Reklama

Miłość, miłość do „zakopanego”. Jak Luka Zahović rozkochał w sobie Szczecin

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

24 lipca 2022, 13:34 • 10 min czytania 8 komentarzy

W pewnym momencie nawet na treningach miał problem ze strzelaniem goli i większość zwątpiła, że jeszcze coś z tego będzie. Kiedy później mimo zdobywanych bramek był regularnie zmieniany, w drodze na ławkę wyklinał niby pod nosem, ale tak, by jednak wszyscy słyszeli. Za to w ostatnich tygodniach coraz głośniej słychać, jak kibice Pogoni Szczecin śpiewają na jego cześć. Luka Zahović, najlepszy strzelec Portowców w poprzednim sezonie i na początku nowego.

Miłość, miłość do „zakopanego”. Jak Luka Zahović rozkochał w sobie Szczecin

W ostatnich 11 meczach sezonu 2020/21 Zahović tylko dwukrotnie wystąpił w podstawowym składzie. W pierwszych 11 spotkaniach rozgrywek 2021/22 w wyjściowej jedenastce znalazł się cztery razy. Kryzys trwał siedem miesięcy, a w tym czasie w hierarchii napastników Słoweńca wyprzedzali Adrian Benedyczak i Piotr Parzyszek, choć żaden nie był w wybitnej formie.

W tym okresie zdarzały się gry wewnętrzne, w których nie istniały dla Zahovicia sytuacje nie do zmarnowania. Mógł biec sam na sam, rywale zostawali daleko w tyle, a i tak nic z tego. Poprawiał piłkę raz, drugi, trzeci i wpadał w bramkarza. Albo kopał obok. Lub w niego. Robił wszystko, tylko nie strzelał gola. Piłkarze nazywają takich „zakopany” i takie określenie usłyszeliśmy, gdy pytaliśmy o tamte tygodnie Słoweńca.

Luka Zahović. Historia napastnika w Pogoni

Większość – włącznie z kolegami z drużyny – widziała, że Zahović ma nieprzeciętne umiejętności, ale jednocześnie większość – włącznie z kolegami z drużyny – stopniowo traciła wiarę, że pokaże je w zespole ze Szczecina. Złe miejsce, zły czas. Po prostu. Czasami tak bywa. Nie on pierwszy i nie ostatni.

Jednak pewnego dnia Portowcy ćwiczyli akcję, w której zadaniem napastnika ustawionego plecami do bramki było zgranie do jednego z partnerów. W ekipie przewidzianej do podstawowego składu znalazł się Parzyszek, ale pomylił się, piłka mu odskoczyła. Kosta Runjaic zarządził powtórkę, tyle że atakujący znów zawiódł. Basta! Cierpliwość Niemca prędko się wyczerpała, odesłał go na bok i wezwał Zahovicia. Ten wykonał ćwiczenie wzorowo. Słoweniec zebrał pochwały, Polak dostał burę i sytuacja się zmieniła. To było to. Zasłużył na szansę.

Reklama

Po sześciu kolejkach w rezerwie Zahović nagle zagrał od początku z Jagiellonią Białystok. Strzelił gola – swojego drugiego w sezonie – i zanotował dwie asysty, a granatowo-bordowi odnieśli zwycięstwo 4:1. Ostatecznie zdobył 11 bramek w Ekstraklasie (najwięcej w drużynie) i jednocześnie został najskuteczniejszym napastnikiem Pogoni od czasu Adama Buksy, czyli od trzech lat. W trwających rozgrywkach w czterech występach uzbierał trzy trafienia i też jest najlepszy.

Pożegnanie z powodu Camoranesiego

Zahović przeniósł się do Pogoni 1 października 2020 z NK Maribor, gdzie kopał przez większość kariery, a transfer wywołał euforię wśród kibiców. Wreszcie poważny napastnik! Przecież w poprzednich czterech sezonach trzykrotnie był najskuteczniejszym zawodnikiem zespołu (odpowiednio 15, 18, 18 i 10 goli), z czego dwukrotnie został królem strzelców Prvej Ligi (2018 i 2019). I tak naprawdę gdyby nie Mauro Camoranesi, pewnie nie byłoby w ogóle mowy o przeprowadzce do Szczecina.

