Reklama

Czy Lech Poznań jeszcze potrzebuje Artura Sobiecha?

Kacper Bagrowski

Autor:Kacper Bagrowski

10 lipca 2022, 16:10 • 6 min czytania 33 komentarzy

Choć Artur Sobiech przychodząc do Lecha Poznań od razu szykowany był do roli drugiego napastnika, kibice wiązali z nim pewne nadzieje. Miał być dżokerem, piłkarzem gwarantującym 4-5 goli w sezonie, a okazał się jednym większych rozczarowań ostatnich lat.

Czy Lech Poznań jeszcze potrzebuje Artura Sobiecha?

Kibice i eksperci często powtarzają frazę, że wiele klubów chciałoby mieć u siebie takiego napastnika jak Artur Sobiech. I to nie tyle w roli rezerwowego, co podstawowej dziewiątki. Wypowiadający te słowa kierują się jednak już raczej sentymentem i wspomnieniami, a nie formą i ostatnimi występami 32-latka.

Miało być tak pięknie

Choć istotnie, przybycie Sobiecha do Poznania wzbudziło pewnego rodzaju aprobatę. Kolejorza za ten ruch chwalono – wszak jeszcze kilka miesięcy przed podpisaniem kontraktu z Lechem informowano, że interesuje się nim Trabzonspor. W sezonie poprzedzającym powrót do Polski strzelił dziewięć goli w Fatih Karagumruk – ósmym wówczas zespole ligi tureckiej, w którym grał regularnie. Na papierze poznaniacy dokonali więc naprawdę solidnego wzmocnienia.

– Cieszymy się, że dołącza do nas tak doświadczony napastnik, który pomoże nam wzmocnić rywalizację na tej pozycji. Artur będzie walczył o miejsce w składzie z dwójką naszych innych doświadczonych snajperów – Mikaelem Ishakiem i Aronem Johannssonem, a Filip Szymczak zostanie na rok wypożyczony do innego klubu, by zbierać cenne boiskowe minuty – mówił tuż po podpisaniu umowy dyrektor sportowy Lecha, Tomasz Rząsa.

Reklama

W Poznaniu wiedzieli, że Mikael Ishak potrzebuje kilku meczów odpoczynku, dlatego też solidne zastępstwo na ławce rezerwowych w postaci Sobiecha wydawało się idealne. Sytuacja win-win. Klub ma wartościowego piłkarza, a sam zawodnik jest pewien, że nie przesiedzi całego sezonu na ławce. Na rękę Sobiechowi był przecież jeszcze fakt, że niedługo później z Polski wyjechał jego konkurent do gry, Aron Johannsson (który swoją drogą występuje teraz w Valurze Reykjavik – niezły zjazd). Wszystko układało się więc w korzystny scenariusz, w którym Ishak i Sobiech tworzą fantastycznie współpracujący tandem.

Sezon do kosza

Teoria jedno, a praktyka drugie. Napastnik od początku nie mógł mocniej przekonać do siebie trenera Skorży, a gdy już dostawał szanse – nie wykorzystywał ich. Gdyby Sobiech faktycznie wchodził na te 15-20 minut co kolejkę, strzelił kilka goli jako rasowy dżoker – wypełniłby swoją rolę. Tymczasem w Ekstraklasie zdobył w minionym sezonie mniej goli od Adriana Lisa, Mateusza Matrasa czy Michala Hubinka – czyli zero. Rozegrał w niej raptem 105 minut w 12 meczach, co daje porywającą średnią niecałych 9 minut na mecz.

  • 16 minut z Radomiakiem (0:0)
  • 5 minut z Górnikiem Zabrze (3:1)
  • 5 minut w Bruk-Betem (3:1)
  • 5 minut z Lechią Gdańsk (2:0)
  • 15 minut z Pogonią Szczecin (1:1)
  • 8 minut z Jagiellonią (0:1)
  • 13 minut ze Śląskiem Wrocław (4:0)
  • 8 minut z Wisłą Płock (4:1)
  • 6 minut ze Stalą Mielec (0:0)
  • 6 minut z Wartą Poznań (2:0)
  • 1 minuta z Zagłębiem Lubin (3:2)
  • 18 minut z Radomiakiem (1:2)

Słabo? No słabo. Najbardziej w pamięci kibiców utkwiły mecze, w których gole Sobiecha były Kolejorzowi potrzebne jak tlen. To głównie spotkania z Pogonią Szczecin, gdzie remis uratował strzał Pedro Tiby z ostatniej minuty, a także rewanżowe starcie z Radomiakiem, w którym bezradni poznaniacy potrzebowali natychmiastowego impulsu w ofensywie. Właśnie tego oczekiwano od doświadczonego piłkarza. A ten, zamiast dać go przyszłym mistrzom Polski, najczęściej dreptał po boisku bez wyraźnego celu. W pierwszym z wyszczególnionych meczów dotknął piłki zaledwie czterokrotnie, w drugim – sześciokrotnie. Nie trzeba chyba dodawać, że nie było tam nawet mowy o jakimkolwiek strzale na bramkę oddanym przez 32-latka? Zresztą – te w całym sezonie oddał dwa. Było to w spotkaniach przeciwko Zagłębiu Lubin i Lechii Gdańsk.

„Błysnął” także w przegranym meczu w Białymstoku, w którym to piłkę przy nodze miał trzy razy, a stracił ją dwa razy.

