Reklama

Djurdjević: Najpierw człowiek, potem zawód

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

22 czerwca 2022, 17:08 • 16 min czytania 22 komentarzy

Ivan Djurdjević niedawno został trenerem Śląska Wrocław. Za nim trzy lata pracy w Chrobrym Głogów, z którym ostatnio dotarł do finału baraży o Ekstraklasę. Po tej przygodzie mógł trafić do Jagiellonii, ale wybrał WKS. Z okazji jego nowego epizodu w karierze trenerskiej porozmawialiśmy o filozofii piłkarskiej „Ivana”, budowaniu piłkarzy, zdobytych doświadczeniach, realiach pracy szkoleniowca w Polsce, życiu prywatnym, zaufaniu do ludzi, ambicjach czy stricte o planie na Śląsk. Zapraszamy do lektury.

Djurdjević: Najpierw człowiek, potem zawód

Jakim trenerem jest dzisiaj Ivan Djurdjević?

Jeśli ktoś spytałby mnie, czy chcę być trenerem od wyniku, czy trenerem wyciągającym potencjał z zawodników – wybrałbym drugą opcję. Bo poprzez budowanie piłkarzy można stworzyć dobry wynik,  bez drogi na skróty. Każdy prezes czy dyrektor patrzy na liczby i punkty, ale ja w każdym miejscu  starałem się rozwijać ludzi, z którymi pracowałem. Wynik, który proponuję, polega na budowaniu  czegoś. Głównie z materiału, jaki mam dostępny na miejscu. Najpierw skupiam się na tym, co klub  ma w środku, a potem myślę o wartości dodanej z zewnątrz.

Teraz chcę dać szansę chłopakom w Śląsku, żeby sportową złość po słabym sezonie przekuli w ambicję. Łatwo jest coś wyrzucić, kiedy się psuje. Trudniej naprawić, a tego właśnie chcę. Ci piłkarze mają się podnieść. W tym jest więcej kreatywności, trzeba do tego więcej czasu, ale to jest jak najbardziej możliwe do zrealizowania. Niemożliwe przecież, żeby zawodnicy grający w europejskich pucharach w pół roku stali się tak słabi, że musieli grać o utrzymanie w Ekstraklasie. Oni wciąż są dobrzy. Ich potencjał nie został wykorzystany, co pragnę zmienić.

Tak trener robił w Chrobrym. Podchodził indywidualnie do zawodników, wyciągał z nich maksimum. Są trenerzy, którzy nie kładą na to większego nacisku, bo wychodzą z założenia, że zawodnik na poziomie Ekstraklasy powinien radzić sobie sam.

Reklama

Każdy z nas mierzy się z jakimś problemem. Sęk w tym, że on idzie za nami i czasami jest potrzebny ktoś z zewnątrz, żeby go usunąć. Poza tym Ekstraklasa to nie jest żaden światowy poziom. Mamy problem, żeby grać w europejskich pucharach, a co dopiero w Lidze Mistrzów, która powoli staje się nieosiągalna. Jeżeli trener jest skupiony tylko na sobie i wynikach, nie ma czasu, żeby skupić się na poszczególnych zawodnikach. A to są przecież ludzie, z którymi też tworzy się jakieś relacje. W tutejszej kulturze zawód określa cię jako człowieka, a moim zdaniem jest inaczej. Najpierw człowiek, potem zawód.

No i dochodzi czynnik czasu. Nie chodzi o to, żeby traktować go jako wytłumaczenie. Mówimy o bardzo ważnym narzędziu. Potrzebujesz go, żeby dobrze poznać piłkarzy i nawiązać z nimi więź. Oni muszą zaufać trenerowi, a ja jako trener muszę wiedzieć, co będzie dla nich najlepsze. Trener ma pomóc zespołowi, prawda? Po to jesteśmy, a nie pomożemy drużynie w odpowiedni sposób, jeśli wystarczająco nie zapoznamy się z każdym z osobna. To ważny aspekt przy rozwoju indywidualnym, dzięki któremu cała grupa staje się mocniejsza. Wtedy fajnie jest usłyszeć, że sztab wykonał swoją robotę. Zostawiając za sobą coś więcej niż wynik.

W zdrowym projekcie klubowym trener dostaje sporo czasu. W Chrobrym ten komfort był i szereg piłkarzy miało albo swój najlepszy sezon w karierze, albo odbudowało się właśnie pod pana wodzą.