Włoch 3 września został trenerem ekipy z Mariboru i błyskawicznie odsunął Zahovicia od składu. W premierowych trzech spotkaniach na stanowisku – z NK Bravo, NK Celje i Taborem Sezana – atakujący w ogóle nie zmieścił się wśród rezerwowych. Powód – nieznany.

Jest traktowany tak samo jak wszyscy. Trening decyduje o tym, kto gra. Mogłem wybrać 20 zawodników na spotkanie i zdecydowałem się na tych 20, którzy znaleźli się w kadrze – powiedział Camoranesi słoweńskim mediom przy okazji rywalizacji z Bravo.

Skoro patrzymy indywidualnie, możemy sobie zadać pytanie, dlaczego ostatnio Marcos Tavares (kapitan zespołu – przyp. red.) wystąpił od początku, a tym razem zaczął na ławce. Oprócz Zahovicia sześciu innych piłkarzy było poza składem. Taka była moja decyzja – złościł się po starciu z Celje.

Szefowie Portowców akurat szukali napastnika i chętnie skorzystali z szansy, a Słoweniec podjął drugą próbę podbicia ligi zagranicznej. Pierwsza – Eredivisie w sc Heerenveen (2015/16) – skończyła się źle, zresztą sam nazywa ją „policzkiem od rzeczywistości”. Do tamtej pory wszystko mu się udawało i zaczynał żyć w przekonaniu, że tak już będzie. Luka, syn legendy słoweńskiego futbolu Zlatko, dziecko szczęścia. Przejście z juniorów do seniorów Mariboru, gol w Lidze Mistrzów jako 18-latek, później regularna gra w miejscowej ekstraklasie. Szybko, łatwo i przyjemnie. W Holandii przerobił temat pokory, a lekcje były surowe. W sumie wystąpił ośmiokrotnie, ani razu w podstawowym składzie, razem przez 139 minut i nie zdążył ani zdobyć bramki, ani asystować.

Reklama

Wyjeżdżałem z Mariboru jako chłopiec, wróciłem jako mężczyzna – to słowa Zahovicia.

Zahović – napastnik inny niż wszyscy

Do Szczecina przyjeżdżał jako dojrzały człowiek i ukształtowany piłkarz, ale trafił na piekielnie trudny moment. Akurat w klubie wykryto ognisko koronawirusa, ponad 30 osób z pozytywnymi wynikami testów wylądowało na kwarantannie. Były kłopoty nie tylko z treningami, a nawet z „opakowaniem” transferu, bo przedstawiciele biura prasowego zwyczajnie też chorowali. Trzeba było kombinować, niemal wszystkim zajęła się jedyna zdrowa osoba. Zahović najpierw ćwiczył sam, później zajęcia wznawiano w grupach, wreszcie króciutki obóz w Gniewinie poprzedzający mecz z Lechią Gdańsk, pierwszy po przymusowej pauzie. Można sobie wyobrazić lepsze okoliczności do początku w nowym miejscu, prawda?

Ale bez problemu został zaakceptowany przez grupę, bo – jak słyszymy – szatnia zawsze „kupuje” dobrego piłkarza, a umiejętności nikt nie mógł Zahoviciowi odmówić.

Napastnik inny niż wszyscy – zgodnie charakteryzują go obrońcy Pogoni.

Świetny technicznie (widać sześć lat w akademii Benfiki, gdzie ćwiczył do 12. urodzin), bardzo ruchliwy, nieustannie szukający sobie wolnego miejsca. Nawet gdy nie był w stanie strzelić gola na treningu, pilnowanie Słoweńca nie należało do przyjemnych zadań. Raz cofał się do drugiej linii, a po chwili ruszał do prostopadłego podania za plecy defensorów. Mimo przeciętnych warunków fizycznych (177 centymetrów wzrostu), potrafił się skutecznie zastawić, utrzymać przy futbolówce. W pierwszym sezonie brakowało mu tylko jednego – wykończenia, czym zaczął błyszczeć w drugim.

