Reklama

F1. Sainz po raz pierwszy w karierze! Hamilton na podium w ojczyźnie

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

03 lipca 2022, 19:18 • 7 min czytania 3 komentarze

Ależ to było ściganie! Gdyby ktoś kazał nam opisać GP Wielkiej Brytanii w jednym zdaniu, pewnie przerobilibyśmy najsłynniejszy cytat Sir Alexa Fergusona i napisali: „F1, bloody hell”. Czego tu nie było! Fatalnie wyglądający wypadek na pierwszym kółku. Niesamowita walka na ostatnich. Błędy w strategii Ferrari, ale zakończone zwycięstwem Carlosa Sainza. Zresztą pierwszym w jego karierze. Do tego problemy Maxa Verstappena, domowe podium Lewisa Hamiltona i masa roboty dla sędziów. Działo się!

F1. Sainz po raz pierwszy w karierze! Hamilton na podium w ojczyźnie

Przez żwir i opony

Na starcie stanęli w takiej kolejności, że liczyliśmy przede wszystkim na fenomenalną walkę Maxa VerstappenaCarlosa Sainza ruszających do rywalizacji z pierwszej linii. Ten drugi wywalczył wczoraj zresztą pierwsze w karierze pole position i z pewnością liczył, że uda mu się utrzymać pierwsza pozycję aż do samego końca wyścigu. Tyle że stracił ją już w pierwszym zakręcie, bo Max – ruszający na miękkich oponach – wyprzedził go bez żadnego trudu.

Ale po niespełna godzinie okazało się, że Carlos ponownie ruszy z pierwszego pola.

Dlaczego godzinie? Bo jeszcze na pierwszym kółku pokazana została czerwona flaga, a kierowcy – ci, którzy mogli to zrobić, czyli na przykład toczący się właściwie bez opony Esteban Ocon – zjechali do alei serwisowej i wyszli z samochodów. Tymczasem służby próbowały wydobyć z bolidu Alfa Romeo F1 Team ORLEN Guanyu Zhou, który przeleciał przez żwir jakby nie siedział w samochodzie Formuły 1, a w ścigaczu konstrukcji Anakina Skywalkera. Z jedną różnicą – Zhou po żwirze szurował… głową w dół. I tylko system halo oraz wystające części bolidu ocaliły go od tragedii. On sam zresztą – w instagramowym poście – dziękował halo za ratunek.

Reklama

https://twitter.com/SkySoccerPlusHD/status/1543642666860175361

Chińczyk pojawił się nawet przy torze pod koniec wyścigu. Przez kilkanaście minut nie było jednak wiadomo nic o jego stanie zdrowia, a realizator nie pokazywał nawet powtórek startu. Dopiero po tym czasie dowiedzieliśmy się, że Chińczyk został wyciągnięty z bolidu i jest przytomny. Potem – że nie ma złamań i jest wszystkiego świadomy. Trzeba więc przyznać – systemy bezpieczeństwa zadziałały tu idealnie. Nie tylko te z bolidu, ale też siatka ustawiona pod trybunami, bo gdyby nie ona, to jakieś części pewnie poleciałyby w stronę kibiców. Bolid Zhou przeleciał przecież przez barierę z opon, na której w teorii powinien się zatrzymać.

CZYTAJ: GUANYU ZHOU. PIERWSZY CHIŃCZYK W F1 [SYLWETKA]

Wyglądało to po prostu fatalnie. A zaczęło się od niewinnego kontaktu Pierre’a Gasly’ego z George’em Russellem (obaj wypadli z rywalizacji, Brytyjczyk głównie dlatego, że wyskoczył z bolidu i pobiegł w stronę Alfy Zhou, by upewnić się, że wszystko z jego rywalem, ale i kolegą, w porządku). Russell z kolei podbił bolid Chińczyka. I ten, rozpędzony, pognał już w stronę trybun. Poza tym na pierwszym kółku zadziałało się też w innych przypadkach – Sebastian Vettel najechał na tył samochodu Alexa Albona, a Sergio Perez uszkodził przednie skrzydło, które potem musiał wymienić.

Generalnie – początek był niesamowity. Ale wszystko rozegrało się tak szybko, że sędziowie – w zgodzie z regulaminem – zdecydowali o powrocie do kolejności startowej z kwalifikacji. Bez bolidów, które z wyścigu już wypadły, oczywiście.

Problemy Maxa, zła strategia Ferrari

Restart określić możemy jednym słowem – znakomity. Ścigał się właściwie każdy z każdym. Verstappen tym razem nie zdołał wyprzedzić Sainza (w alei serwisowej Carlos, oczywiście, zmienił opony), ale zrobił to niedługo potem, gdy Hiszpan wyjechał poza tor. Tyle że prowadzeniem Holender nie nacieszył się długo. Szybko stracił tempo i musiał zjechać do boksu przez – jak uważał – przebitą oponę. Ogumienie więc mu wymieniono, a problemy… nie zniknęły. Okazało się, że Max ma uszkodzenia tylnego skrzydła i choć nie są krytyczne, to osiągi spadną.

Holender jechał więc już nie po zwycięstwo czy nawet podium, a po to, by zapisać na swoim koncie jakiekolwiek punkty. Spoiler: udało mu się, był siódmy, a w końcówce stoczył pasjonującą walkę z Mickiem Schumacherem, broniąc swojej pozycji. I za to szacuneczek, bo niewielu kierowców nawet w Red Bullu zdołałoby dziś wywalczyć choćby dziesiąte miejsce. Max wykręcił lepszy wynik.

