Reklama

Drożdżi, Moskit, Leśny – historia legendy wągrowieckiej piłki

Kacper Bagrowski

Autor:Kacper Bagrowski

28 czerwca 2022, 14:09 • 15 min czytania 5 komentarzy

W niższych ligach w całej Polsce możemy spotkać wielu lokalnych bohaterów. Ludzie związani z Nielbą Wągrowiec mówią, że człowiek opisywany dziś przez nas zasługuje na wybudowanie pomnika pod stadionem. Gwarant kilkunastu bramek w sezonie. Wzór dla młodzieży, mający obsesję na punkcie bycia punktualnym. I choć sam nie zwykł narzekać na życie, to słynny „duch sportu” wiele razy uprzykrzał mu życie i blokował drogę do zrobienia jeszcze większej kariery. A możliwości i umiejętności miał wielkie. Oto zawodowy kontroler jakości w zakresie kompleksowej obróbki metali, który sam od lat gwarantuje jakość na boisku – Rafał Leśniewski

Drożdżi, Moskit, Leśny – historia legendy wągrowieckiej piłki

36-latek od lat „ciągnie za uszy” zespół Nielby Wągrowiec, którego jest kapitanem. W jego CV znajdziemy chociażby zdobycie Pucharu Polski w barwach Zawiszy Bydgoszcz, choć… on sam wcale nie musiał tam trafić. Wspomina, że w trakcie kariery zabrakło mu człowieka z chłodną głową, który pomógłby mu nią pokierować. Czy mógł z niej wyciągnąć więcej? Pewnie tak. Największe atuty? Siła, precyzja, charakter, niezwykły nos do strzelania bramek. Ale po kolei.

Futbol mimo wszystko

Leśniewski był prawdziwym prezentem gwiazdkowym dla swoich rodziców. Urodził się 19 grudnia 1985 roku w Wągrowcu. Dla młodych, wysportowanych chłopców w tym mieście od lat naturalna jest nieco inna dyscyplina sportu, niż futbol – piłka ręczna. To właśnie szczypiorniak królował i wciąż króluje w „Jakubowym Grodzie”. W klubie wychowało się kilku znamienitych reprezentantów Polski – Dawid Przysiek, Łukasz Gierak czy Artur Siódmiak, który na zawsze zapisał się złotymi zgłoskami w historii polskiej piłki ręcznej. Najnowsza historia to oczywiście kilka lat spędzonych w PGNiG Superlidze, a później na jej zapleczu. Prawdziwy szał na szczypiorniaka zaczął się w mieście już w latach 70., a dokładniej w 1973 roku, kiedy to żółto-czarni zdobyli Mistrzostwo Polski federacji „Kolejarz”. Rok później awansowali na drugi poziom rozgrywkowy. Przez kolejne lata popularność tej dyscypliny w mieście ciągle wzrastała, nie dziwi więc fakt, że w latach 90. wielu rówieśników Leśniewskiego wybierało właśnie ten sport. Rafał był inny.

Od najmłodszych lat interesowało go wyłącznie kopanie, a nie rzucanie piłki. Całe dzieciństwo zleciało mu na bieganiu za piłką po polach w podwągrowieckiej wsi Grylewo, gdzie dorastał. Jak większość dzieciaków w tamtych czasach, był kompletnym samoukiem. Trenerzy Nielby Wągrowiec dostrzegli go na jednym z międzyszkolnych turniejów piłkarskich. Po latach wspomina to pierwszy trener Leśniewskiego – Grzegorz Należyty.

Reklama

– Są pewne rzeczy, które dostrzega się od razu. Widzisz takiego młodego chłopaka i wiesz, że to jest gość, który może coś w tej piłce ciekawego zrobić. Wtedy jeszcze nie grał tak siłowo, jak teraz, ale było w nim widać inteligencje, bardzo mądrze czytał grę, dowodził kolegami. Miał świetną technikę użytkową. Dodatkowo urzekł nas swoją kulturą osobistą, był bardzo dobrze wychowany. Nie mieliśmy wątpliwości co do tego, że chcemy zaproponować mu współpracę.

Tak zaczęła się przygoda z piłką przyszłej legendy klubu z Wągrowca.

