Reklama

Wróg mundialu. Dlaczego Katar więzi Abdullaha Ibhaisa?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

18 czerwca 2022, 14:19 • 9 min czytania 41 komentarzy

Abdullah Ibhais wchodzi do pokoju dyrektora ds. zarządzania zasobami ludzkimi w siedzibie Najwyższego Komitetu na jednym z wyższych pięter luksusowego drapacza chmur Al Bidda Tower. Czeka tam na niego sześciu smutnych panów w thawbach. W milczeniu legitymują się odznakami. Po chwili wyprowadzają go z budynku, pakują do czarnego SUV-a i umieszczają w pokoju przesłuchań. Nie ma zgody na prawnika. Pada groźba: „będziemy cię tu trzymać przez sześć miesięcy i nikt nie zlokalizuje twojego położenia”. I propozycja wyjścia z patowej sytuacji: „podpisz ten dokument i rodzina nie będzie płakać”. Na parafowanym przez siebie papierze Ibhais przyznaje się do „przekupstwa”, „naruszenia uczciwości przetargów” oraz „umyślnych malwersacji przy funduszach publicznych”. Katarski sąd uznaje go winnym, zasądza grzywnę w wysokości stu tysięcy pięciuset riali i skazuje na trzy lata pozbawienia wolności. 

Wróg mundialu. Dlaczego Katar więzi Abdullaha Ibhaisa?

Wszystkie dokumenty w najmniejszym powierzchniowo i demograficznie kraju-gospodarzu w historii mistrzostw świata w piłce nożnej wyglądają bliźniaczo podobnie. Ściana tekstu w języku arabskim poniżej okrągłego godła z jednomasztowym żaglowcem, dwoma palmami i falującym morzem pomiędzy dwiema zakrzywionymi szablami. Sygnujesz pismo. Owładnięci obsesję kontroli katarscy biurokraci mruczą w zadowoleniu. Teraz swobodnie możesz poruszać się nad Zatoką Perską. Nic groźnego. Chyba, że nazywasz się Abdullah Ibhais i twój podpis czyni cię „wrogiem mundialu”.

To nie jest amerykański film

Pochodzi z Jordanii. W 2012 roku emigrował do Kataru. W 2014 roku dołączył do Najwyższego Komitetu. Od 2018 roku pełnił rolę arabskojęzycznego menedżera ds. mediów i mediów społecznościowych w organie rządowym nadzorującym katarskie mistrzostwa świata. W listopadzie 2019 roku członek królewskiej rodziny Al Thani zasugerował, że posiada niezbite dowody na jego niejasne powiązania z Ammarem Bakarem, czołową postacią w kręgach medialnych w Arabii Saudyjskiej, któremu rzekomo Ibhais miał dostarczać poufne informacje na temat przetargu w sprawie obsługi social mediów. Katar toczył wówczas gospodarczą, ekonomiczną i polityczną wojnę ze swoim potężnym lądowym sąsiadem, więc jakiekolwiek układy z saudyjskimi kacykami postrzegano w kategoriach uderzania w interes państwa. I wtedy właśnie przyszło po niego sześciu smutnych panów w thawbach.

W biurze katarskiego wydziału śledczego trzydziestokilkuletni mężczyzna spanikował. Trzech przesłuchujący go funkcjonariuszy przekonywało, że nikt mu nie pomoże, a jeśli zjawi się prawnik, połamią mu nogi, bo przecież mogą i nikt nie pozna prawdy. Któryś z gliniarzy wspomniał coś o jego żonie i dwójce dzieci. Abdullah Ibhais bał się, że już nigdy ich nie zobaczy, więc „był gotów podpisać wszystko, co przedstawiliby mu śledczy CID”. Tak właśnie zaczęła się gehenna. Autograf pod trzema stronami maszynopisu w języku arabskim. Zgoda na przeszukanie domu. Konfiskata telefonów, laptopów, tabletów i innych przedmiotów elektronicznych. Zamknięcie w celi o wymiarach dwudziestu czterech metrów kwadratowych z czternastoma innymi osadzonymi.