Reklama

Orlen baner

Tymczasem z przodu się kotłowało.

Na prowadzenie po serii pit stopów wskoczył bowiem… Lewis Hamilton, ku wielkiej uciesze miejscowych fanów. Brytyjczyk w ostatnich ośmiu latach triumfował w Grand Prix Wielkiej Brytanii siedmiokrotnie (tylko w 2018 roku był drugi, za Sebastianem Vettelem) i zawsze potrafił pokazać na tym torze coś wyjątkowego. Okazało się, że nawet w tym roku – w słabszym od Ferrari czy Red Bulla bolidzie Mercedesa – może to zrobić. Zresztą na prowadzeniu trzymał się długo, meldując przy tym, że w świetnym stanie utrzymują się jego opony. Przez moment zresztą wydawało się, że gdy wreszcie zjedzie do pit stopu, to wyprzedzi Charlesa Leclerca i pogna po zwycięstwo.

Tyle że Mercedes stosunkowo długo trzymał go na torze – co samo w sobie błędem jeszcze nie było, chcieli wykorzystać przewagę świeżych opon – a do tego popełnił błąd w trakcie pit stopu, który trwał dobrze ponad cztery sekundy. I Lewis spadł za oba bolidy Ferrari. Ferrari, które… właściwie po raz kolejny odpaliło swoją osławioną „grande strategię”. Kilkukrotnie w tym wyścigu ich inżynierowie kompletnie się pogubili. Raz nie wiedzieli, co zrobić z walką Leclerca i Sainza, gdy dużo lepsze tempo miał ten pierwszy, ale z przodu jechał Hiszpan. I trzymali Monakijczyka długo za bolidem kolegi, by wreszcie przez team orders dać mu wyprzedzić Carlosa. Tyle że i tak o kilka kółek za późno.

Inna sprawa, że wszystko to stało się wkrótce nieważne.

Ocon dodaje emocji

Na kilkanaście okrążeń przed końcem awarii w swoim bolidzie doznał bowiem Esteban Ocon. I to w takim miejscu, że nie miał gdzie zjechać, na torze pojawił się więc samochód bezpieczeństwa. Część kierowców zjechała po świeże opony, część nie – i tu Ferrari znów zaskoczyło. W alei serwisowej nie pojawił się bowiem liderujący Leclerc (jadący na twardej mieszance), a drugi Carlos Sainz. Zjechali też Lewis Hamilton i Sergio Perez, którzy chcieli atakować zza pleców włoskiej ekipy.

Dlaczego Ferrari ściągnęło Sainza a nie Leclerca, skoro to ten drugi liderował i walczy o mistrzostwo świata, a pierwszy mógłby służyć za przeszkodę do pokonania dla innych rywali? Tego nie wie nikt.

Gdy więc samochód bezpieczeństwa zjechał, Carlos ruszył do przodu i wyprzedził Charlesa. Nie żeby było to tak bezproblemowe – team orders znowu nie były jasne, więc obaj kierowcy ze sobą powalczyli i… o mało nie zaliczyli kontaktu. W końcu to Hiszpan pojechał do przodu, a Leclercowi zostało bronić się przed atakami Pereza i Hamiltona. Przez jakiś czas Monakijczyk robił to skutecznie, właściwie każdy z tej trójki choć przez moment był to poza torem, to na drugim miejscu, ale ostatecznie Charles uległ obu. W pierwszej kolejności Checo, w drugiej Lewisowi.

I tak wyłoniło się nasze podium, bo Sainz w tamtym momencie był już tam, gdzie powinien być Leclerc, gdyby Ferrari przemyślało sprawę – daleko z przodu. Z tego wszystkiego wyszedł jednak przynajmniej wielki moment Hiszpana. W swoim 150. Grand Prix w Formule 1 nie tylko wywalczył bowiem pole position, ale też wygrał cały wyścig.

– Nie wiem, co powiedzieć. Jest niesamowicie. Pierwsze zwycięstwo po 150 wyścigach i to w barwach Ferrari, na Silverstone. Nie mógłbym prosić o więcej, to dla mnie specjalny dzień. Lewis też miał dziś swój dzień, atakował, walczył, ale udało nam się wygrać. Jestem szczęśliwy. Miałem kłopoty z balansem, zużyłem lewą przednią oponę na początku, Max początkowo mocno nas naciskał. Ale wierzyłem, że może się udać. Neutralizacja nam pomogła. Przy restarcie były ogromne nerwy. Słyszałem, że dużo się za mną działo – mówił Carlos po wyścigu.

Drugi do mety dojechał za to Sergio Perez, który pierwotnie spadł daleko przez wymianę skrzydła. On powtarzał, że jego ekipa w pełni wykorzystała wszelkie szanse, jakie tylko się pojawiły, a jemu udało się fantastycznie powalczyć pod koniec z Charlesem i Lewisem. Po Perezie na pytania odpowiadał sam Hamilton. I, jak możecie się domyślić, to on zebrał największe owacje od zgromadzonego na trybunach tłumu kibiców, największego w historii toru. Bo choć dziś był tylko trzeci, to pewnie na torze był tylko jeden gość bardziej zadowolony od niego.

A był nim Carlos Sainz.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Polski trener w Leverkusen: Bayer ma wizję, by co sezon grać o mistrzostwo

Damian Popilowski
0
Polski trener w Leverkusen: Bayer ma wizję, by co sezon grać o mistrzostwo

Formuła 1

Komentarze

3 komentarze

Loading...