Reklama

Bolesny spadek i szybki powrót. Jak Wisła Kraków odbiła się od dna?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

16 lipca 2022, 12:53 • 11 min czytania 6 komentarzy

Już dziś Wisła Kraków starciem z Sandecją Nowy Sącz rozpocznie walkę o powrót do Ekstraklasy. Inspiracją dla zawodników „Białej Gwiazdy” może być historia z lat 60. Wtedy również krakowskiej ekipie przytrafiła się dość nieoczekiwana i w sumie zawstydzająca degradacja, lecz wiślacy bardzo szybko otrząsnęli się po klęsce i awansowali z powrotem na najwyższy szczebel. Ba, siłą rozpędu udało im się w kolejnych latach sięgnąć po wicemistrzostwo kraju oraz Puchar Polski. Jak do tego doszło?

Bolesny spadek i szybki powrót. Jak Wisła Kraków odbiła się od dna?

Powspominajmy.

Słynny trener, marne rezultaty

Sezon 1963/64 od początku układał się Wiśle Kraków kiepściutko.

Dość powiedzieć, że w pierwszej rundzie (trwającego w sumie 26 kolejek) sezonu ligowego ekipa spod Wawelu odniosła zaledwie trzy zwycięstwa. 3:2 z Unią Racibórz i 1:0 z Odrą Opole przed własną publicznością, a także 1:0 z Arkonią Szczecin na wyjeździe. W tym trzecim spotkaniu trafienie na wagę kompletu punktów zanotował Zbigniew Lach. Tak, tak, ten sam, który dekady później zasłynął jako złotousty działacz PZPN.

Reklama

Nikt się nie spodziewał po krakowianach aż tak nędznej postawy. Choćby z uwagi  na to, że na ławce trenerskiej „Białej Gwiazdy” zasiadał Karel Kolsky. Przed wojną znakomity zawodnik, a następnie jeszcze lepszy szkoleniowiec, który zasłynął pracą w Dukli Praga, Sparcie Praga oraz reprezentacji Czechosłowacji. Z drużyną narodową pojechał nawet w 1958 roku na mistrzostwa świata do Szwecji. No i okej, Czechosłowacy szału na turnieju akurat nie zrobili, ostatecznie nie udało im się wyjść z grupy mimo efektownego zwycięstwa 6:1 nad Argentyną, ale wciąż musiało robić wrażenie, że fachowiec z takim dorobkiem wylądował w Wiśle. Nie było przecież tak, że polskie kluby mogły wówczas przebierać w trenerach z mundialowym doświadczeniem jak w ulęgałkach.

Stworzony przez Kolsky’ego zespół Dukli Praga, który święcił znaczące sukcesy w latach 50., do dziś uznawany jest za jeden z najważniejszych i najsilniejszych w dziejach czeskiego futbolu. Trener odkrył tam talent Josef Masopust, późniejszego laureata Złotej Piłki.

Wszystko to jednak przeszłość.

Jako się rzekło, Wisła pod wodzą Kolsky’ego notowała jedną wpadkę za drugą. Szczególnie mroczny dla krakowian był okres od 6 listopada 1963 roku do 19 kwietnia 1964. Siedem występów w lidze, sześć porażek, jeden remis. Bilans bramkowy 1:18. – Cała drużyna przedstawiała żałosny wygląd. Zawodnicy prześcigali się w nieudolności i ułatwiali grę przeciwnikowi – grzmiało „Echo Krakowa” po klęsce Wisły 0:6 z Pogonią Szczecin.

Spóźniony pościg

Przebudzenie wiślaków nastąpiło na przełomie kwietnia i maja. „Biała Gwiazda” drugi raz zwyciężyła z Arkonią, zremisowała kolejno z Szombierkami Bytom, Legią Warszawa i Pogonią, a także pokonała Odrę Opole oraz Stal Rzeszów. Skutecznością zaczął imponować Mieczysław Gwiżdż, który w omawianym okresie aż cztery razy wpisał się na listę strzelców. Dobrą robotę wykonywali również Józef Gach, Andrzej Sykta czy Czesław Studnicki.

Reklama

Kulisy remisu 2:2 z Legią wspomniany Gwiżdż zdradził na łamach „Przeglądu Sportowego”.

„Człowiek rzadko był w domu, bez przerwy nas gdzieś wozili – z meczu na mecz. Kiedyś w Warszawie dzień przed meczem z Legią wylądowaliśmy na dansingu. Staszek Kawula mówi do mnie: Te, gwiazda, patrz jaka blondynka tam tańczy. Popatrzyłem przez szparę w drzwiach i faktycznie zobaczyłem piękna dziewczynę tańczącą ze starszym panem. To była era twista, więc zacząłem podrygiwać, przecisnąłem się za trenerem Kolskym, zbliżyłem się do dziewczyny, wziąłem ją trochę na bok i zaczęliśmy tańczyć. Dowiedziałem się, że na imię jej Basia, studiuje na AGH w Krakowie i pochodzi ze Skarżyska.