Uważam, że za często emocjonujemy się zwycięstwami i porażkami, jakby to one mówiły o wszystkim. Za bardzo przechodzimy od skrajności do skrajności, zapominając, że ta praca na tym polega. Raz jest lepiej, raz jest gorzej. Fajnie powiedziała o tym Iga Świątek. Zanim zaczęła seryjnie wygrywać, swoje musiała przegrać, tylko wtedy to nie budziło jeszcze takiego zainteresowania. Jeśli chodzi o moje podejście do zawodników, oni mają czuć, że ich wspieram. Nie krzyczę, nie ganiam. Piłkarze wymagają ode mnie czegoś więcej, tak jak ja od nich. Samo jeżdżenie na dupie nie wystarcza i to samo tyczy się wyrażania emocji przez trenera.

Ja jestem po to, żeby im coś uświadomić. Pokazać, po co są w tym miejscu. Nie dla mnie, a dla dobra zespołu. Tylko to jest ciągły, żmudny proces. Dzień w dzień jako piłkarz jesteś oceniany. Jeśli nie wytrzymujesz tego mentalnie, po prostu odpadasz. Niektórzy rodzice mówią, że chcą, żeby ich dzieci grały w piłkę. Ja nie. Kiedy widzi się to wszystko od środka, a nie tylko wierzchołek góry lodowej, ma się świadomość, jak to jest trudne.

Reklama

Psychika to klucz?

Psychika to wszystko. Możesz mieć umiejętności, ale bez odpowiedniej mentalności prędzej czy później zostaniesz zweryfikowany. Daleko na takim paliwie nie zajedziesz.

W Ekstraklasie trudno o piłkarzy, którzy mają jedno i drugie na wysokim poziomie. A jeśli tak, to szybko się zawijają.

Zgoda, ale tutaj też mamy dobrych piłkarzy. Czy w Śląsku, czy w całej Ekstraklasie. Wśród Polaków również, bo to nie jest tak, że Polska jest tak słaba, jak niektórzy sądzą. Nie jest też tak dobra jak największe reprezentacje, ale pojedyncze wybitne jednostki pokazują, że można w tym sporcie osiągnąć wszystko. Skoro Robert Lewandowski, Polak, może być najlepszym piłkarzem na świecie, to dlaczego inni piłkarze z tego kraju nie? Niektóre bariery potrafimy narzucać sobie sami.

Tylko że Robert napędza się niebywałą ambicją. On sam mówił kilkukrotnie, że ta ambicja potrafi wręcz przytłaczać innych piłkarzy.

Niektórzy są tak pochłonięci pracą nad sobą, że nie mają czasu, żeby przejmować się tym, co myślą inni. Idą swoją ścieżką, krok po krok, do celu. Ludzie wokół mogą nie mieć takiej przestrzeni mentalnej, żeby to zrozumieć. Ich sufit jest na dwóch metrach, a jego dopiero na trzech-czterech.

Jaki trener ma sufit, jeśli chodzi o ambicje?

Nie wiem. Ja na pewno zmieniłem się w podejściu do piłki. Czasami w rozwoju trzeba radykalnych zmian, bo te same rzeczy nie na każdym etapie życia działają tak samo. Kiedy jesteś zawodnikiem, masz swoje ego. Gdy stajesz się trenerem, powinieneś je schować. Odwracasz się o 180 stopni. Musisz zrobić krok w tył, zniknąć, dać przestrzeń innym ludziom. Twoja osobowość nie może blokować innych, co często w tej pracy się zdarza.

Czasami może się wydawać, że lepiej nad wszystkim panować. Ale nie – kontrolę można mieć również w innym sensie. Można dawać zawodnikom pole do działań, ot, raz się pomylą, raz zrobią coś dobrze. Chodzi o to, żeby zdobywali się na refleksję, komentowali swój występ. Nie mam też nic przeciwko temu, żeby dawali własne pomysły nawet w treningu. Są momenty, gdy mogą dodać też coś od siebie, powiedzieć: chcemy trzy gierki zamiast dwóch.

