Reklama

PRASA. Boruc: Zapłaciłem tyle kar, że kupiłbym za to mieszkanie w Warszawie

redakcja

Autor:redakcja

20 lipca 2022, 09:10 • 9 min czytania 14 komentarzy

Środowa prasa najbardziej skupia się na Arturze Borucu, który dziś rozegra mecz pożegnalny. 

PRASA. Boruc: Zapłaciłem tyle kar, że kupiłbym za to mieszkanie w Warszawie

PRZEGLĄD SPORTOWY

„Robert Lewandowski na razie nie trenował z nową drużyną. Nie został także oficjalnie zaprezentowany jako zawodnik Barcelony” – głosi tekst na drugiej stronie. Kolejny przykład jak prasa papierowa przegrywa dziś z internetem.

Idziemy dalej. Trzecia część rozmowy z Arturem Borucem.

Byłeś gotowy na sławę, popularność?

Reklama

Artur Boruc: Wydaje mi się, że nie.

Czy w ogóle można na nią się przygotować?

Artur Boruc: Trudno odpowiedzieć. Ja przygotowywałem się na to, że będę dobrym sportowcem. Nie włączyłem trybu „sława”.

A podświadomie nie dąży się do tego? Miło jest rozdać autograf, spełnić czyjąś prośbę i zrobić z nim zdjęcie.

Artur Boruc: Wiesz co? To jest fajne…

Do czasu?

Reklama

Artur Boruc: Tak. I może kropka. Łechtasz troszkę swoje ego, że jesteś bardziej rozpoznawalny, ale w gruncie rzeczy to zaczyna męczyć. Rozpoznawalność staje się coraz bardziej natarczywa, natrętna. Nie możesz zrobić pewnych rzeczy, które normalnie byś zrobił. Jeżeli teraz chciałbym wylać się na ulicy pod krzakiem, to gdyby ktoś mnie zauważył, zaraz pstryknąłby zdjęcie. Niezbyt fajny przykład, ale do takich sytuacji też dochodziło.

Za to w Mediolanie po meczu z Milanem następnego dnia spóźniłeś się na samolot.

Artur Boruc: W tym Mediolanie podpadłem dwa razy. Rok po roku w Lidze Mistrzów po obu meczach z Milanem. Po jednym byłem tak zadżumiony, że zszedłem boso na śniadanie. Dobry opier…l dostałem. Za drugim razem spóźniłem się na wyjazd autokaru z drużyną na lotnisko.

I co wtedy? Jak wrócić?

Artur Boruc: Jakkolwiek (śmiech).

Jesteś w stanie policzyć, ile w życiu zapłaciłeś kar?

Artur Boruc: Tak, ale to nie ma sensu.

Ładna sumka by się zebrała?

Artur Boruc: Spokojnie mieszkanko w Warszawie bym sobie kupił.

FIFA robi sporo, by pod względem medycznym mundial w Katarze był zabezpieczony od każdej strony.

W czerwcu ubiegłego roku, pod koniec pierwszej połowy meczu Dania – Finlandia na murawie zemdlał Christian Eriksen. 30-letni duński pomocnik padł na murawę stadionu w Kopenhadze, lekarze natychmiast rozpoczęli reanimację piłkarza, który miał zawał serca. Po kwadransie został odwieziony do szpitala. Na UEFA, organizatora meczu, wylała się fala krytyki za brak decyzji o przerwaniu spotkania, które dokończono.

– W Katarze nikt nie wspominał o tym przypadku, ale widać, że FIFA stara się zabezpieczyć na wszelkie ewentualności – mówi Bator. – Przed każdym spotkaniem mundialu będzie, jak do tej pory, odprawa medyczna. Dodatkowym elementem będzie przydzielenie ról oraz odpowiedzialności w skrajnych sytuacjach boiskowych. Wezmą w niej udział przedstawiciele sztabów lekarskich drużyn narodowych oraz opieka medyczna ze strony organizatora. Jeszcze raz zostanie powiedziane, co i jak należy robić, gdyby w trakcie meczu pojawił się nagły problem, czyli: nagłe zatrzymanie akcji serca, poważny uraz głowy, twarzy, kręgosłupa szyjnego czy piersiowego, otwarte złamania kończyny górnej lub dolnej, itp. Chodzi o sytuacje ekstremalne. Każdy ma nadzieję, że do niczego takiego nie dojdzie, ale tu bardziej chodzi o profilaktykę i gotowość na każdą sytuację.

Radosław Kałużny wspomina swoje kontakty z Barceloną i komentuje rewanż Lecha z Karabachem.

W szczycie swojej kariery miałeś okazję grzać się udziałem w meczach Ligi Mistrzów.