Tylko tyle, bo zaraz dopadł do mnie trener i wytargał za ucho:

– Ty słuchaj, gwiazda, pójdziesz do perdela! A zawtra Legia. Wymień mi nazwiska Legii: Brychczy, Gmoch, Mahseli… – krzyczał wkurzony.
– Ja se dam jutro bramkę!
– Jo, jak se dasz bramkę, to ja tisic koron ci dam!

Mimo, że dowiedziałem się o tej dziewczynie tylko tyle, odnalazłem ją potem. Znakomita dziewczyna była, ale ja co rusz jeździłem na obozy, więc wybrała jakiegoś studenta.

Legii, tak jak zapowiedziałem, dałem tę bramkę. Strzeliłem dwa gole, dwie bramki zdobył Lucjan Brychczy i w ten sposób padł remis 2:2. W trakcie spotkania mój ojciec złapał zawał serca. Oglądał mecz w telewizji i nie mógł patrzeć na to, jak niemiłosiernie kopie mnie Jacek Gmoch. Raz nawet spodnie z tyłka mi ściągnął. Ślad po jego faulach do dziś mi dokucza – mam wgłębienie w kości. Gdy boli, widzę Gmocha. Nie mogłem potem uwierzyć, że taki bezwzględny typ, człowiek, który pluł rywalom w twarz, został selekcjonerem reprezentacji Polski… Zrewanżowałem mu się później, w Krakowie. Wykorzystałem zamieszanie podbramkowe, a i sędzia był swój. Gmoch dostał w ścięgno Achillesa. Tak sobie to zaplanowałem, bo mi ojca załatwił. Na szczęście tata wyszedł z tego, ale trzy miesiące spędził w szpitalu”.

Na dwie kolejki przed końcem sezonu 1963/64 aż sześć zespołów pozostawało uwikłanych w walkę o utrzymanie w lidze. Mogło się wydawać, że w tym towarzystwie Wisła znajduje się już na fali wznoszącej. Ale w przedostatniej serii spotkań krakowianie znowu się rozsypali. Zostali zmiażdżeni 0:3 przez Polonię Bytom.

Degradacja

Co oznaczała ta klęska?

Cóż, dla trenera Kolsky’ego był to koniec pracy z „Białą Gwiazdą”. Zdesperowani działacze klubu przed finałowym starciem rozgrywek dokonali bowiem zmiany na stanowisku szkoleniowca. Czecha zastąpił Czesław Skoraczyński – charyzmatyczny trener, który przed wybuchem II Wojny Światowej był lwowskim piłkarzem i hokeistą, a w trakcie konfliktu zaangażował się w ruch oporu przeciwko niemieckiej okupacji kraju. Gestapo schwytało go w 1942 roku. Następnie Skoraczyński przetrwał pobyt w kilku obozach koncentracyjnych, takich jak Majdanek, Gross Rosen czy Flossenburg. Swe straszliwe losy opisał w książce „Żywe numery”.

Żeby zachować miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej, podopieczni Skoraczyńskiego musieli w decydującym meczu wygrać u siebie z Górnikiem Zabrze. Stanowiącym siłę numer jeden na krajowym podwórku piłkarskim. Na korzyść wiślaków mógł wszakże zadziałać fakt, iż ekipa z Górnego Śląska była już pewna mistrzowskiego tytułu. Zabrzanie mieli olbrzymią przewagę nad Zagłębiem Sosnowiec, Odrą Opole i Legią Warszawa. Pojawiły się nawet pogłoski, jakoby Górnik miał zamiar potraktować starcie z Wisłą ulgowo, by pozwolić „Białej Gwieździe” na uniknięcie degradacji.

Wystarczyło jednak 25 minut gry, by tego rodzaju historyjki można było odłożyć między bajki. Bronisław Leśniak, golkiper Wisły, najpierw skapitulował po uderzeniu Włodzimierza Lubańskiego, potem został pokonany przez Erwina Wilczka. Górnik zademonstrował swoją potęgę.