Drożdżóweczka i na plac

Problemem młodego Leśniewskiego było wykluczenie komunikacyjne, które dotykało (i wciąż dotyka) wiele polskich wsi – w tym Grylewo. O ile na zajęcia był w stanie dotrzeć pociągiem, powrót tym środkiem transportu był niemożliwy. Trener Należyty wiedział jednak, jaką perełkę odnalazł i nie pozwolił, aby to przeszkodziło mu w treningach. Dbał o to, aby młody piłkarz zawsze bezpiecznie trafił do domu. Sam odwoził go do Grylewa, a kiedy nie mógł, prosił o to swoją żonę.

Nieodłącznym atrybutem „Leśnego” była drożdżówka. Pojawiał się z nią na każdym treningu. Po zajęciach w szkole, a potem – po pracy nie miał on czasu, aby zjeść cokolwiek innego. W znajdującym się niedaleko stadionu sklepiku zawsze kupował słodki wypiek, który chwilę później pałaszował w szatni. Leśniewski zjadł drożdżówkę? Można było zaczynać trening. Od tego wziął się też pierwszy pseudonim młodego piłkarza – „Drożdżi”. Jak okazało się później – wągrowieccy kibice mieli wiele okazji, aby skandować tę ksywkę z trybun.

Już sam debiut Leśniewskiego można określać mianem spektakularnego. W ówczesnej IV lidze, w roku 2003 od klubów wymagano trzech młodzieżowców w składzie. Leśniewski nie był jeszcze nawet blisko pierwszej drużyny, ale w obliczu kontuzji wielu innych młodych chłopaków musiał wystąpić w meczu przeciwko Polonii Środa Wielkopolska. Był wtedy… lewym obrońcą. Nielba przegrywała od samego początku spotkania. W 69 minucie huknął na bramkę rywali z 40 metrów i trafił w samo okienko, pozwalając swojej drużynie wywalczyć jeden, cenny punkt. „Drożdżi” stał się ulubieńcem trybun i w kolejnych tygodniach regularnie meldował się już w składzie MKSu. Dostał także pracę w firmie głównego sponsora klubu.

Lesiu, a może ty byś tak zagrał na szpicy?

Kolejne sezony to tkwienie Nielby w IV lidze – dwukrotnie przegrywali w decydującym barażu, aż do roku 2007. Decydującą o upragnionym awansie bramkę w pierwszej połowie meczu z Piastem Kobylin strzelił właśnie Leśniewski. Później błyskawiczny awans do nowej II ligi, gdzie gwiazda Leśniewskiego wreszcie mogła rozbłysnąć. W pierwszym sezonie na tym szczeblu „Leśny” był uzupełnieniem fenomenalnego tandemu napastników. Tomasz Mikołajczak i Roman Maciejak strzelili wtedy odpowiednio 18 i 14 bramek, a Nielba zakończyła sezon zaledwie dwa punkty od miejsca dającego prawo do gry w barażach o I ligę, za plecami zostawiając m.in. Raków Częstochowa. Obaj napastnicy w 2009 roku opuścili Wągrowiec – Mikołajczak trafił do Lecha Poznań, a Maciejak do Piasta Gliwice. Nielba została bez napastnika, a trener Krzysztof Knychała wypowiedział wtedy sakramentalne

Reklama

– Lesiu, a może ty byś tak zagrał na szpicy?

 

Dla piłkarza ta decyzja była gamechangerem. Do tej pory był boiskową zapchajdziurą, najczęściej grającą z lewej strony boiska – najpierw w obronie, później na skrzydle. Leśniewski zawsze miał ofensywne ciągoty – złamanie linii, zejście do środka i precyzyjne uderzenie były jego znakiem rozpoznawczym. Po przejściu do ataku zmienił numer na plecach z dwójki na siódemkę i… dwukrotnie został królem strzelców II ligi, najpierw z 22, a potem z 16 golami. To musiało zaowocować transferem, zwłaszcza, że piłkarz miał już wtedy 26 lat. W sezonie 2011/2012 Nielba spadła z ligi, a Leśniewski podbijał już pierwszoligowe boiska w barwach bydgoskiego Zawiszy. Choć wcale nie musiał tam trafić.

