Reklama

Dwie polskie batalie w Kanadzie. Hurkacz swoją wygrał, Świątek niestety nie

Szymon Szczepanik

Opracowanie:Szymon Szczepanik

12 sierpnia 2022, 00:17 • 8 min czytania 14 komentarzy

To były szalenie ciężkie, grane w tym samym czasie mecze polskich tenisistów. Przy tym emocjonujące tak bardzo, że nie wiedzieliśmy na którym z nich skupić się bardziej. Ale wiemy jedno. Po dzisiejszym wieczorze z Igą Świątek oraz Hubertem Hurkaczem proponujemy wprowadzić do powszechnego użycia nowy termin. Jeżeli chcecie komuś życzyć dobrej formy i ogólnej krzepy, to spokojnie możecie powiedzieć „obyś miał zdrowie jak polski tenisista”. Chociaż ostatecznie to Hubert wygrał swoje spotkanie 2:1, zaś Iga po równo trzech godzinach gry musiała uznać wyższość rywalki.  

Dwie polskie batalie w Kanadzie. Hurkacz swoją wygrał, Świątek niestety nie

Po dwóch kolejnych porażkach Igi Świątek z rzędu daleko nam było do ogłaszania, że Polka znajduje się w głębokim kryzysie. Jednak jej spadek formy był zauważalny gołym okiem. Ale spokojnie – z Igą pracuje mądry zespół, który potrafi kontrolować takie rzeczy, a nawet czasami celowo do nich doprowadzić. W końcu żadna tenisistka nie jest w stanie przez cały rok utrzymywać topowej formy. Jeżeli jej obniżka miała kiedyś przyjść, to właśnie po Wimbledonie, kiedy do następnej wielkoszlemowej imprezy – US Open – jest półtora miesiąca czasu na przygotowanie.

Wczoraj Iga udowodniła, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Polka przyzwyczaja się do gry na twardych kortach tak, żebyśmy w Nowym Jorku ponownie zobaczyli jej najlepsze oblicze. Może Ajla Tomljanović już na papierze nie była największym wyzwaniem na świecie, ale wrażenie mógł już robić styl w którym Świątek rozprawiła się z rywalką. 64 minuty i tylko 3 oddane gemy w całym meczu – Iga zwyciężyła z Australijką tak, jak na faworytkę przystało.

Tym razem przeciwniczką liderki rankingu WTA była Beatriz Haddad Maia. Brazylijka to bardzo ciekawa zawodniczka. Jest wysoka, mierzy 185 centymetrów wzrostu. Jest też leworęczna i legitymuje się niezłymi wynikami w grze podwójnej. W tym roku wraz z Anną Daniliną z Kazachstanu zagrała w deblowym finale Australian Open (panie przegrały z Czeszkami Krejcikova-Siniakova).

Orlen baner

Reklama

W rankingu Haddad Maia zajmuje 24. pozycję – najwyższą w karierze. Jednak w jej życiorysie jest ciemna karta, o której tenisistka zapewne chciałaby zapomnieć. Dwa lata temu, w maju 2020 roku, wpadła na stosowaniu środków dopingujących – dokładnie enobosarmu i ligandrolu. Otrzymała za to 10 miesięcy dyskwalifikacji… ale do tego okresu wliczono tymczasowe zawieszenie którym była objęta. Więc tenisistka już we wrześniu tego samego roku mogła uczestniczyć w rozgrywkach.

TO BYŁ PRAWDZIWY TEST DLA ŚWIĄTEK

Komentujący to spotkanie Dawid Celt stwierdził, że Polkę czeka prawdziwe wyzwanie. I zdecydowanie miał rację. Brazylijka dobrze grała na returnie. Potrafiła wykorzystać swój zasięg ramion i nieustannie wywierała presję na faworytce spotkania. Iga przejawiała symptomy dobrej gry. Dynamicznie poruszała się na nogach, ale w grze Polki jeszcze brakowało stabilności.

Haddad Maia grała bardzo agresywnie, a jej leworęczny serwis sprawiał naszej rodaczce sporo problemów. Rywalka sporo ryzykowała, ale to ryzyko jej się opłacało, kiedy przełamała Świątek na 3:2. Ten mecz był prawdziwym testem dla Igi, która trafiła na przeciwniczkę silną, o niewygodnym stylu, a w dodatku uniwersalną. Chociażby podczas gry przy siatce widać było jej doświadczenie wyniesione z debla.

