Reklama

Wizerunkowi dyletanci. Jak Paweł Żelem i Adam Mandziara kompromitują Lechię Gdańsk

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

06 sierpnia 2022, 13:20 • 16 min czytania 103 komentarzy

Kibic Lechii Gdańsk nie wie dziś, kto będzie niedługo właścicielem klubu i czy w ogóle dojdzie do jakiejś zmiany. Kibic Lechii nie może wiedzieć jaki pomysł na funkcjonowanie tej firmy ma jej obecny prezes, bo ten nie raczył od początku swojej pracy publicznie zabrać głosu. Fan biało-zielonych może się tylko zastanawiać, dlaczego wkręcił się w akcję #TrzyDychyNaLechię, a zarząd – jednocześnie ją popierając – zgłosił imprezę masową na 28 tysięcy widzów. Kibic jest w stanie tylko rozważać, dlaczego zespół się rozprzedaje, a transferów przychodzących jak nie było, tak nie ma. Co ma robić kibic? Kupić bilet, hot-doga, obejrzeć mecz i się odpieprzyć, by nie napisać gorzej. Transparentność, szacunek do fana… Wolne żarty. Czy to wina nieudolności działu marketingu i biura prasowego? Nie. To wszystko konsekwencje ignorancji, dyletanctwa i amatorstwa Pawła Żelema, Adama Mandziary oraz reszty klubowej wierchuszki.

Wizerunkowi dyletanci. Jak Paweł Żelem i Adam Mandziara kompromitują Lechię Gdańsk

Wydawało się, że jest na czym budować. Lechia przecież nie tak dawno wygrywała Puchar, Superpuchar Polski, a także zdobywała brązowe medale za trzecie miejsce w Ekstraklasie. Od tego momentu minęło trochę czasu i nie wiadomo, w jaką stronę ten projekt zmierza. I czy w ogóle w jakąś. Pod względem sportowym europejskie puchary, tak rzadkie w Gdańsku, zostały oddane bez większej walki, bo klub w ogóle się nie wzmocnił. W związku z tym trudno również wierzyć w powodzenie na ligowej ziemi, gdyż rywale w przeciwieństwie do Lechii nie spali latem i sprowadzali piłkarzy.

Organizacyjnie? Również nędznie, choć może to złe sformułowanie, bo wyniki sportowe wciąż przykrywają cyrk, który odbywa się w gabinetach. Jak zostało wspomniane – nie wiadomo nawet, w czyich rękach niedługo może znaleźć się Lechia, bo klub nie jest w stanie komunikować się ze swoimi fanami, a tym pozostaje szukanie mniejszych i większych plotek. Nie można się więc im dziwić, że zastając tak ponurą rzeczywistość, nie rzucili się tłumnie po karnety. Goal.pl opublikował ostatnio takie zestawienie sprzedaży tych wejściówek:

  • Widzew Łódź – 15 903
  • Legia Warszawa – 7800
  • Jagiellonia Białystok – 4029
  • Górnik Zabrze – 2774
  • Korona Kielce – 2556
  • Cracovia – 2500
  • Miedź Legnica – 2432
  • Raków Częstochowa – 1500
  • Lechia Gdańsk – 1244
  • Śląsk Wrocław – 1100
  • Stal Mielec – 1000

Lechia stoi więc bardzo nisko, bo nie dość, że przewyższają ją kluby z tego samego poziomu rozgrywek, to również te grające niżej. Więcej karnetów ma na swoim koncie mają pierwszoligowcy: Wisła Kraków, ŁKS, Ruch Chorzów, Arka Gdynia, Podbeskidzie czy Zagłębie Sosnowiec.

Ale znów – czy można się dziwić kibicom, skoro na Dworcu Głównym jeszcze 24 lipca byli zapraszani na mecz z 23 kwietnia?

Reklama

Abo na spotkanie, które nawet się nie odbyło?

W czasach, kiedy Wisła Płock potrafi zrobić show z przedłużenia kontraktu przez Piotra Tomasika, Lechia nie potrafi sprzedać mieszkańcom Gdańska faktu, że w zeszłym sezonie była czwartym najlepszym zespołem w Polsce i zagra w europejskich pucharach (a to nie zdarza się co roku). To jest przecież jawna kompromitacja.

