Reklama

Z ziemi angielskiej do włoskiej, czyli drugie życie w Serie A

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

28 czerwca 2022, 16:42 • 7 min czytania 18 komentarzy

Piłkarzu Premier League! Nie idzie ci w klubie? Grasz słabo albo w ogóle? Nie martw się. W Serie A przyjmą cię z otwartymi rękoma. Nieważne, czyś młody, czy stary. Lepiej bronisz czy atakujesz. I tak prawdopodobnie podniesiesz poziom i wszyscy będą zadowoleni.

Z ziemi angielskiej do włoskiej, czyli drugie życie w Serie A

Piłkarze z Premier League w Serie A – przepis na sukces

Na przełomie XIX i XX wieku, kiedy calcio raczkowało, większość podstawowych artykułów potrzebnych do gry importowano z Anglii. Piłki, buty, stroje. W jednej z wersji historii (a w Italii jest zawsze kilka) Juventus występuje w biało-czarnych barwach, bo gdy zawodnik Gordon Thomas Savage zamówił koszulki u angielskiego producenta, ten akurat miał na stanie komplet Notts County i taki wysłał. W ten sposób narodzili się Bianconeri.

Później importowano trenerów. Wg Johna Foota, autora książki „Calcio”, to szkoleniowcy z Wysp Brytyjskich m.in. nakazali ćwiczyć drybling, wprowadzili elementy poprawiające przygotowanie fizyczne i zaszczepili zwyczaj gorącego prysznica po meczu. Jeden z nich – William Garbutt, który prowadził Genoę, Milan, Napoli oraz Romę – odcisnął tak silne piętno na profesji trenera, że dzięki niemu do dzisiaj jednym ze słów wykorzystywanych do tytułowania szkoleniowca jest „Mister”.

Następnie coraz chętniej importowano piłkarzy, choć wychodziło różnie. Niektórzy zostawali legendami, jak John Charles w Juventusie. Ale inni nie potrafili się odnaleźć na południu Europy, jak Jimmy Greaves w Milanie, który zamiast uczyć się włoskiego wolał się upijać i na starcie z większością się po prostu skłócił.

Ponoć moda zawsze wraca, więc nie ma co się dziwić, że znów zawodnicy z Wysp są w cenie na Półwyspie Apenińskim. Jedyna różnica, że nie tylko miejscowi, a generalnie z Premier League, czego ostatnim przykładem jest Divock Origi, który w poniedziałek wylądował w Mediolanie, by dopełnić formalności przed przenosinami do AC Milan.

Reklama

Wujek z Rzymu Abrahama

Pozornie sprowadzenie belgijskiego napastnika, który generalnie nie zrobił furory w The Reds, a miniony sezon po prostu przesiedział w rezerwie (siedem występów w lidze, trzy strzelone gole), wygląda na mizerny transfer. A już szczególnie, skoro trafi do nowego mistrza Włoch. Tyle że to nic nie znaczy, to o niczym nie świadczy, a w ostatnich latach przykładów na słuszność tej tezy jest mnóstwo.

Najpierw atakujący, tak jak Origi. Pierwszy z brzegu – Tammy Abraham, AS Roma. Latem 2021 władze Chelsea żegnały go bez żalu, menedżerowi zespołu Thomasowi Tuchelowi był równie potrzebny, co koło ratunkowe beduinowi na pustyni. 

Wolisz przylecieć do słonecznego Rzymu czy zostać w deszczowej Anglii? – usłyszał napastnik od trenera Romy Jose Mourinho.

I co? I wychowanek The Blues do stolicy Włoch przyjechał, zobaczył i zwyciężył. Na razie tylko w Lidze Konferencji Europy, ale to i tak pierwsze europejskie trofeum Giallorossich w historii, a do tego Abraham pobił kilka rekordów.

Po pierwsze, pobił wynik Gerry’ego Hitchensa z sezonu 1961/62 i jako pierwszy Anglik zdobył 17 bramek w jednym sezonie w Serie A. Po drugie, z 27 trafieniami we wszystkich rozgrywkach poprawił wyniki Gabriela Batistuty oraz Vincenzo Montelii (po 21) i został najskuteczniejszym debiutantem w dziejach Romy. Po trzecie, Anglik strzelił gola w Derby della Capitale z Lazio po 56 sekundach i nikt w historii w tej rywalizacji nie zrobił tego szybciej.

Reklama

Gdy byłem dzieciakiem, kilka razy widziałem, jak Mourinho prowadzi zajęcia w Chelsea. A teraz jestem tutaj i nazywam go „moim wujkiem z Rzymu” – stwierdził Abraham w rozmowie z CBS Sports.

Najlepszy od czasów Inzaghiego

Następny przykład – Olivier Giroud, AC Milan. Rok temu w momencie transferu z Chelsea miał 34 lata i – podobnie jak Abraham – sezon w rezerwie za sobą (17 występów w lidze, cztery zdobyte bramki). Tylko najwięksi optymiści mogli uznać sprowadzenie Francuza za krok w stronę odzyskanie scudetto. I mieli rację.

11 goli w 29 spotkaniach Serie A może nie jest powalającym rezultatem, ale Giroud strzelał z Romą, Napoli, Lazio i przede wszystkim w rewanżowych Derby della Madonnina z Interem. Zwycięstwo nad Nerazzurimi za sprawą dwóch trafień Francuza było kluczowym momentem rozgrywek. Rywale kilka tygodni zbierali się mentalnie (od tamtej porażki w następnych sześciu kolejkach zdobyli siedem punktów na 18 możliwych), a Rossoneri ruszyli ku scudetto, swoje pierwsze od 11 lat.