Grzech główny – niecierpliwość

– Skończył się sezon. Siedzę w pracy, dzień jak co dzień i nagle podbiega do mnie Radek Kołacki, syn prezesa z Przeglądem Sportowym w ręce. – Ty, Rafał, patrz! Tu piszą, że przechodzisz do Zagłębia Lubin!

Opowiada sam piłkarz, który wtedy nic o tym nie wiedział. Nie był nawet na testach, a kluby nie potrafiły się ze sobą dogadać. Pierwsza okazja na awans sportowy przeszła mu koło nosa. Leśniewski nie miał menedżera, więc wszystko musiał załatwiać samodzielnie. Na testy do Bełchatowa pojechał wykorzystując swój urlop w pracy. Po tygodniu treningów i bramce strzelonej w sparingu z Lechią Gdańsk wyjechał na obóz, po którym ku zdziwieniu piłkarza jak i całej szatni „Brunatnych” postanowiono odesłać go do domu.

Rozżalony Leśniewski wrócił do Wągrowca, ale już kilka dni później znów wsiadł w auto i pojechał na testy. Znajomy agent podsunął mu Niecieczę, która wtedy dopiero snuła poważne plany o podboju Ekstraklasy. Samotnie przejechał ponad 600 kilometrów, rozegrał sparing w barwach Bruk-Betu, strzelił dwa gole i… tyle. Mecz się skończył, piłkarze Termaliki rozjechali się do domów, a testowany napastnik został sam w polu kukurydzy. Po godzinie czekania wściekły Leśniewski wsiadł do auta i pognał do domu. 50 kilometrów dalej zadzwonił telefon.

– Halo, Rafał? No gdzie ty jesteś? Wszyscy cię szukają, chcą rozmawiać?
– Teraz chcą rozmawiać? Teraz?! Godzinę czekałem, nikt nie przyszedł. Sorry Marcin, pierdole to. Wracam do Wągrowca.

Z perspektywy czasu jest to decyzja, której piłkarz dość mocno żałuje.

– Zawsze jestem punktualny, a tu zgubiła mnie niecierpliwość. Byłem zmęczony, wściekły, rozżalony po tym Bełchatowie, potem jeszcze to czekanie. Zabrakło mi kogoś, kto mną pokieruje, kto wstrząśnie i powie, żebym wracał do tej cholernej Niecieczy. Ale byłem młody, głupi. Szkoda, bo z pewnością ominęła mnie fajna przygoda. No i dobre pieniądze.

I gdy już wydawało się, że czeka go kolejny sezon w II lidze, pojawił się wybawiciel – Radosław Osuch, który kilka miesięcy wcześniej przejął stery w Zawiszy Bydgoszcz.

Moskit w akcji

Bydgoski klub nie miał wątpliwości co do tego, że chce zatrudnić „Leśnego”. Jeszcze do niedawna Zawisza i Nielba grały w jednej lidze, a sam napastnik napsuł nieco krwi ówczesnemu zespołowi Zawiszy – ot, choćby w 2010 roku, strzelając bramkę na 2:2 w 90 minucie spotkania.

Zafascynowany Leśniewskim był też trener Janusz Kubot – wielki zwolennik tego transferu. Na treningach wołał na niego „Moskit”, bo potrafił ukłuć jak komar – nieoczekiwanie i z niemal każdej pozycji. Tak też wspomina go ówczesny bramkarz Zawiszy, Andrzej Witan, obecnie reprezentujący barwy Olimpii Elbląg.

– Rafała pamiętam jako bardzo dobrego kolegę. W ogóle, mieliśmy wtedy w Bydgoszczy świetną paczkę. Na początku w szatni był dość cichy, ale po pół roku rozkręcił się na dobre i pokazywał charakterek. Napastnik niezwykle bramkostrzelny, i bardzo, bardzo silny. Wszyscy mieli z nim problemy! Naprawdę, rzadko zdarzają się zawodnicy z takim nosem do strzelania bramek.