To, że się stale edukuję i przeczytałem jakąś publikację dla trenerów, której oni nie znają, nie znaczy, że wszystko wiem lepiej. Dlatego słucham piłkarzy, żeby wiedzieć, w czym czują się lepiej, a w czym gorzej. Czasami trzeba puścić wodze i zobaczyć, jak rzeczy same się dzieją. Przyglądać się z boku, na tej podstawie zbierać informacje. Ostatecznie i tak uważam, że nie jest ważne, ile ty wiesz jako trener. Najważniejsze jest to, jak dużo wiedzą twoi zawodnicy.

To nie jest proste. Dać swobodę grupie, ale z tym nie przesadzić. Ktoś mógłby przesuwać jakąś granicę.

Ale to dobrze! Takie zjawisko świadczyłoby, że mamy jakiegoś lidera. Fajnie, jeśli ktoś próbuje zrobić coś więcej. Uważam, że jeśli drugiemu człowiekowi pozwolisz być sobą, to on sam będzie siebie kontrolował. Nie miałem jeszcze nigdy takiej sytuacji, żeby piłkarz przekroczył granicę. Staram się traktować ich uczciwie i daję im szansę. Potem mogę powiedzieć „stary, przykro mi, miałeś swoją szansę”. A jeśli ktoś próbuje stłamsić swoim ego resztę, zespół sam sobie z tym radzi. Trener nie zawsze musi interweniować. To współpraca niewerbalna. Kto chce się rozwinąć, ten się rozwinie. Kto nie, ten nie.

Rozumiem tę zasadę, bo myślę podobnie. Lepiej kogoś uświadomić, niż do czegoś zmusić. Ludzie lubią łamać zakazy, pokusa niesubordynacji bywa spora. Uświadamianie jest trudniejsze, ale ma długotrwałe efekty.

Natura zawsze znajdzie wyjście. Dlatego umawiamy się na coś z zespołem, przedstawiam im zalety i wady, a potem obserwuję, kto wziął sobie moje słowa do serca. Zasady mają być korzystne dla wszystkich, nie tylko dla mnie. To jest ważne. Gdybym stawiał szereg zakazów, efekt mógłby być odwrotny od zamierzonego. Za moimi plecami zespół zachowywałby się inaczej niż przede mną. A chodzi o to, żeby mógł być sobą przez cały czas. Niech każdy się zastanowi – czy dobrze się czujemy, kiedy ktoś zmusza nas do bycia kimś innym? Nie sądzę. To nie jest potrzebne w dobrym funkcjonowaniu zespołu

Czuł trener kiedykolwiek tak przytłaczającą presję, że chciał się gdzieś po prostu schować?

Wydaje mi się, że nie. W byciu zawodnikiem to jest prostsze, bo presja pojawia się i znika. W zawodzie trenera stres i presja są statyczne, rzadko kiedy mają ujście. Łatwiej się z tym uporać, kiedy stawiasz sobie cele. Szukasz wewnętrznej motywacji, która wychodzi na pierwszy plan i ucisza resztę. Tylko nią też trzeba właściwie szachować, żeby ciągle być pod prądem. Nie możesz postawić sobie takiego celu, żeby po jego osiągnięciu odpuścić. Wtedy moment zwycięstwa jest pierwszym kryzysem. Powiem zespołowi „Walczymy o europejskie puchary” albo „Celujemy w pierwszą ósemkę”, ale co dalej? Osiadamy na laurach po osiągnięciu tego? Moim zdaniem celem nie może być wynik sam w sobie. Tak łatwo wejść w przeciętność. Wynik ma być wypadkową rozwoju, a rozwój to motywacja, bo daje największe profity.

Żeby stworzyć taki ekosystem, trzeba odpowiedniego materiału ludzkiego. Czasami bywa tak, że komuś jest dobrze tak jak jest, a to może wadzić.

Dlatego staram się prowadzić zespół w taki sposób, żeby on sam chciał być jak najlepszy indywidualnie. Rzecz w tym, żeby piłkarzy uświadamiać, że kryzys można przekuć w rozwój. Na lepsze lub gorsze da się zmienić w każdym wieku, ale to zależy od nas, oraz od otoczenia, które nam to pokaże. Ty na pewno byłeś innym Kamilem kilka lat temu, bo do dzisiaj trafiłeś na swojej drodze na różnych ludzi, popełniłeś błędy i wyciągnąłeś wnioski. Trudne momenty pomagają nam w byciu lepszymi.

Do rozwoju trzeba porażek.

