Reklama

Dziekanowski: Raków staje się klubową wizytówką naszej piłki

redakcja

Autor:redakcja

08 sierpnia 2022, 09:18 • 9 min czytania 37 komentarzy

Poniedziałkowa prasówka. 

Dziekanowski: Raków staje się klubową wizytówką naszej piłki

PRZEGLĄD SPORTOWY

Barcelona zaskoczona szałem na punkcie Roberta Lewandowskiego?

 – Jesteśmy fatalni, przepraszam — mówi nam sprzedawca w oficjalnym sklepie klubowym przy Placa Catalunya. I choć uśmiecha się od ucha do ucha, to dobrą miną i tak nie zmieni tego, jak FC Barcelona marketingowo rozgrywa przyjście Polaka.

Ci, którzy chcą zaopatrzyć się w jego koszulki, muszą obejść się smakiem. Od ręki trykotu nowej gwiazdy wicemistrza Hiszpanii dostać po prostu nie można. Nieliczni szczęśliwcy zrobili to w dniu prezentacji, ale zainteresowanie w przystadionowym sklepie było tak duże, że dostęp do niego musiała ograniczyć ochrona.

Reklama

Pozostaje zakup bez nadruku i spersonalizowanie jej na miejscu. To jednak nie takie proste. W sklepie na lotnisku brakuje literek „i”. Przy Placa Catalunya „w”. Przy Rambli i na Camp Nou po prostu odsyłają z kwitkiem i przewracają oczami na pytanie, kiedy można ponowić zapytanie o koszulkę z nazwiskiem Lewandowskiego. W końcu jest przełom. Przy Passeig de Gracia napis zrobić mogą, ale tylko na drugim komplecie, w złotych barwach. Pytamy, jaki procent wszystkich koszulek to te z Lewandowskim. — Procent? Trudno to określić, bo… prawie wszystkie — rzuca przelotnie i wraca do naprasowywania napisów i numerów. Choć dopiero 14.00, on wie, że przed nim jeszcze długi dzień. A kolejne tygodnie nie będą mniej intensywne.

Były napastnik m.in. Legii Piotr Włodarczyk opowiada o pierwszych tygodniach w Zabrzu swojego syna, Szymona.

Kierowaliśmy się tym, żeby znaleźć miejsce, w którym ktoś mu zaufa. Przez dwa lata trenował z pierwszą drużyną Legii, tylko rozegranych przez niego minut uzbierało się niecałe czterysta. Syn czuł, że potrzebuje innego bodźca, chciał dotknąć ekstraklasy częściej niż w Warszawie. W Górniku jest duża szansa na to, że minutowy wynik przebije już na początku sezonu. Oczywiście zastanawialiśmy się nad pozostaniem w Warszawie. Rozmawialiśmy na ten temat, można powiedzieć, że rozważaliśmy to do samego końca. Zdawaliśmy sobie sprawę, że za Legią trudny sezon – presja i ciśnienie były duże. Musieliśmy rozstrzygnąć, czy Szymek zostanie i otrzyma szansę czy trzeba szukać nowych możliwości. Syn miał swoje ambicje, chciał występować wyżej niż w III-ligowych rezerwach. W końcówce sezonu, gdy Legia miała zapewnione utrzymanie, wszedł na dziesięć minut. Myślę, że mógł wtedy dostać szansę, w klubie zobaczyliby, czy w ogóle się nadaje. Tej szansy nie było, Szymek nie chciał czekać dłużej.

Rok temu na transfer do Górnika namawiał go dyrektor klubu, Artur Płatek. Widział w nim potencjał. Długo tym rozmawialiśmy. Legia nie chciała wtedy oddać syna, a i on wolał zostać w Warszawie. W ostatnim roku zabrakło na niego planu. I tego, żeby poczuł się częścią drużyny, miał większe szanse na granie. W akademii Legii nie pracuje się źle, szkolenie jest na dobrym poziomie. Brakuje ostatniego kroku, wejścia na krańcowy schodek, czyli wprowadzenia do pierwszego zespołu. W marcu zacząłem pracę w Legii jako skaut. Gdy dostałem propozycję, powiedziałem na wstępie, żebyśmy oddzielili dwie sprawy: moje obowiązki w klubie i przyszłość Szymona. Nie wiedziałem, co z nim będzie.