Natomiast nawiązując do początku – nie ma co winić marketingu czy działu prasowego Lechii za obecny stan rzeczy. Przez ostatnie lata przewinęło się tam wiele utalentowanych i ambitnych osób, też kibiców, którzy chcieli oddać biało-zielonym wiele. Niestety – nigdy nie było to doceniane przez władze Lechii, które obecnie mają dwie główne twarze. Prezesa Pawła Żelema i przewodniczącego rady nadzorczej, Adama Mandziary.

LECHIA GDAŃSK – WIZERUNEK. „PAWEŁ ŻELEM NADAJE SIĘ DO WARZYWNIAKA”

Zacznijmy od Żelema. Można było naiwnie zakładać, że człowiek, który niegdyś w Lechii pełnił funkcję dyrektora marketingu i PR, a nawet przez chwilę był rzecznikiem prasowym, będzie rozumiał, jak ważna jest komunikacja w funkcjonowaniu klubu sportowego czy po prostu jakiejkolwiek firmy, niezależnie dużej czy małej. Niestety wychodzi na to, że w tej kwestii Żelem rozumie niewiele (albo rozumie po swojemu, czyli to samo).

Reklama

To bardzo dziwny człowiek – zaczyna swoją opowieść były pracownik Lechii. – Wiem, że gdy przyszedł do klubu pojawiły się sugestie spotkania z dziennikarzami, przedstawienia planu rozwoju. Nie chciał tego, odmawiał rzecznikowi. Mało tego! On po przyjściu do klubu nawet nie potrafił się przywitać z zawodnikami! Po kilku miesiącach piłkarze pytali się nas, pracowników klubu, czy to on jest prezesem, czy kto to w ogóle jest.

Inna historia to dzień kobiet. Żelem nie informując nikogo, wziął ze sobą trenera Stokowca i pojechał do prezydent Gdańska, by wręczyć jej kwiaty i złożyć życzenia. Niby wszystko w porządku, ale ktoś w klubie się zreflektował i przypomniał Żelemowi, że prezesem Energi, czyli głównego sponsora Lechii, też jest kobieta. Do prezes sponsora pojechał już ktoś inny, bo Żelem stwierdził: – Zawieźcie jej kwiaty, ja już nie mam czasu.

Mój rozmówca kontynuuje: – Ten facet nie ma w sobie poczucia wstydu. Rozumiem, że czasem można sobie zrobić jaja, podejść do piłki na luzie, ale jednak są momenty, że należy zachować powagę, pokazać profesjonalizm. Przychodzili więc do klubu ludzie poważni, a on ich witał w bluzie Lechii produkowanej jeszcze za jego poprzedniej kadencji, czyli jakieś dziesięć lat temu. Możesz sobie wyobrazić, w jakim stanie była ta bluza i jak on wyglądał w niej przy swojej posturze. Prezentował się jak sołtys, który chodzi po wsi. I tak było często, bo on nie pasuje mentalnie do dużego klubu, a raczej do… warzywniaka. Ale na uwagi do dziś pozostaje odporny. Wiele rzeczy w klubie lubi robić sam, jednak nie do końca mają one związek z działalnością prezesa takiej organizacji.

I być może to jest największy problem Żelema. On nikomu nie ufa i wszystko chce robić sam. Nasz rozmówca mówi: – Nie ma szans kierować taką firmą przez mikrozarządzanie. Nie wiem, gdzie on się tego uczył, ale te czasy się skończyły. Tymczasem on przyjmuje listy w klubie i je przekazuje dalej, bo musi wiedzieć, kto do kogo pisze! Raczej ich nie otwiera, choć i to się zdarzyło… Akceptuje też faktury, na przykład za przejazdy i jednocześnie potrafi też stwierdzić, że na trasie przejazdu przez całą Polskę firma przewozowa policzyła 20 kilometrów za dużo. To są prawdziwe historie, ale dopóki nie zobaczysz, nie uwierzysz.