  • 2020/21: 2 gole w Ekstraklasie przy xG 4,38 i 28 strzałach
  • 2021/22: 11 goli w Ekstraklasie przy xG 7,01 i 39 strzałach

W drugim roku w Polsce stał się ponadprzeciętnie efektywny, zdobywał więcej bramek niż powinien, biorąc pod uwagę jakość sytuacji. Co więcej, na tle Ekstraklasy potrzebował wyjątkowo niewielu prób, by strzelić gola. Dla porównania czołówka najskuteczniejszych:

  • Ivi Lopez – 123 strzały
  • Karol Angielski – 66 strzałów
  • Mikael Ishak – 99 strzałów
  • Joao Amaral – 82 strzały
  • Łukasz Zwoliński – 77 strzałów
  • Łukasz Sekulski – 41 strzałów

Tylko ci zawodnicy zebrali więcej goli od Zahovicia, poza Zwolińskim wszyscy wykonywali rzuty karne. Słoweniec niejako był ofiarą stylu Portowców, w którym napastnik niekoniecznie ma wiele okazji podbramkowych, a dodatkowo nie mógł liczyć na specjalnie duże zaufanie Runjaica. Przez dwa lata kadencji Niemca zagrał w 60 meczach, ale tylko sześciokrotnie od początku do końca. Poza tym albo ławka, albo zmiana.

Musi być najlepszy

Zahović to poliglota. Urodził się w Portugalii w 1995 roku, kiedy ojciec Zlatko grał w Vitorii Guimaraes. Jako dziecko uczył się od razu trzech języków – portugalskiego ze słuchu w sklepie, na ulicy czy później w klubie, angielskiego w amerykańskiej szkole i słoweńskiego w domu. Potem poszło z górki – doszły hiszpański, chorwacki, serbski i włoski oraz w stopniu podstawowym niemiecki, niderlandzki i polski.

Słoweniec nie kryje, gdy coś mu się nie podoba, a niezadowolenie umie wyrazić w 10 językach. Nie lubi siedzieć cicho, nie dusi złości w sobie. Głośno komentuje, zawzięcie dyskutuje, nie boi się okazać frustracji. Dlatego czasem kiedy znów schodził, choć prezentował się dobrze i uważał, że nie zasłużył na zmianę, wyklinał pod nosem po słoweńsku, serbsku lub chorwacku w ten sposób, że wszyscy na ławce słyszeli. W tym Runjaic, z pochodzenia Chorwat, czyli bez problemu rozumiejący, co mówił jego napastnik…

W dużej mierze wynikało to z wielkiej ambicji. Był brzdącem kopiącym w akademii Benfiki, kiedy usłyszał od taty Zlatko, że albo zacznie to robić na poważnie, albo niech się zajmie nauką. Coś takiego zostaje w głowie na całe życie i Luka uważa, że w dużej mierze w związku z tym robi wszystko ze 100-procentowym zaangażowaniem. Nieważne, czy chodzi o piłkę nożną, szachy czy bycie ojcem. Wszystko na maksa. Dlatego nie umiał zaakceptować, że traci cenne minuty, podczas których mógłby jeszcze zdobyć bramkę albo asystować.

Lata w akademii Orłów dodatkowo umocniły taką postawę. Jako dzieciak obserwował przyjaciół i kolegów, którzy rok po roku musieli szukać sobie miejsca poza klubem, ponieważ byli zwyczajnie za mało perspektywiczni. Z 18-osobowego zespołu co sezon dziękowano 14-15 dzieciakom. Wówczas zrozumiał, że naprawdę każdy trening jest ważny.

Superkonkurencyjne środowisko. Musiałeś uczyć się bardzo, bardzo szybko. Patrzysz, jak twoi kumple odchodzą i nie chcesz podzielić ich losu. Zawsze masz w głowie, że musisz być najlepszy – wspomina.

Klucz do eksplozji formy? Nic nie zmieniać

Zahović jest bardzo pewny siebie, najczęściej przekonany o własnej racji, z wyrobionym zdaniem na każdy temat, nie tylko związany z futbolem. Ta wiara pomogła mu przetrwać trudne chwile w Szczecinie, bo w takich sytuacjach wielu piłkarzy staje się cieniem samego siebie. Gasną w oczach. Z dnia na dzień coraz mniej ich słychać i widać. Ale nie Zahović. Pewnie, nie był tak głośny jak obecnie, gdy chętnie pożartuje, zaczepi, pośmieje się, jednak też nie wykazywał jakichkolwiek oznak załamania. Po prostu był skupiony na robocie i tyle.

