Reklama

Epokowy węzeł gordyjski. Przekleństwo lewej obrony

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

14 czerwca 2022, 13:54 • 9 min czytania 43 komentarzy

Legenda głosi, że gdy w starożytności Aleksander Macedoński podbijał imperium perskie, dowiedział się o micie pętli z dereniowego łyka w Gordionie. Węzeł gordyjski, bo taką nosił nazwę, był tak poplątany i zaplątany, że nikt nie potrafił go rozwiązać, choć trąbiono, że śmiałek, który tego dokona, zostanie panem Azji. Aleksander Wielki nie zastanawiał się długo, sięgnął po miecz i przeciął węzeł na pół. Współcześnie tamten ruch urósł do symbolu rozwiązania pozornie skomplikowanej kwestii w niekonwencjonalnie zdecydowany sposób. I nawet uwierzylibyśmy w prawdziwość tego związku frazeologicznego, gdyby tylko istniało antidotum na wieloletnie bolączki reprezentacji Polski z lewą obroną. 

Epokowy węzeł gordyjski. Przekleństwo lewej obrony

Drapiemy się po głowie. Obryzgamy paznokcie. Który to już będzie tekst na ten sam temat w ostatniej pięciolatce, a pewnie nawet w ostatnich dwóch dekadach? Setny, tysięczny, dziesięciotysięczny? Nie zliczysz, więc nawet nie licz. Ale okazja jest wyjątkowo dobra, bo za niecałe pół roku i zaledwie trzy spotkania w Lidze Narodów startują katarskie mistrzostwa świata, z kadry na własne życzenie wypisał się Maciej Rybus, a nasza wiedza o obsadzie lewej obrony wciąż jest szczątkowa, fragmentaryczna i mocno życzeniowa.

Pożegnanie z bronią Macieja Rybusa 

Maciej Rybus nie przyjedzie do Polski, bo przecież ani on, ani jego rodzina nie są w niej bezpieczni, wszyscy pamiętamy przypadek świętej pamięci Pawła Adamowicza, byłego prezydenta Gdańska… dobra, stop, nie będziemy reprodukować tych bzdur, bo aż szkoda palców i klawiatury. 32-letni piłkarz zamienił Lokomotiw Moskwa na Spartak Moskwa, przerzucił sprzęt z jednego rosyjskiego klubu do drugiego rosyjskiego klubu, więc najprawdopodobniej już nigdy nie dostanie powołania do biało-czerwonej kadry. Byłoby to – najzwyczajniej w świecie – niesmaczne i niepotrzebne. Ładnie – o jakaż odmiana – powiedział Mariusz Piekarski: – Reprezentacja obejdzie się bez Rybusa, Rybus obejdzie się bez reprezentacji. 

Czy jednak na pewno? Zaglądamy do naszych rankingów najlepszych polskich lewych obrońców za kolejne lata:

Reklama
  • 2017: Maciej Rybus,
  • 2018: Maciej Rybus,
  • 2019: Maciej Rybus,
  • 2020: Maciej Rybus,
  • 2021: Maciej Rybus.

W 2016 wyprzedził go tylko Artur Jędrzejczyk, w 2015 najlepszy był legendarny „zmiennik piłkarza, który nie istnieje” Jakub Wawrzyniak, a w 2014 – tu już robi się nieco humorystycznie – dwa pierwsze miejsca podium zajęli Tomasz Brzyski i Maciej Sadlok. Maciej Rybus – jakiekolwiek aktualnie emocje i impresje pobudzają jego decyzje w życiu prywatnym i zawodowym – był najsolidniejszym polskim lewym obrońcą w ostatnich latach. Nie była to europejska czołówka, mielibyśmy nawet wątpliwości ze sklasyfikowaniem go w kontynentalnej wyższej klasie średniej, ale wstydu też sobie nie przynosił. Przyzwoity w defensywie, pomocny w ofensywie, przydatny i w ustawieniu z trójką (bardzo rzadko), i w ustawieniu z czwórką (bardzo często) z tyłu.