W pierwszym sezonie na poziomie I ligi strzelił sześć goli – większość w drugiej części sezonu, kiedy wywalczył sobie miejsce w podstawowej jedenastce. Więcej miał wtedy na koncie tylko Adrian Błąd. Sytuacja zmieniła się rok później. Wągrowczanin zmagał się z kontuzją, a do Bydgoszczy sprowadzono Pawła Abbotta, który doskonale wpasował się w styl gry preferowany przez nowego szkoleniowca – Jurija Szatałowa. Leśniewski popisał się wtedy jedynie fenomenalnym występem w meczu Pucharu Polski przeciwko Sokołowi Aleksandrów Łódzki. Strzelił wówczas cztery gole, co było podwojeniem jego ligowego dorobku z całego tego sezonu. Cały zespół jednak swój cel osiągnął. Zawisza – już pod okiem Ryszarda Tarasiewicza – awansował do upragnionej Ekstraklasy.


4 minuty marzeń

Leśniewski wiedział, że nie będzie łatwo o grę. Świetnie dysponowany był Abbott, a na domiar złego na stadion im. Zdzisława Krzyszkowiaka ściągnięty został także Bernardo Vasconselos.

– On był w złym klubie, w złym miejscu i w złym czasie. Bo on miał świetne papiery na granie, mógł spokojnie pograć jeszcze w I lidze czy nawet w Ekstraklasie. Ale u nas… Trener Tarasiewicz wciąż chciał grać jednym napastnikiem, a Abbott i Vasconselos na tamten moment bardziej pasowali do jego wizji – wspomina Andrzej Witan.

I faktycznie – Leśniewski zagrał zaledwie 4 minuty w Ekstraklasie, w meczu z Widzewem Łódź. Potem udał się na rozmowę do prezesa Osucha.

– Wiedziałem, że ja tu po prostu nie pogram. Mogłem zostać w Bydgoszczy, bo prezes Osuch nie chciał się mnie pozbywać za wszelką cenę. Ale ja nalegałem na wypożyczenie. I znów byłem niecierpliwy, znów chciałem jak najszybciej. Nie zaczekałem i przyjąłem pierwszą ofertę, która przyszła – Olimpia Elbląg.

Z perspektywy czasu Leśniewski gorzko żałuje pochopnego przyjęcia tej decyzji. Tydzień po jego odejściu obaj napastnicy Zawiszy złapali kontuzje, które wyeliminowały ich z gry. Zawisza został bez napastnika, a możliwości rychłego ściągnięcia napastnika z elbląskiego wypożyczenia już nie było. Szansa przepadła.

Okres gry w Olimpii był początkiem końca przygody napastnika z poważną piłką. I choć dzięki temu, że na początku zagrał w barwach Zawiszy w pierwszej rundzie Pucharu Polski może sobie dopisać do CV to trofeum, to sezonu nie mógł zaliczyć do udanych. W ostatniej kolejce, grając przeciwko Stali Mielec nie wykorzystał rzutu karnego, który mógł zapewnić Olimpii utrzymanie w przechodzącej reorganizację II lidze. Oprócz Pucharu Polski zaliczył więc też spadek. W sezonie 14/15 podjął ostatnią próbę gry na wysokim poziomie. Chojniczanka Chojnice. Próba ta została jednak brutalnie przerwana.

Czas wracać do domu

Początek gry w Chojnicach był jak marzenie – spotkał się z dawnym przyjacielem z Wągrowca, Tomkiem Mikołajczakiem. Obaj w przedsezonowych sparingach strzelili po sześć goli i wszystko było już na dobrej drodze, aby piłkarska Polska znów przypomniała sobie o nazwisku Leśniewski. Niestety – nadszedł feralny 23 sierpnia 2014 roku.

– Dzień wcześniej graliśmy ligowy mecz z Grudziądzem. Trener dał mi wtedy tylko 15 minut gry, a zasada była taka, że ci, którzy zagrają tego dnia mało albo wcale, dzień później mają jechać na rezerwy. Pamiętam to jak dziś, 23 minuta meczu z Rodłem Kwidzyn. Wtedy jakiś drwal wjechał we mnie od tyłu, a ja poczułem okropny ból. Wiedziałem, że nie będzie dobrze – wspomina piłkarz.

Diagnoza była fatalna – złamana kość strzałkowa. Pół roku leczenia, pół roku kontraktu podpisanego z Chojniczanką. Jasnym było, że ta przygoda jest skończona i czas wracać do domu. Do Nielby. Podpisał kontrakt z macierzystym klubem, wrócił do dawnej pracy w firmie prezesa Kołackiego, a wiosną w III lidze strzelił siedem bramek. Kibice byli zachwyceni. Nasz „Drożdzi” wrócił. On znów jest wśród nas.