Wiślakom trzeba jednakże oddać, że ambitnie powalczyli o odwrócenie fatalnego rezultatu. I w pewnym momencie można nawet było odnieść wrażenie, że dopną swego. Tuż przed przerwą kontaktowego gola zdobył Ryszard Wójcik. Potem ukąsił niezawodny w tamtym okresie Gwiżdż, a w 69. minucie gospodarzy na prowadzenie wysforował Józef Gach. Gdyby krakowski zespół utrzymał rezultat 3:2 do końcowego gwizdka arbitra, uniknąłby spadku. No ale gwiazdy z Zabrza ewidentnie nie miały tamtego dnia ochoty na zasmakowanie porażki. Na kilka minut przed końcem spotkania wyrównał bowiem Roman Lentner. 3:3.

Wisła Kraków, jeden z najsłynniejszych i najbardziej utytułowanych polskich klubów, po raz pierwszy w historii spadła z ligi.

– Trudno jest w jednym meczu wyrównać wszystkie grzechy całego sezonu. Tym bardziej, gdy ma się za przeciwnika drużynę mistrza Polski, który doszlifował formę przed ważnymi międzynarodowymi spotkaniami – relacjonował „Sport”. – Cóż mogła drużyna krakowska przeciwstawić pełnym polotu i finezji i niejednokrotnie olśniewającym zagraniom piłkarzy z Zabrza? Brawurową, ofiarną, ale niekiedy zbyt ryzykancką obronę Leśniaka, ambitną, uważną i dobrą grę Monicy i Kawuli oraz porywające popisy Sykty. Tych czterech zawodników nie było jednak w stanie udźwignąć całego ciężaru spotkania na swoich barkach. Największy zawód sprawił krakowianom Studnicki, kiedy 22. minucie, strzelając do pustej bramki, nie raczył nawet pójść za piłką, choć widział nadbiegającego obrońcę Górnika i piłka, zamiast w siatce, znalazła się na środku boiska.

Z kolei Ernst Pohl mówił o wiślakach ze współczuciem: – Nie graliśmy tak błyskotliwie jak przeciw Legii, ale Wisła zagrała o wiele lepiej, niż w poprzednich spotkaniach, które oglądałem. Piłkarze krakowscy grali jednak z dużym obciążeniem psychicznym i dlatego w ich drużynie się nie kleiło.

„Kiedyś to było…”

Mieczysław Gwiżdż w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” zasugerował, że „Biała Gwiazda” padła ofiarą spisku. – Gdy dziś myślę o tym meczu to uważam, że nasz spadek został zaplanowany. Źle się działo w sporcie wtedy, decydowały układy, były uzgodnienia, kogo zrzucić z ligi. To było dokładnie tak, jak w „Piłkarskim Pokerze”. Wisła miała za sobą duży resort, ale też z tego samego powodu nie była lubiana w Polsce. Często wyzywano nas od gliniarzy.

Ile w tym prawdy? Trudno dziś ocenić.

Tak czy owak, w sezonie 1964/65 na najwyższym poziomie rozgrywek zabrakło zarówno Wisły Kraków, jak i Cracovii. W sumie posiadających w tamtym momencie aż dziewięć mistrzowskich tytułów na koncie. 22 listopada 1964 roku doszło do pierwszej w dziejach „świętej wojny” na drugim szczeblu rozgrywkowym.

Lokalni dziennikarze o meczu pisali z olbrzymią ekscytacją, ale i delikatnie wyczuwalną goryczą, tęskniąc za lepszymi czasami krakowskiego futbolu. – „To już nie ta święta wojna co dawniej” — wzdychali sympatycy piłki nożnej w Krakowie przed 122. derbami. Niemniej, mecz potrafił rozgrzać ponad 10-tysięczną widownię, która ile sił dopingowała i jedną, i drugą drużynę. Dawne tradycje ożyły znowu, co znalazło swoje pełne potwierdzenie w ambitnej grze obu zespołów. Prawdziwie sportowy i kulturalny doping zarówno kibiców Wisły, jak i Cracovii nie mógł pozostać bez wpływu na to co się działo na stadionie. 

Ostatecznie wiślacy pokonali odwiecznych oponentów aż 4:1, umacniając się na pierwszym miejscu w tabeli II ligi przed przerwą zimową, no i przy okazji pogrążając Cracovię w ogromnym kryzysie. – To jeszcze nie zupełna degrengolada, ale z dzisiejszej pozycji tylko krok do III ligi – grzmiał „Dziennik Polski”.