Przesłuchania w prokuraturze. Przez ponad tydzień katarscy śledczy wmawiają mu, że to nie amerykański film, gdzie zatrzymany może liczyć na prawa do milczenia i obrony własnej. Do zarzutów o „nadużycie środków publicznych” dokładają mu insynuacje o „zdradzaniu tajemnic państwowych” i „zmowie w celu popełnienia przestępstwa”. Przebąkują o karze dożywocia lub karze śmierci. Sytuacji nie łagodzą nawet pisma Human Rights Watch, Fairsquare i Amnesty International, międzynarodowych organizacji broniących praw człowieka, które trąbią o „niesprawiedliwym procesie” i „odebraniu przywileju dowodzenia swoich racji”.

Reklama

Kuriozalny przewód sądowy opierał się głównie na pisemnym przyznaniu się do winy Ibhaisa z pierwszego dnia po aresztowaniu. Wymiar sprawiedliwości nie chciał uwierzyć w wątpliwe okoliczności parafowania tamtego pisma w biurze wydziału śledczego. Przeciwko Jordańczykowi zeznawało pięciu świadków, których zeznania Human Rights Watch określiło jako „niejasne, poszlakowe i często sprzeczne”. Ba, przesłuchiwani działacze z Najwyższego Komitetu dowodzili, że Ibhais nie legitymował się wystarczająco wysoką rangą, żeby brać udział w feralnym przetargu, którego ponadto nie wygrała spółka związana z Ammarem Bakarem.

Z każdym dniem Abdullah Ibhais tracił jednak nadzieję, że wymiar sprawiedliwości „nie zaakceptuje szantażu, któremu został poddany przez policję, bo w miarę postępu sprawy zaczął zdawać sobie sprawę, że nikt nie chce go wysłuchać”. Katar chciał go zamknąć, więc Katar go zamknął. Najpierw na pięć lat, potem na trzy lata.

Abdullah Ibhais

Pochylił się nad najbiedniejszymi

– Katarskie więzienie oddaje ducha tego kraju, bo to miniaturowa wersja całego tamtejszego układu społecznego. Dochodzi do jednej najważniejszej segregacji – oddzielne zasady dla lokalsów, oddzielne zasady dla obcokrajowców. Ja, wraz z większością osadzonych, mogłem wykonywać dwa telefony tygodniowo, trwające maksymalnie po dziesięć minut i podsłuchiwane przez funkcjonariuszy. Katarczycy zaś mają dostęp do swoich telefonów i innych udogodnień przez dwadzieścia cztery godziny na dobę i siedem dni w tygodniu. Mogą nawet zamawiać dania na wynos z najlepszych restauracji w Dosze, bo przecież ich na to stać, bo przecież są dziani. No i przecież pochodzą, skąd pochodzą, a nie z jakiegoś obcego kraju o dziwnej nazwie – opowiadał Abdullah Ibhais. 

Jordańczyk twierdzi, że doświadczane represje i ciemięstwo wynikało właśnie z wrażliwości na nierówności społeczne w katarskim społeczeństwie. Wszystko zaczęło się, kiedy pojechał do biedackiej dzielnicy w mieście Al Shahaniya, słynącym z wyścigów wielbłądów dla krezusów i położonym trzydzieści minut drogi samochodem od stolicy, gdzie latem 2019 roku odbywał się strajk robotników. Abdullah Ibhais, menedżer ds. mediów tradycyjnych i mediów społecznościowych w Najwyższym Komitecie, przeprowadził wywiady z kilkoma zagubionymi proletariuszami i nagrał szereg krótkich filmów ze zbiedzonym tłumem w roli głównej. 

Reklama

Gastarbeiterzy z biednych części Azji i Afryki skarżyli się na wielomiesięczne zaległości w pensjach. Złorzeczyli na urągające warunki życia w obozach pracy i kwaterach umieszczonych w budynkach przywodzących na myśl obskurne więzienia. Narzekali na smród, ubóstwo i brud. Przekonywali, że całymi dniami nie mogą liczyć na dostęp do wody pitnej, że racjonuje im się głodowe porcje jedzenia, że często jedna klozet i jedna kabina prysznicowa przypadają na trzydziestu chłopa.