Ostatnią próbę reanimacji kariery podjął w 2016 roku, udając się na półroczne wypożyczenie do walczącego o II ligę Sokoła Kleczew. I choć w 9 meczach strzelił 10 goli, kleczewianie nie zdecydowali się podpisać kontraktu na dłużej.

– Rafałek nie chciał przeprowadzać się do nowego miasta, a klubu nie stać było na dojazdy. Mieliśmy dołek finansowy. Mimo wszystko wspominamy go tutaj bardzo dobrze. Cudowny facet, kolega do rany przyłóż, a na boisku walczak jakich mało – opowiada Wojciech Bielawski, ówczesny kierownik Sokoła, który pracuje tam do dziś.

Mniej oficjalna wersja wydarzeń mówi o tym, że Leśniewski przegrał wtedy rywalizację z piłkarzem, który w Kleczewie grał od dawna, a w wolnym czasie jeździł wraz ze szkoleniowcem Sokoła na kursy trenerskie. Decyzję o tym, który napastnik zostanie zwolniony z klubu ostatecznie podejmował… Właśnie trener. „Leśny” wrócił więc do Wągrowca na stałe, w sezonie 2016/2017. Obudził się już jednak w innej rzeczywistości – czwartoligowej. W międzyczasie Nielba spadła z ligi.

Mentor, wzór, fachowiec

Od czasu powrotu do Wągrowca napastnik jest największą gwiazdą żółto-czarnych. Udało mu się znów wprowadzić zespół do III ligi, aby po dwóch sezonach spaść z niej w nieprawdopodobnych okolicznościach. Przede wszystkim jest on jednak teraz prawdziwym wzorem i mentorem dla młodych chłopaków, którzy w Nielbie zaczynają swoje kariery lub zbierają szlify na wypożyczeniach. Z dzisiejszym 36-latkiem trenowali m.in. Bartłomiej Burman czy Kajetan Szmyt, którzy w tym sezonie Ekstraklasy zagrali w barwach Warty Poznań.

– W niektórych klubach można spotkać się z osobami, które pograły gdzieś w wyższych ligach i wymądrzają się czy też wywierają presję na młodych zawodnikach, którzy dopiero co wchodzą do piłki seniorskiej i nie jest im potrzebny dodatkowy stres związany ze zmianą kategorii wiekowej. O „Leśnym” nie można powiedzieć absolutnie nic takiego rzeczy. Gdy w szatni lub na boisku dzieje się coś niedobrego to oczywiście zareaguje, ale w sposób normalny. Porozmawia, wytłumaczy, co można poprawić, tak jak to powinno być w dobrym zespole – zachowuje się jak prawdziwy lider – mówi nam Mateusz Sporek, obecny kolega Leśniewskiego z drużyny.

Klubowa legenda daje też prawdziwy przykład profesjonalizmu. Nigdy nie spóźnia się na treningi, bo ma obsesję na punkcie punktualności. Mimo swojego wieku nie odpuszcza żadnego obozu przygotowawczego, rzetelnie przepracowuje każdy mikrocykl. W jego przypadku nie ma mowy o żadnych wymówkach. Ta postawa imponuje młodszym graczom, którzy chłoną doświadczenie i rady Leśniewskiego jak gąbka. W wągrowieckiej szatni praktycznie nie da się znaleźć negatywnych opinii na temat tego piłkarza. Jakby tego było mało – klasę i formę wciąż pokazuje także na boisku, co roku meldując się w czołówce strzelców każdej ligi, w której występuje.

– Często śmiejemy się na treningach czy w szatni, że inicjały nie są przypadkowe, bo jest to taki nasz wągrowiecki RL7. Spędziłem w Wągrowcu już kilka lat i jestem przekonany, że ktoś taki jak on jest gwarantem strzelenia kilkunastu bramek w sezonie. I to bez względu na to, czy w treningu jest w rewelacyjnej formie, czy raczej widać, że ma słabszy okres. Po prostu – wychodzi na boisko i z niczego jest w stanie strzelić bramkę. Nie wiesz co zrobić z piłką? Zagraj do Lesia, on coś wykombinuje – kończy Sporek.