Krzysztof Kolanko z Górnika Zabrze zadebiutował w Ekstraklasie przed szesnastymi urodzinami. O jego historii opowiadają ludzie z klubowej akademii i jego poprzedniego klubu.

Reklama

ŁUKASZ OLKOWICZ: Jak to wszystko z Krzysztofem Kolanko się zaczęło?

ŁUKASZ MILIK (DYREKTOR AKADEMII GÓRNIKA ZABRZE): Pojechałem do Krosna zobaczyć zawodników z rocznika 2005. Grześka Rausa wtedy nie znałem, poznaliśmy się na meczu. Zapytałem go, czy jest jeszcze jakiś mecz do obejrzenia.

GRZEGORZ RAUS (PREZES AKADEMII BENIAMINKA KROSNO): Grał rocznik 2006 z Krzyśkiem. Akurat ten mecz opłacało się zobaczyć.

ŁM: Przyjechałem na drugą połowę.

GR: Powiedz o warunkach, w jakich ten mecz oglądałeś.

ŁM: Zajeżdżam, a tam plac budowy. Po drugiej stronie były lepsze warunki do oglądania, tylko nie zdążyłem tam wjechać. Już nie chciałem kombinować, żeby tam się dostać. Oglądałem mecz zza płotu, rzeki takiej. Stałem na budowie w błocie.

GR: Zaczęliśmy budować boisko, działać, obok powstawało też osiedle. Teraz pięknie to wygląda, ale wtedy? Jeden, wielki bałagan. Tam
właśnie stał Łukasz. Mnie wtedy z nim nie było, pojechał sam.

ŁM: Stałem za tym płotem i spodobała mi się gra jednego chłopaka. Oglądałem go z kilkunastu metrów.

Od razu rzucił się w oczy?

ŁM: Od razu.

GR: Był inny, tak mi się wydaje.

ŁM: Po skrzydle biegał taki dynamiczny. I miał trzy asysty. Beniaminek przegrywał 0:3, po jego zagraniach zrobiło się 3:3.

Antoni Bugajski chwali Stal Mielec.

Oglądając Stal, ma się wrażenie, że zespół jest stabilny i poukładany, wierzyć się nie chce, że po poprzednim sezonie drużynę z różnych powodów opuściło aż siedemnastu zawodników. Nie wszyscy byli znaczący, ale razem siłą rzeczy tworzyli zupełnie inny zespół i szatnię. Skonstruowanie nowej drużyny – bo sęk w tym, by nie był to tylko zlepek piłkarzy na podstawie niewidzialnego i trudnego do zdefiniowania kryterium – wymaga czasu. Natomiast Majewski działa w taki sposób, jakby chodziło tylko o sprawność w łączeniu klocków lego. Robi coś, co psuje trenerski rynek, bo teraz jego koledzy po fachu apelujący o cierpliwość w oczekiwaniu na efekty pracy, brzmią mniej wiarygodnie. Majewski swoją działalnością pokazuje, że czas wcale nie jest tu warunkiem zasadniczym, bo większe znaczenie mają osobowość trenera i właściwy dobór nowych piłkarzy. Najważniejsze, żeby na tle drużyny nie mieli zaległości treningowych i szybko się adaptowali w nowym środowisku. W Stali te aspekty nie zostały zaniedbane, co jednak też nie oznacza, że dalsza część rozgrywek przebiegnie bezboleśnie. Na razie wiemy tylko tyle, że mielecka ekipa zaliczyła więcej niż przyzwoity start i że sprawdza się w meczach z faworytami.

Dariusz Dziekanowski łączy wątki Barcelony, pożegnania Boruca i Rakowa.

Przy okazji ceremonii na Camp Nou, nawiążę jeszcze do tego, co się wydarzyło w Warszawie na stadionie Legii. Chodzi mi o pożegnania Artura Boruca z warszawskim klubem i generalnie piłką. Dobrzy by było, by władze warszawskiego klubu wyciągnęły lekcję z piątkowej uroczystości – jak to zrobić, gdzie powinien być i co robić prezes klubu. Bo tego typu uroczystości to wizytówka klubu i w takich sytuacjach obecni powinni być najważniejsi jego przedstawiciele.