Oczywiście, napastnik z Rudy Śląskiej wystąpił też w trzech meczach Pucharu Polski, gdzie udało mu się strzelił jedyną bramkę w barwach Kolejorza – w meczu ze Skrą Częstochowa. Wtedy na listę strzelców wpisał się także 17-letni Antoni Kozubal, więc nie ma się za bardzo czym chwalić. Ganić z kolei można go za to, że przerosły go misje pokonania bramkarzy Garbarni Kraków i Unii Skierniewice.

Reklama

Ostatni oficjalny mecz Sobiecha w Lechu w poprzednim sezonie przypadł na grudzień 2021 roku. Zimą przeszedł COVID-19, potem zatrzymały go powikłania. Nie wrócił na boisko już do końca rozgrywek, a jego najlepszym występem w Kolejorzu pozostał filmik „Śląskie Synki w Lechu”, gdzie wraz z Radosławem Murawskim opowiadał przed klubowymi kamerami o swojej historii. Szczęśliwie dla poznaniaków w rundzie wiosennej w klubie pojawił się Dawid Kownacki, który był dla nich dokładnie tym, kim od samego początku miał być Artur Sobiech.

Był głównie rezerwowym? No był. Zastępował Ishaka, gdy ten zmagał się z drobnymi urazami lub po prostu musiał odpocząć? Zastępował. Dawał liczby? Dawał. 4 gole i 2 asysty w czternastu występach. Do tego gol i asysta w Pucharze Polski. Kownacki walnie przyczynił się do zdobycia mistrzostwa Polski przez Kolejorza. Przekonał do siebie Macieja Skorżę, który dał mu zagrać 736 minut na boiskach Ekstraklasy. Zrobił wszystko, czego nie potrafił zrobić Artur Sobiech. Wypełnił swoją misję.

Ciemne chmury

Teraz w Poznaniu muszą zadać sobie pytanie – „czy nam w ogóle potrzebny jest Artur Sobiech?” Po powrocie do gry nie przekonywał w żadnym z letnich sparingów. W przegranym meczu z Widzewem Łódź wypadł blado nawet na tle 18-letniego Norberta Pacławskiego. Nie pokazał nic, co mogłoby przekonać do jego osoby nowego szkoleniowca, Johna van den Broma. Holender dał mu nawet rozegrać 57 minut w nieco poważniejszym meczu – starciu o Superpuchar Polski z Rakowem Częstochowa. I znów nie zachwycił. Był jednym z najsłabszych piłkarzy Lecha na boisku i został zmieniony przez Daniego Ramireza, dla którego mógł być to pożegnalny występ w niebiesko-białych barwach. Ale czy tylko dla niego?

Niewykluczone bowiem, że Kolejorz będzie chciał pozbyć się Sobiecha już teraz. Jego kontrakt jest ważny do końca czerwca 2023 roku, jest to więc ostatnia okazja, aby móc cokolwiek na nim zarobić. Zarobić lub… przehandlować. W ostatnich tygodniach wiele źródeł informowało, że włodarze Lecha chcieliby w ramach rozliczenia za transfer Damiana Kądziora dorzucić Piastowi jakiegoś piłkarza. Dużo spekulowało się właśnie o Ramirezie, a przecież Sobiech również byłby dobrym uzupełnieniem składu zespołu z Górnego Śląska.

32-latek spadł w tym momencie w hierarchii napastników Lecha na trzecie miejsce. Etatowym zastępcą Ishaka będzie teraz Filip Szymczak, który ma za sobą bardzo dobry sezon w pierwszej lidze i jest wszechstronnie uzdolniony. Wydaje się, że dojrzał już do gry na poziomie Ekstraklasy. Dodatkowo pomoże on Kolejorzowi kolekcjonować minuty w ramach przepisu o młodzieżowcu. John van den Brom pokazał już, że ufa temu piłkarzowi, wprowadzając go na boisku w meczu z Karabachem Agdam.

Czy więc Sobiech będzie w tym momencie trzecim napastnikiem do grania? Niby tak, ale jednak nie do końca. Nie możemy zapominać bowiem o Norbercie Pacławskim, który dobrze pokazał się podczas okresu przygotowawczego. Dodajmy do tego kolejne dwa składniki, czyli zamiłowanie holenderskiego trenera do wprowadzania młodych piłkarzy i konieczność zbierania minut w ramach zmodyfikowanego przepisu o młodzieżowcu. Może więc wyjść tak, że Sobiech spadnie w hierarchii napastników nawet za 18-latka. Zwłaszcza, że on sam – jak już wspomnieliśmy – na razie niczym szczególnym holenderskiego szkoleniowca do siebie nie przekonał.

Oczywiście – Lech potrzebuje teraz naprawdę szerokiej kadry, z głębią na każdej pozycji. Pytanie brzmi jednak, czy sam piłkarz będzie w stanie pogodzić się z taką rolą? O ile przy podpisywaniu kontraktu mógł liczyć na sporo minut i szans, o tyle teraz krajobraz w Poznaniu znacznie się zmienił. Sobiech z pewnością ma jeszcze możliwości i umiejętności, by regularnie grać w niżej notowanym ekstraklasowym zespole. Tu na regularną grę raczej szansy nie będzie.

CZYTAJ WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:

fot. Newspix

Rodem z Wągrowca, choć nigdy nie pokochał piłki ręcznej. Woli tą kopaną, w wydaniu polskim i chorwackim. Student dziennikarstwa, który lubuje się w felietonach i reportażach. Miłośnik absurdu i Roberta Makłowicza.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
0
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu
Francja

Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Szymon Piórek
0
Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
0
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Komentarze

33 komentarzy

Loading...