Problem w tym, że z jego przyjazdami na zgrupowania reprezentacji było trochę tak jak z planami po siedmiu piwach w studenckim barze. Euro 2016 – stracone przez kontuzję. Eliminacje do MŚ 2018 – piłkarz pół podstawowy, a pół rezerwowy. Eliminacje do Euro 2020 – sto rozegranych minut na dziewięćset możliwych. Dwadzieścia ostatnich meczów kadry – osiem występów, z czego trzy w epizodycznej roli.

Brak Rybusa na katarskim mundialu nie będzie jakimś wielkim zaskoczeniem. Jego i tak systematycznie z tej drużyny wycofywały urazy, wirusy i absencje. Dużym nadużyciem byłoby określenie nadchodzących czasów na polskiej lewej obronie jako epoka „post-rybusowa”. Po prostu z rotacji wypada doświadczony gość. Niby szkoda, że na własne życzenie. Niby szkoda, że w takim stylu. Niby szkoda, że przy takim kwasie. Ale chyba można machnąć ręką, bo pewne rzeczy komentują się same, a w ostatnich latach nie było przecież wcale tak, że z nim w składzie wszystko grało i trybiło.

Piekarski rozwiał wątpliwości. Bezpiecznie to jest w Rosji, a Rosjanie w Polsce są zagrożeni

Zgrupowanie mnożące wątpliwości

Na czerwcowe zgrupowanie Czesław Michniewicz wziął sześciu piłkarzy, którzy – w dwóch lub trzech systemach – mogliby obstawiać pozycję lewego obrońcy lub lewego wahadłowego:

  • Bartosz Bereszyński,
  • Tymoteusz Puchacz,
  • Nicola Zalewski,
  • Patryk Kun,
  • Kamil Pestka,
  • Robert Gumny (taki wariant też był/jest rozpatrywany).

Po spotkaniu ze Szwecją w finale baraży o udział w mistrzostwach świata wydawało się, że faworytem do gry z mocnymi przeciwnikami i w meczach najwyższego ciężaru gatunkowego jest zawodnik Sampdorii. Wystrzeganie się błędów, uważność w obronie i zatrzymanie Kulusevskiego trochę rozmydliły mroki rzeczywistości. Pozwoliły zapomnieć o tym, że sam Bereś wielokrotnie komunikował, że niezbyt komfortowo czuje się w tym miejscu boiska. Pozwoliły schować do szafy narzekania, że 29 latek prawie nie operuje lewą nogą, a w sumie wypadałoby, żeby lewy obrońca używał tej giry do czegoś kreatywniejszego niż wchodzenie do tramwaju. Pozwoliły odegnać marne wspomnienia z jego poczynań z czasów kadencji Jerzego Brzęczka. Można było pomyśleć, że w defensywnym i zorganizowanym systemie Czesława Michniewicza uda się zamaskować jego braki i niedoskonałości. I będzie przynajmniej porządnie.

Reklama

Wtedy jednak nadeszły spotkania z Belgią i z Holandią. Przeciw Czerwonym Diabłom nie było jeszcze dramatu, choć Bereszyński znajdował się na murawie, gdy Polacy stanęli, a Belgowie wbijali bramkę za bramką. Gorsza rzecz stała się w starciu z Holandią, bo w ruchach czterdziestojednokrotnego reprezentanta kraju znów zobaczyliśmy zagubienie na nielubianej przez siebie pozycji.

