagra w nowojorskim finale. O trzeci wielkoszlemowy tytuł w karierze.

Wielki powrót. Iga Świątek w finale US Open!

Stabilizacja

Na szczycie rankingu WTA wszystko jest jasne. Iga Świątek wyprzedza pozostałe rywalki o długość nie tyle głowy, co całego ciała. Już przed półfinałem stało się oczywiste, że jeśli Polka wygra US Open, jej przewaga będzie dwukrotna – sama uzbiera ponad 10000 punktów, podczas gdy najlepsza zawodniczka z reszty stawki będzie mieć minimalnie ponad 5000. Jednak to, że Iga na to miejsce zasługuje, najlepiej widać, gdy spojrzy się na wielkoszlemowe występy z tego sezonu.

Otóż Świątek jako jedyna zawodniczka w stawce doszła do trzech wielkoszlemowych półfinałów. Grała w tej fazie w Australii, Francji (wygrała tam turniej) i teraz, w US Open. Wcześniej odpadła jedynie na Wimbledonie, ale to przesadnie nas nie zaskoczyło, bo na trawie nadal uczy się grać. Poza nią tylko Ons Jabeur – która od poniedziałku już na pewno będzie wiceliderką rankingu – grała w półfinale więcej niż raz. Oprócz trwającego turnieju doszła do niego jeszcze na Wimbledonie, gdzie przegrała dopiero w finale.

Reklama

Poza tym w półfinałach największych imprez w tym sezonie zagrało 11 innych zawodniczek. W WTA zdecydowanie brakuje więc stabilizacji na najwyższym poziomie. Ale to nie dotyczy Igi Świątek.

W USA Iga zdecydowanie poprawiła swój najlepszy dotychczasowy wynik, jakim była czwarta runda, w której grała w dwóch ostatnich edycjach. Stała się też pierwszą Polką w erze open, jaka doszła do ćwierćfinału, a potem i półfinału tej imprezy w singlu. W całej historii zrobiła to jako druga nasza zawodniczka – wcześniej na tej liście znajdowała się tylko Jadwiga Jędrzejowska, która w 1937 roku dotarła aż do meczu o tytuł. Ale to zamierzchłe dzieje i zupełnie inny tenis. We współczesnym nie zrobił tego nikt – nawet Agnieszka Radwańska, która pięciokrotnie odpadała w IV rundzie.

Sukces wymęczony

Iga kolejny raz przekraczała więc granice. Ale tym razem było to jeszcze cenniejsze doświadczenie niż zwykle. Bo o ile na Roland Garros Świątek była w formie, w której zagrozić nie mógł jej nikt, o tyle do Nowego Jorku przyjechała nie grając wybitnego tenisa. Przegrała w ostatnich czterech turniejach poprzedzających ten występ. W Toronto i Cincinnati – imprezach z cyklu US Open Series – odpadała już w swoich drugich meczach. Fakt, że trafiała tam na nieźle dysponowane i mocne rywalki, ale jednak wiosną nie pomyślelibyśmy o tym, że Beatriz Haddad Maia czy Madison Keys mogą Igę ograć.

Latem sprawa wyglądała już zupełnie inaczej.

Dlatego, kiedy rozpoczęło się US Open, właściwie każde spotkanie mogło budzić nasze obawy. Może tylko poza meczem pierwszej rundy, gdzie Iga gładko pokonała Jasmine Paolini. Potem się jednak zaczęło. Mecz ze Sloane Stephens? Amerykanka grająca przed własną publiką potrafi się nakręcić i zaprezentować znakomicie. Ale skończyło się 6:3, 6:2. Lauren Davis? Niewysoka reprezentantka gospodarzy jest w stanie zaskoczyć i wcale nie postawiła Idze łatwych warunków. Polka wygrała jednak 6:3, 6:4. Będąca w doskonałej dyspozycji i grająca w stylu, którego Iga nie lubi, Jule Niemeier? Oj, tu można się było denerwować, ale Niemka wytrzymała na najwyższym poziomie przez niespełna dwa sety. I ostatecznie uznała wyższość Igi – z perspektywy Polki było 2:6, 6:4, 6:0.