Inny z moich rozmówców dodaje: – Lechia na zarządzaniu klubem zatrzymała się w latach 90. Wszystko musi przejść przez ręce „góry”, nie ma żadnego zaufania do pracowników niższego szczebla. Nie ma myślenia – zatrudniliśmy profesjonalistów, więc dajmy im pracować. Nie, wszystko musi być sprawdzone przez zarząd. Doprowadza to do – moim zdaniem – kuriozalnych sytuacji, gdzie dział prasowy i marketingu liczy mniej osób niż właśnie zarząd. A to przecież nie tylko o zarządzie mowa, bo tworzy się w Lechii jakieś śmieszne i fikcyjne stanowiska typu dyrektor specjalny, generalny i tak dalej. A Pan Żelem… Potrafił mieć pretensje o to, dlaczego na mecz wyjazdowy jadą dwie osoby z klubu. To znaczy – dlaczego tak dużo?! Kiedyś przy okazji meczu wyjazdowego pojechaliśmy dzień wcześniej, był to pewien powiew normalności. Znów – źle. Żelem miał pretensje, że jak tak można, po co. Niemniej wpasował się koncepcyjnie w klub, który chce kontrolować wszystko. On był wcześniej dziennikarzem i rzecznikiem prasowym, więc w konsekwencji uważa, że wszystko wie najlepiej i wszystko musi sprawdzić. Zaufania do działu prasowego nie ma i raczej od początku nie było wcale.

LECHIA GDAŃSK – WIZERUNEK. „ADAM MANDZIARA TO CZŁOWIEK O KILKU TWARZACH”

Żelem nie robi więc dobrego wrażenia ani przy pierwszym, ani drugim, ani żadnym kontakcie (przynajmniej na pracownikach klubu). Nieco inaczej sprawy mają się z Adamem Mandziarą, który w Lechii nie był chyba jeszcze tylko trenerem – wcześniej działał jako doradca zarządu, prezes, teraz jest przewodniczącym rady nadzorczej. Swoją drogą znów świetnie się urządził, bo w czteroosobowym gremium zmieścił siebie, żonę (Adrianę Seget) i asystentkę (Martę Jabłońską).

I cóż, Mandziara jest „nieco” inny, bo przynajmniej da się z nim nawiązać jakimś kontakt, nawet można powiedzieć, że zdarza mu się być sympatycznym. Choć można usłyszeć, że ma dwie albo i więcej twarzy. Raz będzie miły, przy innej okazji wściekły, a nawet nie wiesz, dlaczego. To człowiek trudny do scharakteryzowania, włożenia w jedne ramy. Była pracownica zwraca uwagę, że Adam Mandziara potrafi zagrać nieczysto: – Prezes przy rozmowie twarzą w twarz jest świetnym człowiekiem. Umie urabiać ludzi, powie żart, zapyta, co słychać i tak dalej. Gdy jednak zniknie, zaraz dowiesz się, że jego zdaniem pracujesz chujowo. Od osób, które miały z nim kontakt częściej niż ja, regularnie dało się usłyszeć o syndromie rozdwojenia jaźni.

Niemniej nie ma to większego znaczenia w omawianym temacie, bo tak jak Żelem – nie rozumie wagi komunikacji i marketingu w klubie sportowym. A może rozumie, ale koniec końców wie, że sam zrobiłby to inaczej, nie zawsze lepiej i konflikt na linii zarząd – biuro prasowe jest gotowy.

Zakłady bukmacherskie – czytaj więcej:

Mój rozmówca wspomina: – Kibice zawsze chcą wiedzieć wszystko o klubie, drużynie, zawodnikach. Zadaniem osób od komunikacji jest zbliżenie w świecie rzeczywistym drużyny do kibiców. Możesz stawać na głowie, widzisz jak chłopaki się męczą, pracują nad konkursami  filmami i tak dalej, a potem słyszą: „Czekaj, a ile my na tym zarobimy?”. Kwestie wizerunkowe zawsze ciężko wycenić, bo działania nie wprost przynoszą zwrot w długofalowej perspektywie. Kibice chcieli i nadal chcą lepiej poznać pierwszą drużynę, drugą (jak jeszcze istniała), akademię, sztab. Sprawdzaliśmy, z czym się kojarzy Lechia i niestety najczęściej z brakiem wypłat w ogóle albo brakiem wypłat na czas. Niejeden już próbował to zmienić. W klubie nikt tego nie rozumie, nie rozumie też Adam Mandziara, bo wizerunek nie przynosi mu od razu zysku.

Była pracownica dodaje: – Próbowaliśmy zmobilizować prezesów do aktywności medialnej, ale zawsze było „coś”. Najpierw był okres przejściowy, potem był okres jakiś inny, następnie jeszcze odmienny. No, raz Mandziara „udzielił” wywiadu oficjalnej stronie Lechii, co polegało na tym, że wysłał swój monolog i trzeba go było jakoś sensownie pociąć. Efekt – pamiętamy.

