Reklama

Szybcy i wściekli. Amerykanie i Jamajczycy mają w Eugene sporo do udowodnienia

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

16 lipca 2022, 13:42 • 9 min czytania 3 komentarze

Nie trzeba nikogo przekonywać, że Stany Zjednoczone są największą lekkoatletyczną potęgą świata. Spośród wszystkich konkurencji „Królowej Sportu”, prawdziwym oczkiem w głowie Amerykanów są biegi sprinterskie. Do najsłynniejszego z nich – biegu na 100 metrów mężczyzn – gospodarze przystąpili z trzema najszybszymi obecnie zawodnikami na świecie. Do tego mają też czwartego szybkiego zawodnika – jest nim Christian Coleman, który ma prawo startu w mistrzostwach jako obrońca tytułu. Biegacze z USA są szybcy i wściekli po niepowodzeniu, którego doznali podczas igrzysk olimpijskich w Tokio. Zupełnie tak, jak ich odwieczni rywale – Jamajczycy. Stąd wszystko wskazuje na to, że w Eugene obejrzymy kolejną część tej klasycznej, sprinterskiej rywalizacji.

Szybcy i wściekli. Amerykanie i Jamajczycy mają w Eugene sporo do udowodnienia

MIAŁA BYĆ DOMINACJA

Podczas igrzysk olimpijskich w Tokio, zawodnicy z USA na dystansach 100, 200 i 400 metrów nie wywalczyli ani jednego indywidualnego złota. Ale najbardziej bolała ich setka mężczyzn. Po tym jak Usain Bolt zakończył karierę, Stany Zjednoczone liczyły na pierwszego mistrza olimpijskiego na tym dystansie od czasów Justina Gatlina. Czyli od igrzysk olimpijskich w Atenach.

Na taki scenariusz wskazywały wyniki światowych list. Do momentu rozpoczęcia igrzysk olimpijskich w Tokio, ośmiu spośród dziesięciu najszybszych sprinterów świata reprezentowało Stany Zjednoczone.

Reklama

Jankesi na 100 metrów mogli wystawić trzech reprezentantów, wyłonionych tradycyjnie w amerykańskich próbach olimpijskich. I tak w Kraju Kwitnącej Wiśni wystartowali Trayvon Bromell, Ronnie Baker oraz Fredrick Kerley. Czyli odpowiednio pierwszy, trzeci i piąty najszybszy zawodnik świata. Mistrzostwo olimpijskie? Kibice ze Stanów Zjednoczonych mieli podstawy sądzić, że trójka ich reprezentantów zapełni całe podium.

Ostatecznie mistrzem olimpijskim został Marcell Jacobs z Włoch. Jeżeli nazwisko „Jacobs” nie bardzo kojarzy wam się ze słoneczną Italią, to cóż, macie rację. Marcell urodził się w Stanach Zjednoczonych, ale niech odłożą kamienie ci, którzy pragną obrzucić nimi farbowanego lisa. Jacobs zamieszkał we Włoszech jeszcze przed ukończeniem pierwszego roku życia. Mimo wszystko dla Amerykanów, dla których srebrny medal wywalczył Fred Kerley, był to dodatkowy pstryczek w nos.

CZYTAJ TEŻ: MARCELL JACOBS. SYLWETKA NOWEGO KRÓLA SPRINTU

Generalnie, ich dorobek można było uznać za wielką porażkę. W szczególności występ – tak się przynajmniej wydawało – najszybszego z nich, Trayvona Bromella. Amerykanin w półfinale był tak pewny awansu, że odpuścił końcówkę biegu. Jakież było jego zaskoczenie, kiedy pierwszy na mecie zameldował się Zharnel Hughes, a drugi Enoch Adegoke. Trayvon przegrał z Nigeryjczykiem o jedną tysięczną sekundy, ale jego czas (9.996) okazał się za słaby na to, by wejść do finału.

I tak miała być dominacja, a wyszła kompromitacja. Jednak w Eugene wszystko ma pójść – a raczej przebiec – po myśli gospodarzy.

