Reklama

Ola Mirosław: Potrzebuję presji zawodów, by wejść na szczyt swoich możliwości

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

22 czerwca 2022, 14:59 • 15 min czytania 13 komentarzy

Jest najszybszą wspinaczką na świecie. Chociaż podczas igrzysk olimpijskich w Tokio nie wywalczyła medalu, to z Japonii wróciła z podniesioną głową. Wtedy po raz pierwszy pobiła rekord świata we wspinaczce na czas, a jej nazwisko przedostało się do świadomości kibiców w Polsce. Z Aleksandrą Mirosław, zawodniczką Grupy Sportowej ORLEN, spotkaliśmy się na terenie Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej numer 2 Państwowej Straży Pożarnej w Lublinie. Znajduje się tu jedno z nielicznych pomieszczeń, które mogą pomieścić pełnowymiarową ściankę do wspinaczki na czas.

Ola Mirosław: Potrzebuję presji zawodów, by wejść na szczyt swoich możliwości

Dlaczego nie deklaruje konkretnego wyniku, który chce osiągnąć w Paryżu? Czy na treningach udało jej się kiedyś pobić rekord świata? Z jakiego powodu Michael Jordan i Michael Phelps są jej sportowymi idolami, i jak osobowość człowieka wpływa na jego sukcesy? Gdzie leży granica wyników we wspinaczce, i jak duży progres zaliczyła ta dyscyplina w ostatnich latach? Czy ona sama uważa się za perfekcjonistkę i dlaczego wspinacze to z reguły… psiarze?

SZYMON SZCZEPANIK: Powiedz, czy mamy w tej chwili boom na Olę Mirosław?

ALEKSANDRA MIROSŁAW: Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Natomiast ze strony prywatnej mogę powiedzieć, że zauważyłam wzrost zainteresowania moją osobą. Zwłaszcza po igrzyskach olimpijskich, na których pobiłam rekord świata. Teraz istotnie to zainteresowanie jest coraz większe – chociażby w social mediach.

Czułaś, że igrzyska to jest wyjątkowy start, czy dla ciebie był jak każdy inny? Ostatecznie, w Tokio nie zdobyłaś medalu – chociaż pobiłaś rekord świata w swojej koronnej konkurencji.

Reklama

Zgadza się – wróciłam bez medalu. Natomiast musimy pamiętać, że wspinaczka sportowa na igrzyskach wystąpiła w formie trójboju – połączenia trzech konkurencji. Wspinaczka na czas była tylko składową tego trójboju. Ale nie jestem smutna z powodu braku medalu. Jechałam tam z celem, by wystąpić w finale olimpijskim oraz pobić rekord świata w swojej konkurencji. Z Japonii wróciłam spełniona oraz z doświadczeniem, które – mam nadzieję – zaprocentuje w Paryżu w 2024 roku. Tam czasówki zostaną oddzielone od reszty.

Orlen baner

Wiemy zatem, że wróciłaś z igrzysk z podniesioną głową, oraz że był to inny występ pod względem formy konkurencji. A co z atmosferą?

Przed wyjazdem do Tokio zastanawiałam się, dlaczego wszyscy powtarzają, że igrzyska to zawody zupełnie inne od reszty? Ale kiedy już dojedziesz do wioski olimpijskiej, zobaczysz całą tę otoczkę, zdasz sobie sprawę z tego, że obok siebie mijasz najlepszych z najlepszych… Wszędzie widzisz kółka olimpijskie, widzisz, że ci zawodnicy przyjechali walczyć o swoje marzenia. Wtedy uderza cię efekt „wow” – również dlatego, że jesteś wśród nich. I to jest fajne uczucie. Natomiast kiedy weszłam do strefy dla zawodników, to naszła mnie myśl „okej, to są igrzyska, to jest poważna sprawa”.

Kiedy rozmawialiśmy z Tomkiem Oleksym, powiedział nam, że Francja to kolebka wspinaczki sportowej. Ale doprecyzujmy, że znacznie lepiej idzie im w boulderach i prowadzeniu.