A jeśli ktoś zapomniał, to odsyłamy do analizy tego wielkiego dzieła, gdzie Mandziara stwierdzał na przykład, że kadra na początku rundy wiosennej jest wąska, ale to dobrze, bo można ją wzmocnić. Duża rzecz. Natomiast gdy Mandziara wywiadu już rzeczywiście udzieli, potrafi zrugać sponsorów, zwalając na nich winę za to, że nie ma kasy dla piłkarzy. Mówił: – Zachwiania z przepływem gotówki nie są zależne od nas, ale przede wszystkim od sponsorów.

Przecież to nie jest poważne.

Wspomniane „tu i teraz” w marketingu jest problemem Lechii pod rządami Mandziary i Żelema. Nawet perspektywa zarobku po dwóch latach nie jest perspektywą wystarczająco bliską, bo jeśli coś jest planowane na piątek, powinno się spłacić najpóźniej w poniedziałek. Marketingowcy Lechii w swoim czasie słusznie założyli, że wyprawy pracowników do szkół mogą się klubowi w przyszłości opłacić, bo dzieciak zaciągnie rodziców na stadion, wsiąknie w Lechię i tak dalej. Niestety wtedy Mandziara znów był temu niechętny i pytał, co on z tego będzie miał na teraz, jakby zupełnie nie rozumiejąc wagi przyszłościowego spojrzenia. Dla Mandziary najważniejszym pozostaje choćby to, by sprzedać miejsca na bannerach na czas meczu. Bo to jest „tu i teraz”.

Trzeba natomiast wspomnieć, że marketing nie zawsze w Lechii leżał. Szczególnie na początku po pojawieniu się niemieckiego konsorcjum w klubie, wyglądało to dobrze, murawę na stadionie odwiedził choćby lew, bo gdańszczanie to Lwy Północy.

„Piłka Nożna” pisała w tamtym czasie:

Panuje przekonanie, że Legia Warszawa i Lech Poznań to kluby z najsilniejszymi działami marketingu. Tyle że to Lechia Gdańsk w ostatnim czasie wykonuje pod tym względem bardzo dobrą robotę. Co ważne, działania podjęte przez ten klub mają konkretne przełożenie na liczby. W sezonie 2013/14 średnia frekwencja na meczach Lechii w Ekstraklasie wyniosła nieco ponad 13 tysięcy widzów, w poprzednim wzrosła do 16 609 widzów, co było drugim najlepszym wynikiem w całej lidze. Lepszy był tylko z powodzeniem grający o mistrzostwo Polski Lech, słabsza zaś Legia.

– Od wyniku sportowego nigdy nie uda się w stu procentach uciec, kibice zawsze będą chcieli przeżywać pozytywne emocje. Szereg ogólnie pojętych działań marketingowych pozwala jednak w jakimś stopniu to rozgraniczyć – mówi dyrektor marketingu Lechii Janusz Biesiada. – Chodzi o budowanie wizerunku klubu, działania CSR, zachęcanie do przychodzenia na stadion. Liczymy pieniądze, bo nie jest tak, że budżet na organizację mamy bez dna, ale zarząd klubu przywiązuje do tego typu działań bardzo dużą uwagę.

Niestety w końcu przyszły cięcia, których ukoronowaniem było pojawienie się Pawła Żelema. I tak jak można zrozumieć, że pieniędzy brakuje, tak jednak kasa wcale nie jest kluczowa w marketingu, komunikacji, gdzie liczy się w dużej mierze kreatywność. No, ale wraz z cięciami finansowymi zaczęła pojawiać się też coraz większa ignorancja u władz, która przekracza obecnie jakiekolwiek dopuszczalne normy.

LECHIA GDAŃSK – WIZERUNEK. LECZENIE PSYCHIATRYCZNE PO PRACY W KLUBIE

Choć wiadomo, że czytelnikowi najlepiej przyjąć parę anegdot jak ta o Żelemie rozdającym korespondencję, to jednak trzeba sobie zdać sobie sprawę, że w tych historiach kryje się po prostu smutny czas ludzi, którzy chcieli oddać Lechii wiele.

