Reklama

Mistrzostwo, a potem kryzys. Dlaczego Lech powtarza te same błędy?

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

11 sierpnia 2022, 12:43 • 7 min czytania 80 komentarzy

To już poznańska klasyka. Najpierw zdobycie mistrzostwa, euforia, wielki entuzjazm, a później fatalny start w lidze i kibice pękający ze złości na władze klubu. Lech Poznań znów powtarza te same błędy i wpada w tę samą spiralę, co w 2010 i 2015 roku.

Mistrzostwo, a potem kryzys. Dlaczego Lech powtarza te same błędy?

Przyglądamy się błędom, które Kolejorz sukcesywnie powtarza w ostatnich latach i nie potrafi wyjść z tej pętli.

1. Brak transferów na czas

Afonso Sousa dołączył do Lecha Poznań sześć dni przed pierwszym meczem sezonu. Giorgi Citaiszwili został zawodnikiem Kolejorza dzień później. Filip Dagerstal przyszedł do Lecha dopiero po szóstym meczu sezonu. Jedynym zawodnikiem, który przeszedł okres przygotowawczy z lechitami, był Artur Rudko.

Wiemy, że w polskich warunkach trudno jest czasem przeprowadzić transfery szybko. Dyrektorzy sportowi w wywiadach usprawiedliwiają się — że ciekawi zawodnicy czekają z odpowiedzią na oferty, że oni zwlekają w wyczekiwaniu na lepsze propozycje, że kluby z Polski są dla nich opcją rezerwową… Okej, rzeczywistości nie oszukamy, natomiast to często są po prostu tanie wymówki. Trudno uwierzyć w to, że na gigantycznym rynku piłkarzy nie da się znaleźć takich zawodników, którzy potrafią grać w piłkę, chcą zmienić pracodawcę i da się ich przekonać szybkimi negocjacjami.

Lech miał przecież dobrą pozycję negocjacyjną. Miał perspektywę gry w europejskich pucharach, był mistrzem Polski, a — co może najważniejsze — miał pieniądze. Przecież nawet Dawid Kownacki czy Damian Kądzior przyznawali wprost — oni dali zielone światło na transfer do Poznania, ale to Kolejorz licytował za nisko lub nie podjął rozmów na pułapie oczekiwanym przez Piasta, lub Fortunę.

Reklama

W konsekwencji mamy powtórkę z przeszłości — Lech zrobił transfer, pewnie i jeszcze kolejne zrobi, ale… co z tego? Do eliminacji do Ligi Mistrzów po raz drugi już się nie podejdzie, Superpucharu już się w tym sezonie nie wygra, punktów straconych w starciach ze Stalą, Wisłą oraz Zagłębiem nikt Kolejorzowi nie zwróci. Citaiszwili i Sousa pewnie jeszcze się rozkręcą, ale na ten moment dają drużynie niewiele — i jedną z przyczyn jest fakt, że opuścili okres przygotowawczy z Lechem, a teraz przy grze co trzy-cztery dni czasu na wprowadzenie się do zespołu jest mało.

Lechu Poznań, tak się kończy dziadowanie na transferach

2. Skonstruowanie kadry niegotowej do gry na kilku frontach

Drugi z powtarzających się błędów Lecha, którzy przydarzył się Lechowi i w tym sezonie, to brak umiejętności konstruowania kadry na kilka frontów. To przecież o tyle ciekawe, że Lech jest drugim najczęściej startujących w pucharach klubem Ekstraklasy ostatniej dekady. Zatem – tak na logikę – powinni się w tym czasie nauczyć już tego, że warto mieć obsadzoną każdą pozycję przynajmniej dwoma zawodnikami, że zajeżdżanie fizyczne piłkarzy źle się kończy, że trzeba w to wszystko wkalkulować ryzyko kontuzji i kartek…

Tymczasem Lech ma w tym sezonie węższą kadrę niż przed rokiem. Obnaża to zwłaszcza zestawienie defensywy, bo van den Brom musi kombinować z ustawianiem środka obrony. Grali tam już Milić, Satka i Dagerstal – co jest normalne. Grał tam Pingot, który dopiero co wszedł do pierwszego zespołu i od razu został rzucony na głęboką wodę. Grali również Czerwiński oraz Douglas, czyli boczni obrońcy. Zagrał nawet Kwekweskiri, czyli środkowy pomocnik.

Problem jest też z linią ataku, bo tam do gry jest tylko Ishak, a holenderski trener oszczędnie korzysta na tej pozycji z Filipa Szymczaka, który dopiero puka do drzwi pierwszej drużyny Kolejorza. Artur Sobiech? Cóż, wystarczy spojrzeć na jego dorobek strzelecki w Poznaniu i dostajemy odpowiedź na pytanie „czy to jest realna konkurencja dla Ishaka?”. Skrzydłowych z kolei niby jest wielu, ale tak naprawdę jakkolwiek na boisku zaznacza się na ten moment tylko Skóraś. W obliczu potrzeb łatania środka defensywy i kontuzji w środku pola Karlstroem z Murawskim nie mają, póki co, realnych alternatyw — grał tam Sousa, grał Kwekweskiri, ale van den Brom i tak wraca do zgranego duetu.

Reklama

Oczywiście to już nie ten Lech, który puchary atakował piłkarzami tylu Cywka, Goutas czy Orłowski, ale widzimy tu analogie chociażby do okresu nie tak odległego, gdy na kluczowe mecze w Europie wychodził Dejewski. Teraz wychodzi Pingot, któremu towarzyszy przesunięty do środka defensywy Douglas.