Pisaliśmy: No i znów nic nie wiemy o obsadzie lewej obrony. Jeśli ktoś po występach Puchacza mówił, że „trzeba dać tam Bereszyńskiego, to chociaż będzie bronił”, to dzisiaj dostał pstryczka w nos. Nie radził sobie Bereszyński w tłoku, nie radził sobie z piłkami granymi za plecy. Trudno go winić za stracone bramki, bo choć ostatecznie był blisko strzelców, to jednak wcześniej swoich ruchem próbował naprawiać błędy w kryciu pomocników. Kilka razy podłączył się do przodu, próbował poklepać z Zalewskim, ale i tu współpraca nie zwiastowała czegoś olśniewającego. Jakieś usprawiedliwienie może stanowić fakt, że grał z lekkim urazem, którego doznał na rozgrzewce.

Prawda jest taka, że Czesław Michniewicz najczęściej testuje grę czwórką obrońców, a Bartosz Bereszyński nie gwarantuje solidnego poziomu na lewej stronie defensywy, bo sinusoida na osi gaf i braku gafu na pewnym poziomie nie przystoi. Wątpliwości się mnożną.

Nieistniejące alternatywy

Kołderka nie jest długa. Udane występy niepowołanego Arkadiusza Recy w koszulce z orzełkiem na piersi można policzyć na palcach jednej ręki, a i tak mielibyśmy realne obawy, czy dobrniemy w tej wyliczance do pięciu. Piłkarz Spezii utrzymuje się na powierzchni klubów z dolnych rejonów Serie A, szybko biega, czasami nawet celnie dośrodkuje, ale od dawien dawna wiadomo, że nie dorasta umiejętnościami i mentalem do pierwszego składu reprezentacji. Jego ostatnią szansę w kadrze, mecz towarzyski ze Szkocją, skwitowaliśmy krótko i dobitnie: „piłkarz-nieporozumienie”.

Patryk Kun jest wyróżniającym się ligowym wahadłowym, kolejny raz dostaje powołanie, więc znajduje się w szerokiej grupie zainteresowań Michniewicza, ale skoro wciąż nie dostał szansy debiutu, jasnym jest, że rozmawiamy o trzydziestym piątym-trzydziestym szóstym graczu w reprezentacyjnej rotacji. Podobnie sprawa wygląda w przypadku Kamila Pestki. Michniewicz docenia jego potencjał. Tylko tyle i aż tyle.

Jeszcze innym przypadkiem jest zaś Nicola Zalewski. Jose Mourinho wymyślił mu bardziej defensywną rolę na murawie i pokazał go wielkiemu światu futbolu. Skorzystali na tym wszyscy. Wydawało się też, że polski sztab zdecyduje się wykorzystać taką sposobność do próby rozwiązania odwiecznego problemu z obsadą lewej flanki defensywy, ale… na razie tak się nie stało. Zalewski rozegrał na tej pozycji kilkanaście minut z Walią – w obronie miał problemy z gabarytami rywalami, w ataku wniósł nutkę świeżości względem jednowymiarowych pomysłów Puchacza. Byliśmy jednak zgodni: kwadrans stanowił za małą próbkę. No to z Holandią zobaczyliśmy go ustawionego wyżej. I sprawdził się, popisał się ładną asystą, kilka razy błysnął. Skrzydełko zyskało kreatywnego i obiecującego grajka. A lewa obrona została jak ten Himilsbach z angielskim, więc właściwie wciąż nie wiemy, na co stać go ciut niżej.

Wszystko na barkach Puchacza?

Jedynym piłkarzem, którego status i profil w roli lewego obrońcy nie uległ wielkiej zmianie po trzech z czterech meczów w Lidze Narodów, jest Tymoteusz Puchacz. 23-letni zawodnik wystąpił w dwóch spotkaniach i dwukrotnie otrzymał od nas notę 4.

Po Walii pisaliśmy: Panie Tymoteuszu Puchaczu, Tymoteuszu Puchaczu, Tymku Puchaczu, Tymku. Ależ mamy problem z oceną tego gościa. Poszedł odważnie jeden na jeden i uwolnił Jakuba Kamińskiego przy bramce na 1:1. Wcześniej już zresztą powinien mieć asystę na koncie, ale ciut spóźniony był Adam Buksa. Problem w tym, że w międzyczasie zaliczył pierdyliard niecelnych dośrodkowań. Walił te centry w tych walijskich defensorów jak oszalały. I walił. I walił. I walił. Normalnie flashbacki ze Szwecji na Euro. Cholernie irytował. Zresztą nie po raz pierwszy w swojej karierze. Ale, znów, asystę zrobił, dyskusja nad jego postacią trwa”.