Moja rozmówczyni mówi: – Praca w obszarze komunikacji i marketingu – zawsze w Lechii wrzucało się do jednego worka – to siedem dni w tygodniu. Gdybym poszła na urlop, byłby problem. Oczywiście jestem kibicką Lechii i ta praca była dla mnie spełnieniem marzeń, zresztą rozumiem, że w sporcie pracuje się inaczej, to nie jest robota od 8 do 16. Niemniej zespół był tak okrojony, że przy wyjściu ze znajomymi brałam ze sobą laptopa, jak szłam do rodziców to również brałam tego laptopa. Gdy był mecz wyjazdowy, to trzeba było pracować w trakcie postoju, bo nie wszystko da się zaplanować. Wiesz, ja dawałam z siebie wszystko, mimo wszystko mogłabym tak dalej funkcjonować, ale jednocześnie fajnie byłoby dostawać coś w zamian. Pracowałam jednak za śmieszne pieniądze, a poza tym jedyną nagrodą w Lechii był święty spokój i brak opierdolu. Nie mam problemu z krytyką. Gdyby ktoś przychodził i wskazywał mi merytorycznie, co źle zrobiłam, jaka kampania mogłaby mieć większe zasięgi, z czego nie skorzystałam – okej. Tutaj jednak było nastawienie, to jest źle, bo jest źle, będę się ciebie czepiał, gdyż mogę, więc to zrobię, ponieważ jestem postawiony w klubie wyżej. Nie przypominam sobie, żebym usłyszała „dobra robota”, „dziękuję”. Jeśli „góra” się z nami kontaktowała, to zawsze z negatywnym przekazem.

Były pracownik: – To dzieło ich charakteru. Oni po prostu nie szanują innych ludzi. Nie wiem, z czego to wynika, może zostali kiedyś skrzywdzeni, może boją się komuś zaufać. Nie wiem tego, ale wiem na pewno, że oni innych ludzi mają za nic.

To był mobbing?

W moim przypadku chyba nie, ale jeśli jednak ktoś ma kruchą psychikę… Być może mógłby to tak odczuć. Powiem tyle, że jeden z pracowników leczył się psychiatrycznie przez długie miesiące po zakończeniu współpracy z Lechią. Siedem dni w tygodniu w pracy, wymagania nie do spełnienia, spotykanie się z ciągłą krytyką, albo po prostu przypierdalanie się do każdego wymyślonego błędu. Bo można wytknąć błąd, ale w tym przypadku podkładano nogę tak, by do tego błędu dochodziło.

Pracownicy Lechii spotykają się więc z brakiem szacunku do siebie i swojej pracy, ale znów: z ignorancją władz, które nie rozumieją na czym ta robota polega. Dział komunikacji, PR, marketing – dla Mandziary i Żelema to jest to samo, może to obsłużyć jedna czy dwie osoby, po co więcej, przecież będzie trzeba płacić.

Były pracownik wspomina: – Władze Lechii kierują się fałszywym założeniem, że komunikacja równa się marketing. Często z resztą łączą te stanowiska. Jeśli ktoś wychodzi z założenia, że biuro prasowe ma łączyć te wszystkie zadania, działając na żywym organizmie, czyli ucząc się na swoich błędach, to zawsze komuś się na końcu ulewa. Albo im i kończą współpracę, albo pracownikom, którzy odchodzą. Stąd tak częste zmiany. Nie ma więc ciągłości i ludzie z doświadczeniem nie przekazują go nowym pracownikom.

Inny były pracownik: – W polskich klubach często jest tak, że działy marketingu i biura prasowe są ze sobą połączone, ale w Lechii działu marketingu z prawdziwego zdarzenia nie było od sześciu-siedmiu lat, od czasów, kiedy były akcje zapełniania stadionu, jak na przykład przy okazji meczu z Legią. Wtedy byli ludzie i pieniądze na te działania. Teraz jeśli jest marketing, to polega tylko na realizowaniu świadczeń sponsorskich. Wyjścia do kibiców nie ma, a jeśli coś takiego ma miejsce, to dzieje się z inicjatywy biura prasowego. Władze Lechii pod tym względem są po prostu niekompetentne i nie rozumieją potrzeby komunikacji z kibicami.