Reklama

KONKURENCJA SIĘ WYKRUSZYŁA

Zwłaszcza, że zawodnicy z USA mają coś do udowodnienia na samych mistrzostwach świata. Owszem, w ostatnich dwóch edycjach tej imprezy Justin Gatlin i Christian Coleman zajmowali dwa pierwsze miejsca na podium. Pięć lat temu, w Londynie, udało im się nawet zrzucić z piedestału samego Usaina Bolta. Ale w historii mistrzostw globu Amerykanie tylko dwa razy zajęli całe podium. Miało to miejsce w 1983 i 1991 roku. Gdzie mieliby powtórzyć ten wyczyn, jeżeli nie w Eugene – domu amerykańskiej lekkoatletyki? Kiedy, jeżeli nie w takim momencie?

W końcu Amerykanie i tym razem wystawiają najszybszych ludzi w sezonie. Obecnie pierwsze miejsce na światowych listach zajmuje Fred Kerley, który pobiegł 9.76. Zaraz za nim znajduje się Trayvon Bromell, z season best 9.81. Trzecim najszybszym biegaczem jest Marvin Bracy, który wykręcił czas 9.85. Dodajmy, że Bracy okupuje trzecią lokatę ex aequo z jamajskim weteranem Yohanem Blakiem, oraz Kenijczykiem – Ferdinandem Omanyalą.

Orlen baner

I od tego ostatniego zacznijmy. Bo wiecie, można powiedzieć, że Amerykanie przed Tokio znajdowali się w podobnie komfortowej sytuacji, lecz ostatecznie bieżnia ich zweryfikowała. Lecz w tym sezonie wielu konkurentów Jankesów po prostu się wykruszyło, czy też przybyło do Eugene z formą stojącą pod znakiem zapytania.

Na przykład Kenijczyk, który w normalnych warunkach powinien mieć chociaż kilka dni na aklimatyzację na miejscu, miał problemy z otrzymaniem wizy wjazdowej. Zrezygnowany, wydał nawet oświadczenie w którym informował, że zabraknie go na mistrzostwach. Ostatecznie otrzymał niezbędny dokument dopiero w czwartek – na 33 godziny przed pierwszymi biegami na 100 metrów. Twitterowy profil „Track & Field Gazette” poinformował, że biegacz powinien znaleźć się na miejscu na 3 godziny przed rozpoczęciem rywalizacji. Po 22 godzinach lotu. Trudno było wymagać tego, by po długiej i męczącej podróży Kenijczyk nagle pokazał się z dobrej strony. W takich warunkach czas 10.10 i awans do półfinałów z trzeciego miejsca (za reprezentantami Japonii i Nowej Zelandii) już może uchodzić za sukces.

Swoją gotowość do startu zapowiadał mistrz olimpijski, Marcell Jacobs. Ale słowa to jedno, a czyny to drugie. Niewiele wskazuje na to, by Włoch mógł wybiegać na Hayward Field coś więcej, niż miejsce w finale. W tym sezonie nie omijały go kontuzje, przez które opuszczał mityngi Diamentowej Ligi. Aby nie ryzykować odnowienia się świeżo wyleczonego urazu, biegacz wycofał się nawet z występu tego cyklu w Sztokholmie. A te zawody odbyły się na początku lipca. Zatem Jacobs przyjeżdża do kraju swojego ojca bez wielkiej formy. W tym roku jeszcze nie udało mu się pobiec setki w czasie poniżej dziesięciu sekund. W pierwszym biegu na mistrzostwach wyrównał swój najlepszy wynik sezonu – 10.04 – ale wątpimy, by stać go było na znacznie szybsze bieganie. Wprawdzie przed igrzyskami również niewielu upatrywało w nim kandydata do złotego medalu, jednak biorąc pod uwagę obecne okoliczności, złoto mistrzostw świata wydaje się jeszcze bardziej nierealne.

Podczas igrzysk olimpijskich w Tokio swój prime time przeżywał Andre De Grasse. Kanadyjczyk nieco lepiej radzi sobie na dystansie 200 metrów, ale są zawodnicy, którzy potrafią sprawnie łączyć obie konkurencje i Andre należy do tego grona. W Tokio ustanowił swój nowy rekord życiowy na 100 metrów – 9.89. Oczywiście, to też sprawka superszybkiej bieżni (taka sama jest w Eugene), jednak nawierzchnia była przecież równa dla wszystkich. Tymczasem De Grasse w finale zdołali pokonać tylko Jacobs i Kerley.