Informacje o strajku robotniczym w Katarze zaczęły krążyć po sieci. Wrażliwe na ludzką krzywdę media zachodnich cywilizacji podchwyciły temat i wpisały go w narrację o wyzysku siły roboczej podczas przygotowań do mistrzostw świata w 2022 roku. Dlatego też w Najwyższym Komitecie, organizacji zatrudniającej głównie wykształconych mieszczuchów z krajów pierwszego świata, powstała grupa o nazwie „Crisis Comms” na WhatsAppie. Przewodził jej sam Hassan Al Thawadi, sekretarz generalny organizacji, który ucieleśnia wyobrażenie o idealnym przedstawicielu katarskiego państwa – żywe oczy, przystrzyżona broda, szczupła sylwetka pod thawbem, nienaganny angielski, usta pełne komunałów sławiących wielkość kraju. Kto kiedykolwiek rozmawiał z jakimś tamtejszym ważniakiem, ten wie, że cały Najwyższy Komitet porozumiewa się ze światem zewnętrznym językiem Hassana Al Thawadiego.

Kiedy więc Hassan Al Thawadi na grupie „Crisis Comms” napisał, że „nasi ludzie od mediów społecznościowych muszą udowodnić, że strajk robotników w mieście Al Shahaniya nie jest powiązany z mundialem”, nie spodziewał się, że naprzeciw wystąpi mu Abdullah Ibhais.

Nie chciał być częścią spisku

Katarscy dygnitarze uknuli sprytny plan. Zamierzali wykorzystać fakt, że tylko jeden procent wszystkich robotników-migrantów pracuje bezpośrednio przy budowie mundialowych stadionów. Pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć procent – zatrudnionych przy wznoszeniu wieżowców, hoteli, dróg, systemów komunikacji miejskiej i mechanizmów instalacji kanalizacyjnych, a nawet całych miasta, które kibice, piłkarze, trenerzy i decydenci z całego globu będą podziwiać między 21 listopada a 18 grudnia 2022 roku – nie podlega bezpośrednio pod Najwyższy Komitet.

Mahmoud Qutub, starszy doradca i dyrektor wykonawczy w Supreme Committee for Delivery and Legacy, zaproponował więc przekaz o następującej treści: „żadni pracownicy Najwyższego Komitetu nie brali udziału w strajkach”. Na takie rozwiązanie zgodzić nie chciał się Abdullah Ibhais, który wysłał szereg plików multimedialnych z miejsca zdarzenia, a także dowody na uczestnictwo w strajku pracowników placów budowy przy stadionach Education City i Al Bayt. Na grupie wywiązała się dyskusja.

Hassan Al Thawadi, sekretarz generalny: – Usiądź i wymyśl narrację. Przedstaw, jak radzimy sobie z tą sytuacją, bo nie godzę się na takiego rodzaju biadolenie, siedzenie, rozkładanie rąk i zastanawianie się nad naturą rzeczy. Zbieramy krytykę, a jeśli rozmawiamy o miesięcznych zaległościach, powinniśmy szybko przedstawić nasz pomysł na uregulowanie takich drobiazgów. 

Mohammed Al Hammadi, kolega Abdullaha Ibhaisa: – Widzieliśmy ich na własne oczy. Mówią, że nie dostają jedzenia, że zabrano im paszporty, dowody osobiste i legitymacje, nie mogą liczyć na urlop, a ci, którzy proszą o krótkie wakacje, są przetrzymywani w stanie bezczynności przez cztery miesiące bez wypłaty pensji, zanim zostaną ostatecznie zwolnieni i pozbawieni środków do życia. Przekonują, że kiedy cztery tygodnie temu strajkowali, przyjechała policja i zmusiła ich do pójścia do pracy bez zapłaty. 