Jeżeli mówimy o wspinaniu na czas, to ono posiada mocniejsze tradycje w państwach takich, jak Polska, Rosja czy Ukraina. Kraje zachodnie – takie jak Francja – dopiero dołączają do wysokiego poziomu, który my reprezentujemy. Przez ostatnie lata w zasadzie jedyną zawodniczką z Francji, która regularnie stawała na podium zawodów międzynarodowych w czasówkach była Anouck Joubert, a wśród mężczyzn Bassa Mawem.

Reklama

Obecnie znajdujemy się na terenie jednostki ratowniczo-gaśniczej Państwowej Straży Pożarnej w Lublinie. Kiedy powstała tu ścianka wspinaczkowa?

W połowie 2017 roku. Od tego momentu mam możliwość trenować w swoim mieście na piętnastometrowym standardzie. Wcześniej jeździłam do Tarnowa, gdyż tam znajdował się najbliższy piętnastometrowy standard.

Porozmawiajmy trochę o tej ściance. Jak rozumiem, jej wysokość odpowiada tej, jaką mają ścianki na zawodach. Ale zwraca uwagę też kąt nachylenia – im bardziej w górę, tym bardziej wystaje.

To już jest ściana do bicia rekordu świata. Czyli piętnaście metrów wysokości oraz pięć stopni przewieszenia. Układ chwytów również jest taki sam jak na zawodach.

Czy ten sport jest bezpieczny? Okej, wspinacie się zabezpieczeni linami. Podpięci do automatycznego serwisu asekuracji, albo po prostu do drugiego człowieka, który asekuruje was z ziemi. Ale mimo wszystko, wystarczy jeden błąd i można zaliczyć upadek z wysokości ponad dziesięciu metrów.

Mówi się, że wspinacz jest jak saper – myli się tyko raz. Natomiast uważam, że ten sport jest bardzo bezpieczny. Oczywiście, zdarzają się w nim nieszczęśliwe wypadki, ale ja nigdy nie słyszałam o tym, by przyczyną takiego zdarzenia był sprzęt. Zawsze zawodził człowiek – błędy wynikały albo z niepoprawnego zabezpieczenia się linami, albo ze złej asekuracji.

Powiedziałaś o układzie chwytów. Czy wy macie na tej ścianie tylko jedną drogę na górę, czy możecie obrać różne ścieżki, w zależności od preferencji?

Jeżeli chodzi o sam sposób przejścia standardu – bo tak fachowo to nazywamy – to każdy zawodnik ma swoją indywidualną metodę. Dostosowuje ją do swoich możliwości, wytrenowania i tego, by czuł się na ściance komfortowo. Jednak teraz, gdy nasza dyscyplina mocno się rozwinęła, większość zawodników prezentuje zbliżony sposób przejścia. Jeszcze dziesięć lat temu, kiedy oglądało się zawody, to każdy biegał inaczej. Nie było tego „idealnego” sposobu przejścia drogi.

Natomiast celem jest to, by przejść tę drogę w jak najkrótszym czasie. Kiedy biegasz szybko, to szukasz takich rozwiązań, jak ominięcie niektórych chwytów, co cię przyspiesza. Dążymy do tego, by biec jak najbardziej w linii prostej, bez zbędnych odchyleń. Wydaje mi się, że obecnie jesteśmy już blisko znalezienia tej drogi idealnej. Oczywiście, pomiędzy zawodniczkami wciąż istnieją niuanse. Ja biegam inaczej niż dziewczyny z Indonezji czy Niemiec. Ale tu nie chodzi o sam sposób przejścia, ale też jego optymalne wykorzystanie.

Kiedy w Tokio biegałam swoim starym patentem, to przed igrzyskami każdy mówił, że nie mam szans pobiec poniżej siedmiu sekund. To trochę tak, że jak ktoś mi powie, że coś jest niemożliwe, to ja to zrobię.

Trzykrotnie ustanawiałaś rekord świata w sprincie. Za pierwszym razem w Tokio – 6.84. Później, w tym roku w Seulu – 6.64, oraz w Salt Lake City. Czyli ten aktualny, wynoszący 6.53. Zdradź nam jednak, czy ścianka przy której stoimy, również była świadkiem rekordu świata?

Nie, nigdy. W ostatnim czasie bardzo często dostaję to pytanie. Nigdy nie pobiegłam rekordu świata na treningu.