A nawet przegrzać od biegania za piłkarzami Barcelony. Na ich boisku piłkę dotykaliśmy raz na jakiś czas, najczęściej przy wyrzucie z autu, by nabrać powietrza. Często też faulowaliśmy. Trzeba było jakoś się ratować przed tym walcem. Dokładnie nie pamiętam cyferek, lecz jeśli się mylę, to nieznacznie, ale w pierwszej połowie Barca była przy piłce 80 procent czasu. Gdy huragan o nazwie Marc Overmars ruszył, to z miejsce ośmiu nas minął. Źle to wróżyło, skoro zaprogramowali nam bieganie w trybie „kołowrotek” (śmiech). Szczęśliwie nie skończyło się pogromem, a w miarę honorowym 0:2. Ale, że taki toporek jak ja zagrał w Champions League, na boisku Barcy, to dzięki ci panie!

A teraz gratulacje, ekspercie. Przewidział pan, że Lech zostanie zmieciony w rewanżu z Karabachem.

Już w pierwszym meczu widziałem, że Lech jest jakiś niewyraźny. Zwyciężył 1:0, jednak po marnej grze. Przewidywałem więc, że na wyjeździe będzie ciężko, bo Karabach jest zaprawiony w pucharowych walkach, ma kilku konkretnych grajków, a w dodatku Lech zapomniał zabrać bramkarza.

Antoni Bugajski o Arturze Borucu i jest stopniowym zamykaniu się we własnej skorupie.

Proces odgradzania się Boruca od mediów był rozłożony w czasie i postępował. Duży wpływ miały jego sprawy osobiste i różne przygody klubie oraz w kadrze narodowej. Tracił do dziennikarzy zaufanie, w jakimś sensie był nami rozczarowany. Pamiętam, jak w 2010 roku dał się wreszcie namówić mnie i Piotrkowi Wołosikowi na duży wywiad w Krakowie, no ale za chwilę był nieszczęsny rozrywkowy lot z Chicago do Warszawy, po którym Franciszek Smuda wyrzucił go z reprezentacji i Boruc zabierał publicznie głos już tylko od wielkiego dzwonu, na przykład po to, żeby się „przejęzyczyć” i nazwać selekcjonera Dyzmą. Dużych wywiadów unikał jak ognia, więc tylko się uśmiecham, gdy widzę jego aktywność medialną w ostatnich dniach.

Przy okazji widać, że w tej wieloletniej ciszy medialnej Artura nie chodziło o zasadę „nie, bo nie”, ani nawet o „nie chce mi się z wami gadać”. On najzwyczajniej w świecie źle się czuje w sytuacji odpytywanego, palą go te pytania, jakby z każdym następnym ktoś mu rzucał na plecy worek cementu. Udzielania wywiadów doskonale się oduczył, no i teraz musi się męczyć za te wszystkie milczące lata.

SPORT

Rozmowa z Dariuszem Grzegrzółką, nowym dyrektorem akademii Rakowa.

Na pierwszym miejscu wśród problemów jest infrastruktura. Akademia i pierwszy zespół na pewno nie mają idealnych warunków do rozwoju.

– Owszem, na pewno infrastruktura to nasza główna bolączka, bo korzystamy tylko z… 1,5 boiska. Dzisiaj nawet układaliśmy harmonogram letni. Musimy to wszystko połączyć i umieścić wszystkie grupy szkoleniowe, a jest ich ponad 18, tak, aby nikt nie stracił na jakości szkolenia i żeby każdy zespół miał boisko do swojej dyspozycji. To nie jest łatwe, ale, niestety, mamy takie warunki i musimy sobie z tym radzić. Plan treningowy właśnie został zrobiony, dzięki dobrej koordynacji Marcina Salomona – który jest szefem szkolenia w akademii – z dyrektorem SMS, Maciejem Strożkiem.

Warto tu wspomnieć o Szkole Mistrzostwa Sportowego i bursie, która znajduje się niedaleko Częstochowy. Czy akademia myśli nad tym, aby jeszcze mocniej rozwijać ten projekt?

– Chcę podkreślić, że dzięki temu, że mamy własny SMS, to o wiele łatwiej jest nam godzić naukę z zajęciami treningowymi, zwłaszcza w sytuacji, gdy do dyspozycji mamy tylko 1,5 boiska. Mamy bursę kilka kilometrów od Częstochowy, w Poraju, gdzie są świetne warunki dla zawodników. Oczywiście są plany rozbudowy infrastruktury, ale trzeba jeszcze poczekać.

Jak wygląda, nazwijmy to, podział zawodników i zawodniczek? Czy to są głównie dzieciaki z Częstochowy, czy też jest ich więcej z okolic miasta? A może jest też spora grupa osób spoza okręgu?