Abdullah Ibhais: – Swoje zaobserwowaliśmy i mój punkt widzenia jest taki, nie wypada nam informować mediów i pisać w mediach społecznościowych, że problem nie dotyczy pracowników Najwyższego Komitetu. Ale ostateczna decyzja naturalnie należy do Hassana Al Thawadiego. 

Hassan Al Thawadi wiedział, że wyzyskująca i zalegają z płatnościami firma Iskan należy do Hamada Bin Suhaima Al Thaniego, teścia emira, więc nagrał wiadomość głosową, w której głośno wzdychał i ciągle szukał potwierdzenia, że stadionowi pracownicy otrzymują należyte wynagrodzenia na czas i w terminie. Prawdę miał w poważaniu.

W międzyczasie Abdullah Ibhais na prywatnej konwersacji kłócił się z Fatimą Al Nuaimi, dyrektorką wykonawczą ds. komunikacji w Najwyższym Komitecie. Kobieta, powołując się na metody używane w Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratach Arabskich, zasugerowała rozpisanie rozmydlającej i fałszywej strategii PR-owej. Ibhais pozostał niewzruszony.

„Kłamstwo nie jest sposobem Kataru i nie powinno nim być”, odpisał. Fatima Al Nuaimi zareagowała alergicznie. „Śmiechu warte, narażamy naszych przełożonych”, wyśmiała kolegę. Ibhais powtarzał swoje argumenty. „Czy naprawdę jesteśmy częścią spisku, który ma ukryć wyzysk pracowników”, spytał na koniec dłuższego wywodu o łamaniu praw pracowników i ignorancji katarskich władz. Fatima Al Nuaimi odpisała, że menedżer ds. mediów i mediów społecznościowych właśnie znieważył dobre imię kraju i poniesie konsekwencję. Jeszcze przed nadejściem jesieni został odsunięty od narad sztabów kryzysowych i spotkań dyrektorów departamentów. Cztery miesiące później trafił za kratki.

Hassan Al Thawadi

Prawda musi boleć

Katarska delegacja chwali się działaniami i reformami jednego z najbogatszych państw świata na rzecz poprawy życia proletariuszy na Międzynarodowej Konferencji Pracy w Genewie. Ali bin Samikh Al Marri, minister pracy, rozpoczyna wyliczankę: podniesienie płacy minimalnej prawie trzystu tysięcy pracowników, innowacyjne rozwiązania przeciwdziałające konieczności harowania przy wysokich temperaturach, uregulowanie kwestii płacy za nadgodziny, łatwiejsza możliwość zmiany pracodawcy, stworzenie czternastu ośrodków wizowych, faktyczny upadek niewolniczego systemu kafali. To bajki dla naiwnych i żądnych populistycznych obietnic środowisk panelowych, ale tym samym Katar ogłasza wszem i wobec, że choć ma na sumieniu swoje grzechy, to przynajmniej udał się do spowiedzi, żałuje swoich występków i obiecuje poprawę.

Tak łatwo upchnąć wszelkie syfy do szafy.

I nałożyć zaślepki na oczy piłkarskiemu środowisku.

Abdullah Ibhais odsiaduje trzyletni wyrok. Najwyższy Komitet tłumaczy, że wszelkie sugestie o związku takiego stanu rzeczy z buntowniczymi wiadomościami o strajku robotniczym mają „kłamliwy charakter”. FIFA wysługuje się wyświechtanymi banałami i po piłatowsku umywa ręce w oczekiwaniu na „zapoznanie się z szerszą bazą informacji”. W listopadzie trzydzieści dwie reprezentacje z sześciu kontynentów przybędą do Kataru. Będą kopać piłkę przy aplauzie dwóch milionów przyjezdnych kibiców i miliardów widzów przed telewizorami. Może nawet komuś spodoba się skoczny mundialowy hymn „Hayya Hayya”. Tylko Abdullahowi Ibhaisowi nie będzie do śmiechu. Gdyby się nie wychylał, pewnie mógłby liczyć na wygodne siedzisko na każdym z ośmiu designerskich katarskich stadionów.

Czytaj więcej o mistrzostwach świata w Katarze:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

41 komentarzy

Loading...