Reklama

Lekkoatletyczne MŚ. Fenomenalny rekord McLaughlin i słabszy dzień Polaków

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

23 lipca 2022, 07:10 • 7 min czytania 16 komentarzy

Organizatorzy mistrzostw świata w Eugene mieli problem – przez pierwszy tydzień trwania tej imprezy nie chciał paść żaden rekord świata. Wszyscy wiedzieli jednak, że gdy na bieżnię w finale biegu na 400 metrów przez płotki wyjdzie Sydney McLaughlin, powinno się to zmienić. Od dawna nie było bowiem tak wyczekiwanego rekordu. Właściwie wszyscy byli pewni, że padnie, jeszcze zanim zaczął się bieg. A Amerykanka i tak zdołała zaskoczyć – bo dotychczasowy, zresztą swój własny, rekord nie tyle pobiła, co zmiażdżyła. W cieniu jej wyczynu skrył się przez to nieco słaby dzień Polaków. 

Lekkoatletyczne MŚ. Fenomenalny rekord McLaughlin i słabszy dzień Polaków

To nie był nasz dzień

Zaczęło się od sztafety 4×100 metrów kobiet. Nie biegła w niej co prawda Pia Skrzyszowska, którą w sobotę wieczorem naszego czasu czekają eliminacje w biegu na 100 metrów przez płotki, ale i tak liczyliśmy na to, że Polki mogą wejść do finału. Nie udało im się jednak i nietrudno stwierdzić, że nie był to idealny bieg. Przede wszystkim – zawalone zostały zmiany. Właściwie wszystkie trzy. Wykonywane były stosunkowo wolno, a gdy nie jest się najszybszym na dystansie, to ten element trzeba mieć dopracowany do perfekcji. Polki nie miały i ostatecznie w swojej serii zdołały zająć tylko szóste miejsce z czasem 43.19 s, choć na ostatniej zmianie o piątą lokatę do końca walczyła Ewa Swoboda.

Biegniemy w tym składzie pierwszy raz od trzech lat. To dla nas dobre doświadczenie, zaraz mistrzostwa Europy. Wiadomo, że jest trochę żal. Jesteśmy szybkie jak nigdy, ale wyszło jak zawsze – mówiła Marika Popowicz-Drapała na antenie TVP. Wtórowała jej Martyna Kotwiła. – Chyba popełniłyśmy nieco za dużo błędów na tych zmianach, powpadałyśmy na siebie. A na treningach zmiany były dobre. Wiemy już co i jak, mamy przed sobą mistrzostwa Europy. Tam spróbujemy pokazać, co robimy na treningach. Każda z nas osiąga tam życiówki, to kwestia zaprezentowania tego, co wyćwiczyłyśmy.

Orlen baner

Reklama

Dziewczyny zapewniały przy tym jednak, że sobie ufają i są coraz bliżej wyćwiczenia odpowiednich zmian. A gdy to przyjdzie, mogą powalczyć o niezły wynik na wspomnianych mistrzostwach Europy. Zapewne podobnie myśli po dzisiejszym występie Anna Wielgosz. Ona odpadła w półfinale biegu na 800 metrów, ale i tak była ze swoich startów bardzo zadowolona – po igrzyskach w Tokio przeszła operację kolana, na początku tego roku dopiero wracała po rehabilitacji. Na mistrzostwach w Eugene w świetny stylu przeszła przez eliminacje i nieźle (zwłaszcza pod względem taktycznym) pobiegła w półfinale, zajmując tam piąte miejsce z czasem 2:00.51, co jest jej trzecim wynikiem w karierze.