Reklama

Po pełnym przełamań i zaciętym spotkaniu udało się też pokonać Jessicę Pegulę. Trzecia na drodze Igi Amerykanka stanowiła zdecydowanie najtrudniejsze wyzwanie, ale tak jak pozostałe dwie nie urwała Polce seta – Świątek wygrała 6:3, 7:6. I właściwie już wtedy przekroczyła plan minimum, jakim przed turniejem wydawał się awans do ćwierćfinału. W półfinale – zdaniem wielu – jej przygoda z tegorocznym US Open miała się zakończyć. Bo na jej drodze stanęła Aryna Sabalenka.

Do tej pory było świetnie

Białorusinka zanotowała wcześniej w turnieju swój wielki comeback. W starciu z Kaią Kanepi w II rundzie przegrywała już 1:5 w drugim secie, by wygrać 2:6, 7:6(8), 6:4. I to wyraźnie ją nakręciło. Po drodze do półfinału pokonała jeszcze między innymi Danielle Collins i Karolinę Pliskovą. W 1/2 chciała przełamać swoją niemoc – do tej fazy turniejów wielkoszlemowych dochodziła dwukrotnie (rok temu na Wimbledonie i właśnie w US Open), ale w obu przypadkach przegrywała. – W tym sezonie męczyłam się z wieloma rzeczami. Nie grałam najlepiej, ale próbowałam, walczyłam i teraz jestem w półfinale. Niczego od siebie nie oczekuję. To będzie trudny mecz, wiem, że będę się musiała napracować, by powalczyć o wygraną.

To słowa samej Aryny sprzed półfinału. I kto jak kto, ale ona doskonale wie, o czym mówi. Z Igą grała wcześniej cztery razy. Wygrała jedno z tych spotkań – w ubiegłorocznych finałach WTA. Pozostałe trzy zawodniczki rozegrały w tym sezonie i Białorusinka łącznie(!) ugrała w nich dwanaście gemów. – Każdy z tych meczów był zupełnie różny. […] Na pewno będę musiała utrzymać skupienie i walczyć o każdy punkt. Grałyśmy ze sobą kilkukrotnie, dobrze się znamy – mówiła Iga.

Zważywszy na fakt, że Świątek od czasu ich ostatnich meczów – rozgrywanych jeszcze przed Roland Garros – obniżyła loty, spodziewać się można było wyrównanego starcia. Takiego, w którym tym razem Aryna faktycznie powalczy o zwycięstwo, a nawet będzie do niego faworytką. Inna sprawa, że Białorusinka to taka tenisistka, która potrafi zagrać wielkie spotkania, a potrafi też pomóc rywalce na każdy możliwy sposób – choćby masą podwójnych błędów serwisowych.

Choć więc uważaliśmy, że to ona jest minimalną faworytką, to mocno trzymaliśmy kciuki za Polkę. Bo wiedzieliśmy, że ma szansę na drugi w tym sezonie wielkoszlemowy finał.

Zły początek, wspaniały koniec

Zaczęło się nerwowo, od przełamań. Potem inicjatywę przejęła Sabalenka. Grała mocno, jak lubi, ale nie brakowało jej przy tym precyzji. Świetnie weszła w spotkanie, szybko złapała rytm. Idze wyraźnie brakowało czasu na to, by skutecznie odegrać piłkę po atakach Białorusinki. Często odpowiadała z głębokiej defensywy, spóźniona, broniąc się resztkami sił. Skutecznie zrobiła to przy trzech break pointach w piątym gemie. Ale Aryna dostała jeszcze czwartego. I jego już wykorzystała.