Choć trzeba przyznać, że w pierwszym secie Brazylijka była lepsza, to mimo wszystko trochę szkoda tej partii. Polka pod koniec zagrała świetnego gema przy własnym serwisie, a następnie wreszcie napsuła Haddad Mai trochę krwi przy jej podaniu. W każdym razie, warto było czekać na kolną partię w wykonaniu Polki.

Lecz Brazylijka ani myślała obniżyć lotów. Już w pierwszym gemie Świątek musiała desperacko bronić własnego podania. Dość powiedzieć, że w tym gemie aż dziewięć razy mieliśmy równowagę punktową! Na całe szczęście, po dwudziestu czterech punktach Polka obroniła podanie.

Reklama

Niestety dla Świątek, Haddad Maia wciąż nie pozwalała sobie na stratę gema przy własnym podaniu. W porównaniu do pierwszego seta, Polka kilka razy była bardzo blisko tej sztuki, ale niestety, za każdym razem brakowało kilku centymetrów. Piłka zawsze lądowała nie po tej stronie co trzeba.

KONDYCJA KONTRA FINEZJA

Mimo wszystko, mecz stał się bardzo wyrównany i… to dawało Idze nadzieję. Ileż to już razy widzieliśmy, jak perfekcyjnie przygotowana przez Macieja Ryszczuka maszyna z Raszyna w drugim czy trzecim secie gra na takiej samej intensywności, jakby spotkanie dopiero się rozpoczęło?

W tamtym momencie, po drugim secie, aż dziwnie oglądało się statystyki spotkania. W tych Haddad Maia górowała nad Igą w zasadzie pod każdym względem. Tylko co z tego, skoro na tablicy wyników w setach widniał remis? Ale tenisistka z Brazylii starała się jak mogła i tak otrzymaliśmy starcie jej zagrań, które były sprytniejsze i bardziej finezyjne, z grą Igi. Znakomicie przygotowaną fizyczne, ale jednak zawodniczką, która jeszcze nie do końca czuje swoje zagrania.

Jasne, że do końca trzymaliśmy kciuki za naszą tenisistkę. Ale za taki mecz obu paniom należały się gromkie brawa.

Oczywiście, celowo troszkę przejaskrawiamy z tym starciem kondycji i finezji. W końcu i Polka miała masę zagrań w których udowadniała, dlaczego jest światową jedynką damskiego tenisa. A Brazylijka na samej technice nie wytrzymałaby trzech godzin tak wymagającego starcia. Tymczasem zagrała mecz życia i opuściła kort jako zwyciężczyni. I prawdę powiedziawszy trudno mieć większe pretensje do Świątek o tą porażkę. Iga pokazała, że pod względem fizycznym wciąż jest maszyną. A tak zwane „czucie” piłki będzie lepsze z każdym kolejnym treningiem.

Iga Świątek – Beatriz Haddad Maia 1:2 (4:6, 6:3, 5:7)

HURKACZ GRAŁ RÓWNO Z IGĄ

Hubert Hurkacz udanie zrewanżował się Emilowi Ruusuvuoriemu za porażkę, którą tydzień wcześniej Fin zaserwował naszemu tenisiście w Waszyngtonie. Wczoraj na kortach w Montrealu to Hubi był górą i wygrał 2:1 w setach. W związku z tym dziś zmierzył się z… sąsiadem Ruusuvuoriego w rankingu ATP. Czyli zajmującym 43. pozycję Albertem Ramosem-Vinolasem.

Bez żadnych złośliwości można stwierdzić, że 34-letni Ramos jest typowym przedstawicielem hiszpańskiej szkoły tenisa. Czyli mączka jest nawierzchnią, na której czuje się najlepiej. W 2016 roku dotarł nawet do ćwierćfinału French Open, a rok później pojawił się w finale turnieju Masters w Monte Carlo, gdzie pokonał go – a jakże – Rafa Nadal. Wtedy też załapał się do pierwszej dwudziestki rankingu ATP.

Nie powiedzielibyśmy, że Hiszpan na betonowych kortach jest słaby, ale jednak nie jest to jego ulubiony plac gry. Co nie znaczy, że można było go lekceważyć. W Kanadzie odprawił z kwitkiem dobrze znanego Hubertowi David Goffina oraz Diego Schwartzmana – uznaną markę na tenisowym rynku. Lecz chociaż beton betonowi nie jest równy, to jednak dziś naprzeciwko Ramosa stał Hubert – człowiek, który na pięć zwycięstw w grze pojedynczej w tourze, cztery odniósł na takiej nawierzchni.

MISTRZ PRZERWANYCH MECZÓW?