Niestety, na razie polskie kluby mogą głównie organizować uroczyste pożegnania zasłużonych zawodników, bowiem do klubów Ekstraklasy nie trafiają piłkarze, którymi można by się pochwalić i którzy by przyciągnęli na stadion kilkadziesiąt tysięcy kibiców – najpierw podczas prezentacji, a potem w meczach.

Ale w tym miejscu, po raz kolejny trzeba pochwalić Raków. Można już śmiało pokusić się o stwierdzenie, że klub z Częstochowy staje się klubową wizytówką naszego kraju. Gra nowoczesny futbol, pokonuje przeszkody, które wypada pokonać (chociaż Spartak Trnava wcale nie jest drużyną słabą). Ale z przyjemnością patrzy się na wszystkie aspekty piłkarskie – przygotowanie mentalne, determinację w defensywie, odwagę i polot w ofensywie. Jest też jeden piłkarz, który szczególnie przyciąga oko – Ivi Lopez Jedyne czego wstydzić się trzeba, to stadionu, na którym ta drużyna musi grać w swoim mieście.

SPORT

Michał Zichlarz o sytuacji Piasta Gliwice.

Alarm w Gliwicach? Chyba już tak – patrząc na bardzo słabą grę Piasta, jego pozycję w tabeli oraz rozkład najbliższych meczów. W piątkowym starciu przy Łazienkowskiej – gdzie przecież niejednokrotnie zdobywała nawet komplet punktów – drużyna Waldemara Fornalika nie miała żadnych argumentów, a zero po stronie celnych strzałów mówi samo za siebie. Jak zdobywać punkty, jak wygrywać, jeśli nie potrafi się przez ponad 90 minut uderzyć celnie na bramkę przeciwnika? Jasne, w ostatnich dniach sprowadzono najlepszego piłkarza ekstraklasy w mistrzowskim dla Piasta sezonie 2018/19 – Jorge Feliksa, jest dochodzący do siebie po urazie Damian Kądzior, trzeba czekać na bramki Kamila Wilczka, ale na razie ligowa rzeczywistość wygląda bardzo źle. Zero punktów i zero goli w trzech spotkaniach to nawet gorzej niż w słabiutkim dla gliwiczan sezonie 2017/18, kiedy to do ostatniej kolejki musieli się bronić przed degradacją. Wtedy po trzech rozegranych meczach na koncie mieli chociaż punkt i kilka zdobytych bramek. Teraz brakuje wszystkiego, a przede wszystkim dobrej gry, która byłaby zwiastunem odmiany.

W kwietniu Ruch Chorzów wygrał na wyjeździe ze Stalą Rzeszów, teraz zamierza skopiować ten wynik.

W poprzednim sezonie Stal Rzeszów awansowała na zaplecze ekstraklasy z pierwszego miejsca, natomiast chorzowianie, którzy zajęli na mecie 3. miejsce, musieli przebrnąć przez baraże. W tabeli oba zespoły dzieliło 14 punktów. Czy to oznacza, że drużyna trenera Daniela Myśliwca była wtedy najlepsza w eWinner 2. Lidze? – Liczba zdobytych punktów i miejsce w tabeli pokazały, że Stal była wówczas najlepszym zespołem w II lidze – powiedział asystent trenera Jarosława Skrobacza, Jan Woś. – Trudno powiedzieć, czy prezentowała najlepszy futbol, ale grała bardzo ofensywnie, a przede wszystkim skutecznie. Rzeszowianie strzelali bardzo dużo bramek (zdobyli ich 75 w 34 spotkaniach ligowych, czyli średnia na jeden mecz wyniosła 2,20 gola – przyp. BN). Z faktami nie sposób dyskutować, więc trzeba uznać, że na dystansie całego sezonu Stal była najlepszym zespołem.