A skąd ta metamorfoza i odzyskanie skuteczności? Nie ma tutaj żadnej cudownej recepty.

Tak naprawdę nic nie zmieniłem. Ani w treningu, ani w codziennych nawykach. Czasem sprawy nie idą po twojej myśli, ale to nie zawsze znaczy, że robisz coś źle. Bywa, że tak się składa i tyle. To były dziwne rozgrywki, ponieważ w kilku sytuacjach brakowało mi dosłownie centymetrów. Jednak w takich chwilach trzeba pracować, koniecznie wierzyć w siebie i robić swoje. To kwestia kontynuacji pracy – tłumaczy.

Kiedy pytamy innych, czy zauważyli jakąkolwiek zmianę, słyszymy to samo. Nie. Tak samo się rozgrzewał, podchodził do zajęć czy meczu. Nic nowego nie wprowadził. Po prostu coś, co nie działało, nagle działać zaczęło.

Gdy nie dostawał podań, impulsywnie gestykulował, co część kibiców interpretowała jako oznakę konfliktu z kolegami, ale należy to włożyć między bajki. Zahović zwyczajnie zawsze chce piłkę i uważa, że za każdym razem należało mu podać. W spotkaniu ligowym czy na treningu. I nawet jeśli nie ma racji, złości się, bo zdaje mu się, że wie lepiej i koniec. A przecież chce dobrze, ambicja tak mu każe. Jednak to wszystko. Nie ma i nie było mowy o braku akceptacji.

Nowy idol portowego miasta

Napastnik ma wręcz silną pozycję w drużynie, często dyskutuje o boiskowych sytuacjach i przekonuje, że czasem trzeba inaczej. Ale nie z młodymi, którzy mogliby się obawiać postawić bardziej doświadczonemu koledze, a ze starszyzną – Kamilem Grosickim, Kamilem Drygasem, Damianem Dąbrowskim czy Benediktem Zechem.

Często rozmawiamy z Kamilem, że w takich sytuacjach musimy grać z pierwszej piłki, i to się dzisiaj udało – opowiada o golu strzelonym Broendby po asyście piętą Grosickiego.

Za to młodym chętnie podpowiada, np. rywalowi do ataku Kacprowi Kostorzowi. Jednak nie rzuca wyświechtanych haseł, tylko uwagi, które istotnie trafiają do tych mniej doświadczonych i pomagają im grać lepiej. Nie korzysta z przywileju wieku, a faktycznie chce pomóc.

Może trochę po ojcowsku? Narodziny pierwszego dziecka zmieniły mu perspektywę. Właśnie kilka lat temu poczuł, że dojrzał i zaczął inaczej patrzeć na świat. Względnie szybko założył rodzinę, kupił dom, znalazł stabilizację, która pomaga mu utrzymać balans. Szczecina za bardzo nie zwiedził. Kiedy w trakcie ostatniego obozu w Belek osoba opiekująca się zespołem pokazywała mu fotografię miejscowych atrakcji turystycznych, jak np. Jezioro Szmaragdowe, nie miał o nich pojęcia. Granie i rodzina (już ma dwoje dzieci) zajmuje mu czas, nie zwiedzanie.

Co nie znaczy, że brak mu szacunku do miejsca pracy. Już potrafi porozumiewać się po polsku, a nauka przychodzi mu błyskawicznie. Jednego dnia pyta, jak mówi się to i to, a następnego już płynnie korzysta z podpowiedzi. Nie trzeba mu dwa razy powtarzać.

Pewny siebie, inteligentny, ze zdaniem na każdy temat. Poliglota. Dojrzały mąż i ojciec. Świetny technicznie, świadomy taktycznie, coraz skuteczniejszy. Oto nowy idol Szczecina. Miasta, które śpiewa ku jego chwale na melodię „Can’t Take My Eyes Off You”, hitu stworzonego w latach 60.: „Luka Zahović! La, la, la, la, la, la!”.

CZYTAJ WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Daniel Szczepan: Pracowałem na kopalni. Myślałem, by się poddać i rzucić piłkę [WYWIAD]

Jakub Radomski
0
Daniel Szczepan: Pracowałem na kopalni. Myślałem, by się poddać i rzucić piłkę [WYWIAD]

Komentarze

8 komentarzy

Loading...