Reklama

Pirania. Historia Piniego Zahaviego

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

18 lipca 2022, 10:24 • 21 min czytania 53 komentarzy

Pini Zahavi nie wie, czym są sentymenty. W świecie futbolu nie dzieli ludzi na przyjaciół i wrogów. Wokół siebie dostrzega jedynie aktualnych, byłych lub przyszłych kontrahentów. Dlatego w topowych klubach zdają sobie sprawę, że najlepiej zacisnąć zęby i żyć z nim w zgodzie. Mają świadomość, że Pini Zahavi daje, by odebrać. I odbiera, by dać. W 2017 roku to właśnie on przeprowadził transfer Neymara z Barcelony do Paris Saint-Germain, a pięć lat później zaserwował Katalończykom na srebrnej tacy Roberta Lewandowskiego.

Pirania. Historia Piniego Zahaviego

Wczoraj za mąciciela i hochsztaplera uważali go zatem kibice w Barcelonie, dzisiaj wściekają się na niego fani w Monachium. Ale to minie. Prędzej czy później również do Bayernu przyprowadzi jakiegoś zawodnika z najwyżej półki, a wtedy jeszcze gdzieś indziej usłyszy, że jest wstrętną, nienasyconą pijawką.

Piniego Zahaviego nie interesują tego rodzaju opinie. On pragnie tylko pieniędzy.

Pini Zahavi – historia agenta Roberta Lewandowskiego

Pirania w bawarskim stawie

Kiedy zimą 2018 roku Pini Zahavi został oficjalnie ogłoszony jako nowy przedstawiciel Roberta Lewandowskiego, działaczom Bayernu Monachium po plecach z pewnością przebiegł zimny dreszcz zaniepokojenia. Izraelskiego biznesmena trudno już bowiem dzisiaj postrzegać jako agenta sensu stricto. Czyli – człowieka opiekującego się zawodnikami, prowadzącego ich za rączkę, planującego im kariery. Oczywiście Zahavi ma w swojej grupie współpracowników odpowiedzialnych za takie zadania, natomiast on osobiście najchętniej angażuje się w największe, najbardziej intratne i prestiżowe tematy. Wkracza do akcji, gdy trzeba wykonać ruch pozornie niewykonalny. Całymi dekadami tkał wokół siebie misterną sieć biznesowo-piłkarskich powiązań, po której teraz porusza się ze swobodą i precyzją pająka. Żeby jednak Zahavi mógł wykorzystać swe rozmaite koneksje oraz zdolności negocjacyjne, potrzebny jest ruch w interesie. Najlepiej – transfer.

Reklama

Pierwotnie spekulowano więc, że misją Zahaviego będzie przeforsowanie przenosin Lewandowskiego do Realu Madryt. Poniekąd potwierdziły to rewelacje „Football Leaks”, gdzie ujawniono, iż agent instruował „Lewego”, w jaki sposób powinien dokuczać władzom Bayernu. Sprawa jednak przycichła, a latem 2019 roku kapitan reprezentacji Polski podpisał nowy kontrakt z klubem. Na niezwykle korzystnych warunkach, jak na standardy Bundesligi.

Nazwisko agenta ponownie zaczęło być regularnie przywoływane w kontekście Bayernu przed rokiem, przy okazji rozmów na temat przedłużenia umowy z Davidem Alabą. Negocjacje ciągnęły się miesiącami, przybrały niezwykle burzliwy obrót i ostatecznie zakończyły się niepowodzeniem. Alaba, po długich trzynastu latach spędzonych w Monachium, zmienił przynależność klubową i dołączył do Realu. Niemiecka prasa za fiasko rozmów obwiniła standardowego kozła ofiarnego w takich sytuacjach, czyli Hasana Salihamidzicia. Tymczasem „Brazzo” czuł się ponoć osobiście obrażony stylem, w jakim rozmawiał z nim Pini Zahavi.

Dyrektor sportowy Bayernu odniósł wrażenie, iż agent Alaby z premedytacją stawia klubowi zaporowe warunki. Zarówno jeśli chodzi o zarobki zawodnika, jak i własną prowizję. Czego zresztą Salihamidzić powiedzieć głośno nie chciał lub nie mógł, to bez ceregieli wypalił Uli Hoeness. – Zahavi to chciwa pirania. Alaba pozwala mu mieć na siebie za duży wpływ. Chodzi tylko o pieniądze – skwitował w swoim stylu honorowy prezes Bayernu w wywiadzie dla Sport1.

