Reklama

Burger o smaku zwycięstwa. Sydney McLaughlin pobiegnie po złoty rekord świata

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

19 lipca 2022, 16:00 • 11 min czytania 4 komentarze

Ma 22 lata, na koncie występy na dwóch igrzyskach, złoty medal olimpijski w biegu na 400 metrów przez płotki oraz trzy rekordy świata w tej konkurencji. Jest tak dobra, że pomimo znakomitych rywalek wszyscy są przekonani, że bardziej niż z nimi, Sydney McLaughlin będzie ścigać się z czasem, by kolejny raz poprawić najlepszy czas w historii. Prywatnie zaś jest gorliwą chrześcijanką, wychowaną w rodzinie biegaczy. Wygrane biegi celebruje łakociami lub burgerem, a także uwielbia… żonglować. Poznajcie jedną z największych gwiazd amerykańskiej lekkoatletyki, która dziś w nocy rozpocznie swój bieg po pierwsze indywidualne mistrzostwo świata.

Burger o smaku zwycięstwa. Sydney McLaughlin pobiegnie po złoty rekord świata

SZESNASTOLETNIA SENSACJA

Pomimo zaledwie 22 lat na karku, Sydney może uchodzić na doświadczoną zawodniczkę. W końcu wzięła już udział w dwóch turniejach olimpijskich. I jasne, to w Tokio jej gwiazda rozbłysła pełnym blaskiem. Jednak my skupmy się na pierwszym starcie, który odmienił jej życie. A raczej tym, jak do niego doszło i jakie wnioski wyciągnęła z niego sama McLaughlin. Bo te wykraczały daleko poza bieżnię.

W końcu kiedy w 2016 roku przystępowała do amerykańskich prób olimpijskich, była jeszcze szesnastoletnim dzieckiem, które biegało i trenowało amatorsko. Choć trzeba jej oddać, że posiadała do tego sportu znakomite geny i warunki. Bieganie uprawiała jej mama, Mary, biegaczem był również jej ojciec, Willie. Obydwoje specjalizowali się w dystansie czterystu metrów, przy czym Willie startował nawet w… amerykańskich trialsach do igrzysk w Los Angeles. Stąd trudno dziwić się, że w takiej rodzinie w mniejszym lub większym stopniu biegały wszystkie ich dzieci. Również Sydney, która pierwsze starty zaliczyła w wieku sześciu lat. Spodobało jej się. W dodatku miała nielichą motywację, by wygrywać. Po każdym udanym występie Willie kupował jej słodycze.

Orlen baner

Reklama

W 2016 roku do US Olympic Trials przystępowała amatorka. Jej rywalki miały do dyspozycji plany treningowe, szczegółowo rozpisane przez uznanych szkoleniowców, ułożoną dietę i doświadczenie. McLaughlin wyszła uzbrojona w żelki, które lubi zjadać przed startem, oraz kocyk z Minionkami. Szczęśliwy, który podobno musi mieć podczas startów, niczym Michael Jordan spodenki zespołu North Carolina na meczach NBA. Trenowała w liceum Union Catholic Regional, pod okiem nauczyciela Kevina Walkera. Wszyscy wiedzieli, że ma ogromny talent, ale nikt nie robił z niej wielkiej profesjonalistki. I bardzo dobrze, bo w ten sposób nie zabił w dziewczynie tego, co w sporcie dzieci i młodzieży liczy się najbardziej – pasji.

– Bieganie po prostu sprawiało mi radość. Kiedy wygrałam po raz pierwszy, zobaczyłam to, jak szczęśliwi są moi rodzice, i dostałam od nich cukierki w nagrodę, wtedy zdecydowałam, że właśnie to chcę robić w życiu. Moi rodzice tak naprawdę nigdy mnie nie trenowali – po prostu pozwolili mi biegać, ja wygrywałam, a oni dostrzegli w tym potencjał – mówiła McLaughlin w artykule, który magazyn L’Officiel poświęcił jej osobie.

Wprawdzie Amerykanka nie wygrała finałowego biegu prób olimpijskich, ale zastosowała przemyślaną, choć prostą taktykę. Za wszelką cenę próbowała utrzymać tempo najlepszego z możliwych „zająców”. Przed nią, na torze szóstym biegła Dalilah Muhammad, która ostatecznie wykręciła czas 52.88 – jak się później okazało, najszybszy w tamtym sezonie. Ale młoda McLaughlin wytrzymała tempo na tyle, by dobiec na linię mety jako trzecia, z rezultatem 54.15. To miejsce premiowało ją do wyjazdu na igrzyska, a przy okazji pobiła rekord świata w kategorii wiekowej do lat 20.