Nie zmienia to też faktu, że 16 kwietnia tego roku „Niebiescy” wywieźli z Rzeszowa komplet punktów. Na listę zdobywców bramek wpisali się wtedy Daniel Szczepan (65 min) i Konrad Kasolik (72 min), gospodarze zdołali tylko odpowiedzieć trafieniem Kacpra Sadłochy w 82. minucie meczu. – Co było kluczem do sukcesu? Na pewno byliśmy bardzo dobrze przygotowani do tego pojedynku – podkreśla trener Woś. – Na boisku byliśmy zespołem z prawdziwego zdarzenia, bardzo skoncentrowanym, wiedzieliśmy doskonale, w jaki sposób gra nasz przeciwnik, jak otwiera akcje zaczepne. Mieliśmy większe posiadanie piłki, znacznie więcej celnych podań, więc to nie była sztuka dla sztuki. Poza tym strzeliliśmy gola po stałym fragmencie gry, Konrad Kasolik zamknął dośrodkowanie z rzutu rożnego. Potem jeszcze mieliśmy sytuację sam na sam z bramkarzem, której jednak nie wykorzystaliśmy.

FAKT

Tomasz Wieszczycki wspomina reprezentację olimpijską z Barcelony, która dotarła do finału.

Dokładnie 8 sierpnia 1992 r. Polska zdobyła ostatni medal igrzysk olimpijskich w sportach drużynowych. Piłkarska reprezentacja pod wodzą Janusza Wójcika (†64 l.) przegrała finał z Hiszpanią 2:3. Opowiada nam o tym Tomasz Wieszczycki (51 l.), wówczas pomocnik ŁKS Łódź, a dziś ekspert Canal+. Po zajęciu pierwszego miejsca w grupie (2:0 z Kuwejtem, 3:0 z Włochami i 2:2 z USA) oraz zwycięstwach z Katarem (2:0) i Australią (6:1) Polacy grali w finale igrzysk. Przy 95 tys. kibiców na Camp Nou prowadzili z Hiszpanią do przerwy. Niestety, po golu w końcówce przegrali 2:3.

– W kadrze panowała świetna atmosfera. Byliśmy jedną wielką rodziną już przed turniejem, a wyniki tylko to cementowały. Zaraz po finale czuliśmy duży niedosyt. Po czasie doszło do nas jednak, że osiągnęliśmy ogromny sukces. To wspaniałe przeżycie również dla mnie, choć w turnieju finałowym byłem tylko rezerwowym – wspomina Wieszczycki, który miał wkład w awans na igrzyska. Wystąpił m.in. w wygranym 1:0 meczu z Anglią.

SUPER EXPRESS

Tylko rzeczy weekendowe.

Lewandowski zwiedził muzeum i sklep Barcelony, czym klub sam pochwalił się na swojej stronie internetowej. Z nowoczesną aparaturą na głowie oglądał wirtualne pokazy, a potem nawet… wyprodukował oryginalną koszulkę z własnym nazwiskiem. Klub sprzedaje takie artykuły po 115–165 euro (w zależności od wersji). Instruowany przed jednego z pracowników Polak za pomocą specjalnej maszyny wydrukował napis „Lewandowski”, po czym dumnie zaprezentował swoje dzieło. „Lewy” oglądał też w muzeum liczne trofea wywalczone przez Barcelonę i jej piłkarzy, w tym Złoty But, który sam zdobył jako zawodnik Bayernu (nagroda dla najskuteczniejszego piłkarza w Europie).

– Mam nadzieję, że na koniec sezonu zdobędziemy wszystkie możliwe tytuły i trofea – powiedział Lewandowski. – Wiem, że Barca nie jest teraz w najlepszym momencie, ale wierzę w ten projekt, bo ten zespół ma ogromny potencjał. Widzę to na treningach – dodał „Lewy”.

Fot.

Najnowsze

1 liga

Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Bartosz Lodko
0
Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę
Tenis

Iga Świątek awansowała do 1/2 turnieju w Stuttgarcie. Nie było łatwo

Kacper Marciniak
0
Iga Świątek awansowała do 1/2 turnieju w Stuttgarcie. Nie było łatwo

Komentarze

37 komentarzy

Loading...