Zahavi to chciwa pirania

Uli Hoeness

Później powiązane z Bayernem media donosiły, iż Zahavi celowo skomplikował, a w zasadzie to wręcz popsuł relacje Alaby z klubem, by zainstalować obrońcę w nowym zespole, co dla samego agenta było rzecz jasna o wiele bardziej opłacalne od prostego przedłużenia kontraktu. No a dzisiaj już wiemy, że zamieszanie wokół Austriaka stanowiło jedynie przedsmak transferowej burzy wokół Roberta Lewandowskiego. Także w przypadku siedmiokrotnego króla strzelców Bundesligi Zahavi zdecydował się bowiem na, ujmijmy to, wariant siłowy w kontaktach z Bayernem. Bawarczycy aż tak mocnych ciosów się chyba nie spodziewali.

– Robert chce odejść z Bayernu po ośmiu latach współpracy. W tym czasie dał klubowi wszystko. Teraz, w wieku prawie 34 lat, ma szansę spełnić swoje życiowe marzenie. Ma szansę przenieść się do klubu, o którym od zawsze marzył. Dlaczego odmawiają mu tej możliwości? – pytał Izraelczyk w maju na łamach „BILD-a”. – Dla Roberta Bayern to już historia. Chce odejść tego lata. Ani jemu, ani mnie nie zależy tu na pieniądzach. Prawdą jest, że od miesięcy nie czuje się szanowany przez szefów. Bayern nie stracił Lewandowskiego jako zawodnika, ale Roberta jako człowieka. […] Robert jest bardzo inteligentną osobą, a nie tylko najlepszym napastnikiem na świecie. Dobrze wie, co się wokół niego dzieje i co planował Bayern. Robert wiedział od początku, że chcą go zastąpić Haalandem. Ojciec Erlinga potwierdził mu to wprost jakiś czas temu w osobistej rozmowie. Świat piłki nożnej jest wielki, ale nie ma w nim tajemnic.

Reklama

„Bayern to już historia”. „Bayern stracił Lewandowskiego jako człowieka”… Zahavi tym razem zupełnie nie dbał o subtelność. Miotał takimi tekstami, na jakie agenci piłkarscy nie decydują się właściwie nigdy. Najwyraźniej był w stu procentach przekonany, że zwycięży tę rozgrywkę. No i okazało się, że to nie on blefował, tylko działacze Bayernu, przez kilka tygodni utrzymujący z marsowymi minami, że „Lewy” wypełni swój obowiązujący do 2023 roku kontrakt.

„Lewandowski odszedł kosztem swojej reputacji”. Niemieckie media o transferze Polaka

Sojusznik Laporty

Ściągnięcie do Barcelony tak wielkiej gwiazdy jak Lewandowski, nawet biorąc poprawkę na wiek polskiego napastnika, trzeba postrzegać w kategoriach sukcesu Joana Laporty, który w marcu 2021 roku powrócił na stanowisko prezesa katalońskiego klubu. Co ciekawe, Zahavi i Laporta nie współdziałają po raz pierwszy.

Kiedy Laporta starał się o prezesurę w 2003 roku, jedną z jego najgłośniejszych obietnic wyborczych była zapowiedź sprowadzenia do klubu Davida Beckhama, który miałby stanowić ripostę Katalończyków na kolejne galaktyczne wyczyny Florentino Pereza w Realu Madryt. Słynny przywódca „Królewskich” zaczął zresztą kadencję od wyciągnięcia Luisa Figo właśnie z Barcy, a potem dokładał do kolekcji kolejnych gigantów, tworząc skład rodem z gier komputerowych. – Idea była taka, żeby znów umiejscowić Barcę w centrum zainteresowania. Tak ze sportowego, jak i medialnego punktu widzenia. Manchester United na każdym meczu towarzyskim zarabiał wówczas dwa miliony euro. My? Najwyżej 300 tysięcy. Musieliśmy sprawić, by każdy dzieciak w Singapurze czy Tokio chciał nosić koszulkę Barcelony, a nie Manchesteru – tłumaczył Laporta. Krótko mówiąc, Beckham miał zapewnić drużynie nową jakość na boisku i poza nim.

Na początku czerwca 2003 roku władze „Czerwonych Diabłów” dały oficjalnie zielone światło na transfer Beckhama do Barcelony, jeżeli Laporta wygra wybory. To ostatecznie przechyliło szalę zwycięstwa na jego korzyść. – Zyskaliśmy dzięki temu wiarygodność. Ludzie pomyśleli: „cholera, ci goście są w stanie pojechać do Manchesteru i przywieźć stamtąd super-gwiazdę” – wspominał Marc Ingla, wieloletni współpracownik Laporty.

Cała akcja okazała się jednak kampanijną hucpą.

