Reklama

Derby Dolnego Śląska jak lizanie lizaka przez papierek

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

15 lipca 2022, 23:29 • 4 min czytania 15 komentarzy

Jaka jest przyjemność z lizania lizaka przez papierek? Nie wiemy, ale przynajmniej powstało w naszej głowie jakieś wyobrażenie w tym niezręcznym temacie, bo obejrzeliśmy Derby Dolnego Śląska. Na łopatki rozłożyła nas sytuacja z drugiej połowy, kiedy piłkarze obu drużyn ścięli się gdzieś przy linii bocznej, odbijali się klatami, klepali po rękach i pytali prowokacyjnie: „No co, no co, no co?”. Właśnie: no co?

Derby Dolnego Śląska jak lizanie lizaka przez papierek

To nie był paździerz. Tym razem po ostatnim gwizdku nie gapiliśmy się w sufit i nie roiliśmy o wniesieniu sprawy o odszkodowanie za stracone półtorej godziny, choć przydałoby się parę dodatkowych kafli na koncie bankowym, a Ekstraklasa to mekka piłkarskich masochistów. Gdyby bowiem Śląsk Wrocław przez cały mecz grał tak jak przez pierwsze piętnaście minut spotkania, a Zagłębie Lubin śmigało tak jak przez pierwszy kwadrans drugiej połowy, byłoby arkadyjsko pięknie, ale tego wieczoru nie uświadczyliśmy raju na ziemi. Myląca mogła okazać się gorąca atmosfera na trybunach, bo klimat samego starcia określilibyśmy jako najwyżej letni.

Zagłębie Lubin 0:0 Śląsk Wrocław

Śląsk zaczął tak, że naprawdę pomyśleliśmy, iż wystarczyło wywalić Piotra Tworka i zatrudnić Ivana Djurdjevicia, żeby tej ekipie wróciły polot i jaja. Kacper Bieszczad – wpłaci tysiaka na cele charytatywne za czyste konto, kapitalna sprawa – odbił potężne huknięcie Petra Schwarza. Jarosław Jach – bardzo przyzwoity powrót do świata futbolowych żywych, a przecież w lubińskim obozie lęk o jego formę był przepotężny – zblokował uderzenie Javiera Hyjka po dynamicznej akcji aktywnego Dennisa Jastrzembskiego. Wtedy jeszcze Niemiec wyglądał całkiem świeżo i dynamicznie. Potem zaczął się irytować własną niemocą i przypominać samego siebie z szarej wiosny.

Ale taki Śląsk oglądało się przyjemnie. Przez chwilę – trochę żałośnie to brzmi – piłeczka zgrabnie chodziła od skrzydła do skrzydła, od lewej do prawej i od prawej do lewej. Zaraz Piotr Samiec-Talar sprawdził czujność Bieszczada przy bliższym słupku, chwilę później Caye Quintana (wchodzi na prostą drogę stania się studium przypadku „Hiszpan z ładnym CV, któremu nie powiodło się w Polsce”) składał się do strzału jakieś dziesięć godzin, a wystarczyło pierdyknąć, ile bozia dała mocy w nogach… No i tyle, rozmach siadł. Poprzeczka Samca-Talara, kiks Adriana Łyszczarza przy próbie uderzenia z powietrza i kilka dynamicznych rajdów Johna Yeboaha to jedyna odmiana od przeciętności, w którą popadł Śląsk Wrocław w dalszej części meczu.

Bezbramkowy remis brzmi jak zasłużony wynik, ale na przestrzeni całego spotkania ciut lepsze i bliższe zwycięstwa było Zagłębie Lubin. Przykładowo gdyby taki Martin Doleżal lepszym napastnikiem był i gdyby do tego wszystkiego trafił na swój dzień, kładłby się do łóżka z przynajmniej jednym trafieniem na koncie. W pierwszej połowie minął się z futbolówką przy dośrodkowaniu, ale też nie wyglądał na gościa, który specjalnie chciał się z tą piłką spotkać, a w drugiej połowie przestrzelił głową po mierzonej centrze Filipa Starzyńskiego. Tego ostatniego początkowo z pozycji głównego rozgrywającego wypchnął Tomasz Pieńko (zmarnował świetną szansę na gola), ale tylko początkowo, bo po przerwie Stokowiec posłał 31-letniego piłkarza na murawę i chyba nie żałował, bo Figo (miałby ładna asystę, ale Poletanović pogubił się po jego przytomnym podaniu w pole karne) bliższy był formy z rundy wiosennej niż rundy jesiennej minionego sezonu.

Reklama

Pewnie byłby najlepszy na murawie, gdyby nie Łukasz Łakomy. Ma ten chłopak głowę na karku i potrafi robić z niej użytek. Nie boi się gry, pcha ją do przodu, pokazuje „jestem”, jak mawiają wybitni komentatorzy sportowi. Dobrze operuje piłką, śle prostopadłe podania, skanuje przestrzeń, nie miga się od powrotów, doskakuje w pressingu. Kiwał, wygrywał pojedynki, próbował walić z dystansu. Na koniec trochę zabrakło mu sił, ale oby tak dalej, a będzie miała z niego ta liga pożytek.

I – „no co, no co, no co?” – to chyba tyle.

Zagłębie Lubin 0:0 Śląsk Wrocław. Składy i noty:

Bieszczad 6; Kopacz 5, Ławniczak 6, Jach 6, Bartolewski 5, Poletanović 4, Łakomy 6 (90′ Makowski -), Chodyna 3 (46′ Starzyński 6), Bohar 3 (80′ Ratajczyk -), Pieńko 4 (70′ Woźniak -), Dolezal 3 (70′ Adamski -). Starzyński 6

Szromnik 5; Janasik 5, Poprawa 5, Gretarsson 4, Garcia Marin 6, Olsen 5, Schwarz 5, Hyjek 4 (61′ Łyszczarz 4), Samiec-Talar 6 (77′ Bergier -), Jastrzembski 5 (61′ Yeboah 5), Quintana 2 (61′ Exposito 3).

Plus: Łakomy

Minus: Quintana

Reklama

Czytaj więcej o Zagłębiu Lubin i Śląsku Wrocław:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...