Sydney zapewne wtedy jeszcze nie przypuszczała, że następne kilka lat upłynie jej pod znakiem nieustannej pogoni za starszą rodaczką, która powróci z Rio jako mistrzyni olimpijska.

OLIMPIJSKA SZKOŁA ŻYCIA

McLaughlin wiele nauczyła się przy okazji brazylijskich igrzysk. Nie raz były to lekcje, które młodą dziewczynę mogły co najmniej wprawić w zakłopotanie. W końcu dalej, pomimo profesjonalizacji swojego treningu, była normalną nastolatką. Lubiła grać w kosza. Po biegach chodziła na cheeseburgery, co podobno do dziś jest jej małym rytuałem, którym celebruje zwycięstwa. Uwielbiała jeździć na monocyklu ze znajomymi i pasjonowała się żonglerką. I nagle stała się najmłodszym członkiem amerykańskiej drużyny olimpijskiej od czasów Carla Lewisa.

Reklama

Całe zainteresowanie skupiło się na niej. Nagle setki fanów miało opinię na jej temat. Nie tylko w kwestii jej startów, ale także – a może nawet przede wszystkim – jej wyglądu. A to, że w innych ubraniach wyglądałaby lepiej. Albo że ma dziwacznie odstające barki. Takie uwagi, p,ynące z każdej strony, potrafią naprawdę zranić młodego człowieka, wrażliwego na swoim punkcie.

Musiała zmierzyć się z popularnością, na którą nie byłaby gotowa żadna osoba w jej wieku. Bo połączenie młodości oraz narodowości działało na kibiców za Oceanem jak magnes. Jak wspominała dla L’Officiel, zaraz po przybyciu do Brazylii ktoś utworzył jej profil na Instagramie. Konto z którym biegaczka nie miała nic wspólnego, w mgnieniu oka zgromadziło dwieście tysięcy obserwujących.

Mało tego, wiele osób, które zaczęły interesować się jej osobą posiadało niewielkie rozeznanie w lekkoatletyce. Od Sydney nagle zaczęto oczekiwać występu na miarę medalu. Tymczasem ona pojechała tam po naukę. I była to wycieczka dość niespodziewana – McLaughlin liczyła na to, że na igrzyska załapie się dopiero kiedy pójdzie na uniwersytet. Zgodnie z jej własnymi założeniami, debiutować miała dopiero w Tokio. Ale Januszów (czy też raczej Johnów, w końcu mówimy o USA) lekkoatletyki to nie obchodziło. Skoro o McLaughlin sporo się mówiło, to liczono na krążęk w jej wykonaniu. Tymczasem dotarcie do półfinału było wynikiem na miarę jej możliwości. I kolejną nauką, jak radzić sobie ze stresem oraz oczekiwaniami.

To w Rio de Janeiro nauczyła się tego, by skupić się na sobie i nie przejmować opiniami z zewnątrz. Wtedy też zdała sobie sprawę, że nie jest zupą pomidorową, żeby wszyscy ją lubili. Ma prawo zupełnie nie przejmować się negatywnymi opiniami innych osób i nie musi się dostosowywać do potrzeb odbiorców.

ŻELAZO OSTRZY SIĘ ŻELAZEM

Bez igrzysk w Rio de Janeiro nie zobaczylibyśmy takiej wersji Sydney McLaughlin, jaką znamy obecnie. Oczywiście po nich jej trening zamienił się na w pełni profesjonalny. Jej szkoleniowcem jest Bob Kersee, który przez lata pracował z gigantami amerykańskich sprintów. Na czele z Florence Griffith Joyner, Gail Devers, Kerronem Clementem czy Allyson Felix. Zresztą tę ostatnią Sydney wręcz podziwia i jak twierdzi, wiele się od niej nauczyła, kiedy miała okazję potrenować z legendą przed igrzyskami w Tokio.

Ale w tym wszystkim McLaughlin wciąż pozostała sobą. Dziewczyną z New Jersey, która uwielbia rozśmieszać ludzi (pewnie stąd jej pasja związana z żonglowaniem), a po wyścigu idzie na burgera. Nie musi na siłę dostosowywać się do społeczeństwa. Jeżeli jest religijną osobą, dla której wiara ma duże znaczenie, to tego nie ukrywa. W młodym – jak na dzisiejsze standardy – wieku wyszła za mąż. Ślub odbył się w maju tego roku, a szczęśliwym wybrankiem został Andre Levrone Jr.. To były gracz futbolu amerykańskiego, który wprawdzie wystąpił w drużynach NFL, ale ostatecznie nie zrobił oszałamiającej kariery i zdecydował się porzucić zawodowy sport w wieku 25 lat. Jednak wciąż, jako były sportowiec, rozumie z jaką presją zmaga się Sydney i zna tryb życia na walizkach. Sam taki prowadził.