Po Belgii ocenialiśmy: Zszedł po przerwie. Zagrał mecz nie w swoim stylu, bo… było go całkiem mało. Nie zrozumcie nas źle – zwykle Puchacz jest mega aktywnym gościem, za co, czasami rykoszetem, mu się obrywa. Choć zdarzyło mu się wybiec na wolne pole, gdy oczekiwał piłki na sam na sam, to dziś skupiał się głównie na defensywie. Oczywiście zdarzył mu się element złej wrzutki, ale nie miał ku nich zbyt wielu okazji. Innymi słowy – nie należy rozpatrywać jego zmiany w kategorii złego występu. Ten był po prostu przeciętny”.

Z nim w składzie wygraliśmy z Walią i remisowaliśmy z Belgią do przerwy. Nie jest to ani mistrz defensywy, ani wirtuoz ofensywy. Ma swoje patenty w grze do przodu. Często wyjdą mu dwa dobre wejścia na dziesięć prób. Jest charakterystyczny, widoczny, dostaje po łbie za każdą gorszą akcję, bo forsuje swoje pomysły w sposób iście maniacki, często frustrujący i prawdziwie kompulsywny. Koniec końców jednak jawi się jako wcale nie taka najgorsza opcja na tę lewą obronę. Jakąś nadzieją jest wcale niemgliste wspomnienie z niedalekiej przeszłości, kiedy kozacko wyglądał na tle Anglii i nie dawał wozić się Raheemowi Sterlingowi. Do tego naturalnie używa lewej nogi, wciąż się jeszcze uczy, wykazuje mniejszy lub większy potencjał…

Przekleństwo lewej obrony

No dobra, zachwycać się nie będziemy, bo przecież głupotą byłoby obsadzanie Tymoteusza Puchacza w roli zbawcy. Jego atutami jest profil klasycznego lewego obrońcy i regularna obecność na boisku w istotnych meczach kadry z ostatniego roku. O zgrozo – tych dwóch rzeczy nie można powiedzieć o żadnym jego konkurencie:

  • Bereszyński – ograny w reprezentacyjnych bojach, ale jednak klasyczny prawy obrońca,
  • Zalewski – lewy wahadłowy w klubie, ale nieograny w reprezentacyjnych bojach,
  • Kun – lewy wahadłowy w klubie, ale nieograny w reprezentacyjnych bojach,
  • Pestka – lewy obrońca i wahadłowy w klubie, ale nieograny w reprezentacyjnych bojach,
  • Gumny – prawy obrońca w klubie i nieograny w reprezentacyjnych bojach.

Mimo wszystko jednak nie jest też przecież tak, że Puchacz to żelazny piłkarz z pierwszej jedenastki. Michniewicz jeszcze eksperymentuje, wciąż silną pozycję ma Bereszyński, wciąż wcale niegłupią (choć już pewnie bardziej odległą po jego błysku w Holandii) opcją jest wypróbowanie Zalewskiego. Pole do manewrów jest niewielkie.

Przekleństwo obsady lewej obrony trwa i ma się dobrze. Jeśli zaraz nie pojawi się jakiś Aleksander Wielki z genialnym remedium na tę bolączkę, a skoro nie pojawił się przez tyle lat, to i pewnie nie objawi się przed Katarem, Polska będzie miała problem. Ale chociaż żaden nowy, a stary jak świat. 

Czytaj więcej o reprezentacji Polski:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
0
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu
Francja

Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Szymon Piórek
0
Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Komentarze

43 komentarzy

Loading...