Ponadto Giroud przełamał „klątwę” numeru dziewięć i był najskuteczniejszym właścicielem dziewiątki w Milanie od czasów Filippo Inzaghiego, czyli od dekady.

Nie znałem zbyt dobrze trenera Stefano Piolego, ale od pierwszej rozmowy telefonicznej wiedziałem, że się dogadamy. Sprawia, że drużyna dobrze radzi sobie taktycznie. Potrafi wydobyć z piłkarzy to, co najlepsze. Rozmawia z nami tak, że nie dałoby się tego zrobić jaśniej. Kiedy ma coś do powiedzenia, mówi z serca, z głębi siebie. Zawsze szczerze. Przypomina mi Rene Girarda z czasów Montpellier i jego wolę walki, którą chciał w nas zaszczepić – tak Giroud chwalił szkoleniowca na łamach „L’Equipe”.

W Mediolanie najlepiej

Wreszcie trzeba wspomnieć tego, kto za chwilę znów ma zawitać do Włoch – Romelu Lukaku, bohater mistrzowskiego sezonu Interu sprzed roku. Gdy w 2019 roku zostawiał za sobą Manchester United, mówił, że czuje się jakby uciekał ze ślepej uliczki. W Mediolanie odnalazł się doskonale, trener Antonio Conte ustawił taktykę pod niego, w klubie pomogli mu z dietą, od siebie dołożył błyskawiczną naukę włoskiego i odpaliło.

W niedawnym tekście wymienialiśmy osiągnięcia Belga:

„W dwa lata w Interze Lukaku strzelił 47 goli w Serie A i zaliczył 12 asyst (razem z Coppa Italia i europejskimi pucharami – 64 i 16). Nigdy wcześniej nie rozegrał dwóch tak dobrych sezonów z rzędu. W trakcie występów w Nerazzurrich zdobył bramkę numer 300 w zawodowej karierze. Cristiano Ronaldo osiągnął to samo w tym samym wieku, co on, a np. Robert Lewandowski czy Ibrahimović byli starsi, gdy tego dokonali (odpowiednio 28 i 31 lat). W XXI wieku jedynie Lionel Messi zrobił to szybciej (25). Belg był siódmym piłkarzem ekipy z Mediolanu, który w dwóch sezonach z rzędu zdobył przynajmniej 20 bramek w lidze (przed nim zrobili to Giuseppe Meazza, Amedeo Amadei, Stefano Nyers, Roberto Boninsegna, Christian Vieri i Mauro Icardi).

Po czym wybrał powrót do Chelsea, odbił się od ściany i już siedzi na walizkach przed powrotem do Mediolanu.

Stoperów dwóch

Ale nie tylko napastnicy z Premier League ostatnio dostają drugie życie w Italii. Najlepsze dwa przykłady to Fikayo Tomori z Milanu i Chris Smalling z Romy.

Ten pierwszy przeniósł się do Rossonerich z Chelsea w styczniu 2021 i od tamtego momentu nie zawodzi. Od debiutu prezentował się świetnie, nie miewał wahań formy. Paolo Maldiniemu – legendarnemu obrońcy, a dzisiaj dyrektorowi technicznemu klubu – chciał zaimponować jako defensor. Od Zlatana Ibrahimovicia na każdym kroku słyszał jedno słowo – „wygrywać”. Siostra powiedział mu, że wygląda na spokojniejszego i częściej się uśmiecha, na co odparł, że tak jest w Italii. Bardziej luźno.

Do tego nauczył się włoskiego, co przecież dla wyspiarzy nie takie oczywiste, i już udziela wywiadu w tym języku.

Z kolei Smalling przeprowadził się do Rzymu w sierpniu 2019. Wydawało się, że już po nim, że została tylko emerytura. Miał 30 lat, nie imponował w Manchesterze United. Ale zaczął to robić w Giallorossich. Anglik – na Półwyspie Apenińskim nazywany „Smalldini” w nawiązaniu do Maldiniego – odżył na Stadio Olimpico, czego ukoronowaniem była wygrana w Lidze Konferencji Europy.

– To najbardziej ekscytujące zwycięstwo w mojej karierze – powiedział po triumfie nad Feyenoordem, w którym spisał się kapitalnie (m.in. zaliczył trzy bloki z czterech Romy). Brytyjscy dziennikarze zaczęli się zastanawiać, czy aby słusznie Czerwone Diabły pożegnały stopera bez żalu.

Wszyscy zadowoleni

Dlaczego piłkarze z Premier League tak dobrze odnajdują się w Italii? To proste – Serie A jest wyraźnie słabsza od ligi angielskiej. Nieprzypadkowo od Interu w 2010 roku żadna włoska ekipa nie triumfowała w Champions League, a jedyną europejską zdobyczą od tamtego czasu jest tegoroczna Liga Konferencji Europy. Do tego w związku z globalizacją zawodnicy są bardziej otwarci i chętni do aklimatyzacji niż kiedyś. Greaves za cholerę nie chciał znać włoskiego, Tomori wystarczył rok do udzielania pierwszych wywiadów.

To sprawia, że obie strony są zadowolone. Piłkarze, bo grają regularnie, są kochani i nieźle zarabiają (kolejność przypadkowa). Władze, trenerzy i kibice, ponieważ zawodnicy importowani z Wysp podnoszą poziom (Aaron Ramsey w Juve to wyjątek potwierdzający regułę).

CZYTAJ WIĘCEJ O WŁOSKIM FUTBOLU:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

18 komentarzy

Loading...