McLaughlin bardzo szybko dorosła do świadomości, że życie nie polega na kolekcjonowaniu lajków w mediach społecznościowych. Stąd na jej profilach nie zobaczymy wielu scen z życia prywatnego. To jej strefa. Jej oraz jej bliskich. Lecz Amerykanka „kupuje” ludzi właśnie swoją normalnością. Przez to jest rozchwytywana przez największe marki, takie jak Gatorade czy New Balance. Pomimo młodego wieku, jest bardzo świadomą osobą, która a bieżni osiąga znakomite rezultaty.

Ale naszym zdaniem Amerykanka nie wykręcałaby aż tak dobrych czasów, gdyby nie miała znakomitej rywalki. A tak się złożyło, że pod tym względem w rywalizacji na 400 metrów przez płotki trafiła najlepiej, jak tylko mogła. I to dosłownie, bo Dalilah Muhammad to była rekordzistka świata. Chociaż jest sporo starsza od Sydney, gdyż obecnie ma na karku 32 wiosny, to obie zdążyły spotkać się na bieżni w idealnym momencie, kiedy Muhammad wciąż znajdowała się u szczytu swoich możliwości, a McLaughlin weszła w swój najlepszy okres.

W 2016 roku nastolatka nie miała szans z przyszłą mistrzynią olimpijską. W US Trials mogła tylko trzymać się jak najbliżej niej. Ale z każdym kolejnym startem, każdym następnym sezonem, Sydney coraz bardziej deptała swojej rodaczce po piętach. W 2019 roku startowały ze sobą pięciokrotnie, a bilans wyniósł 3:2 dla Muhammad. W tym wszystkim Dalilah wygrała w najważniejszym biegu sezonu – finale mistrzostw świata na 400 metrów przez płotki.

Znamienne jest to, jak wyglądał tamten start. Bardziej doświadczona z Amerykanek od początku podyktowała mocne tempo, licząc na to, że młodsza na finiszu opadnie z sił. McLaughlin jednak ani myślała odpuszczać i na ostatniej prostej zebrała się w pogoń za rywalką. Wprawdzie wówczas Sydney nie dopadła Muhammad, ale wyraźnie się do niej zbliżała. Zapewne po biegu sama rozmyślała, czy akcja mogłaby się udać, gdyby przyspieszyła o jeden płotek wcześniej?

W każdym razie, rywalizacja dwóch Amerykanek w biegu na 400 metrów przez płotki stała się jedną z najbardziej ekscytujących spośród wszystkich lekkoatletycznych konkurencji. W katarskiej Dosze Muhammad wykręciła czas 52.18, którym ustanowiła nowy rekord świata.

Żelazo ostrzy się żelazem – komentowała tę rywalizację McLaughlin, na łamach oficjalnej strony World Athetics przywołując wers jednej z Przypowieści Salomona. Przy okazji Sydney wyjaśniała, że ze starszą rywalką nie łączą ją żadne więzy przyjaźni. Chyba najbliższe prawdy będzie określenie stosunków obu pań jako poprawno-koleżeńskie:

Ludzie mogą to nazwać, jak chcą; to dwóch wspaniałych sportowców, którzy naciskają na siebie, aby być lepszymi. Pomiędzy nami nie ma animozji ani urazy. To tylko dwie osoby, które starają się być jak najlepsze. Nie bylibyśmy w stanie zdobywać rekordów świata bez siebie nawzajem. Dalilah jest świetnym konkurentem.

Liczba mnoga w słowie „rekordów” jest tu nieprzypadkowa. Otóż słowa te padły w 2021 roku… podczas amerykańskich prób olimpijskich, rozgrywanych w Eugene. Dopiero wtedy – również ze względu na sytuację spowodowaną koronawirusem – Muhammad i McLaughlin ponownie spotkały się na bieżni. Dwa lata po najszybszym biegu w historii kobiecych 400 metrów przez płotki. I pięć lat po ich pierwszym, słynnym spotkaniu przed Rio. W tym samym miejscu, na imprezie tej samej rangi. Jednak tym razem Sydney miała do odegrania zupełnie inną rolę. Już nie była drugoplanową bohaterką w cieniu mistrzyni. Wyrosła na jej godną konkurentkę.