Wielki powrót

Trzeba przyznać, że na drugoligowym poziomie Wisła generalnie nie miała sobie równych, jak gdyby potwierdzając, że w poprzednim sezonie zespół z takich czy innych względów, ale kompletnie nie wykorzystał drzemiącego w nim potencjału. Trener Czesław Skoraczyński wycisnął z drużyny znacznie więcej, niż wcześniej Karel Kolsky. Summa summarum krakowianie na zapleczu I ligi wygrali aż 20 z 30 spotkań, do tego notując sześć remisów i tylko cztery porażki. Imponowali przede wszystkim organizacją gry defensywnej, tracąc najmniej bramek w rozgrywkach. Jeśli chodzi o atak, skuteczniejszy był zaś jedynie GKS Katowice.

Właśnie Wisła i GieKSa sezon 1964/65 zakończyły awansem piętro wyżej.

Humory wiślakom zdołała nieco popsuć Cracovia, ponieważ „Pasy” w ostatniej kolejce II ligi zrewanżowały się „Białej Gwieździe” za porażkę w pierwszym meczu i zwyciężyły w derbach 1:0. Spotkanie nie przyciągnęło na trybuny zbyt wielkiej widowni, co niektórzy potraktowali jako symbol.

Symbol zapaści krakowskiej piłki.

– Oto wczorajsze krakowskie derby Wisły i Cracovii – relacjonował „Dziennik Polski”. – Spotkanie, które przed laty elektryzowało (bez przesady) opinię sportową miasta, dziś zepchnięte do rangi bardzo przeciętnego meczu, rozgrywane jest zazwyczaj na bardzo przeciętniutkim poziomie, przy ledwie, ledwie zapełnionych trybunach. Jeżeli w niedzielę na mecz Wisły z Cracovią przyszło raptem 10 tysięcy widzów, to przecież o czymś to świadczy! Świadczy także o zmniejszającej się popularności piłki nożnej w Krakowie, o słabym poziomie tej dyscypliny sportu (kibice nie chcą oglądać boiskowej miernoty i nudy) i w ogóle o coraz mniejszej atrakcyjności sportowych rozgrywek. […] To nie tylko telewizja i motocykl odrywają kibiców od sportu, to przede wszystkim sam sport oglądany wyłącznie z trybun nie jest dziś na tyle mocnym magnesem, by przyciągnąć tysięczne tłumy na boiska i stadiony.

Mimo wszystko, autor tekstu chyba trochę przesadzał. Tym bardziej że Wisła na samym powrocie do I ligi się nie zatrzymała. W 1966 roku krakowianie zostali wicemistrzami Polski, a rok później pokonali Raków Częstochowa w finale krajowego pucharu.

***

Po raz drugi Wisła Kraków spadła z – zgodnie z dzisiejszą nomenklaturą – Ekstraklasy w 1985 roku. Z hukiem runął wówczas mit „Wielkiej Wisły”, której kilka lat wcześniej prorokowano wręcz wieloletnią dominację na krajowym podwórku, a która summa summarum tylko raz zdołała wywalczyć mistrzostwo Polski. Ze swojej perspektywy opisywał to Andrzej Iwan w „Spalonym”: – Rok 1985 był moją katastrofą osobistą, a także moją katastrofą jako wiślaka. Nie czułem się na siłach, aby dać tej drużynie cokolwiek, nie byłem w stanie jej w jakikolwiek sposób podnieść. Sam siebie nie mogłem podnieść. Kiedy spadliśmy, byłem przekonany, że to koniec. Kiedy spadliśmy, powiedziałem sam sobie: kończę karierę. Miałem 25 lat, ale czułem że to dobry moment.

Powrót na salony nastąpił po trzech latach, lecz w 1994 roku „Biała Gwiazda” została zdegradowana po raz trzeci w dziejach. – Po aferze 1993 roku Wisła była jedynym klubem, który zachował się przyzwoicie. Wyrzuciła trzon drużyny, niejako skazując się na spadek. W sezonie 1992/93 Wisła była solidnym ligowym średniakiem, a w kolejnych rozgrywkach odmłodzony zespół został szybko i brutalnie zweryfikowany przez ligę. Ten zespół był po prostu słaby i spadek wielkim zaskoczeniem nie był. Tym bardziej że drużyna przystąpiła do sezonu z ujemnymi punktami – ocenił dziennikarz Bartosz Karcz na łamach TVP Sport.

Wtedy krakowianie poza elitą przebywali przez dwa sezony. Ciekawe, jak długo przyjdzie im czekać na awans do Ekstraklasy teraz…

CZYTAJ WIĘCEJ O WIŚLE KRAKÓW:

fot. WikiMedia / oficjalny portal Wisły Kraków / HistoriaWisły.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…

Maciej Szełęga
7
Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…
1 liga

Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Damian Popilowski
2
Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

1 liga

Ekstraklasa

Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…

Maciej Szełęga
7
Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…
1 liga

Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Damian Popilowski
2
Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Komentarze

6 komentarzy

Loading...