„Pomnik? Jak będą chcieli, to mogę sam sobie zbudować!”

Wychowanek żółto-czarnych jest prawdziwym liderem w szatni i na boisku. Niegdyś częściej wdawał się w pyskówki z sędziami, ale przestał, bo… żona twierdziła, że nie poznaje go, kiedy jest tak porywczy. Prywatnie jest mężem Ewy i ojcem dwóch synów – Jacka i Olka. Obaj chcą iść w ślady taty, a starszy z nich – 11-letni Jacek już rozpoczął treningi w Nielbie.

– Ja do niczego ich nie zmuszam. Chcą kopać piłkę? Proszę bardzo, ja nie mam nic przeciwko. Cieszę się, że ta pasja sama w nich urosła. Oczywiście – uczę ich punktualności, uczciwości, odpowiedniego podejścia do życia. Są pewne wartości, które wpajam swoim dzieciom i młodym chłopakom z szatni. Lubię widzieć młodego piłkarza grającego już w klubie, który ma profesjonalne podejście do swojej kariery, który wie, co chce osiągnąć, jak się zachowywać, odżywiać. Lubię takich gości, którzy w głowie mają piłkę, a nie imprezki i olewanie treningów. Mamy w Nielbie takich chłopaków i już na tej podstawie – oraz widząc,  jak grają,  jestem w stanie powiedzieć, kto ma szanse zaistnieć w piłce.

„Leśny” nie ma jednak jeszcze zamiaru odwieszać butów na kołek. Przez całe życie omijały go kontuzje mięśniowe i dopóki taki stan rzeczy będzie się utrzymywał, dopóty nie zejdzie on z wielkopolskich boisk. Ostatnio jest też coraz bardziej zaangażowany w futsal – wraz z półamatorską ekipą Calcio Wągrowiec, prowadzoną przez jego dawnego kolegę z boiska, Dawida Jasińskiego doszli do 1/32 Finału Pucharu Polski. Tam przegrali z ekstraklasowym zespołem z Gdańska po golu w ostatnich sekundach. Wągrowczanin stara się jednak z optymizmem patrzeć w przyszłość.

– Jeżeli poczuję, że odstaję od chłopaków – odejdę. Przed tym chciałbym jednak jeszcze raz wprowadzić zespół na poziom III ligi, bo po pierwsze – spadek z zeszłego roku wciąż odbija mi się czkawką, a po drugie – ci chłopcy i kibice zwyczajnie zasługują na coś więcej. Trochę boję się tego momentu, w którym będę musiał przestać robić to, co robię przez całe życie. Być może zostanę w futsalu, gdzie moja siła robi dużą różnicę. Na pewno chciałbym pracować w piłce, ale do trenerki mnie nie ciągnie. Nie wiem, może w Nielbie coś dla mnie znajdą? Mogę tu robić cokolwiek, wydaje mi się, że przez te lata kariery chyba na to zasłużyłem. A jak już tak koniecznie chcecie mi stawiać pomnik pod stadionem, to dajcie mi materiały, dłuto, cokolwiek i sam sobie go postawię!

W sezonie 2021/2022 Rafał Leśniewski przegrał rywalizację o koronę króla strzelców w ostatniej kolejce, w której to jego rywal do zdobycia tego lauru strzelił trzy gole Górnikowi Konin. Wągrowczanin strzelił 25 goli. Do upragnionego awansu Nielbistom zabrakło… jednego punktu. Wszystko wskazuje więc na to, że misja „Leśnego” jeszcze się nie zakończyła.

CZYTAJ WIĘCEJ O NIŻSZYCH LIGACH:

fot. Newspix/400mm.pl/własne

Rodem z Wągrowca, choć nigdy nie pokochał piłki ręcznej. Woli tą kopaną, w wydaniu polskim i chorwackim. Student dziennikarstwa, który lubuje się w felietonach i reportażach. Miłośnik absurdu i Roberta Makłowicza.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Ładne czy nie? I dlaczego akurat Adidas? Zamieszanie wokół strojów olimpijczyków

Kacper Marciniak
0
Ładne czy nie? I dlaczego akurat Adidas? Zamieszanie wokół strojów olimpijczyków

Niższe ligi

Komentarze

5 komentarzy

Loading...