Jeszcze trochę brakuje mi obiegania w żwawszym tempie na zawodach. Dziś trochę mnie „podcięło”. Pomiędzy biegami nie udało mi się też do końca zregenerować, miałam problem ze snem. Może zagrały w tym emocje. Ale cieszę się, bo ostatni tak dobry występ miałam cztery lata temu [była wtedy piąta w finale mistrzostw Europy – przyp. red.]. Myślę, że taktycznie było dobrze. Podczas biegu czułam, że nie dało się przesadnie mocniej. Starałam się być czujna i pilnować miejsca. Dziewczyny tym razem były lepsze, mam nadzieję, że dogonię je w przyszłości.

Wielgosz dała nam więc nadzieję na przyszłość, której… zdecydowanie nie dały występy Piotra Liska i Roberta Sobery. O ile po tym drugim cudów nie oczekiwaliśmy (tym bardziej, że nie startował od mistrzostw Polski i wyraźnie brakowało mu występów), o tyle w wykonaniu pierwszego liczyliśmy przynajmniej na awans do finału. A okazało się, że obaj zaliczyli dziś tylko 5.50 m, nie poradzili sobie z poprzeczką zawieszoną na wysokości 5.65 m i odpadli w eliminacjach. A gdy ktoś, tak jak Lisek, skakał w swojej karierze sześć metrów, to jest to rezultat wręcz katastrofalny.

– To moje pierwsze mistrzostwa świata nie tylko bez finału, ale nawet bez medalu, a jestem na nich szósty raz [licząc też halowe – przyp. red.]. Jest mi bardzo przykro, że tak się to potoczyło. Fizycznie jest wszystko okej, ale muszę odnaleźć się w wysokim skakaniu ponownie. Takie wysokości nadal „połykam” bez trudu na treningach. Nie zwalniam z treningami i myśleniem o wysokim skakaniu. Będę się temu poświęcał. Przed nami mistrzostwa Europy. Może na przestrzeni ostatnich miesięcy zachwiała się moja pewność siebie. Trudno mi powiedzieć, co się dzieje, że jestem teraz trochę Lisek-nielot. Mam nadzieję, że za niedługo wrócę na swoje wysokości – mówił Piotr w rozmowie z TVP Sport.

Polacy rywalizujący dziś we wcześniejszych fazach nie mieli więc szczęścia. Dzień w naszym wykonaniu kończyła jednak Anna Kiełbasińska w finale biegu na 400 metrów. I… zajęła w nim ósme, ostatnie miejsce. Ale powiedzmy sobie wprost – na więcej trudno było liczyć. Może gdyby miała inny tor, byłaby w stanie powalczyć o szóstą lokatę (a to byłby najlepszy w historii polskiego kobiecego biegania na MŚ wynik na „czterysetce”), ale z pierwszego nie dało się tego zrobić. Jej czas – 50.81 s – pokazuje jednak, że ustabilizowała się na naprawdę świetnym poziomie.

Reklama

– Wydaje mi się, że gdyby rok temu ktoś powiedział, że w każdym starcie będę biegała poniżej 51 sekund, to nikt nie uznałby, że to słaby wynik. To bieganie na poziomie, na którym marzyłam by biegać, ale nie byłam pewna, że się uda. Trochę zabrakło mi dziś na wirażach, było mi trudno biec po pierwszym torze, traciłam rytm i nieco mnie to wypychało. Ale nie ma co narzekać – do tej pory całe życie mogłam marzyć, by być na takim poziomie. Jestem zadowolona i dumna z siebie. Czuję się rewelacyjnie. To jest na pewno fajne bieganie i to w niemal każdym starcie. Dla mnie rewelka.

Co ważne – już wczoraj ogłoszono, że Kiełbasińska pobiegnie w sztafecie i razem z koleżankami powalczy o kolejny medal mistrzostw świata. I oby rywalizacja w drużynie dała jej kolejny powód do radości. Trzymamy za to kciuki, bo i ona, i Natalia Kaczmarek – nawet pomimo nieudanego półfinału – pokazały, że są w formie, w której mogą sporo dać sztafecie.

Jezu, co za bieg!