Była pracownica mówi: – Oni kompletnie nie zdają sobie sprawy, jaki potencjał ma Lechia jako pracodawca. Chciałabym, żeby to wybrzmiało. Nigdzie indziej nie zgodziłabym się pracować przez siedem dni w tygodniu za stawkę, która była śmieszna. Ale robiłam to z pasji, dla klubu, dla idei. I takich ludzi było więcej – którzy swoją kreatywność i ambicje chcieli oddać Lechii. Oni to ignorowali. Ludzie przychodzili do pracy z myślą – co się dzisiaj wydarzy? Pamiętam wiele sytuacji, kiedy przychodziła szesnasta, ktoś już mył kubek przed wyjściem do domu, ale dostawał telefon, żeby przyjść do biura zarządu lub szefowej HR. A tam już czekało wypowiedzenie. Wszystko w ramach cięcia kosztów, a dział prasowy i marketing zawsze był traktowany jako zło konieczne.

LECHIA GDAŃSK – WIZERUNEK. NOWY RZECZNIK CO PÓŁ ROKU

W końcu każdy ma dość. Albo jedna, albo druga strona. Do 2015 roku rzecznikiem klubu był Michał Lewandowski. Na chwilę zmienił go Kacper Suchecki. Potem przez moment p.o. rzecznika został Tomasz Koprowski. Trzy lata na stanowisku wytrwał Jakub Staszkiewicz. Kolejna dwa Patryk Siedliński. W 2020 p.o. rzecznika został Michał Żurawski, zmieniony przez Arkadiusz Brulińskiego, ale potem znów wrócił Żurawski. Odszedł, zastąpiła go Karolina Zębała. Też jej już nie ma, obecnie to stanowisko piastuje Maciej Markowski.

10 rzeczników przez siedem lat. Żeby nie szukać daleko – Tomasz Rybiński jest rzecznikiem Arki od 2009 roku. I nie ma wątpliwości, że to proporcje w Lechii są po prostu chore. A mowa tylko o twarzach działu prasowego, przez same działy też przewinęła się masa osób, bo jak pracować w takich warunkach?

Były pracownik: – Ta praca sprawiała mi przyjemność, ale w końcu doszedłem do granic wytrzymałości fizycznych i psychicznych. Zapewnienia, że dostanę wolne w tygodniu, były nie do spełnienia. Nikt nie płaci pracownikom za nadgodziny czy pracę 7 dni w tygodniu. Kiedy trafiłem do Lechii, cięcia były na porządku dziennym. Ten niepotrzebny, tamten niepotrzebny. Osoby do działu sprzedaży? Nie, po co, prezes Mandziara stwierdzał, że on się tym i tak lepiej zajmie. Skończyło się więc na tym, że ludzi do komunikacji i marketingu było jak na lekarstwo plus gość od wideo, który był z doskoku. Czyli praca na siedem dni w tygodniu, którą zawsze zabierzesz do domu, bo nie ma jak się od tego odciąć. Trudno – mimo szczerych chęci – to wytrzymać.

Może bawić na pierwszy rzut oka, gdy na stronie Lechia.gda.pl czyta się taką odpowiedź na pytanie o transfery odesłaną przez klub: Obecnie w Lechii Gdańsk mamy szeroką i mocną kadrę. Nie jest naszym celem robienie transferów tylko by ją poszerzyć kadrę, a po to, aby wzmocnić ją jakościowo. Realia są takie, że bardzo dobrzy zawodnicy w pierwszej kolejności patrzą w kierunku mocniejszych lig niż nasza ESA, a dopiero jeśli tam się nie dostaną i okienka transferowe w mocniejszych ligach się zamkną, to wówczas zwiększają się szanse choćby polskich klubów na pozyskanie takich zawodników. Na dziś mamy nie tylko zbilansowany skład, ale też konkurencje na poszczególnych pozycjach. Po rundzie wiosennej pożegnaliśmy zawodników, którzy w ostatnim roku, grali bardzo mało albo wcale. Sprzedaliśmy Ceesaya, który nie był u nas pierwszym wyborem na swojej nominalnej pozycji ofensywnego pomocnika. Jeśli zdecydujemy się na transfer będzie to zawodnik, który podniesie poziom i wpłynie korzystnie na rywalizację.

Ale właśnie, gdy pozna się kulisy pracy tych ludzi, już tak to nie bawi. Już smuci, biorąc pod uwagę to, z kim przyszło im współpracować.

„Jedyna nagroda w Lechii to spokój i brak opierdolu”. Cytat, który warto zapamiętać.

CZYTAJ WIĘCEJ O LECHII GDAŃSK:

Fot. Newspix

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

103 komentarzy

Loading...