Reklama

Lekkoatletyczne MŚ. Fraser-Pryce jak Fajdek, Crouser z rekordem mistrzostw

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

18 lipca 2022, 08:30 • 7 min czytania 1 komentarz

Shelly-Ann Fraser-Pryce dorównała dziś… Pawłowi Fajdkowi. Jamajka po raz piąty w karierze została mistrzynią świata w biegu na 100 metrów, a jej dwie rodaczki uzupełniły podium. Złoto w pchnięciu kulą zgarnął za to wielki faworyt, Ryan Crouser, choć przez chwilę Amerykanin mógł się obawiać, że powtórzy się to, co przeżywał trzy lata temu w Dosze. Do tego mistrzostwo w biegu na 10000 metrów obronił Joshua Cheptegei, a miejscowych kibiców ucieszyła też Brooke Andersen. Co działo się minionego dnia w Eugene? 

Lekkoatletyczne MŚ. Fraser-Pryce jak Fajdek, Crouser z rekordem mistrzostw

Młot i długie dystanse

Od razu zaznaczmy – o polskich występach piszemy w tym miejscu. A te były naprawdę warte uwagi, jednak nie tylko one zasługiwały na to, by poświęcić im chwilę. Bo przecież w Eugene sporo działo się już wieczorem polskiego czasu. Choćby w rzucie młotem kobiet – gdzie, niestety, nie wystąpiła Malwina Kopron, która odpadła w kwalifikacjach. W finale szans rywalkom nie dała za to Brooke Andersen, liderka tegorocznych list. W ostatnich trzech kolejkach zaliczyła znakomitą serię – 77.42, 77.56 i wreszcie 78.96 m. To był pokaz siły, ale też sygnał wysłany w stronę leczącej kontuzję Anity Włodarczyk. Zawodniczka Grupy Sportowej ORLEN musi się mieć na baczności, bo konkurencja nie śpi.

– Jeszcze do końca to do mnie nie dotarło. Patrzyłam dookoła stadionu i myślałam sobie „Jestem mistrzynią świata”. Zapamiętam ściskanie wszystkim dłoni, robienie sobie zdjęć z fanami. Jestem im niesamowicie wdzięczna – mojemu krajowi, trenerowi, samej sobie, rodzinie, kibicom. Dziękuję każdemu, kto pomógł mi dojść do tego miejsca w mojej karierze – mówiła Andersen po swoim triumfie. Stała się tym samym drugą Amerykanką z rzędu – po DeAnnie Price – która zdobyła mistrzostwo świata w rzucie młotem. Oba te triumfy łączy jednak jedno – nieobecność na mistrzostwach Włodarczyk.

Reklama

Ale takie okoliczności trzeba po prostu umieć wykorzystać.

Również w trakcie sesji porannej w USA o medale rywalizowali długodystansowcy. I wygrał ten, który bronił tytułu, czyli Joshua Cheptegei. Ugandyjczyk sprawę rozstrzygnął bez większego trudu na finiszu, pokazując, że potrafi to robić doskonale i rewanżując się Selemonowi Baredze za igrzyska w Tokio, gdzie to Etiopczyk okazał się najlepszy na 10000 metrów (Cheptegei wygrał z kolei na 5000). Dla Joshui był to też powrót do korzeni – to w Eugene, osiem lat temu, po raz pierwszy pokazał się międzynarodowej publice, zdobywając złoto mistrzostw świata juniorów. – To naprawdę był emocjonalny powrót, który dużo dla mnie znaczył. Udało mi się zdobyć złoto, mam nadzieję, że będę kontynuował swoją dominację – mówił.

A skoro o długich dystansach, warto wspomnieć też o maratonie. Ten, choć bez udziału światowej czołówki, to i tak zaowocował nowym rekordem mistrzostw świata. Od wczoraj wynosi on 2:05:36 i należy do Tamirata Toli z Etiopii. Największym sukcesem 30-latka do tej pory pozostawało srebro z Londynu, wywalczone pięć lat temu. Teraz jest już mistrzem świata, a jego rezultat jest już naprawdę godny uwagi, choć  i tak odbiega od jego życiówki (2:03:39). Swoją drogą złoto Toli wyprowadziło Etiopię na drugie miejsce klasyfikacji medalowej jako jedyny – obok USA – kraj z więcej niż jednym złotem. Tyle że Stany Zjednoczone mają ich w tej chwili sześć. Etiopia dwa.

A skoro już przy tym jesteśmy, to dodajmy, że dzięki zwycięstwu Pawła Fajdka w rzucie młotem, Polska to jedyne państwo z Europy, które na tę chwilę wywalczyło w tych mistrzostwach złoty medal. W sumie brzmi dumnie.

Crouser uniknął powtórki z Dohy

Konkurs pchnięcia kulą sprzed trzech lat został okrzyknięty najlepszym w historii. Całe podium zmieściło się wtedy na przestrzeni jednego centymetra. 22 metry i 91 centymetrów pchnął wówczas Joe Kovacs. O centymetr mniej Ryan Crouser i Tom Walsh. W tej kolejności stanęli zresztą na podium. Tyle że od tamtego czasu Crouser wyrósł na absolutnego dominatora. Pobił wiekowy (i skażony dopingiem) rekord Randy’ego Barnesa, zostając trzecim w historii zawodnikiem, który pchnął kulę ponad 23 metry. Aktualnie najlepszy w dziejach rezultat wynosi 23.37 m. Obronił też złoto igrzysk, w Tokio nie dając szans konkurencji.