– Jeżeli mówimy o profesjonalnym szkoleniu, to wiadomo, że dysponując tylko zawodnikami z samego miasta, żaden klub w Polsce, czy to Warszawa, czy Poznań, nie jest w stanie funkcjonować na najwyższym poziomie. Nie ma szans, by chłopcy, którzy są w profesjonalnych akademiach, byli z jednej miejscowości. Każdy by tego chciał, ale tak nie jest. Wszędzie jest tak, że proporcja wynosi 50 na 50, nawet może 60 do 40 na korzyść zawodników z danego okręgu, na przykład Częstochowy i okolic. Tak więc nie jest tak, że mamy dużo zawodników przyjezdnych. Zawodników spoza Częstochowy, czy z okolic, mamy głównie w starszych rocznikach. Tam różnica jest lekko na korzyść piłkarzy przyjezdnych.

Adrian Błąd o nowym sezonie GKS-u Katowice.

W GieKSie gra pan od ponad pięciu lat. Ile razy był pan w tabeli na 1. miejscu?

– (śmiech). No, dawno się to nie zdarzyło! Ale to dopiero pierwsza kolejka. Pogadamy po 34.! Mam nadzieję, że tak samo będzie tabela wyglądać.

Samo to, że zwycięstwo 2:0 w Łodzi dało wam fotel lidera po I kolejce, pokazuje, jak wyrównana będzie liga? Inauguracyjne mecze były na styku.

– Na pewno. Wiele zespołów będzie chciało być w czubie tabeli. My mamy swój plan na ten sezon i myślę, że niejeden rywal na nas się przejedzie. Duży progres zrobiliśmy jako drużyna po zmianie systemu, nie jest nam łatwo strzelić gola. Będziemy to pielęgnować, by rywal zawsze miał z nami trudno. Tak, jak choćby ŁKS, który już w pewnym momencie wręcz na boisku się frustrował, siedmiu zawodników miał pod piłką, nie mogąc się przebić przez naszą obronę, stworzyć sytuację. A wiem, że w każdym meczu będziemy stwarzać okazje. Jeśli będziemy skuteczni, jak w Łodzi, to powinno być z nas dużo pożytku w tym sezonie.

W gruncie rzeczy wygraliście dzięki prostej, odpowiedzialnej grze, bez głupich strat.

– Ma nas cechować przede wszystkim mądrość taktyczna, solidność w obronie. Był czas, gdy traciliśmy sporo bramek i to nam bardzo przeszkadzało. Teraz wiele się pod tym kątem zmieniło. Taktycznie wyglądamy bardzo dobrze, ostatnie mecze poprzedniego sezonu pokazały, że trudno z GieKSą zdobyć bramkę. W nowe rozgrywki wchodzimy tak samo – dobrze zorganizowani w defensywie, reagujący na przeciwnika.

Ale balonika nie pompujecie?

– Po pierwszej kolejce nie możemy! Założenie przed sezonem było takie, że musimy być lepsi niż w poprzednim. Skończyliśmy go na 8. miejscu. Trudno, byśmy mówili o czymś innym, ale już dawno nie było takiej I ligi jak teraz. Tyle marek, tyle dobrych zespołów… To chyba cieszy każdego kibica, co tydzień będą emocjonujące mecze, liczna grupa chcąca bić się o wysokie lokaty. Może to dziwnie zabrzmi, ale wiele spotkań będzie tu wręcz ekstraklasowych.

FAKT

Cezary Kucharski o transferze Roberta Lewandowskiego do Barcelony.

FAKT: Jest pan zaskoczony tym, jak wyglądała transferowa saga z Robertem Lewandowskim?

Cezary Kucharski, były agent „Lewego”: – Nie do końca, bo dobrze znam obie strony i pewne ruchy można było przewidzieć.

Nawet medialne przepychanki?

To był element obustronnej gry, budowanie pozycji negocjacyjnej.

Czy któraś ze stron może powiedzieć, że ugrała więcej?

Jedni i drudzy dostali to, czego chcieli. Czy jest tu ktoś wygrany? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W Polsce chcemy słyszeć, że to Robert Lewandowski i jego obóz byli w tej sytuacji górą. Dopięli swego, udało się przeprowadzić transfer, więc z jednej strony rzeczywiście można tak to odbierać. Ale Niemcy będą przekonywali, że to w Monachium okazali się sprytniejsi. Umiejętnie podbijali cenę i wyciągnęli za „Lewego” tyle, ile chcieli. A dziś mam wrażenie, że od początku chcieli go sprzedać.

Czyli Bayern blefował?

Myślę, że tak. Przypomina mi to sytuację z Mario Mandżukiciem sprzed kilku lat, gdy dopinaliśmy transfer Lewandowskiego do Monachium. Niby szefowie Bayernu w oficjalnych komunikatach wypowiadali się dość stanowczo, że nie chcą go wypuścić, ale w rzeczywistości budowali odpowiedni grunt pod transfer Chorwata. I na koniec sprzedali go za taką kwotę, za jaką chcieli.

SUPER EXPRESS

Tutaj dowiemy się tylko, że Lewandowski odmierza czas do debiutu w Barcelonie zegarkiem za 400 tys. zł.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

14 komentarzy

Loading...