Nie było żadnego układu między ekipą Laporty oraz Manchesterem United. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, Beckham latem 2003 roku dołączył do… Realu Madryt. Jak więc wyjaśnić zachowanie Anglików, którzy de facto pomogli Laporcie w uzyskaniu prezesury? Cóż, tutaj właśnie wyłania się z cienia Pini Zahavi. To on przekonał działaczy „Czerwonych Diabłów”, by zachowali w tajemnicy porozumienie z Realem i pozowali w mediach na żywo zainteresowanych sprzedażą Beckhama do „Dumy Katalonii”. I nie trzeba chyba dodawać, iż Izraelczyk nie zrobił tego z dobroci serca. Jednym z pierwszych piłkarzy faktycznie ściągniętych na Camp Nou przez Joana Laportę został Rustu Recber – 30-letni turecki golkiper, naturalnie pochodzący ze stajni Zahaviego.

Dziennikarskie początki

Trzeba się cofnąć o kilka dekad, by dobrze zrozumieć procesy, które uczyniły Piniego Zahaviego postacią na tyle potężną na rynku brytyjskim, że aż potrafiącą wpływać na politykę komunikacyjną klubów kalibru Manchesteru United. Zresztą w jego przypadku tak naprawdę wszystko zaczęło się właśnie w Anglii.

Zahavi urodził się 24 sierpnia 1943 roku w miejscowości Nes Cijjona, położonej na południe od Tel Awiwu. Z futbolem związał się jako 22-latek, podejmując pracę w jednej z izraelskich gazet jako dziennikarz sportowy. Szybko zyskał reputację błyskotliwego, przebojowego reportera, który łatwo nawiązuje kontakty i potrafi przywieźć z delegacji naprawdę interesujący materiał. Mimo to, w żadnej redakcji nie zagrzał miejsca dłużej, niż przez kilka lat. Zaczynał w „Hadashot Hasport”, następnie pisał dla „Yedioth Ahronoth”, później publikował między innymi na łamach „Hadashot”. W końcu jeden z kolegów zapytał go, czemu nie zapuści gdzieś korzeni. – Kiedy zmieniasz pracę, w nowej dają ci podwyżkę. A ja nie mam zamiaru do końca życia być ubogim korespondentem sportowym – odparł ponoć Pini.

Przełom w życiu spragnionego luksusów reportera nastąpił w 1979 roku. – Wtedy nauczyłem się zarabiać prawdziwe pieniądze – wyznał.

Zahavi zadebiutował wówczas jako agent, aranżując transfer obrońcy Aviego Cohena z Maccabi Tel Awiw do Liverpoolu. The Reds zapłacili za izraelskiego zawodnika 200 tysięcy funtów, a zatem całkiem sporą sumkę, jak na ówczesne realia. Choć w sumie, to wszystko zostało zainicjowane spontanicznie. Z powodu fatalnych warunków atmosferycznych, Zahavi na kilka godzin utknął na lotnisku Heathrow. Traf chciał, że natknął się tam na jednego z działaczy Liverpoolu. Rozmowa zaczęła się nieźle kleić, więc Pini z głupia frant jął namawiać Anglika, by The Reds przyjrzeli się bliżej wspomnianemu Cohenowi. Jego argumenty trafiły na podatny grunt. – Zahavi zawsze był bardzo przyjacielski. To uczciwy człowiek i świetny rozmówca – opowiadał Cohen na łamach portalu The Guardian.

Pini nie tylko załatwił obrońcy angaż w Liverpoolu, lecz samemu sobie zorganizował przy okazji temat godny pierwszych stron izraelskich gazet sportowych. Nie przestał być przecież dziennikarzem, więc osobiście opisał w prasie kulisy… inspirowanego przez siebie transferu. Wspominał potem, że sprowadziło to na niego gniew kolegów z branży, dlatego nie od razu poszedł za ciosem. Skupił się na robocie korespondenta, otwierając sobie w Wielkiej Brytanii coraz to nowe drzwi. Wkrótce do grona przyjaciół zaczęły go zaliczać takie sławy brytyjskiego futbolu, jak na przykład Kenny Dalglish, Ron Atkinson, Terry Venables czy Graeme Souness. Zahavi spędzał z nimi wakacje, przywoził im do Anglii rozmaite przysmaki i zawsze był gotowy wykonać dla nich jakąś drobną przysługę.

W 1990 roku Dalglish, wówczas piastujący stanowisko managera Liverpoolu, ściągnął na Anfield izraelskiego napastnika Ronny’ego Rosenthala. Kto pośredniczył w transakcji, wiadomo. – Wszyscy dziennikarze frymarczą. Informacjami, ludźmi. Ja po prostu zacząłem robić to otwarcie – tłumaczył Zahavi.