Nigdy do tej pory nie był jednak mistrzem świata. W 2017 roku zajął szóste miejsce. W 2019 – jak ustaliliśmy – drugie. Eugene miało być miejscem jego triumfu. To tam w końcu pobijał rekord świata. Nikt nie stawiał na kogokolwiek innego. To przecież Crouser przeszedł niepokonany przez całe dwa sezony – 2020 i 2021.

Reklama

Ale już rozgrzewka powiedziała nam, że niesamowicie groźny będzie Joe Kovacs. W dodatku w tym roku okazało się już, że Ryana da się pokonać. Na halowych mistrzostwach świata dokonał tego Darlan Romani. Choć dodać trzeba, że Amerykanin miał wtedy problemy z nerwem w swojej wypychającej kulę ręce. W pełni zdrowy Crouser miał być nie do pokonania. Kovacs jednak rzucił mu wyzwanie, dwukrotnie obejmując prowadzenie – w trzeciej i, przede wszystkim, piątej kolejce.

Orlen baner

Pchnięcie z piątej było zresztą niemalże takie jak w Dosze – Joe zabrakło dwóch centymetrów, osiągnął 22.89 m. Crouser naprawdę mógł się poczuć jak w „Dniu świstaka” i mieć wrażenie, że wszystko to już przeżył. Tym razem jednak wszedł do koła, zakręcił się, a potem huknął – 22.94 m. Tego wyniku nie poprawił już nikt. Ani Kovacs, ani on sam, ani którykolwiek z jego konkurentów. Zresztą wspomniani Walsh czy Romani nie byli dziś nawet w formie na podium – trzecie miejsce zgarnął kolejny Amerykanin, Josh Awotunde, z wynikiem 22.24 m.

– To specjalne uczucie, zdobyć tytuł w rodzinnym stanie. Pamiętam, że pchałem w tym kole już, gdy miałem 12 lat. 19 lat później osiągnąłem więcej, niż kiedykolwiek mógłbym sobie wymarzyć. W dodatku USA zajęło całe podium i to w mistrzostwach u siebie. Nie zapomnę tego nigdy, to na zawsze będzie jeden z najbardziej pełnych dumy momentów w mojej karierze – mówił Crouser. A Amerykanie pokazali, że lubią hat-tricki. W końcu taki zgarnęli już wcześniej choćby w biegu mężczyzn na 100 metrów.

Dziś o hat-trick pokusiła się też jednak Jamajka.

Shelly-Ann tropem Pawła 

W biegu na 100 metrów kobiet wszyscy mieli nadzieję, że stanie się to, co Crouser jakiś czas temu zrobił w kuli – zostanie pobity wiekowy rekord. Okazało się jednak, że to jeszcze nie tym razem, choć zauważyć trzeba, że poziom i tak był znakomity – padł w końcu nowy najlepszy rezultat w historii mistrzostw świata. A jego autorką została niesamowita Shelly-Ann Fryser-Pryce. Niesamowita, bo na karku ma już 35 lat, a dalej wygrywa i to w stylu, którego pozazdrościłaby jej każda sprinterka. Jamajka swoje pierwsze złoto na indywidualną setkę zdobyła przecież jeszcze w Berlinie, w 2009 roku.

Od tamtego czasu nie triumfowała na tym dystansie tylko dwukrotnie – w 2011 i 2017 roku. W pierwszym z tych przypadków zajęła czwarte miejsce. W drugim nie wystartowała w ogóle, bo była w ciąży. Zresztą poród zaczął się ponoć, gdy… oglądała finał biegu na 100 metrów na mistrzostwach świata. Nie obyło się wtedy bez komplikacji – już w trakcie okazało się, że potrzebne będzie cesarskie cięcie. Wszyscy spodziewali się więc, że Jamajka przejdzie po tym na emeryturę.

A jej zajęło ledwie 10 tygodni, by wrócić do treningów. Z kolei w maju 2018 roku już rywalizowała. W kolejnym sezonie po raz czwarty została mistrzynią świata na sto metrów. Minęły kolejne trzy lata i jest nią po raz piąty. Ogółem złotych medali ma już na koncie dziesięć – do tych z setki dokłada jeszcze cztery ze sztafety 4×100 metrów oraz jeden wywalczony na 200 (z 2013 roku). W sztafecie zresztą pewnie zdobędzie taki i w tym sezonie. Jamajki będą w końcu zdecydowanymi faworytkami, bo w rywalizacji indywidualnej zawłaszczyły dla siebie całe podium – za plecami Shelly-Ann (10.67 s) dobiegły Shericka Jackson (10.73) i Elaine Thompson-Herah (10.81).

CZYTAJ TEŻ: FAJDEK JAK… BUBKA? POLAK CHCE PRZEBIĆ LEGENDĘ TYCZKI

Jamajki są więc niesamowite, ale Shelly-Ann jest niesamowita najbardziej. I podobnie jak Paweł Fajdek, tak i ona może spróbować dorównać Siergiejowi Bubce – Ukrainiec to jak na razie jedyny lekkoatleta, który sześciokrotnie zdobywał złoty medal mistrzostw świata w jednej indywidualnej konkurencji. Z jamajsko-polskiej dwójki jednak tylko Fajdek może zrobić to tak jak legenda tyczki – czyli bez przerw. Choć osiągnięciom Shelly-Ann fakt, że te przerwy miała, w ogóle nie umniejsza.

Ba, jej długowieczność jest przez to jeszcze bardziej imponująca. Tym bardziej, że jamajska weteranka zapewnia, że nie ma zamiaru zwalniać.

Fot. Newspix

Czytaj też: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...