Polacy tej nocy nie radzili sobie więc zbyt dobrze, ale właściwie wszystko, co działo się wcześniej w Eugene – nawet medal Katarzyny Zdziebło, zdobyty rankiem amerykańskiego czasu – odeszło w zapomnienie, gdy na metę dobiegły zawodniczki w rywalizacji na 400 metrów przez płotki. Nikt już wtedy nie pamiętał, że złoto pół godziny wcześniej na płaskie 400 m zdobywała Shaunae Miller-Uibo. Ba, Amerykanie mogli zapomnieć nawet o jednym z ich bohaterów dnia – Michaelu Normanie, który chwilę przed rywalizacją kobiet na płotkach świętował złoty medal w biegu na jedno okrążenie.

Sydney McLaughlin w niecałą minutę sprawiła bowiem, że mówiono już wyłącznie o jej biegu.

Niespełna 23-letnia Amerykanka zostawiła bowiem z tyłu wszystkie rywalki. I uradowała organizatorów, którzy najpierw pewnie wyskoczyli w górę, a potem… złapali się za głowy z niedowierzaniem. Dotychczasowy rekord – zresztą też autorstwa Sydney i też ze stadionu w Eugene – wynosił bowiem 51.41 s. Nowy? 50.68! Tak, Sydney McLaughlin pobiegła na 400 metrów przez płotki szybciej, niż Anna Kiełbasińska w finale płaskiej „400”. W wielu przypadkach z takim wynikiem do tego finału by zresztą weszła (w tym roku nie, choć byłaby blisko – ostatnia z zakwalifikowanych, czyli właśnie Kiełbasińska, miała w półfinale czas lepszy o… trzy setne, 50.65 s).

Powiedzmy sobie wprost – to już nie przeniesienie poprzeczki o centymetr czy dwa w górę. To tak jakby z rekordu na wysokości 6.20 m, Armand Duplantis jednym skokiem zrobił co najmniej 6.40. McLaughlin dokonała czegoś absolutnie kosmicznego, historycznego i niesamowitego. Epitetów można by tu zresztą użyć mnóstwo, a porównać chyba wypada ten wyczyn jedynie do niesamowitego biegu Karstena Warholma z igrzysk w Tokio (gdzie Sydney zresztą też ustanawiała rekord świata, pierwszy w karierze). To dokładnie ten sam poziom. McLaughlin pokazała wszystkim, czemu uznawano, że pobije swój rekord. Ba, pokazała, że jeśli nadal będzie się rozwijać, to jest zdolna zbliżyć się do granicy 50 sekund.

BURGER O SMAKU ZWYCIĘSTWA. POZNAJCIE SYDNEY MCLAUGHLIN [SYLWETKA]

Swoją drogą, gdyby przeliczyć to na płaskie 400 metrów, byłby to rezultat w granicach 48 sekund. Doliczając nawet pół sekundy zapasu i robiąc z tego 48.50, to byłby to wynik o ponad sekundę lepszy od dzisiejszego rezultat Miller-Uibo, którym zdobyła złoto. Prawda jest taka, że w tej chwili – czysto teoretycznie – to Sydney McLaughlin mogłaby być najpoważniejszą kandydatką, do wymazania z historycznych ksiąg rekordu Marity Koch (47.60), który obowiązuje od 1985 roku. A przecież ta dziewczyna bez płotków niemal nie biega – w tym sezonie nie zdarzyło jej się to ani razu. Jej życiówka na płaskie 400 jest jednak bardzo solidna – wynosi 50.07 s – tyle że pochodzi… z 2018 roku.

Gdyby teraz zdecydowała się poświęcić treningowi do tego dystansu, kto wie, czy w przyszłym roku nie zostałaby na nim mistrzynią świata. Ale po co to robić, skoro na płotkach jest absolutnie nie do doścignięcia i niezmiennie zapisuje fenomenalną historię?

Fot. Newspix

Czytaj też: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

16 komentarzy

Loading...