Dla początkującego agenta trudno było o lepsze miejsce do spokojnego rozwijania skrzydeł, niż liga angielska przełomu lat 80. i 90. Odcięta od europejskich pucharów, hermetyczna, wręcz zacofana. Wielu brytyjskich szkoleniowców samą możliwość rozmowy z człowiekiem tak bywałym, jak Zahavi traktowało niczym okazję do poszerzenia horyzontów. Izraelczyk zwykł żartować, że trenerzy z Anglii nie wiedzieli nawet, kto jest aktualnym liderem rozgrywek w Hiszpanii czy we Włoszech. Nie mieli najmniejszego rozeznania na zagranicznych rynkach. Potrzebowali więc życzliwego doradcy, no a Pini zawsze chętnie służył im radą.

Oczywiście nie za darmo.

Bayern robi ze sprzedaży Lewandowskiego sukces, ale długo było inaczej

Pierwszy „superagent”

Zahavi nie ograniczał się rzecz jasna tylko do działania na wyspach. Po upadku Związku Sowieckiego przydały mu się kontakty, jakich dorobił się za żelazną kurtyną. – Pini przyjaźnił się z legendarnym trenerem Walerym Łobanowskim. Reprezentował też Wasilija Kulkowa ze Spartaka Moskwa oraz Siergieja Jurana z Dynama Kijów. Obu kupiła moja Benfica – opisywał w swojej autobiografii Sven-Goran Eriksson, trener „Orłów” w latach 1989-1992. Później serdeczna znajomość ze Szwedem pozwoliła Piniemu rozepchnąć się łokciami w Italii, gdzie współpracował między innymi z Marcelo Salasem i Juanem Sebastianem Veronem z Lazio Rzym. Obu próbował zresztą swego czasu ulokować w Manchesterze United – z Chilijczykiem się nie udało, w przypadku Argentyńczyka osiągnął sukces. Zdjęcie obrazujące swą zażyłość z sir Alexem Fergusonem Zahavi traktuje jako jedną z najbardziej drogocennych pamiątek.

Przy okazji transferu Ejala Berkowica do West Hamu United w 1997 roku, Zahavi usłyszał zaś o niezwykle utalentowanym wychowanku „Młotów” – Rio Ferdinandzie. Szybko oczarował młodego defensora, owinął go sobie wokół palca i zaczął sterować jego karierą. Efekt? Już w 2000 roku Anglik za 18 milionów funtów trafił do Leeds United, stając się najdroższym obrońcą w historii futbolu. „Pawie” nie nacieszyły się nim jednak zbyt długo. Dwa lata później Ferdinand ponownie znalazł się bowiem na ustach całej Wielkiej Brytanii, tym razem przenosząc się do Manchesteru United za 30 dużych baniek.

Kolejny rekord transferowy.

Mówiło się, iż działacze Leeds wcale nie chcą się rozstawać ze swoją perełką. Zahavi pogroził im jednak palcem w mediach.

– Muszę zaznaczyć, że Rio to lojalny żołnierz. Jeśli każą mu zostać, będzie grał i da z siebie wszystko. Leeds to jego dom. Wiem jednak, że to, czego Rio w tej chwili naprawdę pragnie, to dołączenie do Manchesteru United. Chce grać dla większego i lepszego klubu. Chce występować w Lidze Mistrzów, zdobywać tytuły i medale. Przypominam, że za rok będzie mógł aktywować klauzulę, która pozwoli mu odejść z Leeds. Nam zależy tylko na przyspieszeniu tego procesu – stwierdził agent w rozmowie z BBC. Dla angielskiej opinii publicznej był to olbrzymi szok. Jak to, piłkarz i jego otoczenie dyktują warunki klubowi? Jak to: „jeśli każą mu zostać”, skoro zawodnik ma po prostu kontrakt do wypełnienia? Zahavi już kilkadziesiąt lat temu rozumiał jednak procesy, które dzisiaj są rzecz jasna ewidentne dla każdego. Dostrzegł, że w XXI wieku rynkiem transferowym będą rządzić nie kluby, tylko piłkarze. Gwiazdy. I ich agenci.

Angielska prasa zaczęła łączyć kropki.

Pojawiły się pierwsze artykuły, komentujące powiązania „superagenta” Zahaviego. Sfotografowano go na lotnisku w Londynie. Wsiadł do taksówki w Manchesterze. Był na kolacji z przedstawicielem Liverpoolu. Z tym się spotkał, z tamtym ponoć rozmawiał przez telefon. Zna go każdy działacz w Premier League, cenią go też politycy i przedsiębiorcy. Cały tłum gwiazd futbolu uświetnił swoją obecnością wesele jego córki. Pini, Pini, Pini. Wszędzie Pini. Okazało się, że na początku bieżącego stulecia Zahavi był w mniejszym bądź większym stopniu zaangażowany w lwią część najgłośniejszych transferów w angielskiej ekstraklasie.