Zawodniczka turniejowa.

Tak. Na zawody zawsze jestem najlepiej przygotowana i mam najwyższą formę. Pod tym względem zawsze mam stuprocentowe zaufanie do trenera. W Seulu znacząco poprawiłam swój rekord świata. Ale to, że wtedy, na początku maja, będę w stanie tak biegać, wiedziałam od dawna, bo w połowie marca, na pierwszych zawodach Pucharu Polski w Tarnowie pobiegłam 6.76 [ten wynik nie został uznany za rekord, gdyż w tym celu zawody muszą odbyć się pod patronatem Międzynarodowej Federacji Wspinaczki Sportowej, a ściana musi posiadać homologację IFSC – dop. red]. Ale od „być w stanie” do „zrobić” jest zwykle daleka droga – zwłaszcza we wspinaniu na czas.

Różnicę pomiędzy startem a treningiem widać też u mnie właśnie na treningach. Potrzebuję presji, otoczki zawodów i adrenaliny, by móc wejść na szczyt swoich możliwości fizycznych i psychicznych. Na treningach mi tego brakuje. To nastawienie zmienia się u mnie nawet wtedy, kiedy ktoś przypadkowy wejdzie na halę, czy na przykład strażacy przyjdą zobaczyć jak trenuję.

Konkurencja nazywa się wspinaczką na czas. Ale kiedy obserwuje się z boku to, jak wy się poruszacie po tej ściance, to wykracza daleko poza zwykłą wspinaczkę. To skakanie, wręcz sprint po pionowej powierzchni. Jak ty zwykle określasz swoje poruszanie się na ściance?

Jako bieganie. Zwykle zawodnicy w ten sposób się do tego odnoszą. Że robią bieg, mają jeszcze ileś biegów do zrobienia, i tak dalej.

Z tego, co można o tobie przeczytać, dowiedziałem się, że inspirujesz się największymi postaciami świata sportu. Jak Michael Jordan, Kobe Bryant czy Michael Phelps. Czyli nie posiadasz idoli ze swojego sportu, na których się wzorujesz.

Nie. To znaczy – jestem pod wrażeniem niektórych zawodniczek. Takich, jak Janja Garnbret – mistrzyni olimpijska, wielokrotna mistrzyni świata w prowadzeniu i boulderach. Ale jeżeli chodzi o idoli, to należą do nich sportowcy o których wspomniałeś, jak Jordan czy Phelps. Kiedy dowiadywałam się więcej o tych postaciach, czytałam kolejne publikacje czy oglądałam o nich dokumenty, zaczęłam ich podziwiać ze względu na osobowość. To, jacy są – ich osiągnięcia były tylko ich uzupełnieniem.

To nie sukces ich definiował, ale oni jego.

To jakie mieli charaktery, jak się zachowywali, doprowadziło ich do największych sukcesów historii. Wiesz – możesz wygrać nawet mistrzostwo świata. W takim sporcie jak wspinaczka na czas, może się to wydarzyć nawet przez przypadek. My walczymy w systemie KO. Będzie ci wszystko sprzyjać, groźne rywalki poodpadają i zwyciężysz. Przykładem są ubiegłoroczne mistrzostwa świata w Moskwie. Biegałam tam najszybciej, a odpadłam w półfinale. Ale następne zawody weryfikują twój poziom. Jeżeli ktoś się utrzymuje na topowym poziomie przez wiele lat, to świadczy o prawdziwym mistrzostwie.

We wspinaczce takim przykładem będzie właśnie Janja, która osiągnęła najwięcej w historii całej światowej wspinaczki. Natomiast ja nie znam jej zbyt dobrze prywatnie, więc nie wiem jaka osobowość za nią stoi. Oczywiście, nie poznałam też Jordana, Bryanta czy Phelpsa, ale na ich temat jest sporo informacji. Jestem zdania, że osiągnięcia są wypadkową twojej osobowości. Jeżeli nie posiadasz odpowiedniego charakteru, to nie będziesz w stanie udźwignąć tej całej presji.

Czyli ty jesteś zawodniczką turniejową, ale są też zawodniczki treningowe.