Niestety, w tym sezonie De Grasse na razie jest cieniem samego siebie. Na początku roku biegacz zmagał się z kontuzją stopy. Z kolei w czerwcu koronawirus wykluczył go z mistrzostw Kanady. Na 100 metrów legitymuje się czasem o jedną setną gorszym od wspomnianego Jacobsa – czyli 10.05. Jednak prawdziwym zmartwieniem Andre zdaje się być 200 metrów. Mistrz olimpijski wybiegał w tym sezonie najsłabszy czas (20.38) ze wszystkich czterech reprezentantów Kanady, powołanych do rywalizacji tej konkurencji. Nawet rezerwowego Brendona Rodneya (20.29).

Nie przepadamy za takimi określeniami, jak „zawodnik turniejowy”. Kanadyjczyk wcześniej znakomicie radził sobie na wielkich imprezach, bo był do nich świetnie przygotowany. Ale jeżeli tym razem De Grasse ponownie zaskoczy, to nie pozostanie nic innego, jak stworzyć takie hasło na Wikipedii (sprawdzaliśmy, jeszcze nie istnieje) i wkleić tam zdjęcie kanadyjskiego biegacza.

Kto jednak może rywalizować z Amerykanami? Spoglądając na biegaczy, którzy brali udział w finale w Tokio wydaje się, że nikt. Akani Simbine legitymuje się najlepszym czasem sezonu na poziomie 10.02. Chińczyk Su Bingtian miał swój wielki moment w Japonii, gdzie wygrał półfinał i ustanowił nowy rekord Azji (9.83). Lecz w tym sezonie nawet nie startował przed mistrzostwami. Z dwóch półfinałowych pogromców Bromella – Hughesa i Adegoke – Brytyjczyk biega przeciętnie, a Nigeryjczyka nie zobaczymy w ogóle. Zresztą z piątku na sobotę Bingtian i Hughes wystartowali w jednym biegu z Fredem Kerleyem. Amerykanin, lider światowych list, odstawił reprezentanta Wielkiej Brytanii o całe dwadzieścia setnych sekundy. Chińczyk był zaledwie piąty i do następnego etapu przeszedł tylko przez czas – 10.15. Jednak nie ma się co oszukiwać, z takim bieganiem Ameryki nie podbije.

REWANŻ ZA TOKIO. TYLKO CZYJ?

W dodatku pamiętajmy, że w Eugene Amerykanie będą mogli wystawić czterech reprezentantów. Tym ostatnim, wykraczającym poza zwyczajowy limit maksymalnie trzech zawodników w jednej konkurencji, jest Christian Coleman. Nie wystartował on w finale mistrzostw Ameryki, który decydował o miejscach w składzie, a jego najlepszy czas sezonu – 9.87 – plasuje go na ósmym miejscu wśród najszybszych stumetrowców Anno Domini 2022. Ale ma prawo startu jako wciąż aktualny mistrz świata. Swoją drogą, niech o sile Amerykanów świadczy fakt, że złoty medalista z Dohy oraz ósmy biegacz świata mógłby się nie załapać do kadry nawet jako rezerwowy.

Jednak możemy postawić malutką gwiazdkę przy tak znakomitych czasach Amerykanów. Oczywiście, osiągnęli je w regulaminowych warunkach. Ale w przeciwieństwie do zdecydowanej większości swoich rywali, oni biegali w Eugene. Na stadionie Hayward Field, czyli tam, gdzie odbędą się mistrzostwa świata. Tamtejsza bieżna to taka sama nawierzchnia, po której biegano w Tokio. Bardzo szybka i responsywna, o której zawodnicy podczas igrzysk mówili, że poruszanie się po niej przypomina bieg po trampolinie.

SPONSOREM POLSKIEJ LEKKOATLETYKI JEST PKN ORLEN

Jako ciekawostkę dodajmy, że wszyscy czterej Amerykanie ustanowili swoje SB właśnie w Eugene, i to… tego samego dnia. Mianowicie 24 czerwca, w półfinałach mistrzostw Ameryki. Stąd łatwo dojść do wniosku, że zawodnicy gospodarzy pokazali już to, co mają najlepsze do zaoferowania. Ich najgroźniejsi przeciwnicy mogą z kolei jeszcze urwać kilka setnych sekundy, a wtedy sytuacja w męskich stu metrach nie będzie już tak jednoznaczna, jak wskazują na to tegoroczne tabele.