Jeden z jego podopiecznych, Yakubu Ayegbeni, tylko w latach 2003-2007 trzykrotnie zmienił przynależność klubową. Najpierw przeniósł się z Maccabi Hajfa do Portsmouth, następnie wylądował w Middlesbrough, a później trafił do Evertonu. Wyszło na jaw, że za pośrednictwo przy drugim z wymienionych transferów Zahavi zarobił na czysto trzy miliony funtów, co w tamtym czasie stanowiło rekord, jeśli chodzi o (ujawnioną) prowizję dla agenta. Zresztą Izraelczyk miał też chrapkę na trzeci wielki transfer z udziałem Rio Ferdinanda. W 2005 roku próbował umieścić Anglika w Chelsea. Finalnie nic z tego jednak nie wyszło i agent musiał się zadowolić wynegocjowaniem dla obrońcy najbardziej okazałego kontraktu w Manchesterze United. A może od początku o to mu chodziło? Rozmowy na temat nowej umowy trwały 16 miesięcy i w pewnym momencie atmosfera stała się tak nieprzyjemna, że Ferdinand został nawet wygwizdany na Old Trafford.

Zahavi dał, Zahavi może odebrać. Bez sentymentów, również dla Fergusona.

Czerwony dywan przed oligarchami

Kluczowym biznesowo-politycznym protektorem Piniego Zahaviego przez lata był jego przyjaciel z dzieciństwa, Ja’akow Szachar, właściciel Maccabi Hajfa. Agent mógł też liczyć na przychylność Ehuda Olmerta oraz Re’uwena Riwlina, prominentnych izraelskich polityków. Wschodnioeuropejskie szlaki przetarł przed nim natomiast Eli Azur, potentat branży medialnej i hazardowej. I warto się nad tym wątkiem przez chwilkę zatrzymać. Choć związki Zahaviego z Rosją to w sumie temat-rzeka. Pini odegrał przecież istotną rolę w wypuszczeniu dżina z butelki, czyli umożliwieniu przejęcia Chelsea przez Romana Abramowicza.

Wiosną 2003 roku The Blues nieubłaganie chylili się ku bankructwu. Właściciel Ken Bates zdawał sobie sprawę, że wielkimi krokami zbliża się termin uregulowania długów, liczonych już wówczas w dziesiątkach milionów funtów, a klubowa kasa świeci pustkami. Wysłał więc Trevora Bircha, swojego zaufanego współpracownika, na rozpaczliwe poszukiwania inwestora, który uchroniłby Chelsea przed całkowitym upadkiem. Birch swoją misję zaczął od wizyty w restauracji Les Ambassadeurs, gdzie umówił się na spotkanie z dwoma piłkarskimi agentami – Jonathanem Barnettem oraz Pinim Zahavim. Zdradził im, jaka jest realna sytuacja klubu. Przyznał, że ani piłkarze, ani pracownicy Chelsea nie otrzymają następnych wynagrodzeń, a The Blues lada dzień ogłoszą niewypłacalność. O ile nie pojawi się ratownik.

Zahavi natychmiast skontaktował go z Abramowiczem.

Sam poznał oligarchę kilka tygodni wcześniej i dowiedział się o jego pragnieniu, by wepchnąć się ze swoją fortuną na piłkarski rynek w Anglii. Ponoć Abramowicz w pierwszej kolejności chciał zainwestować w Manchester United lub Tottenham Hotspur, lecz Pini wybił mu to z głowy i podsunął lepszą koncepcję, na którą powiązany z Władimirem Putinem biznesmen przystał. A reszta, jak to się mówi, jest już historią. W Premier League rozpoczęła się zupełnie nowa era transferowych szaleństw, a przy okazji świat sportu poznał też zupełnie nowy wymiar sportswashingu. Pini Zahavi pękał z dumny, że to właśnie on tak sprytnie pokierował całą sytuacją. Miał tylko żal do Kena Batesa, że z całej transakcji nic mu nie skapnęło. – Nie dostałem w zamian nawet butelki szampana… – skarżył się.

– Gdzie byłaby dzisiaj Chelsea, gdyby nie pieniądze Romana Abramowicza? – pytał potem na łamach The Guardian. – Sytuacja klubu była katastrofalna. Trevor Birch przyszedł i na kolanach błagał o pomoc. Tymczasem pieniądze Abramowicza uczyniły klub jednym z najlepszych na świecie.