To brzmi jak banał, ale żeby wygrać – musisz przegrać. Tak samo piłkarz musi rozumieć, dlaczego porażka jest ważna. To sygnał, że coś da się poprawić. Chłopakom w Śląsku zadałem na początku pytanie: który zespół cię pokonał, mimo że dałeś z siebie 100%? Nikt nie odpowiedział. No więc, jeśli sam nie jesteś na swoim topowym poziomie w trakcie meczu, to możesz przegrać z każdym. Kiedy to nastawienie się zmienia i każdy wchodzi na najlepsze obroty, mamy na boisku 11 liderów. Lider nie musi krzyczeć. Wystarczy, że daje dobry przykład jakością gry i zaangażowaniem. Jeśli ośmiu będzie chciało sprzedać swoje atuty, pozostałym trzem będzie głupio i wtedy też będą starali się dorównać reszcie. Im więcej liderów na boisku, tym lepiej. Każdy jest inny, ale niech tą inność potrafi w dobrym tego słowa znaczeniu wykorzystać z myślą o zespole.

Spójrzmy na topowe zespoły w Ekstraklasie: Lech miał zbiór indywidualności, który udało się złożyć w fajną całość. Raków – świetnie zgrany, zaangażowany zespół. Pogoń – to samo. Taka Legia miała indywidualności, ale nie drużynę. Dlatego kluczem jest scalenie pojedynczych jednostek, tak jak robią to najlepsi w lidze. Marek Papszun pokazuje, że nie trzeba mieć najlepszych zawodników na każdej pozycji, żeby bić się o mistrzostwo i puchary. Ma patent na piłkarzy, rozwija ich. Ma zespół.

Fajnym przykładem jest Warta Poznań. Gdy ktoś powie, że do bicia się z czołówką trzeba dużych finansów i wielu jakościowych piłkarzy, zawsze można odesłać go do Grodziska. Albo do Głogowa, bo patrząc na sam poziom zawodników, nikt nie stawiał Chrobrego w roli finalisty baraży o Ekstraklasę.

W Chrobrym miałem grupę zmotywowanych zawodników, którzy chcieli czegoś więcej. Nie wiem tylko, czy nie osiągnęli pewnego sufitu. Ale jestem dumny z tych chłopaków, bo chcieli sobie udowodnić, że mogą wygrać z każdym. Zostawili za sobą dobre wrażenie i kilku z nich otworzyło sobie drogę do najwyższej ligi nie awansem, a rozwojem.

Nastawienie czy ustawienie? Jak trener chce grać w piłkę w Śląsku?

Ważne jest jedno i drugie. Żeby mieć dobre ustawienie, potrzebne jest odpowiednie nastawienie. Uważam też, że słabości zespołu trzeba chować. Dzisiaj jestem innym człowiekiem niż w Lechu i mam trochę inne podejście. Często w pracy trenera mówi się o określonym modelu gry, a ja powiem tyle – preferuję nieprzewidywalność. Co z tego, że mogę mieć jakiś model, jeśli w pierwszej minucie zawodnik dostaje czerwoną kartkę i model traci na znaczeniu. Założenie jest takie, żeby w odpowiedni sposób reagować na to, co dzieje się na boisku. Spójrzmy na Manchester City i Real Madryt. Jeden zespół ewidentnie gra pod ręką trenera, a drugi ma „model sytuacyjny”. To proste: zawodnik ma być na tyle wyszkolony, żeby dobrze czytał grę. Piłkarze czują, kiedy lepiej się cofnąć, a kiedy zaatakować. Tak Real wygrał Ligę Mistrzów.

Pamiętam, jak z Chrobrym graliśmy z ŁKS-em. Wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Oni lepsi przy piłce, my lepsi bez niej. W pewnym momencie strzeliliśmy bramkę w stylu ŁKS-u, wymieniając wcześniej 20 podań. Byliśmy drużyną, która grała agresywnie, stała nisko, ale nagle potrafiła zrobić coś zupełnie innego. Piłkarze to czuli, że należy tak zagrać. To moje marzenie, żeby piłkarze w każdym momencie potrafili czytać grę i wiedzieli, jak się zachowywać. Ja jestem po to, żeby im w tym pomóc. To, co dzieje się na boisku, jest nie do przewidzenia. Pep Guardiola coś o tym wie i stara się wpoić swoim podopiecznym perfekcyjne rozwiązania, ale i tak na końcu decydujące okazują się inne czynniki, bo wciąż nie może wygrać Ligi Mistrzów. Czy z tego powodu jest słabszym trenerem? No nie. Po prostu nie da się zamknąć nieprzewidywalnej gry w przewidywalne ramy. Dlatego uważam, że warto oddawać wodze piłkarzom. Moim zdaniem drużyna, która lepiej czuje mecz i rozumie, co dzieje się na murawie, zawsze będzie bliżej wygranej.