Sabalenka przede wszystkim znakomicie serwowała. A podanie – jak już wspomnieliśmy – częściej w tym sezonie bywało jej przekleństwem niż atutem. W pierwszym secie starcia z Igą funkcjonowało jednak bez zarzutu. Zresztą trudno było wskazać słabszy element w grze Białorusinki. Bez trudu ustawiała sobie wymiany potężnymi zagraniami, potrafiła jednak też zmienić tempo gry, świetnie zaprezentować się przy siatce, sprawić, że Iga musiała biegać. Dzięki temu w dziewiątym gemie zaliczyła jeszcze jedno przełamanie i zakończyła w ten sposób seta.

Wygrała 6:3, a my – podobnie jak Iga – zastanawialiśmy się, jak właściwie tę Sabalenkę ugryźć.

Polka przede wszystkim udała się na przerwę toaletową. A gdy wróciła na kort, wydawała się inną zawodniczką. Podobnie jak Aryna, do której nagle wróciły stare demony. Już w pierwszym gemie serwisowym popełniła proste błędy i oddała podanie do zera. Takim samym wynikiem przegrała gema przy serwisie Igi. Świątek wygrała pierwszych osiem punktów w tym secie, a potem wcale nie zwolniła tempa. Ba, wyraźnie się nakręciła. Była zdecydowanie aktywniejsza, spokojniej budowała wymiany, świetnie pracowała też na returnie, który pozwalał jej naciskać na Arynę przy podaniu Białorusinki.

Ta nie potrafiła sobie poradzić z tą sytuacją. Gdy mecz przestał układać się po jej myśli, nagle całkowicie się rozregulowała. Psuła piłkę za piłką, sporo punktów oddała Idze za darmo. To zresztą jej błąd z forehandu dał Polce drugie w tym secie przełamanie, po którym Iga mogła już grać z pełnym spokojem. A wiemy, że kiedy ten spokój się w jej grze pojawia, to właściwie żadna rywalka nie ma z nią szans. I tak też było w II secie dzisiejszego meczu. I choć w końcówce Aryna podniosła poziom swojej gry, to jednak niezmiennie w kluczowych momentach górą była Iga. Seta – wygranego 6:1 – zamknęła akcją, w której wykonała świetną pracę w defensywie, a w jej konsekwencji Sabalenka zepsuła woleja.

Tyle tylko że po kolejnej przerwie znów jakby zamieniły się rolami. Iga natychmiast oddała bowiem serwis i to głównie za sprawą swoich błędów. Sabalenka z kolei przypomniała sobie, jak grała w pierwszym secie, ale… nie miała już tak łatwo. Bo po straconym podaniu Świątek wróciła na poziom z drugiej partii. A to sprawiło, że ta ostatnia, decydująca o losach meczu, stała się niezwykle interesująca. Po kilku świetnych akcjach Polka odrobiła zresztą stratę przełamania, ale kolejny gem też należał do returnującej – znakomitym wolejem Białorusinka wyszła na prowadzenie 3:2. A potem potwierdziła to wygranym własnym gemem serwisowym, po drodze broniąc break pointa.

Sytuacja Igi robiła się naprawdę nieciekawa.

Ale właśnie wtedy Polka pokazała pełnię swoich umiejętności. Serwis wygrała spokojnie. W ósmym gemie za to odrobiła stratę przełamania, a jej kros backhandowy zagrany przy break poincie był wręcz doskonały. Zresztą w tamtych kilku decydujących gemach Iga grała prawdopodobnie najlepszy tenis w tym turnieju. Tak dobry, że Sabalenka po prostu nie była w stanie się mu oprzeć. Polka więc najpierw wygrała własny serwis i po raz pierwszy w III secie prowadziła (5:4), a potem przełamała Białorusinkę, która zakończyła mecz trafiając backhandem w siatkę.