Tak, mistrzowie treningu. Ja nigdy nie wrzucam obszernych materiałów ze swoich treningów. Jeżeli mówienie o tym, co masz zamiar zrobić i czego to nie robisz, zajmuje ci więcej czasu, niż cokolwiek innego, to znaczy że skupiasz się na złych rzeczach. U mnie nie znajdziesz filmików z treningów, nie znajdziesz moich czasów. Możesz przeszukać pół internetu.

Porozmawiajmy o rozwoju tej dyscypliny, bo to również zdaje się być istny sprint. Jeszcze dziesięć lat temu rekord świata kobiet był o wiele wolniejszy od tego, który obecnie ustanowiłaś.

Pamiętam rekord świata z 2011 roku – wynosił on 9.04. Pamiętam go dlatego, że wtedy pierwszy raz bardzo mocno zbliżyłam się do jego pobicia. Wówczas, jako siedemnastoletnia juniorka, pobiegłam 9.13 podczas zawodów Pucharu Świata w Chamonix. To był pierwszy moment w którym uwierzyłam, że mogę wykręcić najlepszy wynik na świecie – zresztą pobiłam wtedy rekord Europy. Ale już kolejne rekordy były znacznie szybsze.

Następny rekord, który bardzo dobrze pamiętam, to 7.32, który Julija Kaplina ustanowiła podczas World Games we Wrocławiu. Od tego momentu do dziś, rekord poprawił się o prawie sekundę. Zatem można powiedzieć, że od 2017 roku nasza dyscyplina zaliczyła bardzo duży progres. Szczególnie w latach 2019-2022, gdyż wtedy przy rekordzie pojawiła się pierwsza szóstka w historii kobiecego biegania. Później ja pobiłam rekord w Tokio i skrupulatnie przesunęłam tę granicę na tyle, że rok po igrzyskach najlepszy wynik na świecie jest już o trzy dziesiąte szybszy. (śmiech)

Gdzie leży granica rekordu we wspinaczce na czas?

Na razie trudno ją określić, gdyż jest to bardzo młoda dyscyplina. Gdybyśmy mieli porównać się na przykład do pływania czy lekkoatletyki, to pod względem ustanawiania najlepszych rezultatów mamy bardzo duży potencjał. Na pewno mężczyźni znajdują się bliżej tej granicy. U nich rekord świata – 5.48 – utrzymywał się przez kilka lat. Dopiero później pojawili się zawodnicy z Indonezji, którzy go pobili Ale teraz już nie poprawiają wyników o trzy dziesiąte sekundy, tylko urywają setne. U kobiet ten potencjał wciąż jest spory – to widać po moich wynikach.

Wspomniałaś o tym, że sposób pokonania ścianki zależy też od poziomu wytrenowania. Pod względem treningowym, ty sama jesteś znakomicie przygotowana. I tu pojawia się osoba twojego trenera i męża – Mateusza.

Mateusz jest moim trenerem prowadzącym. On odpowiada za moje przygotowania od siłowni, aż do ściany wspinaczkowej. Moje sukcesy są jego ogromną zasługą.

Wspólne treningi, zgrupowania, wyjazdy, czas spędzony w domu – wielu kibiców zapewne myśli, że przebywacie ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czy zdarza się tak, że czasami – tak po ludzku – macie siebie dość?

Wiesz, bywało różnie, ale przez lata nabieraliśmy doświadczenia w tej relacji. Wzajemnie nauczyliśmy się radzić z pewnymi rzeczami. W pewnym sensie mamy ten komfort, że Mateusz zawodowo pracuje jako trener, więc to nie tak, że jesteśmy ciągle razem. W ciągu dnia praktycznie nie ma go w domu, wtedy widuję go tylko na swoich treningach. Poza tym widzimy się głównie rano i wieczorami, jak większość małżeństw. Oczywiście, na zawodach spędzamy ze sobą więcej czasu, ale to jest też naszą siłą, bo w dniu startów masz obok siebie bliską osobę.

I przecież – co widać po twoich wynikach – jest świetnym fachowcem.