I to taką, która potrafi wyciągać wnioski. Muhammad ponownie zaczęła mocno, ale Sydney była na to przygotowana. Następnie przyspieszyła, ale w przeciwieństwie do biegu w Dosze, zrobiła to już na wyjściu z łuku. Tym razem nie brakło jej ani sił ani metrów, by wyprzedzić rywalkę. W dodatku na metę wpadła z czasem 51.90. Jako pierwsza kobieta pokonała 400 metrów przez płotki w czasie szybszym, niż 52 sekundy.

Prawdziwy popis McLaughlin dała już podczas igrzysk olimpijskich w Tokio. Amerykanka była jednym z trzech lekkoatletów – razem z Yulimar Rojas oraz swoim kolegą po fachu, Karstenem Warholmem – którzy podczas igrzysk pobili rekordy świata. Przy czym Sydney wręcz zmiażdżyła swój poprzedni rekord z Eugene. Nowy najlepszy czas wyniósł 51.46 – aż o 44 setne sekundy szybciej. Na takim poziomie to kosmiczna różnica.

WSZYSTKO OBRACA SIĘ WOKÓŁ EUGENE

Stolica Japonii nie nacieszyła się długo rekordem w kobiecych płotkach. McLaughlin udowodniła, że w tym sezonie może być jeszcze szybsza. Dokonała tego nigdzie indziej, jak na Hayward Field w Eugene – w czerwcowych mistrzostwach kraju, które były równocześnie imprezą kwalifikacyjną do mistrzostw świata. Tym razem Sydney pobiła rekord bez udziału jej wielkiej rywalki. Muhammad nie wzięła udziału w imprezie z powodu kontuzji. Ale jako obrończyni tytułu z Dohy, ma zagwarantowane prawo startu na mistrzostwach globu.

To kolejny etap biegowego rozwoju McLaughlin. Podobnie jak Armand Duplantis w skoku o tyczce, McLaughlin wyrasta ponad konkurencję. Już nie potrzebuje przeciwniczek, które zmuszą ją do szybkiego biegania. Sama od początku do końca potrafi pokonać lekkoatletyczną pętlę w szalonym tempie. Kibice zgromadzeni na Hayward Field oraz przed telewizorami, byli tego świadkami. Sydney kolejny raz poprawiła rekord świata – dziś wynosi on 51.41.

Warto podkreślić słowo „dziś”, gdyż  Bob Kersee znakomicie ją prowadzi. To właśnie doświadczony szkoleniowiec położył w jej przygotowaniach nacisk na krótsze dystanse, mające zwiększyć szybkość. Przez to McLaughlin zdarza się wystartować na 60 m ppł w hali, czy też na 100 m ppł na stadionie. Skoro wykręciła rekord świata trzy tygodnie temu, to możemy spodziewać się, że wówczas i tak nie znajdowała się w absolutnym piku formy. Ten zapewne ma przyjść na dniach, kiedy rozgrywane będą decydujące biegi na 400 metrów przez płotki kobiet. Eliminacje w tej konkurencji otwierają dzisiejszy program zawodów. Czyli startują o godzinie 2:05 w nocy polskiego czasu.

Konkurencja? Oczywiście, w Eugene wystąpi Dalilah Muhammad, lecz doświadczona Amerykanka będzie świeżo po wyleczeniu kontuzji. Jest grupa dobrych biegaczek z Jamajki. Być może w Oregonie pałeczkę najgroźniejszej krajowej rywalki McLaughlin po Muhammad przejmie Britton Wilson. Jest o rok młodsza od Sydney, dzięki czemu w kobiecych płotkach mielibyśmy zagwarantowaną znakomitą rywalizację na długie lata. Nie zapominajmy też o rówieśniczce Wilson, doskonale znanej polskim kibicom Femke Bol. Holenderka w tym sezonie pokonała 400 metrów przez płotki w czasie 52.27.

To znakomity wynik, wręcz nieosiągalny dla 99% biegaczek. Ale to zarazem czas o ponad osiem dziesiątych sekundy gorszy od rekordu McLaughlin. I to chyba najlepszy dowód na to, że jeżeli Amerykanka nie popełni na bieżni błędu, nie zahaczy o żaden z płotków, to z całym szacunkiem do jej rywalek, ale będzie się ścigać sama ze sobą. I własnym rekordem świata.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o mistrzostwach świata w Eugene:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

4 komentarze

Loading...