Izraelczyk oczywiście i tak swoje na Stamford Bridge zarobił. Jak to on. Pośredniczył przy całym szeregu głośnych transferów, żeby wspomnieć choćby o kupnie Didiera Drogby czy Petra Cecha. Był też uwikłany w gigantyczny skandal z przenosinami Ashleya Cole’a z Arsenalu do Chelsea, aczkolwiek wyszedł z afery bez szwanku. Na jakiej zasadzie funkcjonował w klubie na pierwszym etapie rządów Abramowicza, najlepiej obrazuje zresztą anegdota opowiedziana przez Barry’ego Silkmana, innego agenta. – Chelsea od dłuższego czasu interesowała się Geremim, lecz nie było jej stać na transfer. Zaraz po wkroczeniu Abramowicza skontaktowałem się więc z Pinim Zahavim. Zapytałem, co sądzi o możliwości zakupu Geremiego. Po chwili oddzwonił. Byliśmy dogadani.

Kupujecie? Kupujemy. I kupili. Żeby wszystko w życiu było takie proste.

Gorzej na kontaktach z Zahavim i jego znajomymi wyszło Portsmouth. Agent zaangażował się w przemiany właścicielskie także w tym klubie, lecz w 2010 roku ekipa z Fratton Park upadła i tak naprawdę nie zdołała w pełni stanąć na nogi do dziś.

Millwall, Chelsea, West Ham. Najsłynniejsze puby kibiców w Londynie [REPORTAŻ]

Piłkarze-marionetki

W świecie futbolu nie istnieją drzwi zamknięte przed Pinim Zahavim. Mężczyzna lubi działać sam, ale w każdym znaczącym piłkarsko kraju ma swojego człowieka, czy nawet całą grupę współpracowników, którzy informują go o najciekawszych młodych piłkarzach na danym rynku. Przed laty agent doszedł jednak do wniosku, że rola pośrednika to za mało dla osoby o jego wiedzy i możliwościach. Zainteresował go wówczas owiany złą sławą model Third-Party Ownership (TPO).

W jego ramach strona trzecia – na przykład agencja managerska lub zewnętrzny fundusz inwestycyjny – może przejąć całość, czy przynajmniej część praw finansowych do danego zawodnika. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że wywraca to do góry nogami tradycyjny porządek w świecie futbolu, gdzie co do zasady przyzwyczajeni jesteśmy do sytuacji, gdy klub X płaci klubowi Y za zawodnika Z. Jednak model TPO szybko się przyjął na przykład w Ameryce Południowej, Rosji czy krajach Półwyspu Iberyjskiego. Zahavi oczywiście nie omieszkał z tego skorzystać. – Nie jestem już agentem. Posiadam piłkarzy. Dosłownie posiadam ich na własność, to jest przyszłość – powiedział jednemu ze swoich przyjaciół w 2000 roku, według ustaleń dziennikarzy New York Times. Kilka miesięcy później Gustavo Mascardi, argentyński wspólnik Zahaviego, zgarnął połowę z 10 milionów funtów odstępnego za transfer Juana Pablo Angela z River Plate do Aston Villi.

Maszyna ruszyła.

Posiadam piłkarzy. To jest przyszłość

Pini Zahavi

Chyba w żadną inną sprawę od lat stroniący od kamer Zahavi aż tak mocno nie zaangażował się publicznie, jak w obronę modelu Third-Party Ownership. I trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, jaki numer Izraelczyk wykręcił przed laty ze swoim bliskim partnerem biznesowym – Kią Joorabchianem.

Czym jest Third-Party Ownership?

Pisaliśmy: „W 2004 roku Corinthians było na finansowym dnie. Drugi najpopularniejszy klub Brazylii, a finansowo w strzępach. Właśnie wtedy w klubie pojawiło się Media Sports Investments. Na wejściu wyłożyło 20 milionów euro, spłacając długi. Alberto Dualib, prezydent rządzący Corinthians od dwóch dekad, przyjął ofertę. MSI przewodził pochodzący z Iranu, a wychowany w Anglii, Kia Joorabchian. Dorobił się kasy na giełdzie, ale przede wszystkim na znajomości z rosyjskim oligarchą Borisem Bieriezowskim, dla którego robił w interesy Stanach Zjednoczonych. To Bieriezowski miał stać za plecami MSI, wspólnie z gruzińskim biznesmenem Badrą Patarkatsiszwilim. Obaj panowie od budżetu mieszkali w Anglii, bo w swoim czasie dorobili się majątków w taki sposób, że później byli ścigani w swoich krajach listami gończymi. Jeden wyprowadził kasę z Aerofłotu, drugi z gruzińskiego przemysłu ciężkiego. W mediach pozowali na dysydentów.