W każdej dyscyplinie sportu na poziomie mistrzowskim, najwyższy poziom wytrenowania jest najistotniejszym elementem. Ale jeżeli chodzi o wspinanie na czas, to nasz trening pokazuje, jak bardzo ta forma wspinaczki różni się od prowadzenia czy boulderingu.

Tu należy się wyjaśnienie. Zaprosiłaś nas, byśmy mogli zobaczyć twój trening przy ściance wspinaczkowej. Po nim ktoś mógłby pomyśleć, że trening wspinaczki na czas to jedna z najmniej męczących rzeczy na świecie. Krótka rozgrzewka, kilka sprintów do góry i to w zasadzie tyle. Loki, border collie z którym przyszłaś, zdaje się być bardziej zmęczony od ciągłego ganiania za piłką po hali.

(śmiech) Tak, może tak trochę wyglądać, ale to co widzicie, czyli trening na ścianie, to tylko jeden z elementów mojego treningu. Czasówkarze spędzają więcej godzin na siłowni, trenując siłowo oraz wykonując trening dynamiki.

No właśnie – wspinaczka sama w sobie kojarzy się bardziej z wysiłkiem wytrzymałościowym. Do niego wykorzystujemy włókna wolnokurczliwe. Za to w sprintach – w domyśle – zawodnik wykorzystuje włókna szybkokurczliwe. Więc musi rozwijać swoje mięśnie pod zupełnie innym kątem. A jak jest w sprincie wspinaczkowym?

We wspinaczce te różnice są podobne. Prowadzenie możemy porównać do maratonu. Bouldering to taki bieg przez płotki. A czasówka to odpowiednik sprintu. Więc ktoś może powiedzieć, że nie ma w niej wielkiej filozofii. Główne przygotowanie we wspinaniu na czas skupia się na treningu motorycznym. Trening w prowadzeniu i boulderach w większości skupia się na ściance wspinaczkowej.

To pokazuje, dlaczego na igrzyskach olimpijskich w Tokio, trójbój wspinaczkowy był wyjątkową konkurencją. Takie połączenie miało też jeszcze jeden efekt – w żadnej innej dyscyplinie obok siebie nie stali mistrzowie świata z poszczególnych konkurencji. We wspinaczce tak właśnie było. Ale w ten sposób trzeba było to rozwiązać, żeby każda z konkurencji mogła się zaprezentować.

Czy wy podczas treningu skupiacie się bardziej na konkretnych partiach mięśni, na przykład ramion czy nóg?

Nie, we wspinaczce, nie tylko tej na czas, pracuje całe ciało. Nie ma tak, że ważniejsze są ręce czy nogi. Na przygotowaniu motorycznym skupiamy się na tym, by równomiernie rozwijać siłę i dynamikę całego ciała.

Twoim głównym celem są igrzyska olimpijskie w Paryżu w 2024 roku. Usłyszymy deklarację ze strony Oli Mirosław, co do konkretnego celu na tę imprezę?

Ja nie deklaruję – ja po prostu to robię. Nie jestem osobą, która lubi mówić o tym, co ma zamiar osiągnąć. Nie powtarzam w kółko, że tam wywalczę medal, a tu pobiję rekord świata. Wychodzę z założenia, że jeżeli mówisz całemu światu o tym, czego to nie dokonasz i co takiego masz zamiar zrobić, to nie tędy droga. To znaczy tylko, że nie skupiasz się na tym, na czym naprawdę powinieneś się skupić.

Powiedziałaś nieco o tym, jak wspinaczka sportowa się sprofesjonalizowała. To widać również na przykładzie ludzi, z którymi współpracujesz. Jest trener, ale posiadasz również menadżera, dietetyka, czy korzystasz z pomocy fizjoterapeuty.

Sama przechodziłam różne etapy we wspinaczce. Zaczynałam z pułapu sportu nieolimpijskiego – wtedy było super, jeśli miałam trenera. Obecnie doszłam do etapu profesjonalnego, w którym współpracuję z całym sztabem szkoleniowym. W końcu na sukces sportowców pracuje cała grupa ludzi, których na co dzień nie widać. Kiedy wygrywamy, to nas pokazują kamery, a nie tych, którzy stoją za naszym wynikiem. Jeżeli spojrzymy na to szerzej, to w pewnym sensie sportowiec jest narzędziem programowanym przez trenera, dietetyka, fizjoterapeutę, a odpowiednio prowadzonym przez menadżera. Zatem mój sukces jest składową wielu osób, które za mną stoją.