Guardiola sam powtarzał, że przygotowuje swoich piłkarzy taktycznie do okolic 20. metra, a to, co robią dalej, to już wyłącznie ich inwencja twórcza.

Tak, nawet on, jeden z najwybitniejszych, zdaje sobie sprawę, że nie da się zaprogramować piłkarzy w każdej kwestii. Dlatego trzeba im dać to, co jest ich grą. Mogę zapewnić, że trener nigdy nie przeczyta gry szybciej od zawodnika, który jest na boisku. Nawet kibic może zobaczyć coś szybciej niż my z linii bocznej. Krzyczy „Podaj tam, zrób tak”, bo to widzi. Choć, muszę przyznać, czasami wydaje im się, że widzą coś, co nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Komentują jakiś wycinek rzeczywistości, nie wiedzą, co działo się w kuluarach, jakie są przyczyny i skutki. Pamiętam, jak przychodziłem na staż do Sportingu Lizbona, zobaczyłem jeden trening i powiedziałem „Czemu tak grają? Zrobiłbym to inaczej”. Sam się złapałem na tym, że skomentowałem coś z boku, zamiast poznać właściwą perspektywę. To często problem kibiców.

Wydawanie opinii na podstawie skrawków informacji to norma. Były takie zarzuty w kontekście obrońców Śląska, którzy popełniali wstydliwe błędy, że trener swoimi wyborami sabotuje zespół.

Nie chciałbym wracać do tego, co było. Dopiero dowiaduję się od samych piłkarzy, co nie funkcjonowało. W każdym razie – jak ktoś chce wiedzieć, jak to jest dokonywać selekcji, niechprzyjdzie na trening, wystawi skład, a potem stoi przy linii bocznej w trakcie meczu. Ci, którzy oglądają mecze, zawsze wygrywają, bo nie ponoszą konsekwencji wyborów. A my jako trenerzy wybieramy jakiegoś piłkarza dlatego, że daje nam podstawy, żeby to zrobić. Zawsze chcemy jak najlepiej.

Miał trener jakiś trenerski wzór?

Nie. Określa mnie zbiór własnych doświadczeń. Patrzę tylko na swój zespół i swoje możliwości, bo przekonałem się, że różne warunki wiążą się z różnymi doświadczeniami. Możemy coś z wielkiej piłki próbować zastosować, ale to są zupełnie inni ludzie i odmienne środowiska. Chcę być w tym autentyczny.

Jak się trenera zawiedzie, to łatwo zostać skreślonym na dobre, stracić zaufanie? Nie chce mi się wierzyć, że nie było takiej sytuacji.

Wiesz, moim zdaniem lepiej ryzykować i zaufać ludziom, niż nie ryzykować i bić się potem z myślami, że coś się straciło. To boli bardziej.

Pełne zaufanie też może srogo zaboleć, wielu by się z trenerem nie zgodziło. Choć, muszę przyznać, w życiu postępuję podobnie. Lepiej dać 100% zaufania i mieć dobre intencje.

Tak, z tego mogą wyjść lepsze rzeczy dla obu stron. Owszem, możesz się na kimś zawieść raz czy dwa, ale prędzej czy później to ty pójdziesz do przodu. A osoba, która wykorzystała zaufanie w zły sposób, zostanie zweryfikowana przez kogoś innego w przyszłości. Dlatego powiedziałem chłopakom w Śląsku, że oni mnie nie wybierali, ale ja ich tak. Nie mogę na nich narzekać, chcę im pomóc, a do tego trzeba wzajemnego zaufania. Jeśli piłkarzy się odpowiednio ukierunkuje, zespół zadba o wszystko. Kto się z tego wyłamie, szybko zostanie odpalony nie przeze mnie, a przez chłopaków. A kto zechce skorzystać z siły grupy, pomoże sobie. To proste.