3. Cisza medialna

Pisaliśmy już wielokrotnie o tym, ale skoro Lech znów wpadł we własne sidła, to napiszemy jeszcze raz — przedziwna jest polityka medialna Kolejorza. Chyba żaden polski klub tak często nie wychodzi do dziennikarzy i mówi, że… na ten moment nic nie powie. Lechici w przeszłości zamykali drzwi na wszelakie wywiady w gorących okresach — tuż po jakichś poważnych kompromitacjach, w okresie finiszu sezonu i walki o mistrzostwo. Tym razem cisza medialna została wprowadzona na okres przygotowawczy.

Wiadomo, że przecież piłkarze, trenerzy i prezesi w okresie przygotowawczym wyłącznie pracują. Zawodnicy od 8 rano od 22 wieczorem siedzą na boisku i trenują — tylko z dwoma krótkimi przerwami na siku. Trener? On to właściwie nie śpi i po nocach rozmyśla — czy jednak na lewej obronie Douglas, czy Rebocho, a Szymczaka wpuścić w minucie 75. czy jednak w 80. Prezesi i dyrektor sportowy? Oj, ich to właściwie nie ma — rano Lizbona, w południe Skopje, wieczorem Gliwice — byle tylko przeprowadzić błyskawiczne transfery.

Dobra, przestańmy sobie robić jaja, bo przecież wiadomo, że tak to nie wygląda.

My wiemy, że Lech może powiedzieć „okej, dziennikarze nam są niepotrzebni”. Problem polega na tym, że to kompletnie niezrozumienie tego biznesu medialnego. Dziennikarze bez wywiadów sobie poradzą, jednak Kolejorz wprowadzając ciszę medialną po mistrzostwie, kompletnie pozbawił się zysków z kapitalizacji zdobycia tytułu. W trakcie okna transferowego nie komunikował się z kibicami, nie przestawił planów, nie wyjaśnił procesów, nie opowiedział o swojej perspektywie.

Efekty są takie, że kibice znów odwracają się od zarządu, a Lech ponownie jest memem.

4. Pudło z bramkarzem

Ostatnio sprawdzaliśmy – kiedy ostatnio Lech miał ligowego kozaka między słupkami? Wyszło nam na to, że w erze Rutowskich właściwie nie było takiej sytuacji. Poza jedynym sezonem, gdy Matus Putnocky po przejściu z Ruchu Chorzów faktycznie był golkiperem z ligowej czołówki.

Teraz? Po tym, jakie wejście do Lecha zaliczył Artur Rudko, obawiamy się, że w Poznaniu znów będą denerwować się każdym oddanym przez rywala uderzeniem. Być może Ukrainiec jeszcze się odkręci, może wskoczy na półkę z napisem „względna stabilność”, ale coś nam podpowiada, że na koniec sezonu to nie on będzie głównym kandydatem do miana bramkarza sezonu.

Jasne jest, że to nie bramkarze ciągną zespoły do mistrzostwa kraju. Ale mogą być języczkiem u wagi w tak nisko punktowanym sporcie jak piłka nożna. Zwłaszcza w walce o puchary, gdzie czasem jeden lub dwa błędy mogą zadecydować o awansie do kolejnej rundy. Zresztą daleko nie trzeba szukać: Rudko w rewanżu z Karabachem, bramkarz Dinama w pierwszym meczu z Lechem…

Wygląda na to, że Kolejorz znów nie będzie miał bramkarza tak dobrego, jak ligowa konkurencja.

5. Niewykorzystanie możliwości odjechania reszcie stawki

To chyba największy, najpoważniejszy i najczęściej powtarzający się zarzut wobec Lecha. Gdy Kolejorz już osiągnie coś, zbuduje zaufanie, podkręci entuzjazm wokół niego, to nagle spektakularnie to wszystko niszczy. W futbolu pieniądz robi pieniądz, a sukces pozwala na odskoczenie rywalom. Oczywiście, że każdy sezon jest nową historią i jasne, że utrzymać się na szczycie jest trudniej niż na niego się wdrapać. Ale Lech po sukcesie wcale nie pozostaje w tym miejscu, pozwalając innym na wyprzedzenie go. On często robi wówczas dwa kroki wstecz. Tak było po mistrzostwie w sezonie 2014/15 – jesienią następnego sezonu zwolniono Skorżę. Jesienią 2010 roku trenera Zielińskiego zwolniono kilka miesięcy po mistrzostwie. Nawet gdy Lech wszedł do fazy grupowej europejskich pucharów za kadencji Żurawia, to cały optymizm wygasł po tym, jak lechici cieniowali w lidze i odpuszczali mecze w Europie.

To jest wręcz niewytłumaczalny mechanizm autodestrukcji po sukcesie.

Teraz jest podobnie, bo o euforycznym nastrojach po fecie mistrzowskiej z maja już nikt nie pamięta. Entuzjazm wyhamował, frekwencja poleciała na łeb. A przecież Lech miał wszystko w swoich rękach: miał pieniądze, miał kręgosłup zespołu, miał opcje „drugiego życia” w pucharach na wypadek porażki w eliminacjach do Ligi Mistrzów, miał przede wszystkim doświadczenie wyniesione z poprzednich lat. To świetny kapitał i potencjał na to, by zrobić ten kolejny krok, wyprzedzić wciąż mniej zamożny Raków czy uciec konkurencji w postaci Pogoni Szczecin czy Legii.

A skończyło się tak, jak kończyło się zawsze w ostatnich latach. Właściwie do klasycznego „bingo Lech po mistrzostwie” brakuje tylko trenera zwolnionego jesienią i próby ratowania sezonu.

WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:

fot. NewsPix

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Liga Konferencji

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Komentarze

80 komentarzy

Loading...