Skoro współpracujesz z tyloma osobami by osiągnąć sukces, to czy sama siebie określiłabyś jako perfekcjonistkę?

Tak. Jestem też osobą, która lubi mieć wiele rzeczy pod kontrolą. Największym przełomem dla mnie było to, że poszłam do dietetyka. Wiele lat kariery zajęło mi dojście do wniosku, że muszę powierzyć komuś tę część moich przygotowań. Z wiekiem i doświadczeniem zdałam sobie sprawę z tego, że ludzie znający się na różnych dziedzinach istnieją po to, by im zaufać i nieco się odciążyć.

Więc z jednej strony – lubię kontrolować wiele aspektów. Ale z drugiej, lepiej mi się żyje, kiedy mam przy sobie menadżera odpowiedzialnego za kontakty ze sponsorami i partnerami do współpracy. Kiedy mam dietetyka i wiem, że moje odżywianie jest dopięte na ostatni guzik. Kiedy mam trenera, któremu nie wtykam się w pracę, za to wiem, że na zawodach szybko pobiegnę. Albo fizjoterapeutę, dzięki pracy którego nie łapię kontuzji i mogę cały czas trenować.

A co do kontuzji. Wytłumacz nam proszę, czym jest troczek, którego kontuzja to przekleństwo każdego wspinacza.

Nie chcę się zagłębiać w szczegóły, bo nie jestem fizjoterapeutą, ale najogólniej rzecz ujmując – to taka mała część w palcu, która trzyma nam ścięgno przy kości. Dzięki temu ścięgno skraca się i wydłuża podczas ruchu palców. W listopadzie 2020 roku doszło u mnie do zerwania troczka. To był moment, w którym mój start na igrzyskach stanął pod dużym znakiem zapytania.

Koniec tej historii już znamy – wspólnie z Mateuszem daliśmy radę. Ale to był najtrudniejszy okres w naszym życiu zawodowym. Jeszcze w marcu 2021 roku zastanawialiśmy się, co z tym zrobić. Wówczas Mateusz podjął szereg trudnych decyzji, od których nie było odwrotu, bym mogła wziąć udział w igrzyskach. A przecież nikt nie dawał gwarancji sukcesu.

Wspomnieliśmy o sztabie osób, z którymi pracujesz. Ale w twojej ekipie jest jeszcze jeden ważny członek. Który zresztą jest z nami obecny. Psiak Loki. Wspinacze to z reguły psiarze?

Ciężko powiedzieć, po prostu dużo wspinaczy, zwłaszcza boulderowców ma psiaki zapewne dlatego, że sporo czasu przebywają na łonie natury, więc pies jako towarzysz podróży idealnie tu pasuje. W moim przypadku Loki jest odskocznią od treningowej rutyny. Kiedy mam moment przesycenia treningiem, to biorę psa na spacer. Idziemy ćwiczyć sztuczki czy robić inne fajne rzeczy. Tak, by nie wszystko kręciło się wokół wspinania, regeneracji, odżywiania i tak dalej. Tematyką związaną z wychowaniem psów i ich treningiem zainteresowałam się ze względu na Lokiego. I powoli, dzień po dniu zaczęło się to stawać moją pasją, której lubię się poświęcać. Dzięki Lokiemu nauczyłam się naprawdę dużo o psach i ich zachowaniu. Chcąc, nie chcąc Loki jest w tym tym przypadku „testerem”. (śmiech)

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Gruchała: Nie przyszedłem do Arki, żeby zarobić pieniądze

Jan Mazurek
5
Gruchała: Nie przyszedłem do Arki, żeby zarobić pieniądze
Hiszpania

Rewanż kibiców Barcelony. Odpalono petardy pod hotelem zawodników PSG [WIDEO]

Damian Popilowski
0
Rewanż kibiców Barcelony. Odpalono petardy pod hotelem zawodników PSG [WIDEO]

Inne sporty

Komentarze

13 komentarzy

Loading...