I to zresztą było dobre podsumowanie. Bo choć poziom spotkania był naprawdę niezły, to obie na minus wypadły w statystyce zliczającej wygrywające zagrania i niewymuszone błędy. Iga miała 24 pierwszych i 31 drugich. Sabalenka? Odpowiednio 22 i 44. Gołym okiem widać, że tym, czym Polka wygrała, była przede wszystkim solidność i umiejętność – od początku drugiego seta – utrzymania odpowiedniego poziomu gry.

Utrzymać serię wygranych finałów

Jeden. Tyle z dziesięciu rozegranych do tej pory finałów turniejów WTA przegrała Iga Świątek. I to w dodatku pierwszy w jej karierze, gdy w 2019 roku doszła do meczu o tytuł w Lugano i po zaciętej walce uległa Polonie Hercog. Potem była już bezbłędna i pokonywała kolejno Sofię Kenin, Belindę Bencic, Karolinę Pliskovą, Anett Kontaveit, Marię Sakkari, Naomi Osakę, Arynę Sabalenkę, Ons Jabeur i Coco Gauff. Niezłe grono, co? W sobotę po raz pierwszy w karierze zmierzy się w finale turnieju w głównym cyklu z zawodniczką, z którą już w takim grała.

Jej rywalką będzie bowiem Ons Jabeur.

Obie rywalizowały ze sobą zresztą czterokrotnie, a bilans mają równy. Iga wygrała trzy lata temu w Waszyngtonie i we wspomnianym już finale, gdy w Rzymie triumfowała 6:2, 6:2 (choć mecz wcale nie był tak jednostronny, jak wskazywałby na to wynik). Ons lepsza okazywała się w zeszłym sezonie na Wimbledonie i w Cincinnati. W tym roku Tunezyjka gra w kratkę, ale potrafiła dojść już do finału wspomnianego Wimbledonu czy wygrać dwa turnieje – w Madrycie i Berlinie. Z drugiej strony na Roland Garros, przed którym była jedną z największych faworytek, odpadła w I rundzie, odprawiona przez… Magdę Linette.

W Nowym Jorku – choć w turniejach poprzedzających ten występ wypadła słabo – zdaje się być jednak w znakomitej dyspozycji. Na drodze do finału straciła tylko jednego seta – z Shelby Rogers, w trzeciej rundzie. Poza tym była bezbłędna, a odprawiała między innymi Weronikę Kudiermietową, Ajlę Tomljanovic (to ona ograła wcześniej Serenę Williams) czy będącą w fantastycznej formie Caroline Garcią, której dziś w nocy polskiego czasu oddała cztery gemy (6:1, 6:3). Jeśli tylko utrzyma nerwy na wodzy – co nie wyszło jej choćby na Wimbledonie – w meczu o tytuł będzie niezwykle groźna.

Iga jednak wie, jak grać w finałach i zna smak wielkoszlemowego zwycięstwa. W trzecim secie meczu z Aryną Sabalenką pokazała też, że potrafi wejść na naprawdę wysoki poziom, mimo że jej forma cały czas faluje. Polka stoi też przed szansą zapisania historii – jeszcze żaden reprezentant naszego kraju nie wygrał tenisowego US Open. Czy to w singlu, czy w deblu, czy w mikście. I to jedyny taki turniej z czterech Wielkich Szlemów. A szanse przecież były. W finałach przegrywali tam Jadwiga Jędrzejowska (1937 i 1938, w drugim przypadku w deblu, w parze z Simonne Mathieu), Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski (2011), sam Matkowski (2012, w parze z Kvetą Peschke), Alicja Rosolska (2018, w parze z Nikolą Mekticiem) oraz Łukasz Kubot (2018, w parze z Marcelo Melo).

Najwyższa pora więc odczarować Nowy Jork dla polskiego tenisa. I tego Idze życzymy.

Iga Świątek – Aryna Sabalenka 3:6, 6:1, 6:4

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
13
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Inne sporty

Komentarze

23 komentarzy

Loading...