Dobrodzieje rzucili więc kolejne fundusze na Corinthians. Ponad 30 milionów euro sprowadziło do klubu różne gwiazdy. Transfer największej z nich, Carlosa Teveza, jeden z argentyńskich dziennikarzy, Ezequeil Fernando Moores, komentował w radiu wraz z prezydentem Boca, Mauricio Macrim:

– Nie przeszkadza ci, że sprzedałeś 21-latka rosyjskiej mafii?
– Boca nie sprzedało Teveza rosyjskiej mafii! Sprzedało go Corinthians…

Niby racja. Ale pieniądze do Argentyny trafiły z dziwnych kont prosto z rajów podatkowych. Moores przytomnie alarmował, że to nowy sposób cwaniaczków na to, by prać brudny szmal. Te zarzuty powielał też później The Guardian, już w kontekście działalności MSI w West Hamie.

Tevez zrobił w Brazylii furorę, a klub wywalczył mistrzostwo. Wówczas MSI postanowiło wznieść się półkę wyżej, czyli zaatakować Europę. Latem 2006 roku chcieli wykupić West Ham United, zaczynając od umieszczenia tam Carlosa Teveza i Javiera Mascherano w ramach dwóch hitowych „transferów”. Tymczasem Corinthians, z którego już się wówczas wycofywali, legło w gruzach. Do klubu weszła policja, na Joorabchiana wydano nakaz aresztowania, tak samo na Bieriezowskiego i jego gruzińskiego kompana. Klub spadł z ligi. Bo to zaklęte koło: ktoś przejął długi, ale z kolei klub miał potem długi wobec niego”.

Na czym zatem polegał szwindel?

Ano na tym, że Mascherano i Tevez ani przez moment nie znaleźli się w całkowitej mocy West Hamu. Właścicielem obu utalentowanych piłkarzy pozostał Kia Joorabchian, za którym stali wspomniani oligarchowie. Teoretycznie TPO nie było jeszcze wtedy nielegalne w Premier League, lecz tylko pod warunkiem, że trzecia strona nie zyskuje choćby najmniejszego wpływu na politykę kadrową klubu. Tymczasem Joorabchian jak najbardziej mógł na ekipę „Młotów” wpływać, na przykład w dowolnej chwili transferując Teveza oraz Mascherano do innego klubu. Wszystko zależało od niego. Działacze West Hamu prawdopodobnie zdawali sobie z tego sprawę, lecz zdrowy rozsądek odebrała im wizja wielkich inwestycji Bieriezowskiego et consortes. Ukarano zatek klub, a niecny proceder ukrócono. Sheffield United, które spadło z Premier League za plecami „Młotów”, poszło do sądu i wygrało. West Ham i tak miał szczęście, że karnie go nie relegowano. Ale oprócz 5,5 milionów funtów kary, musiał jeszcze wypłacić Sheffield blisko 20-milionowe odszkodowanie.

Pini Zahavi swoich związków z grupą Media Sports Investments nigdy nie krył. Kiedy West Ham prezentował Teveza i Mascherano zdumionym brytyjskim dziennikarzom, Izraelczyk pojawił się nawet na sali konferencyjnej. Potem przyznał, iż było jego pomysłem, by Joorabchian powalczył o przejęcie West Hamu.

Życie naznaczone cierpieniem. Kariera Carlosa Teveza

Cypryjski łącznik

Kilka lat temu FIFA wypowiedziała wojnę TPO i w wielu krajach tego rodzaju praktyki zostały mocno utrudnione, a finalnie zakazane. Zahavi jest jednak zbyt kreatywny, by dać się wyhamować. Dziennikarze „Der Spiegel” precyzyjnie prześledzili, w jaki sposób agent w tej chwili prowadzi interesy, na podstawie dziwnych przepływów finansowych, towarzyszących kolejnym transferom Lazara Markovicia, byłego gracza Partizana Belgrad, Benfiki czy Liverpoolu. Natomiast belgijska prokuratura zarzuciła niedawno przedstawicielowi Roberta Lewandowskiego, że za pośrednictwem zarejestrowanej w raju podatkowym firemki przejął kontrolę nad klubem Royal Excel Mouscron i uczynił zeń pralnię pieniędzy, przy wykorzystaniu swoich znajomości na Cyprze.

Konkretnie – w Apollonie Limassol.

A skąd Zahavi wziął się ze swoimi wpływami akurat tam? Pisaliśmy o tym przed laty. „Zahavi to jeden z najlepszych kumpli Mariosa Lefkaritisa – Cypryjczyka, który z pomocą izraelskiego przyjaciela zbudował wokół siebie prawdziwą futbolową monarchię. Lefkaritis jest postacią tak barwną, że wszyscy skorumpowani rodzimi działacze powinni wywiesić sobie jego portret nad łóżkiem. Dla ludzi z obsesją na punkcie władzy – wzór tego, jak po nią bezkarnie sięgać. Dla organów ścigania – najgorszy koszmar. Człowiek o ogromnych wpływach na Cyprze, a za sprawą między innymi Zahaviego, również daleko poza jego granicami.