Jeśli piłkarz poświęca się dla grupy, ona podświadomie o niego dba. Z tego mogą rodzić się nawet przyjaźnie, które trwają latami. Niektórym wystarczy rok wspólnego grania, oddania za jakąś sprawę, żeby 20 lat później zadzwonić i rozmawiać, jakby nigdy nic. Jeśli jesteś dobry dla innych, to zawsze zostanie zapamiętane.

Dla trenera piłka nożna jest czymś więcej? Takie przypadki jak ten Macieja Skorży pokazują, że hasła pokroju „futbol albo śmierć” nijak mają się do rzeczywistości.

Nie, nie jest czymś więcej. Na pewno futbol to styl życia, sposób na życie. Jeśli w to wchodzisz, bierzesz wszystko, co jest z piłką związane. Ale jeszcze za czasów bycia zawodnikiem denerwowała mnie jedna rzecz. To znaczy: jesteś wartościowany przez wynik. Nie tylko jako trener, ale także jako człowiek. Nagle możesz stać się w oczach środowiska nieudacznikiem, nawet jeśli jesteś dobrym człowiekiem. Ot, po prostu coś się nie udało. To przecież nie znaczy, że nie można na kogoś liczyć.

Wracając do twojego pytania, za często zatem łączymy sferę sportową z prywatną. To samo tyczy się piłkarza – można zmieniać barwy, ale ludźmi jesteśmy cały czas. Trener Skorża jest człowiekiem, podjął ludzką decyzję. To one są najważniejsze, bo zostają z tobą zawsze. A trenerem zawsze nie jesteś. Czasami nie powinno się wchodzić przez sport do czyjegoś życia, trzeba tę przestrzeń uszanować. Tak jest w tutejszej kulturze, choć mam wrażenie, że to powoli zaczyna się zmieniać.

Ale to fajne, kiedy piłkarz czy trener w jakimś stopniu się otwiera. Są ludzie, którzy w postaciach z jakimiś nazwiskami na plecach chcą widzieć kogoś więcej. Taki Patrick Olsen w Śląsku jest fajnym przykładem. Otwarty, pozytywny gość. Gdybyśmy zamykali się tylko na tematy piłkarskie, to wszystko byłoby nieciekawe.

Patrick ma dystans, to mu bardzo pomaga. I zgodzę się, że takie relacje też są wartościowe. To, co jest poza futbolem, ma duże znaczenie. Oglądałem ostatnio taki program o skautingu. Jakiś klub napalił się bardzo na jednego zawodnika, bardzo go chciał. Nagle okazało się, że do klubu przyszli z nim ojciec, matka, brat, jego żona i dwóch kumpli. Razem chcieli negocjować kontrakt! Tak więc rzeczywiście często nie zdajemy sobie sprawy, jacy to ludzie i co za nimi stoi. Dlatego warto najpierw spojrzeć pryzmat życia, a potem dopiero sportu, zawodu. Ja pochodzę z takiej kultury, gdzie jak ktoś ma mniej ciekawy zawód, to automatycznie staje się mniej ciekawym rozmówcą. Czy to jest właściwe podejście? Nie do końca, nie zgadzam się z tym.

Czasami najlepsze historie kryją się w najbardziej niepozornych osobach.

Dokładnie. Tutaj w klubie jest pani fotograf, Krystyna Pączkowska. Ma niesamowitą historię, była wielokrotną medalistką Polski w skokach ze spadochronem. Jest o niej nawet taki artykuł pt. „Fruwająca fotoreporterka”. Koniecznie musisz to przeczytać.

Na koniec – jakie są trenera marzenia?

Ja żyję marzeniem! Nie wiem, co będzie za rok czy dwa lata. Nie ma co zajmować sobie tym głowy. Miałem takiego kolegę, który spotykał się z pewną dziewczyną. Ona ciągle go pytała „Kiedy się widzimy, kiedy się widzimy?”, a on do niej zdenerwowany „Poczekaj do cholery, najpierw wstanę rano, obudzę się do życia i dopiero ci powiem”. To uniwersalna historyjka. Nie ma co wyprzedzać pewnych faktów. Żyjmy tym, co mamy obecnie.

WIĘCEJ O ŚLĄSKU WROCŁAW:

Fot. Newspix/acreditto.com (slaskwroclaw.pl)

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Ekstraklasa

Komentarze

22 komentarzy

Loading...