Co nie mniej ważne – owszem, konkurencja w postaci wymienionych przez nas zawodników rzeczywiście ma za sobą ciężkie chwile. Ale na deser zostawiliśmy sobie nację, która w biegu na 100 metrów w Tokio przeżyła prawdziwy dysonans uczuć. Jamajskie sprinterki nie mogły wypaść lepiej w Kraju Kwitnącej Wiśni. Reprezentantki ojczyzny Boba Marleya zajęły całe podium, a Elaine Thompson-Herah ustanowiła nowy rekord olimpijski – 10.61. Ale mężczyźni zawiedli na całej linii. Tyquendo Tracey, ówczesny mistrz kraju na tym dystansie, doznał w Japonii kontuzji przed pierwszym startem. Oblique Seville w półfinale zajął czwarte miejsce, a Yohan Blake w swoim biegu półfinałowym został wręcz zmieciony. Dobiegł w swoim starcie na przedostatnim miejscu. To był blamaż.

Jednak weteran w którym kiedyś upatrywano następcy Usaina Bolta, w tym roku przeżywa drugą młodość. Na 100 metrów ostatnio szybciej biegał 10 lat temu. Właśnie wtedy, kiedy zaczęto mówić, że jeżeli ktoś ma prześcignąć Usaina, to najprawdopodobniej będzie Blake. Chociaż wielu zawodników może pozazdrościć mu sukcesów, to przez liczne kontuzje i tak nie wycisnął maksimum ze swojej kariery. Na przykład mistrzem świata na 100 metrów był zaledwie raz. I to dawno temu, bo w 2011 roku. Ależ by to była historia, gdyby teraz, mając 32 lata na karku, ponownie powtórzył ten sukces.

W Eugene swoją opowieść może napisać również Oblique Seville. To młody, dwudziestojednoletni zawodnik, który od zeszłego roku zrobił olbrzymi progres. W jego przypadku, wspomniany już półfinał w Tokio trudno było traktować jak katastrofę. Bardziej był to występ, po którym pozostał mały niedosyt. W tym roku Oblique radzi sobie znakomicie – wygrał dziewięć z dwunastu startów, zaś w tych pozostałych zajmował drugie miejsca. Jednak pozostaje zagadką, czy Seville będzie w stanie przenieść dobre starty poza Jamajkę, bo jak na razie imponował tylko u siebie w domu. Oraz czy przy mocnej stawce po prostu się nie spali.

Jamajkę reprezentuje jeszcze trzeci sprinter – Ackeem Blake. Zbieżność nazwisk z Yohanem jest tu zupełnie przypadkowa. Młodszy Blake ma zaledwie dwadzieścia lat, a mistrzostwa świata w Eugene to jego debiut w seniorskiej imprezie takiego kalibru. Podczas tegorocznych mistrzostw Jamajki – które na wzór amerykańskiego czempionatu, decydowały o składzie reprezentacji – Ackeem zajął trzecie miejsce, ustanawiając nowy rekord życiowy – 9.93. To bardzo solidny wynik, jednak spoglądając na jego konkurencję, w przypadku Jamajczyka sam awans do finałowego biegu byłby olbrzymim sukcesem.

W każdym razie, w Eugene szykuje nam się kolejna odsłona sprinterskiego hitu. Szybcy i wściekli: USA kontra Jamajka. Biegi półfinałowe mężczyzn planowo odbędą się o godzinie 3:00 czasu polskiego w nocy z soboty na niedzielę. Z kolei finał zaplanowany jest na godzinę 4:50 naszego czasu. Warto będzie wstać o tak wczesnych porach, żeby zobaczyć tę klasyczną rywalizację. A kto wie, może w finale, jak w dobrym kinie akcji, również zobaczymy nieoczekiwany zwrot wydarzeń, a show skradnie niespodziewany bohater?

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Damian Popilowski
0
Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...