Swoją pozycję zbudował dzięki firmie Petrolina, której głównym udziałowcem jest od niemal pół wieku. Obecnie siedmiu z dziesięciu członków zarządu Petroliny to Lefkaritisowie. Między innymi dzięki rodzinnym wpływom, jego bratanek przez długi czas umykał wymiarowi sprawiedliwości, mimo udowodnionych zarzutów o pedofilię. Marios nigdy też nie ukrywał, że jego największą miłością jest Apollon, klub z rodzinnego Limassol. Oficjalnie Lefkaritis nie zajmował jednak nigdy pozycji w swoim ukochanym klubie. Przez kilkadziesiąt lat należał natomiast do Komitetu Wykonawczego UEFA i oczywiście prężnie działał jako szef cypryjskiej federacji piłkarskiej. Oficjalne zatrudnienie w Apollonie uniemożliwiałoby mu zajmowanie znacznie ważniejszej dla jego klubu i interesów z Zahavim funkcji w cypryjskiej federacji. Gdy jednak spojrzeć na listę sponsorów klubu, jedną z głównych pozycji  od lat zajmuje na niej – cóż za niespodzianka – Petrolina”.

„Football Leaks” ujawniło, iż właścicielem sporej części udziałów w Apollonie jest… Zahavi, oskarżany jako się rzekło o uczynienie z cypryjskiej drużyny „stacji tranzytowej”. Miał ściągać do Apollonu zawodników tylko po to, by lada moment sprzedać ich znacznie drożej do innego z kontrolowanych przez siebie klubów – wspomnianego Royal Excel Mouscron. I rzeczywiście, swego czasu transfery na linii Apollon – Mouscron odbywały się nadspodziewanie często.

Podobne historie można mnożyć. Na przykład Gonzalo Higuain, zanim zmienił w 2007 roku River Plate na Real Madryt, zanotował z pozoru nieistotny przystanek w drugoligowym szwajcarskim FC Locarno. Na dziwnym dealu zarobił tercet HAZ – Fernando Hidalgo, Gustavo Arribas oraz Pini Zahavi.

Transfer wszech czasów

Pełnię swojej potęgi Pini Zahavi zademonstrował piłkarskiemu światu w 2017 roku. Ostatecznie pierwsze pogłoski o możliwych przenosinach Neymara z Barcelony do Paris Saint-Germain traktowano powszechnie jako bajeczki dla naiwnych. Tymczasem Zahavi, jak gdyby nigdy nic, ruszył do akcji. Telefony, spotkania, podróże. Niekończące się uściski dłoni, kilogramy belgijskich czekoladek i kubańskich cygar, dziesiątki toastów wzniesionych francuskim szampanem.

W końcu doprowadził do porozumienia.

– Neymar zrobił to, co musiał zrobić z jednego ważnego powodu. Na świecie są trzy piłkarskie supergwiazdy: Messi, Ronaldo i właśnie Neymar. Oni nie mogą grać w jednym klubie. Na Camp Nou Brazylijczyk był zawsze numerem dwa za Leo. W rzutach wolnych, karnych, wszystkim innym. Przyszedł do Hiszpanii jako młodziutki piłkarz. Rozwinął się. Teraz jest wielki. Ma 26 lat i osiem-dziewięć sezonów gry na szczycie. Potrzebuje niepodległości. PSG ma wielkie plany. Przed Neymarem nikt nie chciał oglądać ligi francuskiej poza samymi Francuzami. Ney to zmienił – tłumaczył Pini na łamach „Przeglądu Sportowego”.

222 miliony euro odstępnego. Największy transfer wszech czasów, absolutna demolka dla światowego rynku i jeszcze większe pole do popisu dla agentów, niż kiedykolwiek wcześniej. Pini Zahavi znów dopisał kilka odręcznych zdań do jednego z istotnych rozdziałów w najnowszej historii futbolu. No i zgarnął tłuściutką, przeszło 10-milionową prowizję. Potem zresztą przydał się też działaczom PSG, gdy trzeba było namówić właściciela Monaco do rozstania z Kylianem Mbappe.

– Zrobiłem największe transfery w dziejach piłki. Nie ma wielkiego transferu w historii, w którym nie brałem udziału. Nie ma miejsca na międzynarodowej scenie piłkarskiej, gdzie nie miałbym wpływu lub władzy – w przypływie szczerości przyznał w rozmowie z Der Spiegel.

Jak to świadczy o współczesnym futbolu? Oceńcie sami.

CZYTAJ WIĘCEJ O ROBERCIE LEWANDOWSKIM:

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

53 komentarzy

Loading...