Hubert zaczął mecz najgorzej, jak tylko mógł. Przy własnym podaniu popełnił dwa podwójne błędy i tym sposobem oddał przeciwnikowi gema. Spotkanie nie układało się po myśli Hubiego. Kiedy zdecydowanie prowadził przy swoich serwisach, zaczynał popełniać głupie błędy. Wprawdzie ostatecznie utrzymywał podanie, ale sam nijak nie mógł przełamać Hiszpana. Forehand Polaka szwankował, co rywal skrzętnie wykorzystywał. A przecież Polak nie mógł zaledwie bronić własnego serwisu, co samemu doprowadzać do przełamania.

Przy stanie 5:4 i piłce Ramosa-Vinolasa spotkanie zostało przerwane, gdyż prognozy pogody zapowiadały opady deszczu. Przyznamy, że było to trochę dziwaczne, bo mecz został przerwany tylko ze względu na zapowiadane opady, nie przez to, że one nastąpiły. Ale w całym zamieszaniu upatrywaliśmy nadziei dla Huberta. Przypominaliśmy sobie mecz Polaka z Daniiłem Miedwiediewem z ubiegłorocznego Wimbledonu, kiedy po przerwanym spotkaniu Hurkacz powrócił na kort odmieniony.

Dziś przerwa trwała zaledwie kilka minut, ale to wystarczyło by Hubert wrócił i przełamał wybitego z rytmu Hiszpana. Następnie był o krok o wyjścia na prowadzenie 6:5 w gemach… ale wtedy dopiero zaczęło padać.

Musieliśmy poczekać dłuższą chwilę na powrót obu tenisistów na kort. Pozytyw z tego był taki, że można się było skupić na meczu Igi Świątek. Po wznowieniu gry Polak szybko doprowadził do 6:5 w gemach, a kiedy przeciwnik zwyciężył swój serwis, czekaliśmy na to, co tygrysy lubią najbardziej – grę na przewagi. Wydawało się, że Hurkacz, który dysponuje mocniejszym serwisem, będzie miał – nomen omen – przewagę w tym elemencie. Niestety, na nic zda się moc, jeżeli zawodzi skuteczność. Polak przegrał cztery własne serwisy, a cały tie-break (choć wyrównany) – 8:6.

Pomimo porażki Polaka w pierwszym secie, można było podchodzić do kolejnej partii z pozytywnym nastawieniem. Mecz był ciężki – przez przerwę zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym. Stąd w lepszej sytuacji był ten gracz, który zachował więcej sił. A jeżeli chodzi o wytrzymałość i kondycję, nie zawahamy się powiedzieć, że 25-letni Hurkacz jest pod tym względem jednym z najlepszych tenisistów w całym tourze.

Ramos był waleczny niczym jego rodak i były kapitan Realu Madryt, noszący to samo nazwisko. Ale nogi po prostu już go tak nie niosły. Kiedy Hurkacz poprawił własny serwis, wynik drugiego seta stał się formalnością – Polak łatwo zwyciężył 6:2.

Owszem, w trzeciej partii Hiszpan wciąż był groźny, bardzo celny. Lecz Hubi wydawał się po prostu pewniejszy. I cóż, nie doceniliśmy przeciwnika Huberta w tamtym momencie meczu. Albert nieco zmienił swój styl gry. Może i poruszał się bardziej statycznie, ale za to zagrywał celniej, przy własnym serwisie nie pozostawiał Polakowi złudzeń.

I tak obejrzeliśmy drugiego tie-breaka… który w końcu wyglądał tak, jak tego od Huberta oczekiwaliśmy. Czyli Polaka, który był posyłał mocne i skuteczne piłki. Tę grę na przewagi wygrał wyraźnie – 7:3. A co za tym idzie – cały mecz 2:1 w setach. Po blisko dwóch i pół godzinach samej gry – nie licząc przerwy.

Hubert Hurkacz – Albert Ramos-Vinolas 2:1 (6:7, 6:2, 7:6)

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
1
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
4
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Tenis

Tenis

Iga Świątek awansowała do 1/2 turnieju w Stuttgarcie. Nie było łatwo

Kacper Marciniak
0
Iga Świątek awansowała do 1/2 turnieju w Stuttgarcie. Nie było łatwo
Tenis

Świątek zrobiła swoje. Polki zagrają w finałach Billie Jean King Cup

Sebastian Warzecha
0
Świątek zrobiła swoje. Polki zagrają w finałach Billie Jean King Cup

Komentarze

14 komentarzy

Loading...